Nielegalne wyścigi niosą niebezpieczeństwo i nie dają spać. Skuteczniejsze mierzenie hałasu może być kolejnym ze środków walki z patokierowcami. Brakuje jednak sprzętu, a policja zmaga się z wakatami. Jednocześnie rząd zapowiada nowe prawo, które może pomóc w pozbyciu się problemu
Nielegalne wyścigi uliczne w polskich miastach to nie tylko prędkość i brawura, ale i hałas. Nielegalnej rywalizacji bardzo często towarzyszy ryk i wystrzały z rur wydechowych. Kontrola hałasu może być bronią policji, po którą funkcjonariusze wciąż zbyt rzadko sięgają – mimo że może być łatwa i skutecznie zniechęcać do uprzykrzającego życie innym tuningu. W walce z nocnymi rajdami często organizowanymi pod szyldem „Night Racing” czy „Illegal Night” chce pomóc rząd. Ministerstwo infrastruktury zapowiada określenie definicji „nielegalnych wyścigów”. Przestępstwem ma być zarówno ich organizacja, jak i uczestnictwo.
Niezależnie od tego mieszkańcy miast coraz częściej upominają się o prawo do spokojnego snu. W zeszłym roku częstszych kontroli samochodowego hałasu domagali się wadowiczanie. Próbę walki z nocnymi rajdami podjął były burmistrz, a obecnie miejski radny Mateusz Klinowski. Jak przekonywał, samochody o wysokich osiągach nie muszą nawet przekraczać prędkości, by emitować trudny do zniesienia hałas. Policja w końcu zareagowała na petycję mieszkańców w tej sprawie, a w Wadowicach pojawiły się patrole działające w ramach akcji „Ciche Miasto”.
„Piątkowy wieczór był jednym z pierwszych od wielu miesięcy, kiedy mieszkańcy Wadowic mogli odpocząć w ciszy, nie słysząc rynku silników krążących w kółko skuterów, motocykli oraz samochodów” – pisał w mediach społecznościowych Klinowski. Jedynie w jedną sierpniową noc policjanci zatrzymali 13 dowodów rejestracyjnych, w tym 10 za przekroczenie norm hałasu. „Rekordzista z najgłośniejszym wydechem osiągnął 109 dB” – przekazywali małopolscy funkcjonariusze.
To dużo powyżej norm. „W rozporządzeniu Ministra Infrastruktury mamy załącznik, który określa maksymalną dozwoloną głośność dla pojazdów benzynowych, diesli i motocykli. To odpowiednio 93, 95 i 96 decybeli. To jedna z wyższych norm w Unii Europejskiej” – mówi w rozmowie z OKO.press Alan Grinde z Instytutu Ekologii Akustycznej, organizacji walczącej z hałasem w przestrzeni miejskiej.
Nocny hałas wynika przede wszystkim ze zmian w układzie wydechowym i działaniu tłumika. Taki tuning nie jest zakazany, oferują go setki warsztatów w Polsce. Pożądanym efektem jest obniżenie dźwięku układu wydechowego i zwiększenie jego głośności. „A nie o to powinno chodzić. Jeżeli decydujemy się na modyfikację układu wydechowego, to powinniśmy go wyciszać, zamiast podgłaśniać. Niestety często jest odwrotnie. Nie musi wtedy chodzić o prędkość. Wystarczy wcisnąć gaz na pierwszym, drugim biegu – już wtedy mamy pewność, że agresywnie zaatakujemy przestrzeń, wywołamy szok akustyczny” – mówi nam Alan Grinde.
Działacz próbuje wpłynąć na sytuację w stolicy, gdzie jego Instytut współpracuje ze stowarzyszeniem Miasto Jest Nasze i radnym miejskim Janem Mencwelem. „Odgłosy jakby ktoś strzelał z karabinu maszynowego albo rzucał granatami na ulicy, to są hałasy, które wydobywają się z rur wydechowych tych przerobionych pojazdów. Jaki sens ma sprzedawanie tłumika, który wydaje odgłosy karabinu maszynowego, jeżeli potem kierowcy złapanemu z tym tłumikiem zostaje wlepiony mandat. Po prostu wyeliminujmy te produkty z rynku” – apelował Mencwel na antenie stołecznego Radia RDC. Na razie to jedynie apel do władz centralnych. Od nich zależy, czy modyfikacje będą zakazane. Sam tuning samochodu nie daje gwarancji, że kierowca będzie z niego korzystał, przekraczając normy hałasu.
O komfort mieszkańców stolicy upomniał się ostatnio rzecznik praw obywatelskich, reagując na liczne skargi mieszkańców. Biuro RPO wskazało, że stołeczny ratusz od dawna zdaje sobie sprawę z problemu. Już trzy lata temu rada miasta zauważyła, że „podstawowym źródłem ponadnormatywnego hałasu w Warszawie jest ruch drogowy” – czytamy w informacji rzecznika. Rzeczywiście, w swojej uchwale radni brzmią alarmistycznie: „Nadmierny długookresowy hałas dotyka ok. 104 tys. mieszkańców Warszawy. Główny problem stanowi hałas komunikacyjny – drogowy. Ok. 6 proc. warszawianek i warszawiaków żyje na terenach, na których przekroczony jest jego dopuszczalny poziom”.
Warszawskie władze zobowiązały się między innymi do wymiany nawierzchni na „cichą”, montaż ekranów akustycznych w miejscach największego natężenia ruchu, jak i do współpracy z policją, która miałaby zwiększyć liczbę swoich patroli w stolicy. Skargi mieszkańców wskazują, że zaplanowane działania albo nic nie dały, albo ich zaniechano – sugeruje RPO.
Poprawę w Warszawie może przynieść nowy, miejski plan walki z hałasem na lata 2025-30. Ale i bez niego można skutecznie działać, o ile zaprzęgnie się do tego odpowiednie środki – przekonuje Alan Grinde.
„Policja ma ograniczone możliwości, choćby przez dużą liczbę wakatów. W Warszawie jest siedem patroli drogówki na dwa miliony mieszkańców i osiemnaście dzielnic. Ale można działać inaczej. Są fonoradary, pułapki akustyczne – bywają różnie nazywane, ale przypominają typowy fotoradar z kamerą i kierunkowymi mikrofonami, które aktywują się przy przekroczeniu określonej głośności i namierzają obiekt, który emituje hałas. Takie urządzenie na obraz nanosi barwy, przypominające te znane z map pogodowych – na przykład kolor czerwony to najwyższy poziom natężenia dźwięku” – mówi nam działacz. – „Takie urządzenia działają w wielu miastach Unii Europejskiej. Nie wszystkie kraje mają wprowadzoną legislację, która na to pozwala. Francja wprowadziła takie przepisy rok temu, dzięki temu kierowcy przekraczający dopuszczalną głośność na podstawie pomiarów dostają mandaty – tak samo jak ci, którzy przekraczają prędkość” – wyjaśnia Grinde.
„Ważna jest nieuchronność kary, z którą w Polsce jest problem. Możemy wprowadzać, wzorem miast zachodu, wiele stref tempo 30 i zmieniać organizację ruchu na jednokierunkową, by opanować sytuację. Ale nawet w takiej sytuacji, jeśli ktoś będzie chciał łamać przepisy, to będzie je łamał” – zauważa założyciel Instytutu Ekologii Akustycznej.
Policjanci twierdzą, że robią, co mogą, chwaląc się też sukcesami patroli sprawdzających głośność wydechów. Pod koniec września, w ramach akcji „Ciche Miasto”, funkcjonariusze wlepili 213 mandatów na sumę ponad 100 tys. złotych. „Problem w tym, że tylko 33 z nich policjanci wystawili po badaniu sonometrem” – wyjaśnia jednak Grinde.
O zakup fonoradarów do stołecznego ratusza apeluje stowarzyszenie Miasto Jest Nasze. W wieku polskich miastach wciąż brakuje jednak nawet zwyczajnych fotoradarów namierzających kierowców przekraczających prędkość. „Zwiększenie ich liczby może pomóc, choć nie jest to pewne – nawet lokalizacje, w których one występują, zostały zgłoszone przez krakowian. Ponadto wystarczy zdjąć lub zasłonić tablice rejestracyjne. Takie rozwiązania nie odstraszą wszystkich, jeżdżących 160 km/h po mieście” – zauważali aktywiści Akcji Ratunkowej dla Krakowa.
Wydawało się, że przełom w walce z rajdami po miejskich ulicach może przynieść tragiczny wypadek ze stolicy Małopolski. W lipcu zeszłego roku w roztrzaskanym w okolicach Wawelu tuningowanym renault megane zginęły cztery osoby. Szacunki policji mówią, że w momencie wypadnięcia z jezdni kierowca pędził 163 km/h.
Mimo działań policji patokierowcy mają się dobrze. 22 września – a więc już po zakończeniu policyjnej akcji „Ciche Miasto” – samochody o podkręconych osiągach zablokowały stołeczną Trasę Łazienkowską, a na czele kolumny żółte BMW paliło gumę, kręcąc „bączki”. Policja przyznaje też, że regularnie dostaje skargi na driftujących kierowców od mieszkańców warszawskiego Gocławia.
Nielegalne wyścigi znalazły się na celowniku rządzących – choć nie w taki sposób, jak zaproponował to radny Mencwel. Zamiast delegalizacji głośnego tuningu ma być surowsze karanie za organizację i uczestnictwo w nielegalnych rajdach. Według Kodeksu Drogowego to nadal wykroczenie – w jego nowelizacji będzie przestępstwem. Taką samą kategorię czynu rządzący chcą przypisać jeździe na jednym kole motocyklem i driftowi.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze