Adam Niedzielski: „Za częścią zgonów stoi brak odpowiedzialności Polaków za swoje zdrowie i lekceważący stosunek do kondycji zdrowotnej". Panie ministrze, panu nie wolno tak mówić! Zwłaszcza, że jako szef NFZ w marcu 2020 zalecał pan zawieszanie świadczeń [Widzę to tak]
Adam Niedzielski udzielił obszernego wywiadu portalowi „Co w zdrowiu”. Aleksandra Kurowska i Marta Markiewicz-Melon pytały ministra o plany odbudowy systemu ochrony zdrowia po pandemii, a także przyszłych reform.
Wiele poruszonych kwestii było mocno dyskusyjnych, będziemy je szczegółowo analizować. Ale jedna myśl ministra była na tyle bulwersująca, że poświęcę jej kilka słów już teraz.
Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik
Dziennikarki zapytały o koszt zapowiadanego programu „profilaktyka 40 plus". Niedzielski na to:
„Mamy już wstępne szacunki, ale parametrem krytycznym będzie liczba osób, które wyrażą zainteresowanie. Obserwacje z pandemii wskazują, że Polacy niestety swoim zdrowiem się nie interesują, nawet w momentach, kiedy sytuacja jest krytyczna”.
I dalej:
„Analiza liczby zgonów prowadzi nas do wielu wniosków, jeden z nich wskazuje, że za część zgonów rzeczywiście odpowiada przeciążenie systemu.
Natomiast za częścią z nich stoi brak odpowiedzialności Polaków za swoje zdrowie i lekceważący stosunek do kondycji zdrowotnej. W wielu przypadkach pacjenci odwlekali decyzję o udaniu się do lekarza czy nawet szpitala tłumacząc, że dziś to nie, jeszcze nie, a potem nagle się okazywało, że wartość saturacji wynosi zaledwie 60…”.
Poproszony przeze mnie o komentarz dr Cezary Pakulski zwrócił uwagę, że ten sam Adam Niedzielski jako szef NFZ zalecał 15 marca 2020 placówkom "ograniczenie do niezbędnego minimum lub czasowe zawieszenie udzielania takich świadczeń, jak planowane zabiegi diagnostyczne, lecznicze i operacyjne, rehabilitacja lecznicza, opieka psychiatryczna i leczenie uzależnień, badania diagnostyczne wykonywane ambulatoryjnie, jak: tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny, PET, gastroskopia, kolonoskopia, USG oraz badania profilaktyczne i szczepienia". Już jako minister, Niedzielski nie reagował na kolejne tego typu zalecenia NFZ.
Dr Pakulski uznał, że w tej sytuacji "przerzucanie odpowiedzialności za porażkę systemu ochrony zdrowia na pacjentów pozbawionych szansy otrzymania pomocy we właściwym czasie, jest żałosne" (cała wypowiedź na końcu).
Przeczytałem wypowiedź ministra Niedzielskiego kilkakrotnie, by sprawdzić, czy na pewno ją dobrze zrozumiałem. Jest bowiem wysoce nieprzyzwoita i niestosowna.
Do pewnego stopnia rozumiem frustrację pana ministra. Rzeczywiście, nie każdy Polak i nie każda Polka wystarczająco dba o zdrowie, są tacy, którzy chorują niemal na własne życzenie.
Ale rolą najważniejszego urzędnika od naszego zdrowia nie jest mówienie obywatelom: „Umieracie, bo jesteście sami sobie winni”, tylko tłumaczenie im, jak powinni o to zdrowie dbać i na wszelkie sposoby ułatwianie tego. Poprzez programy profilaktyczne, edukację zdrowotną, propagowanie zdrowego stylu życia, dbanie o jakość systemu – nomem omen - ochrony zdrowia.
Od niemal roku żyjemy w nienormalnych czasach. Efekty widzimy gołym okiem – w 2020 roku 67 112 zgonów więcej niż w 2019. Według niedawnej analizy Ministerstwa Zdrowia, o której pisała w OKO.press Miłada Jędrysik, w blisko 70 proc. przypadków przyczyną tych nadprogramowych śmierci był koronawirus.
I teraz od ministra zdrowia dowiadujemy się, że za te nadprogramowe zgony poza "przeciążeniem systemu" winni są w jakiejś części niemądrzy obywatele, którzy „zwlekali z udaniem się do lekarza czy nawet do szpitala”. Minister nie mówi jaka to część, ale pewnie niemała, skoro wymienia tylko te dwie przyczyny tragicznej zeszłorocznej statystyki.
Karcąc Polki i Polaków minister zapomniał, że w tych nienormalnych, trudnych czasach należy im się raczej wyjątkowa uwaga i opieka ze strony osób odpowiedzialnych za nasze zdrowie, za organizację systemu, za komunikację ze społeczeństwem w tym względzie.
Walka z jakąkolwiek epidemią to nie dobra wola, lecz ustawowy obowiązek każdej władzy.
Rozumiem (częściowo) konkretną frustrację pana ministra. Oto rząd, którego jest członkiem, zaoferował Polakom w listopadzie 2020 roku dostęp do pulsyksometrów. Specjalnych urządzeń, które pozwalają zmierzyć poziom tlenu we krwi i na tej podstawie ocenić czy osoba zakażona koronowirusem powinna znaleźć się w szpitalu i być leczona tlenem. Takie postępowanie, wdrożone odpowiednio wcześnie, może uratować życie osobom chorującym na COVID-19.
Sam pomysł udostępnienia owych pulsyksometrów umożliwiających lekarzom w odległym Centrum Kontaktu monitorowanie stanu pacjenta i w razie czego szybkie kierowanie go do szpitala, był fantastyczny, rodem z XXI wieku. Ministerstwo wydało na to - nie szczędząc środków - ok. 22 mln złotych.
Sęk w tym, że programu nie dopracowano w szczegółach. W efekcie spalił on – przynajmniej początkowo – na panewce. Jak pisał w połowie grudnia 2020 portal „Rynek zdrowia”, na 30 tys. wydanych przez resort pulsoksymetrów w ramach Domowej Opieki Medycznej (DOM) zadziałał zaledwie co szósty.
Na dodatek wiele danych przesyłanych do Centrum Kontaktu było fałszywych. Użytkownicy nie wiedzieli, jak stosować pulsoksymetry. Ostatecznie w pierwszych tygodniach działania programu udzielono niewielu porad. Zaledwie w 40 przypadkach zadecydowano o przewiezieniu chorego do szpitala.
Od dłuższego czasu Ministerstwo Zdrowia milczało na temat efektywności programu DOM. Dopiero 15 lutego 2021 roku na ministerialnym Facebooku ukazała się informacja o milionie przesłanych przez pacjentów pomiarów badań.
Innych danych, w tym najważniejszej – u ilu osób wykryto w ten sposób groźny spadek saturacji i skierowano je do szpitala – na razie brak. Rządowe pulsoksymetry zaczynają chyba jednak spełniać swoją rolę. Ale jak wielu z państwa słyszało o tej możliwości? Czy rząd to odpowiednio nagłaśnia?
Jeśli już wydało się 22 mln zł na porządne urządzenia, czy nie można było dorzucić jeszcze miliona na akcję promującą zamawianie i rejestrację pulsyksometrów, proste tłumaczenie obywatelom jak te urządzenia działają i do czego służą?
A jeśli nawet zabrakło czasu lub pieniędzy na zorganizowanie zmasowanej akcji, to czy sam minister Niedzielski nie mógłby przy okazji częstych wystąpień publicznych w kółko powtarzać, że państwo wypożycza za darmo narzędzie, które może uratować życie?
Media chętnie propagowałyby tę wiadomość, zapewniam pana ministra.
Wiem, że mówił o tym kilkukrotnie, ale może zbyt rzadko? Za to opowiada o pacjentach, którzy „odwlekali decyzję o udaniu się do lekarza czy nawet szpitala”.
Ciekaw jestem, czy pan minister zastanawiał się nad przyczynami odwlekania przez Polki i Polaków decyzji udania się do szpitala. Bo obok lekceważenia objawów choroby działały tu inne mechanizmy:
Te obawy z czegoś się biorą. Ludzie oglądali przecież na ekranach telewizorów kolejki karetek stojących przed szpitalami. I od miesięcy słuchali sprzecznych, niekonsekwentnych a czasem nieodpowiedzialnych wypowiedzi premiera i ministrów zdrowia o epidemii. Widzieli też siedemdziesięcioletnie panie i panów, którzy stali w kolejkach jak w PRL, by dowiedzieć się, że zabrakło terminów na szczepienie.
Pańskie zrzucanie winy na nieroztropnych obywateli przypomina mi odpowiedź pewnego dyrektora, który na pytanie, jakie są przyczyny marnych wyników nauczania w jego szkole powiedział, że „uczniowie są leniwi”.
Przypomniało mi się również, jak pewien znany polityk po powodzi 1997 roku powiedział: „Trzeba się było ubezpieczyć”.
Uczniowie w szkole wspomnianego dyrektora prawdopodobnie nie garnęli się zbytnio do nauki. Ale zadaniem szkoły było zmienić to nastawienie, a nie zdejmować z siebie odpowiedzialności.
Osoby, które mieszkały nad wodą a nie ubezpieczyły swoich domów, nie wykazały się zapobiegliwością, ale w tamtym momencie zadaniem władz było pomagać i ratować, a nie mędrkować.
Podobnie pacjenci – mogli pewnie lepiej skorzystać z rządowych pulsoksymetrów, a także szybciej wzywać karetkę, gdy spadała saturacja. Ale tak jak dyrektor powinien traktować porażkę uczniów jak swoją własną, tak panu – najważniejszemu urzędnikowi dbającemu o nasze zdrowie i życie – nie wypada mówić, że jest zawiedziony postawą swoich "podopiecznych".
Nie tylko dlatego, że to nieprzyzwoite i błędne, bo o dramatycznych skutkach epidemii decydowało załamanie systemu. Także dlatego, że podważa pan zaufanie do siebie i utrudnia sam sobie dalszą pracę, która musi opierać się na zaufaniu.
Pana wypowiedź to również błąd polityczny. Jestem pewien, że wywiad pan autoryzował. Zapewne widział go też pana rzecznik. Każdy może coś „chlapnąć” w rozmowie. Ale skoro ani pan, ani pana rzecznik potem takich rzeczy nie zauważa, to znaczy, że tak po prostu panowie myślicie.
„My jesteśmy w porządku, ciężko pracujemy, poświęcamy się. To naród jest niemądry i niewdzięczny”. Czy czegoś to panu nie przypomina?
Spytałem kilku znajomych lekarzy o opinię na temat pana wypowiedzi. Odpowiedź dr. hab. Cezarego Pakulskiego z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. przytaczam w całości.
„Minister Zdrowia pozwolił sobie na stwierdzenie, którego nie można pozostawić bez reakcji.
Zaprawdę byłoby to kapitalne i godne paska w TVP Info wytłumaczenie obecnego od października 2020 roku zjawiska nadumieralności Polek i Polaków, gdyby nie fakt, że powiedziała to ta sama osoba, która w chwili, gdy pandemia w Polsce się pojawiła, kierowała Narodowym Funduszem Zdrowia, którego centrala 15 marca 2020 wysłała do świadczeniodawców pisma:
1) przypominające lekarzom, pielęgniarkom i położnym Podstawowej Opieki Zdrowotnej o możliwości realizowania świadczeń w postaci teleporad, ale nie uruchomiono żadnego mechanizmu kontrolującego taki sposób realizowania świadczeń;
2) zalecające ograniczenie do niezbędnego minimum lub czasowe zawieszenie udzielania świadczeń wykonywanych planowo lub zgodnie z przyjętym planem postępowania leczniczego. Zalecenie to dotyczyło
Powiedziała to też ta sama osoba (Adam Niedzielski), która, gdy już została ministrem zdrowia, nie zareagowała na wydane przez kolejnego p.o. prezesa NFZ zalecenia ograniczenia do niezbędnego minimum lub czasowego zawieszenia udzielania świadczeń wykonywanych planowo, dla których istniało prawdopodobieństwo konieczności leczenia w okresie okołooperacyjnym w oddziale intensywnej terapii (operacje tętniaków aorty, pomostowania naczyń wieńcowych, nieonkologiczne zabiegi wewnątrzczaszkowe, duże zabiegi korekcyjne kręgosłupa, itd.).
Można naturalnie zrozumieć, że celem tych zaleceń było zminimalizowanie ryzyka transmisji infekcji COVID-19, ale jeżeli ich skutkiem było faktyczne zamknięcie znacznej części gabinetów POZ i całej ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, zmniejszenie liczby wydawanych kart DILO, wykonanych mammografii, odroczenie na nie wiadomo kiedy terminów operacji ważnych z punktu widzenia życia i jakości życia pacjentów, to przerzucanie odpowiedzialności za porażkę systemu ochrony zdrowia na pacjentów pozbawionych szansy otrzymania pomocy we właściwym czasie, jest żałosne”.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze