0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja GazetaDawid Zuchowicz / Ag...

Rząd rozpoczął prace nad projektem ustawy o sprawozdawczości organizacji społecznych. Na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów pojawiła się informacja o głównych kierunkach zmian, a sam projekt zostanie zaprezentowany opinii publicznej w najbliższych dniach.

Jednak już wiadomo, że pod pretestem uproszczenia procedur, rząd może szykować finansową lustrację organizacji i ich darczyńców.

Przeczytaj także:

Projekt prowadzony przez ministra kultury Piotra Glińskiego zakłada, że organizacje pozarządowe, których przychód z działalności za rok poprzedzający złożenie sprawozdania przekroczy 1 mln zł, będą zobowiązane do złożenia sprawozdania finansowego wraz z informacją o źródłach przychodu, poniesionych kosztach i rodzaju prowadzonej działalności.

Organizacje, który przychód nie przekroczy 1 mln zł, będą zwolnione ze składania sprawozdania, ale wciąż będą musiały ujawnić informacje o źródłach przychodu, poniesionych kosztach i rodzaju działalności.

Organizacje pożytku publicznego będą musiały dodatkowo składać sprawozdanie merytoryczne, w zależności od dochodów: w pełnej lub uproszczonej formie.

Zwolnione ze wszystkich obowiązków sprawozdawczych będą najmniejsze podmioty, których dochód pochodzi tylko ze składek członkowskich i nie przekracza 10 tys. zł.

Dane darczyńców publiczne

W praktyce oznacza to, że znacząca większość organizacji będzie musiała upublicznić dane o darczyńcach. Będą one ogólnodostępne i każdy będzie mógł je sprawdzić w internecie.

"W informacji o źródłach przychodu zamieszczane będą informacje o podmiotach udzielających wsparcia finansowego, co związane jest z potrzebą zapewnienia jawności i transparentności finansowania organizacji pozarządowych" — czytamy w dokumencie opublikowanym na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Projekt zakłada też stworzenie jednolitego formularza do składania sprawozdań i informacji, a dane mają być gromadzone centralnie i pozostawać w dyspozycji Narodowego Instytutu Wolności.

Rząd planuje, że projekt ustawy zostanie przyjęty przez Sejm jeszcze w tym roku.

Minister Gliński chce pomóc, czy zaszkodzić?

Organizacje społeczne od lat wnioskowały o zmiany. Chciały m.in. centralnego rejestru zbierającego dane, a także uproszczenia i ujednolicenia sposobu prowadzenia księgowości czy sprawozdawania się.

Jednak umowa społeczna, która po 1989 roku powstała się wokół działalności sektora pozarządowego, zawsze zakładała maksimum jawności wobec opinii publicznej (stąd np. tak wysokie wymagania, by ubiegać się o status organizacji pożytku publicznego).

Nigdy nie było za to mowy, by kontrolerem trzeciego sektora stał się rząd. A projekt ministra Glińskiego jednoznacznie idzie w kierunku większej kontroli ze strony rządu i antagonizacji środowiska pozarządowego.

"Jawność działania władzy publicznej, szkoły, organizacji, parafii jest wartością i co do tego nie ma wątpliwości. Tak samo, jak każda forma uproszczenia działalności czy dopasowania przepisów do rzeczywistości jest właściwa.

Mam jednak wątpliwości, dlaczego premier Gliński przy okazji zrobił wrzutkę o ujawnianiu informacji o źródłach finansowania, czyli darczyńcach. Organy państwa już dziś dysponują wystarczającymi instrumentami, by prześwietlać organizacje i dbać o to, by nie zamieniały się w pralnie pieniędzy" — mówi OKO.press Róża Rzeplińska ze Stowarzyszenia 61, które prowadzi serwis "MamPrawoWiedziec.pl".

Gliński zrobi listę zagranicznych agentów?

O co więc naprawdę chodzi? Przede wszystkim rejestr darczyńców może stać się narzędziem do podkopywania zaufania do części organizacji społecznych, szczególnie tych, które kontrolują władzę i wspierają społeczeństwo obywatelskie.

W jaki sposób? Wystarczy wrócić do podnoszonej przez rząd nie raz narracji o tym, że za pieniędzmi z zagranicy idą niepolskie interesy.

Róża Rzeplińska: "W projekcie nikt wprost nie napisze, że będziemy penalizować działalność organizacji, które dostają pieniądze z zagranicy. Mając jednak doświadczenie z obecną władzą, jej zdolnością do dyskredytowania i hejtowania organizacji społecznych, zadaję sobie pytanie, czemu służy ten rejestr?

Premier Gliński musi zdawać sobie sprawę, że organizacji, które mają finansowanie zagraniczne wcale nie jest tak wiele, ale wiele z nich zajmuje się właśnie kontrolą władzy, bo w ich DNA jest wpisana niezależność finansowa od środków publicznych. Inne organizacje, zajmujące się równością i prawami człowieka, muszą szukać finansowania poza Polską, bo Narodowy Instytut Wolności dotuje organizacje, które co prawda nigdy się podobnymi sprawami nie zajmowały, ale pasują do wizji społeczeństwa obywatelskiego obecnej władzy.

I właśnie te organizacje, może nie dostaną od razu oficjalnego statusu agenta zagranicznego, ale będą wplątane w sieć insynuacji dotyczących niepolskich interesów, które rzekomo realizują"

Efekt mrożący, czyli jak odstraszyć darczyńców

Łatka zagranicznego agenta może też skutecznie odstraszyć od organizacji prywatnych darczyńców.

"Przedsiębiorca, który chce wspierać rozwój społeczeństwa obywatelskiego, nie będzie chciał mieć nic wspólnego z podmiotem wokół, którego jest »smród«. Obawiam się sytuacji, w których ktoś nie robi przelewu na Stowarzyszenie 61, Fundusz Obywatelski albo OKO.press, bo będzie bał się ujawnienia nazwiska.

To oczywiście cios dla nas, organizacji społecznych, które polegają na prywatnych darczyńcach, ale też cios dla nich, darczyńców, bo nie będą mogli spełnić obywatelskiej potrzeby.

Ludzie muszą mieć zaufanie do państwa, że gdy będą wspierać cele, które dla nich są ważne, nie dostaną po łapach. Ten projekt ustawy tego nie gwarantuje"

— tłumaczy Róża Rzeplińska.

Projekt można więc czytać nie tyle jako przygotowanie do wprowadzenia ustawy agentach zagranicznych, którą proponowała Solidarna Polska, ile raczej wymyk, by jej nie wprowadzać.

Być może do stłamszenia "niewygodnych" organizacji społecznych wystarczy sprytna kampania propagandowa, która pokaże, kto reprezentuje prawdziwie polskie interesy, a kto z inspiracji zewnętrznych sił działa na szkodę państwa.

"Nikt z nas nie widział ustawy"

Weronika Czyżewska-Waglowska z Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych uważa, że dopiero projekt ustawy i projekty rozporządzeń, dadzą możliwość rzetelnej oceny rządowych pomysłów.

"To, co na pewno budzi niepokój, to sposób pracy nad zmianami. Najbardziej zainteresowani, czyli reprezentacja strony społecznej, zostanie zaproszona do zabrania głosu dopiero na etapie publicznych konsultacji. Naszym zdaniem organizacje powinny być zaangażowane w proces od samego początku, na etapie założeń, a nie w momencie kiedy ustawa jest już gotowa, a nikt z nas jej jeszcze nie widział" — tłumaczy Czyżewska-Waglowska.

Jednocześnie ma nadzieję, że usprawnienia nie będą szły w parze z nadmierną kontrolą, a proces sprawozdawania będzie służył celom, które mają zwiększać zaufanie społeczne do organizacji pozarządowych.

"Do tej pory wicepremier Piotr Gliński był jednoznacznie przeciwny propozycji wprowadzenia ustawy o zagranicznych agentach, tzw. »ustawy Wosia i Ziobry«. I mamy nadzieję, że tak pozostanie, a propozycje rządu będą prowadzić do ujednolicenia systemu sprawozdawczego organizacji pozarządowych, transparentności źródeł finansowania NGO, a cały proces będzie przedmiotem szerokich konsultacji społecznych" — tłumaczy przedstawicielka OFOP-u.

Być jak Putin i Orbán, ale łagodniej?

Na pomysł „ujawniania finansowania zza granicy” najpierw wpadł Władimir Putin i wprowadził w życie w 2012 roku. W Rosji za „organizacje non-profit pełniące funkcję obcych agentów” uznawane są stowarzyszenia, które otrzymują bezpośrednio lub za pośrednictwem agencji państwowych finansowanie od zagranicznych rządów, organizacji międzynarodowych, zagranicznych obywateli lub bezpaństwowców.

Według Amnesty International tylko w ciągu 4 lat obowiązywania ustawy na liście „obcych agentów” w Rosji znalazło się 148 organizacji, w tym słynny Memoriał, z czego 27 zostało zamkniętych. Zamknięto m.in. Centrum Polityki Społecznej i Gender Studies w Saratowie oraz moskiewskie stowarzyszenie Prawnicy na rzecz Konstytucyjnych Praw i Wolności.

W 2017 roku podobną ustawę przyjął rząd Orbána na Węgrzech. Poprzedziła ją nagonka na organizacje pozarządowe i narodowe konsultacje „Stop Brukseli”.

Zgodnie z ustawą organizacje, które otrzymują wsparcie finansowe ze źródeł zagranicznych w wysokości powyżej 7,2 miliona forintów (ok. 100 tys. zł) rocznie, są zobowiązane pod karą grzywny i skreślenia z rejestru stowarzyszeń, do zarejestrowania się jako „finansowane z zagranicy”, a przez to objęte surowszym reżimem kontroli finansowej i możliwych sankcji. Spod ustawy wyłączone są fundacje i stowarzyszenia religijne, sportowe oraz polityczne.

Ustawa utrudnia działanie organizacji monitorujących władze, broniących praw człowieka itp. To właśnie lex NGO spowodowała spadek Węgier w rankingach wolności i demokracji m.in. Freedom House.

O ustawie węgierskiej wypowiedział się TSUE, który w wyroku z 18 czerwca 2020 orzekł, że węgierskie prawo jest dyskryminujące. W nieuzasadniony sposób może ograniczać działalność organizacji węgierskich i zagranicznych, może też zniechęcać do ich wspierania.

„Trybunał uznał, że ograniczenia te są sprzeczne z obowiązkami państw członkowskich UE w zakresie swobodnego przepływu kapitału określonymi w art. 63 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej oraz w art. 7, 8 i 12 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej, czyli w zakresie prawa do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego, prawa do ochrony danych osobowych i prawa do wolności zrzeszania się” – relacjonował portal ngo.pl.

Najbardziej zbliżone rozwiązanie do tego, które dziś tylnymi drzwiami chce wprowadzić minister Gliński, funkcjonuje w Izraelu.

Od 2016 roku grupy i organizacje działające na rzecz praw człowieka, które otrzymują ponad połowę finansowania spoza kraju, także z Unii Europejskiej, muszą o tym informować w raportach i oficjalnej komunikacji. Co to oznacza?

Do każdego maila, newslettera, korespondencji pocztowej, wniosku grantowego, ale także w kontakcie z prasą musi być dołączona adnotacja, że „ta organizacja jest finansowa ze środków zagranicznych”.

Benjamin Netanjahu używa ustawy nazywaną przewrotnie „transparency bill”, by naznaczyć organizacje, które monitorują przestrzeganie praw człowieka w Autonomii Palestyńskiej, a więc – w rozumieniu premiera – są wrogami interesu państwa Izrael.

Ustawę skrytykowały międzynarodowe gremia m.in. Komisja Europejska, która stwierdziła, że stoi ona w sprzeczności z zasadami wolności słowa, pluralizmu i demokracji.

Polski rząd nie będzie może miał swojej wersji ustawy o "agentach", może nie będzie miał też podobnych pieczątek, ale zbuduje rejestr, który wystarczy do propagandowych szarż i zastraszania organizacji społecznych i ich darczyńców.

Pytanie, czy ten rejestr na pewno będzie obowiązywał wszystkich?

Bo co stanie się z Ordo Iuris, organizacją, która do tej pory chętnie wytykała innym zagraniczne wpływy, ale sama księgi finansowe trzyma pod kluczem?
;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze