Berlin ogłasza nową Energiewende wbrew krytyce programu odejścia od energii atomowej i uzależnienia od rosyjskiego gazu i węgla jako stabilizatorów sieci elektroenergetycznej w dużej mierze opartej na kapryśnych źródłach odnawialnych
Energiewende, czyli transformacja energetyczna. Niemcy pierwszy raz ogłosili ją w 2010 roku (choć można jej historię prześledzić nawet do zjednoczenia Niemiec w roku 1990), tuż przed incydentem w japońskiej elektrowni atomowej w Fukushimie. Swój zasadniczy kształt nowa wówczas polityka energetyczna Berlina zyskała wkrótce potem, gdy w reakcji na incydent rząd postanowił odejść od energii z atomu całkowicie. Atomausstieg jest już prawie zakończony. Ostatnie trzy elektrownie atomowej zostaną wyłączone na koniec tego roku, ku niezadowoleniu zwolenników tej formy czystej, wydajnej i niezawodnej energii.
Podobnie do wydarzeń sprzed 12 lat także i tym razem wstrząs zewnętrzny nadał nowy kontekst planom, ogłoszonym przed wybuchem wojny w Ukrainie. Rosyjska agresja przekształciła plan przyspieszenia polityki klimatycznej w sprawę bezpieczeństwa narodowego, a nawet – jak ujął to zielony minister gospodarki Robert Habeck – „ekologicznego patriotyzmu”.
„Razem możemy to zrobić, razem zatrzymamy wojnę, razem zaszkodzimy Putinowi i razem uniezależnimy się od paliw kopalnych – oto patriotyzm ekologiczny” – powiedział Habeck w wywiadzie dla Tagesschau na początku kwietnia. W domyśle chodzi o rezygnację stopniową – wbrew naciskom Polski, innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, oraz Komisji Europejskiej, by niemiecki patriotyzm był nie tylko ekologiczny, ale także mniej kunktatorski.
Na czym polega więc „nowe Energiewende”, a raczej – wedle słów ministra Habecka – „pakiet wielkanocny”?
Plan zakłada, że energia ze źródeł odnawialnych będzie stanowić 80 proc. niemieckiego miksu energetycznego już w roku 2030 i ma być to cel zapisany w ustawie. To zwiększenie dotychczasowego celu na 2030 rok o 15 punktów proc. i prawie podwojenie udziału w porównaniu do 2021 roku, kiedy odsetek OZE w miksie wyniósł 42 proc. W ujęciu nominalnym wzrost będzie jeszcze większy, bo sektor przemysłowy, boom na pojazdy elektryczne, oraz np. wzrost użycia pomp ciepła, ma doprowadzić do zwiększenia produkcji prądu z źródeł odnawialnych do 600 terawatogodzin (TWh) z ok. 225 TWh w 2021 roku.
By to osiągnąć, Niemcy planują zwiększać moc zainstalowaną w sektorze lądowej energii wiatrowej o 10 gigawatów (GW) rocznie od roku 2025. To ok. pięciokrotnie więcej niż w roku 2021. Podobne przyspieszenie ma nastąpić w sektorze energetyki słonecznej – od roku 2026 przybywać ma 22 GW nowych mocy rocznie, w porównaniu do ok. 5 GW, jakie uruchomiono w roku ubiegłym. Wreszcie w sektorze offshore, moc zainstalowana ma wzrosnąć o aktualnych 7,8 GW do 30 GW w roku 2030, następnie do 40 GW w roku 2035 i 70 GW w roku 2045.
Ostatecznie moc zainstalowana turbin wiatrowych na lądzie ma na koniec 2030 roku wynosić 115 GW, a instalacji solarnych – 215 GW. Dla porównania, polski Urząd Regulacji Energetyki w jednej z analiz przewiduje, że – również na koniec 2030 roku - całkowita moc zainstalowana wszystkich typów odnawialnych źródeł energii w Polsce może wynieść 46 GW.
Cel 80 proc. OZE w miksie energetycznym ma być celem przejściowym – pięć lat później produkcja energii elektrycznej w Niemczech ma być praktycznie zdekarbonizowana.
Realizacji tych ambitnych celów mają służyć liczne zmiany w prawie. Zwiększone zostaną subsydia do instalacji fotowoltaicznych, szczególnie tych, które dostarczać będą energię do sieci, nie dla własnej konsumpcji. Nowy system subsydiów ma objąć także instalacje PV budowane na terenach rolniczych i – co budzi zdziwienie obrońców przyrody – także na terenach podmokłych.
Ograniczona zostanie biurokracja. Inwestycje OZE mają zyskać status nadrzędnego celu publicznego, co da im pierwszeństwo np. w przypadku konfliktu z prawami ochrony przyrody lub pozwoli oddalić protesty mieszkańców.
Nieco trudniejsze będzie uwolnienie terenów pod wiatraki na lądzie. O ile przyspieszenie budowy instalacji na morzu nastąpi w efekcie uproszczenia procedur, o tyle kontrowersyjny cel 2 proc. powierzchni kraju, jaki ma zostać przeznaczony pod farmy wiatrowe, wymagać będzie osobnego pakietu ustaw. Rząd ma przedstawić go latem.
Nie znaczy to, że zapewnienie terenu pod nowe turbiny wiatrowe będzie czekać kolejne miesiące. Niemieckie ministerstwa: klimatu, transportu i ochrony środowiska uzgodniły niedawno, że turbiny będą mogły stanąć w bliższej odległości od infrastruktury związanej z ruchem lotniczym, a także na terenach objętych ochroną krajobrazową (mniej więcej odpowiednikach naszych parków krajobrazowych). Na uwolnionych w ten sposób terenach mogłoby stanąć ok. 1000 turbin wiatrowych o mocy 5 GW.
Wiatr nie zawsze wieje, a nocą setki GW paneli fotowoltaicznych jest bezużyteczne? Metodą na kapryśność źródeł odnawialnych ma być rozwój biogazowni – a konkretnie instalacji produkujących energię elektryczną z gazu zawierającego metan, pozyskanego z rozkładu odpadów pochodzenie roślinnego bądź zwierzęcego. Corocznie od 2023 roku ma powstawać co najmniej 600 MW mocy zainstalowanej w biogazie.
Inne zmiany mają dotyczyć ułatwień w tworzeniu spółdzielni energetycznych przez obywateli, zapewnieniu władzom lokalnym zysków finansowych z instalacji OZE usytuowanych na ich terenie. Rząd Niemiec planuje także zniesienie tzw. opłaty OZE, dotychczas dołączanej do rachunków za elektryczność.
Co na to sceptycy? Do tej pory krytyka Energiewende opierała się na dwóch podstawowych zarzutach. Po pierwsze, likwidacja energetyki atomowej i jednoczesny rozwój OZE skutkowały wzrostem roli gazu i nawet węgla w okresach bezwietrznych oraz pochmurnych i nocą. Po drugie, dostawy gazu potrzebnego do instalacji stabilizujących coraz bardziej “odnawialną” sieć elektroenergetyczną pochodziły w przeważającej mierze z Rosji.
Wojna w Ukrainie wywróciła porządek w niemieckiej polityce energetycznej do góry nogami przez pogrzebanie Nord Stream 2 i – przynajmniej deklarowaną – chęć odejścia od importu rosyjskiej ropy i gazu. Niemniej jeszcze szybszy rozwój niestabilnej energetyki wiatrowej i solarnej budzi obawy nie tylko energetyków, ale też ekologów.
Wobec braków wielkoskalowych magazynów energii, można spodziewać się, że Niemcy będą w większym stopniu bilansować system wymianą z innymi krajami. To z kolei może - choć nie musi - spowodować problemy np. w naszym kraju przez redukcję możliwej do zaimportowania mocy, ponieważ popyt z Niemiec “zassie” ją do siebie nawet po wygórowanych cenach.
“Ekologiczny patriotyzm” prawdopodobnie będzie też oznaczać bolesne - głównie dla przyrody - kompromisy w sytuacji konfliktu nowych instalacji wiatrowych z trasami migracji ptaków, czy z budową farm fotowoltaicznych np. na cennych torfowiskach. Zwiększy się też zjawisko “curtailmentu”, czyli wyłączania źródeł wiatru i słońca, gdy energii jest chwilowo za dużo.
Planom ministra Habecka oczywiście nie można odmówić rozmachu. Niemniej “pakiet wielkanocny” dotyczy głównie elektryczności, a więc teoretycznie najłatwiejszej do dekarbonizacji gałęzi gospodarki. Dekarbonizacja ogrzewania, transportu, przemysłu i rolnictwa to nieporównywalnie większe wyzwania, w których mógłby pomóc zamykany właśnie atom. Ale jeżeli zakładane cele się ziszczą, będzie to ważny - choć dopiero pierwszy krok naprzód - w dekarbonizacji niemieckiej gospodarki.
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
Komentarze