0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Spółka Nord Stream AG informuje o wyłączeniu spokojnym tonem. "Od 11 do 21 lipca 2022 r. spółka Nord Stream AG tymczasowo wyłączy obie linie swojego systemu gazociągów w celu przeprowadzenia rutynowych prac konserwacyjnych, w tym testów elementów mechanicznych i systemów automatyki w celu zapewnienia niezawodnej, bezpiecznej i wydajnej eksploatacji rurociągów" - twierdzą przedstawiciele firmy

Większościowym (51 proc.) udziałowcem Nord Stream AG jest Gazprom. Zarejestrowana w Szwajcarii spółka zapewnia, że sprawność instalacji trzeba sprawdzić przynajmniej raz w roku, a zachowanie operatora gazociągu w tej sytuacji regulują europejskie wytyczne.

Mimo to niemieccy politycy i komentatorzy są pełni obaw. Nic dziwnego. Gazprom jako partner biznesowy już dawno przestał być wiarygodny. Przepływy gazu pomiędzy Federacją Rosyjską a Unią Europejską od początku wojny w Ukrainie znacznie się zmniejszyły.

O połowę zmniejszyły się dostawy na Słowację, która zależy od rosyjskiego gazu w niemal stu procentach. Również włoski koncern ENI informował o zakłóceniach w realizacji swojego kontraktu (o połowę mniejszy przepływ).

Rosyjski gaz w ogóle przestał płynąć do Francji, Bułgarii, Holandii i Polski. Rosjanie tłumaczyli, że odcinają od surowca te państwa, które odmawiają rozliczania się z Gazpromem w rublach.

Kłopotliwa turbina

W połowie czerwca Rosjanie przykręcili kurek również Niemcom, ograniczając dostawy przez Nord Stream o 40 proc. Gazprom wyjaśniał, że nie ma wyboru: do Rosji po serwisie nie dotarła jedna z turbin niezbędnych do prawidłowego działania gazociągu. Powodem były sankcje, zabraniające przekazywania takiego sprzętu do kraju agresora.

Zajmujący się przeglądem turbiny Siemens zapewnia teraz, że mimo wciąż obowiązujących ograniczeń w kontaktach gospodarczych z Moskwą zaplanował wysyłkę urządzenia ze swoich zakładów w Kanadzie. Niemcy twierdzą, że to wyjątkowa sytuacja, która nie wpłynie na dalsze luzowanie reżimu sankcyjnego.

Taka decyzja rzecz jasna nie podoba się Ukraińcom, próbujących wpłynąć na decyzję Kanady. Według władz kraju broniącego się przed inwazją Rosji dostarczenie turbiny jedynie wzmocni Kreml w możliwościach używania handlu surowcami jako broni.

Ukraińskie ministerstwo spraw zagranicznych wyraziło "głębokie rozczarowanie" postawą Ottawy. Przedstawiciele resortu podkreślili też, że Gazprom mógłby dalej dostarczać paliwo do Niemiec bez żadnych zakłóceń. Koncern według Ukraińców może bez problemu użyć swoich zapasowych turbin znajdujących się w stacji kompresorowej gazociągu Nord Stream.

Opcje Niemiec "złe lub jeszcze gorsze"

Decyzję Kanady i Siemensa ostrożnie skrytykowała "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Jak czytamy w gazecie, Niemcy mają ograniczone możliwości działania wobec Rosji, a federalny rząd ma w tym przypadku jedynie "złe lub jeszcze gorsze" opcje. Przekazanie turbiny pokazuje uległość wobec Moskwy, jednak może pozwolić na uniknięcie problemów z dostępnością gazu - a więc jest tym "mniej złym" wyborem i ulgą dla firm energetycznych.

Te skarżą się na coraz większe problemy z dostawami rosyjskiego surowca i brakiem alternatyw. Ostatnio o państwową pomoc poprosił wykorzystująca rosyjski gaz w swoich elektrowniach i elektrociepłowniach spółka Uniper. Firma już na początku roku wpadła w finansowe tarapaty związane z coraz wyższymi cenami gazu.

Wytwórca energii zadłużył się w skarbie państwa (na 2 mld euro) oraz u swojego większościowego udziałowcy, fińskiego koncernu Fortum (na aż 8 mld euro). Teraz Uniper stara się o kolejną transzę publicznej pomocy. Mówi się o kolejnych 9 miliardach euro.

Władze Unipera z nadzieją czekają więc na 21 lipca, gdy po przeglądzie i wymianie zwróconej Gazpromowi turbiny teoretycznie wszystko powinno wrócić do normy. Ale według "FAZ" odcięcie gazu płynącego przez Nord Stream 1 jest możliwe: "Jeśli Kreml doszedł do wniosku, że natychmiastowe zatrzymanie Nord Stream 1 przyniesie mu korzyści w jego walce z Zachodem, znajdzie podczas nadchodzących prac konserwatorskich jakieś nienaprawialne uszkodzenia albo wręcz zrezygnuje z szukania wątpliwych technicznych uzasadnień" - pisze dziennik.

Minister Habeck jest fatalistą

Pesymistów nie uspokaja na pewno ton wypowiedzi ministra gospodarki Roberta Habecka. Ten od kilku tygodni stara się przygotować Niemców na wszystkie możliwe scenariusze, przybierając bardziej lub mniej fatalistyczny ton. Jeszcze w czerwcu zapowiedział, że obywatele będą musieli się liczyć z ograniczeniem zużycia gazu w sezonie zimowym. Polityk Zielonych później nieco spuścił z tonu zapewniając, że gazu nie powinno zabraknąć, choć tanio już było.

"Ograniczanie dostaw gazu to atak ekonomiczny na nas. Strategia rosyjskiego prezydenta Władimira Putina polega na wzbudzaniu niepewności, podbijaniu cen i podziałach. Gaz i energia są używane jako broń przeciwko Niemcom. Mamy kryzys gazowy. Gaz jest obecnie towarem deficytowym. Ceny już są wysokie, i musimy się przygotować na dalsze podwyżki" - mówił Habeck pod koniec czerwca.

Do minorowych tonów Habeck wrócił w przeddzień planowanego wyłączenia Nord Stream 1. W państwowym radiu stwierdził, że nie może zagwarantować powrotu dostaw rosyjskiego gazu po 21 lipca.

"Możliwe, że znów popłynie więcej gazu, nawet więcej niż wcześniej. Ale może też być tak, że dostaw nie będzie. Musimy się poważnie nastawić na najgorsze" - mówił szef resortu gospodarki.

Nord Stream potrzebny i Niemcom, i Rosji

Na razie w odpowiedzi na gazowy kryzys Berlin przygotował plan awaryjny. Niemcy próbują w jego ramach wypełnić swoje magazyny w jak największym stopniu.

Najprawdopodobniej nie uda się jednak wypełnić państwowych celów dotyczących zabezpieczenia zapasów surowca - ocenia Federalna Agencja Sieci. Według niemieckiego prawa magazyny powinny być wypełnione w 80 procentach do 1 października, 90 proc. do 1 listopada i w 40 proc. pod koniec sezonu grzewczego, 1 lutego.

Tych wytycznych nie uda się spełnić bez wstrzymania tranzytu przez Niemcy do innych państw (w tym do Polski, która rewersem przez gazociąg jamalski dostaje gaz z Nord Stream 1). Habeck nie bierze pod uwagę takiego rozwiązania. Na razie Federalna Agencja Sieci ma pilnować racjonalnego zużycia gazu.

Czy Putin rzeczywiście jest zdolny do zakręcenia kurka Niemcom? Z jednej strony trudno ocenić, jak bardzo racjonalne są decyzje zapadające na Kremlu. Z drugiej - zatrzymanie dostaw oznaczałoby poważne problemy dla Niemiec i Unii Europejskiej, ale i katastrofę dla rosyjskiego budżetu.

Ten opiera się na "rencie surowcowej", czyli wpływach podatkowych ze sprzedaży bogactw naturalnych. Ponadto Kreml nie ma w tej chwili alternatywnego rynku zbytu dla swojego gazu, o czym pisaliśmy już w OKO.press. Moskwa mogłaby próbować sprzedawać więcej gazu do Chin. Na razie jednak jedyny gazociąg prowadzący z Rosji do Państwa Środka nie osiągnął pełnej przepustowości.

Przeczytaj także:

Całkowite odcięcie gazu unijnym krajom nie musi być też konieczne, by wpływać na stabilność zachodu Europy. Samo przykręcanie i odkręcanie kurka przynosi na razie pozytywne z perspektywy Moskwy efekty. Niedobory używanego do produkcji energii elektrycznej gazu i wysokie zapotrzebowanie na prąd w czasie fal upału wpływa na już i tak wysokie ceny energii.

W Niemczech koszt zakupu megawatogodziny (mWh) w hurcie w trzy dni skoczył z ok. 115 do aktualnych 377 euro (ceny dla transakcji zawieranych z dnia na dzień).

Polska sobie poradzi, ale i tak nie będzie łatwo

Nasi zachodni sąsiedzi w tej sytuacji próbują ratować się awaryjnym uruchamianiem nieczynnych elektrowni węglowych. W poniedziałkowe popołudnie odpowiadały one za aż 27,7 proc. całej produkcji elektryczności w Niemczech. W debacie ucichły z kolei propozycje ponownego rozruchu wyłączonych, nieemitujących dwutlenku węgla elektrowni atomowych.

wykres zużycia energii elektrycznej w Niemczech
źródło: ElectricityMap, źródło

A jak w tej sytuacji poradzi sobie Polska? Gaz nie będzie tani (bo taki był rosyjski), ale pewnie nam go nie zabraknie. Ratunkiem jest gazociąg Baltic Pipe. Połączenie ze złożami norweskiego szelfu kontynentalnego ma zostać uruchomione w październiku.

Polski operator sieci przesyłowych Gaz-System twierdzi, że Polska podpisała już kontrakty na 80 proc. całej przepustowości gazociągu możliwej do osiągnięcia w pierwszych miesiącach jego działania. Według zapewnień rządzących, maksymalna moc Baltic Pipe wyniesie 10 mld metrów sześciennych rocznie - co całkowicie rekompensuje utratę rosyjskiego importu.

Gaz w skroplonej formie sprowadzamy też do portu w Świnoujściu. Do 2023 roku przepustowość tamtejszych instalacji ma sięgnąć 7,5 mld metrów sześciennych.

To jednak wciąż za mało, by Polska mogła ratować kraje wspólnoty bardziej zagrożone niedoborami. Roczne zużycie gazu wynosi u nas około 20 mld metrów sześciennych. Według ostatnich prognoz w tym roku spadnie ono o 2 mld metrów sześciennych. Możliwe, że przy wysokich cenach surowca jego zużycie dalej będzie spadać, a wykorzystując pełnię możliwości Baltic Pipe i gazoportu w Świnoujściu wystarczyłoby nam go "na styk".

Warto w tej sytuacji pamiętać, że Polska - mimo deklaracji - nadal w pewnym stopniu zależy od dostaw rosyjskiego gazu. Brak tranzytu paliwa przez Niemcy rewersem na gazociągu jamalskim będzie oznaczał kłopoty również dla nas. Miejmy więc nadzieję, że pauza w dostawach przez Nord Stream 1 się nie przeciągnie, a Niemcy dostaną jeszcze trochę czasu na odejście od rosyjskiego surowca.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze