0:00
0:00

0:00

Polska debata polityczna opiera się na ciągu tematów zastępczych. Politycy, zamiast skupiać się na istotnych problemach, wolą taplanie się w bieżących aferach, które wybuchają gwałtownie, ale równie gwałtownie się kończą. Tego wymagają odbiorcy mediów - czegoś chwytliwego, ale niekoniecznie skomplikowanego. Wystarczy, że będzie przekonywało część odbiorców do tego, że ich partia ma rację, a inna partia się myli. Pozostaje po tym przekonanie o wyższości nad wrogiem. Media chętnie dostarczają tego typu treści, bo to po prostu łatwiejsze.

Niestety, skomplikowane problemy, od których ta fiksacja na bieżących wojenkach odwraca uwagę, pozostają nieruszone. Jednym z takich problemów są nierówności w Polsce.

"Kluczowe dla postępu jest (...) stworzenie równego dostępu dla dzieci do znakomitej edukacji, służby zdrowia czy kapitału społecznego. Jeśli dostęp do nich będzie zależeć głównie od tego, jak bogaci są rodzice, społeczeństwo straci wiele talentów" - mówi dr Paweł Bukowski z LSE, specjalizujący się w badaniu nierówności.

Tymczasem wzrost nierówności w Polsce w ostatnich dekadach jest szokujący.

Cicho o nierównościach

Nierówności to coś, o czym w sporej części mediów liberalnych nie wypada nawet pisać. Transformacja była sukcesem, Polska ma za sobą rekordowy w skali całej planety okres wzrostu gospodarczego, zarabiamy coraz więcej, niwelujemy dystans między nami a starszymi krajami Europy.

W świetle takich danych - nie ma miejsca na defetyzm. Trudno nie zgodzić się z tym, że pod względem wzrostu gospodarczego nasze wyjście z PRL-u okazało się spektakularnym sukcesem. Ale nie jest to wystarczająca wymówka do tego, żeby udawać, że transformacja nie miała swoich wad.

A miała. Jedną z nich jest to, że skutkiem transformacji był wzrost nierówności.

Przeczytaj także:

Nierówności stoją w miejscu? To złudzenie

Żeby to wykazać, sięgnęliśmy do danych World Inequality Database pokazujących, jak wygląda rozkład dochodów w Polsce dla danych grup zarabiających i porównaliśmy to z dwoma krajami, które wychodziły z komunizmu w tym samym czasie co Polska - Czechami i Węgrami. Te trzy kraje dobrze nadają się do porównań. Podobna historia, podobny region, zbliżony średni dochód (Węgry - 19,8 tys. €, Polska 22 tys. €, Czechy 23,2 tys. €), pozwalają pokazać, jak duże znaczenie ma nie tylko średnia, ale i to, jaki jest rozkład dochodów.

Co z nich wynika? W Polsce 1 proc. osób o najwyższych dochodach zarabia w ciągu roku tyle, co dolne 32 proc. najgorzej zarabiających. Dla Węgier i Czech ta ostatnia liczba wynosi odpowiednio 19 i 23 proc.

Polska wyprzedza więc w tym niepokojącym rankingu podobne kraje regionu: u nas 1 proc. najlepiej zarabiających zarabia rocznie niemal tyle samo, co "dolna" jedna trzecia społeczeństwa razem wzięta.

Na papierze Polska to kraj o w miarę wyrównanych przychodach obywateli. Mimo tego, że przeszliśmy turbulentną drogę od “demokracji” ludowej do kraju uznawanego za rozwinięty, współczynnik Giniego mierzący poziom nierówności w skali kraju nie zmienił się drastycznie. Ba, w ostatnich latach nawet spadał. Te dane wskazują na to, że nierówności nie są problemem, który powinien być priorytetem.

Ale diabeł tkwi w szczegółach. Metodologia pomiarów Giniego, opierająca się na dobrowolnych ankietach, nie jest idealna. Wg nowszych badań ekonomistów szczególnym problemem jest w wypadku ankiet niedoszacowanie gospodarstw domowych z najwyższymi przychodami, co z kolei prowadzi do niedoszacowania ogólnokrajowego współczynnika nierówności pod względem przychodów.

Najbogatsi niedoszacowani

Tu na ratunek przychodzi nam badanie Pawła Bukowskiego i Filipa Novokmeta z 2018 roku. W swojej metodologii wykorzystali oni kombinację badań opartych na ankietach i danych podatkowych w skali całego kraju, co pozwoliło im przyjrzeć się znacznie bardziej szczegółowo osobom o najwyższych zarobkach w Polsce. Jednym z ważniejszych wniosków, jest skala niedoszacowania najbogatszych.

O ile wg ankiet 10 proc. o najwyższych przychodach pobiera ok. 26-27 proc. całych przychodów w skali kraju, jeżeli weźmiemy pod uwagę dodatkowo dane podatkowe, robi się z tego 40 proc.

Podobnie, jeżeli przyjrzymy się górnemu procentowi - ankiety pokazują, że osoby z tego przedziału to 6 proc. całkowitych przychodów, dane podatkowe windują to do 12 proc. To oznacza, że dane, na których opieramy współczynniki nierówności przychodów, bazują na nawet dwukrotnie zaniżonych liczbach, jeżeli chodzi o najbogatszych. Górny 1 proc. to ok. 300 000 osób, więc nie mówimy o jakiejś niszowej grupie.

Transformacja kilku prędkości

Kolejnym szokującym wnioskiem z lektury artykułu Bukowskiego i Novokmeta jest to, jak wyglądały realne (w złotówkach z 2010, żeby nie wpaść w pułapkę porównywania 1 PLN z 1989 do dzisiejszej bez brania pod uwagę inflacji) zmiany przychodów w różnych grupach od 1989 do 2016. Polacy z dolnej połowy rozkładu przychodów zarabiają dziś (w 2016) 31 proc. więcej niż w 1989. Środkowe 40 proc. (czyli osoby mające przychód wyższy niż dolna połowa, ale niższy niż górne 10 proc.) - 47 proc. więcej. Ale jeżeli popatrzymy na górne 10 proc. - 190 proc. więcej.

To oznacza, że dla 90 proc. populacji transformacja ustrojowa wiąże się z nieznacznym wzbogaceniem się - o ok. 40 proc., podczas gdy górne 10 proc. zanotowało duży skok - ich przychody są realnie niemal trzykrotnie wyższe.

Jeżeli spojrzymy w wyższe kategorie (patrz wykres) - mówimy o niemal 6-krotnym wzroście przychodów dla górnego procenta, 11-krotnym dla górnego promila i aż 23-krotnym dla górnych 0,01 proc.

To kolosalna różnica i nikogo nie powinno dziwić, że odbiór skutków transformacji będzie inny, dla kogoś kogo poziom życia poprawił się trzykrotnie, niż dla kogoś, kto ledwie odczuł zmiany w swoim domu, ale widzi dookoła siebie sukcesy innych. Tym bardziej, że już w 1989 roku między górnym procentem a dolną połową istniała znaczna różnica pod względem przychodów. Przez kolejne 27 lat ta różnica tylko rosła.

Tak, zmiany przychodów na poziomie absolutnym są oczywiście istotne, ale jako gatunek znacznie boleśniej odczuwamy zmiany relatywne. Sprytnie zbadali to w 2007 niemieccy naukowcy, testując zmiany w mózgu osób wynagradzanych na różnym poziomie za tą samą pracę - dopiero świadomość tego, że ktoś dostał więcej czy mniej spowodowała zazdrość i zawiść. Podobne wnioski wyciągnięto z badań nad związkiem między niezadowoleniem z życia młodych Amerykanów i tym, że są oni pierwszym pokoleniem od czasów wojny, które zarabia mniej niż ich rodzice.

Anegdotycznie: lubimy się porównywać do sąsiadów i ścigać z nimi o to, kto ma lepszy samochód czy większy telewizor.

Biedniejsi przegrywają wyścig

Różnice w tempie wzrostów przychodów przekładają się na zmianę rozkładu przychodów (patrz dodatkowa grafika w komentarzach). O ile w 1989 roku dolne 90 proc. zbierało ponad 75 proc. z całej puli, w 2015 było to już tylko 60 proc. Co ważne - spadł udział zarówno najbiedniejszej połowy, jak i środkowych 40 proc. I tak, większość tych spadków wypada na pierwsze lata po transformacji, ale nawet między 2003 a 2015 rokiem udział górnych 10 proc. w całej puli przychodów skoczył z 35 proc. do 40 proc., więc rozwarstwianie się zahamowało, ale się nie zatrzymało.

Niezadowoleniu trudno się dziwić

Jak to się ma do polskiej polityki? Cóż - tu zostaje nam czysta spekulacja. Ale bez naciągania rzeczywistości, ktoś, kto jest w grupie, której przychody wzrosły od 1989 roku 6-krotnie nie będzie w stanie przekonać kogoś, kto zyskał w tym samym czasie zaledwie 30 proc., że warto podążać tą samą drogą co dotychczas.

Nie można się, w świetle tych danych, dziwić, że nie wszyscy są hurraoptymistyczni wobec przemian. Należę do wąskiej grupy demograficznej, która z przemian w Polsce po 1989 czerpała garściami, ale to nie znaczy, że mam swój obraz przekładać na doświadczenia innych. Bez gloryfikacji PRL-u - bo nie za bardzo jest tam co gloryfikować - ale 30 proc. wyższe przychody kosztem jako takiego bezpieczeństwa pracy, kosztem tego, że ten 30 proc. wyższy przychód trzeba okupić znacznie większym wysiłkiem, to nie jest bonus, który zadowala.

I tu otwiera się furtka dla demagogów w stylu PiS, którzy zamiast formułować narrację: “Patrzcie jakie piękne reformy - nowe ulice po których możemy jeździć naszymi nowymi samochodami” próbuje tworzyć obraz partii zatroskanej losem obywateli. Oczywiście nieodzowną częścią tej strategii jest schlebianie poprzez budowanie dumy narodowej, pokazywania jacy to my nie jesteśmy dobrzy jako naród. Strategia - jak widać - bardzo skuteczna.

Ale tam, gdzie otwiera się furtka dla demagogów, otwiera się też furtka dla reformatorów.

Tylko do reform potrzebna jest świadomość tego, co trzeba reformować. Na razie opozycja (z wyjątkiem Razem i części pozostałej lewicy) zdaje się nie zauważać, że nierówności i nierówne tempo wzrostu przychodów są problemem, nad który wypadałoby się pochylić.

Polski system podatkowy do zmiany

Nasza (bardzo powierzchowna) analiza danych Bukowskiego i Novokmeta sugeruje też gdzie szukać rozwiązania problemu. Co samo w sobie jest kolejnym problemem. Bo patrząc na rozkłady przychodów - rozwiązaniem nie są tylko transfery, zasiłki i polityka społeczna, a polityka fiskalna.

Polski system podatkowy premiuje najbogatszych. Niewielka progresja, jaką zapewnia PIT, jest niemal całkowicie niwelowana przez regresywny VAT (w budżetach najbiedniejszych VAT pochłania aż 16 proc. przychodów, w budżetach najbogatszych - zaledwie 6 proc.).

Bez radykalnych reform, nie ma co myśleć o zmianie obecnej sytuacji.

Nierówności fałszują obraz "średniej"

Oczywiście reforma podatków i zmiany trendu rosnących nierówności to tylko część potencjalnych rozwiązań problemów, z którymi mierzy się teraz Polska. Ale część stosunkowo ważna i część, która w debacie publicznej nie jest traktowana w zasługującym na to stopniu. Są dziesiątki innych przyczyn dla których PiS ma wciąż 40 proc. poparcia - postaramy się stworzyć kolejne notki gdzie dane prowadzą nas do mniej oczywistych powodów popularności PiS.

Ale wypadamy też źle w porównaniu z krajami, które przeszły podobną do nas drogę. W Polsce średni poziom dochodów jest w znacznie większym stopniu niż u naszych partnerów z grupy Wyszehradzkiej napędzany nieproporcjonalnie wysokimi dochodami osób z górnego procenta.

Średni dochód Polaka jest 11 proc. wyższy niż Węgra i 5 proc. niższy niż dochód Czecha. Ale kiedy porównamy Polaka z górnego procenta najlepiej zarabiających - zarabia on aż 94 proc. więcej niż Węgier należący do tego górnego procenta (prawie dwa razy tyle). Mimo, że średni dochód w Czechach jest wyższy niż w Polsce, nasi najbogatsi zarabiają 26 proc. więcej niż najbogatsi Czesi.

Taki stan rzeczy ma swoje następstwo. To, że nasza średnia jest niższa niż czeska i to, że nasi najbogatsi mają wyższe dochody, oznacza, że nasi mniej zamożni zarabiają mniej niż u południowych sąsiadów. I nie mówimy tutaj o najbiedniejszych.

Gdyby wyeliminować z analizy 7 proc. populacji o najwyższych dochodach - Węgry miałyby wyższy średni dochód niż Polska. Zarówno w Czechach jak i na Węgrzech osoba medianowa - mająca dochody wyższe niż dokładnie połowa obywateli (i zarazem niższe niż dokładnie połowa) - ma wyższe dochody niż Polak w tej samej sytuacji.

To prowadzi do danych z tytułu artykułu: w Polsce dochody górnego procenta są równoważne z dochodami 32 proc. Polaków o najmniejszych dochodach, czyli prawie jednej trzeciej kraju. W Czechach to niecała jedna czwarta, na Węgrzech, niecała jedna piąta. A to są duże różnice w tym jak rozkładają się dochody i jak powstają nierówności. Dane WID są przed opodatkowaniem, tylko w Polsce niewiele to zmienia - nasz system podatkowy teoretycznie ma w sobie progresję podatkową, ale w praktyce najbogatsi nie płacą wyższych podatków, tylko albo płacą niskie podatki jako przedsiębiorcy, albo uciekają w fikcyjną działalność gospodarczą.

dr Paweł Bukowski: Równość jest kluczowa dla postępu

Nierówności pod względem dochodów to nie jest jakaś fanaberia znad sojowego latte - rosnące i nieproporcjonalne nierówności wiążą się z bardzo konkretnymi problemami. Zapytaliśmy o nie dr. Pawła Bukowskiego z LSE (i jednego z współtwórców bardzo wartościowej inicjatywy Dobrobyt na Pokolenia, którą niniejszym polecamy). Prosty komentarz przerodził się szybko w mini wywiad:

“Zacznijmy od argumentów ekonomicznych. Z jednej strony, bogacenie się bogaczy może zachęcić innych do innowacji, a milionerzy mogą wykorzystywać swoje środki na inwestycje czy działalność społeczną (np. zakładanie uniwersytetów). Z drugiej strony nierówności mogą pogorszyć równość szans w społeczeństwie. Najnowsze badania z USA pokazują, że na to kto zostanie wynalazcą większy wpływ ma środowisko, w którym się wychował innowator, niż potencjalne zyski z innowacji. Kluczowe dla postępu jest więc stworzenie równego dostępu dla dzieci do znakomitej edukacji, służby zdrowia czy kapitału społecznego. Jeśli dostęp do nich będzie zależeć głównie od tego, jak bogaci są rodzice, społeczeństwo straci wiele talentów.

Pojawiają się również argumenty polityczne.

Za siłą ekonomiczną idzie siła polityczna, co może osłabić demokrację poprzez stworzenie błędnego koła, w którym bogaci lobbują za rozwiązaniami korzystnymi dla siebie, dalej zwiększając ich bogactwo i siłę polityczną.

Zwróćmy uwagę na to, że działalność bogatych w tym przypadku nie jest spowodowana tym, że to są złe osoby, a zwykłą troską o najbliższych. Wzrost nierówności oznacza również, że większość społeczeństwa dostaje relatywnie mniej z rozwoju gospodarczego. Czy w takim przypadku medianowy wyborca powinien się przejmować prowzrostowymi politykami?

Niemniej ważne są argumenty etyczne. Ludzie mogą uważać, że niesprawiedliwe jest to, że o losach jednostek decyduje urodzenie i bogactwo rodziców, a nie ich wysiłek. To jest podobny argument jak w przypadku dyskryminacji kobiet na rynku pracy. Chcemy ją zlikwidować nie dlatego, że powoduje nieefektywne wykorzystanie potencjału kobiet w gospodarce, ale dlatego, że uważamy, że kobiety powinny być traktowane na równi z mężczyznami.

I jeszcze jeden argument. Istnieją badania łączące wzrost nierówności ze wzrostem przestępczości. Mechanizmów jest kilka. Podstawowy jest taki, że gdy zwiększa się potencjalna "nagroda" z kradzieży czy napadu, w porównaniu do tego co ten potencjalny złodziej może zarobić w uczciwej pracy, to też zwiększa się zachęta do przestępstwa”.

W Polsce więcej rodzimych przedsiębiorców

Ale dlaczego nierówności w Polsce są wyższe niż w innych krajach regionu? Tu znowu z pomocą przyszedł nam dr Bukowski:

“Moim zdaniem główną przyczyną jest duże znaczenie krajowego sektora gospodarki, co nas wyróżnia na tle innych krajów regionu. Mamy relatywnie więcej rodzimych przedsiębiorców.

Zagraniczne firmy i inwestorzy wytworzyli w Polsce 35 proc. całkowitej wartości dodanej, w Czechach 42 proc., a na Węgrzech 52 proc.!

Jak to się ma do nierówności? Wzrost gospodarczy ma większe znaczenie dla sytuacji dochodowej tej grupy niż dla zwykłych pracowników, więc również Polskie nierówności w większym stopniu zależą od koniunktury. Nasz kraj doświadczył największego wzrostu gospodarczego wśród państw Wyszehradzkich, co również większym stopniu odbiło się na poziomie nierówności”.

Wnioski dr. Bukowskiego zdają się mieć potwierdzenie w danych, które analizowaliśmy. Mimo tego, że górny 1 proc. ma znacznie większe dochody niż w innych krajach regionu, nawet wewnątrz tej małej grupy nierówności są dość duże: górny procent górnego procenta, czyli ścisła elita pod względem dochodu, zarabia aż 12 razy tyle co średnia dla górnego procenta. Większy udział polskiego kapitału w gospodarce może prowadzić do tego, że nasz górny procent ma wyższe dochody. Ale to nadal nie tłumaczy w pełni dlaczego dolna połowa Polaków ma niższe dochody niż Węgrzy, mimo że średni dochód - nawet wyłączając z obliczeń górny procent gdzie będzie gros przedsiębiorców - mamy wyższy.

Jak to zmienić?

Oczywiście zawsze łatwo jest zaobserwować jakieś zjawisko, znacznie trudniej zaproponować rozwiązania. A jeszcze trudniej zaproponować skuteczne rozwiązania i to takie, które mają realne szanse na wdrożenie.

Z pewnością w Polsce potrzebna jest zmiana systemu podatkowego na taki, w którym progresja PIT jest realnym zjawiskiem. Tylko jak to zrobić, kiedy nawet cześć przedstawicieli lewicy twierdzi, że nie ma klimatu na takie zmiany? Innym rozwiązaniem jest redystrybucja poprzez zasiłki, tylko na to nie mamy zbyt wiele funduszy, a patrząc na to jak znienawidzone jest 500 plus w niektórych kręgach - nie ma też na to klimatu.

Jedno jest pewne. Ignorowanie problemu nie doprowadzi do tego, że sam się rozwiąże. Ale za to będzie on przez lata pomagał napędzać populistyczne sentymenty.

Autor prowadzi na facebooku profil Neuropa.

;

Komentarze