Najnowsza, ambitniejsza wersja Krajowego Planu dla Energii i Klimatu przewiduje, że już w 2030 roku zużycie węgla kamiennego w energetyce spadnie o połowę
WysokieNapiecie.pl zapoznało się ze scenariuszem ambitnej polityki klimatycznej, nad którym prace powinny skończyć się w tym tygodniu. To właściwa wersja Krajowego Planu dla Energii i Klimatu, który zgodnie z unijnymi regulacjami rząd musi wysłać do Brukseli. Poprzednia, bardziej konserwatywna wersja została wysłana przez rząd trochę na „odczepnego”, bo rząd PiS nie wysłał żadnej i Komisja Europejska musiała wszcząć postępowanie przeciw Polsce.
Komisja przedstawiła swoje uwagi, ale przede wszystkim oczekuje, że polski rząd wyśle właściwą wersję, uwzględniającą unijne cele – zmniejszenie emisji CO2 o 55 proc. w stosunku i udziału OZE w produkcji prądu na poziomie 42,5 proc.
Polski KPEiK, który powstał przy pomocy modeli wykonanych przez Agencję Rynku Energii i Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBIZE) ma nawet dłuższy horyzont niż unijne wymagania, bo sięga do 2040 roku.
Najważniejszą i najbardziej „wrażliwą” politycznie kwestią jest oczywiście przyszłość elektrowni węglowych i powiązany z nią los górnictwa. Polskie kopalnie węgla energetycznego produkują praktycznie wyłącznie na rynek krajowy, nie mają szans na wyeksportowanie swego towaru, bo jest za drogi.
Poprzedni rząd obiecał związkom zawodowym nierealny plan zamykania kopalń do 2049 roku nie licząc się zupełnie z tym, że na wydobywany węgiel nie będzie popytu. W miarę jak rośnie moc wiatraków i PV elektrownie węglowe pracują coraz krócej, więc z roku na rok spalają mniej węgla.
Spójrzmy więc jak to wygląda wg najnowszych prognoz KPEiK. W 2023 roku zużycie węgla w elektrowniach sięgnęło 24 mln ton, do tego jeszcze 13 mln ton w ciepłowniach i elektrociepłowniach.
W KPEIK model wyliczył, że w 2030 elektrownie spalą tylko 16-17 mln ton, w sumie zużycie węgla energetycznego wyniesie zaledwie 25 mln ton. W 2035 elektrownie spalą 8 mln ton, a w 2040 zaledwie 3 mln. Przypomnijmy, że zgodnie z tzw. umową społeczną wydobycie w 2030 miało jeszcze przekraczać 30 mln ton.
Nowe prognozy oznaczają, że już za pięć lat powinno zostać tylko kilka najlepszych kopalń – Bogdanka, ROW, PG Silesia i może jeszcze jedna lub dwie. Reszta jest do zamknięcia, bo koszty ich utrzymania w sytuacji braku popytu na węgiel będą sięgać 20-30 mld zł rocznie.
Elektrownie węglowe będą znikać znacznie szybciej niż we wszystkich poprzednich projekcjach rządu.
Dziś w systemie mamy 16 GW elektrowni na węgiel kamienny i 8 GW na brunatny. W 2030 kamienny moc na węglu kamiennym sięgnie 11 GW, brunatny 6-7 GW. Potem spadek przyspieszy – w 2035 elektrowni na kamienny zostanie 6-7 GW, brunatny zaledwie 3,5 GW. Połowa Bełchatowa i Turowa.
W 2023 roku przeciętna elektrownia węglowa pracowała ok. 4000 godzin w roku (rok ma 8760), według prognoz Grzegorza Kotte, byłego wiceszefa Enei Wytwarzanie, w 2030 będzie pracować mniej niż 2 tys. godzin. KPEiK jest nieco bardziej „łaskawy” dla węglówek – przy produkcji 13 TWh w 2030 roku mają pracować 2,9 tys. godzin, w 2035 średnio 2,5 tys. godzin. Ale i tak oczywiście nijak się to ma do planów z „umowy społecznej”.
Według naszych informacji dane z KPEiK były już prezentowane przez minister klimatu Paulinę Hennig-Kloskę na KERM. Zna je także minister przemysłu Marzena Czarnecka, która, choć publicznie zarzeka się, że „umowa społeczna” jest aktualna, to w rzeczywistości pokazała już innym resortom bardziej realistyczne scenariusze zużycia węgla, które jednak w jej resorcie powstają. Zapewne wiedzą o nich także związkowcy, stąd np. Bogusław Ziętek, szef jednej z central związkowych mówił ostatnio o programie dobrowolnych odejść z kopalń, choć nie zająknął się czy miałby być powiązany z zamykaniem kopalń.
Jedno jest pewne – ani resort przemysłu, ani związkowcy nie mówią górnikom prawdy o harmonogramie zamykania kopalń. KPEiK może być kubłem zimnej wody, pytanie ilu górników go przeczyta?
KPEIK zakłada bardzo optymistyczny wariant rozwoju odnawialnych źródeł energii. Już w 2030 r. moc wiatraków na lądzie ma wzrosnąć dwukrotnie, do 19 GW. Pomóc ma przywrócenie odległości 500 m (dziś to 700 m), ale to pewnie będzie możliwe dopiero po wyborach prezydenckich, o ile wygra je polityk sprzyjający branży wiatrowej.
Nawet jednak jeśli to się wydarzy, to wybudowanie takiej liczby wiatraków w cztery lata byłoby olbrzymim wyczynem – w warunkach polskich procedur administracyjnych trudno nie być sceptycznym. W kolejnych latach przyrost ma być wolniejszy, o 3-4 GW co pięć lat. To wydaje się bardziej realnym scenariuszem.
Wiatraki na morzu budzą mniej kontrowersji społecznych, ale za to są droższe w budowie i wymagają dużego wysiłku logistycznego. KPEiK w nowej wersji nie różni się od poprzednika – jest umiarkowanie optymistyczny – w 2030 powinno powstać 6 GW, a potem co pięć lat ma przyrastać kolejne 6 GW. Wydaje się, że jest to możliwe, ale pytanie, jakim kosztem i jakie zachęty będzie musiał zaoferować rząd, aby przyciągnąć inwestorów.
PV według KPEiK również czeka dalszy, burzliwy rozwój. Z dzisiejszych 14 GW, moc w 2030 roku ma wzrosnąć do 29 GW, a w 2035 38 GW a w 2040 nawet 46 GW. To nie będzie proste, bo opłacalność inwestycji w wielkoskalową fotowoltaikę stanie wkrótce pod coraz większym znakiem zapytania. To jednak całkiem inna historia.
Moc elektrowni gazowych zdaniem autorów KPEiK bardzo szybko przestanie rosnąć – w 2030 r. sięgnie 6-7 GW, do tego 5 GW elektrociepłowni i 2 GW małej kogeneracji.
Akurat rozwój tego sektora przewidzieć najtrudniej – z jednej strony drożejące prawa do emisji CO2 hamują inwestycje, ale z drugiej coś musi stabilizować OZE, więc państwa, chcąc nie chcąc, będą musiały jakoś zapewnić rentowność inwestycji w jednostki gazowe. Niemcy zapowiedziały budowę 25 GW nowych bloków gazowych, a dylematy PSE opisywaliśmy w tekście PSE i resort klimatu chcą dodać gazu. Magazyny energii nie wystarczą?
KPEiK przewiduje jednak bardzo szybką elektryfikację, a nie gazyfikację ciepłownictwa.
Do 2030 r. wielkoskalowe pompy ciepła mają osiągnąć moc 400 MW cieplnych, w 2035 to już 1700 MWc, 2040 3700 MWc. Równie burzliwy rozwój czeka kotły elektrodowe – w 2030 900 MWc, w 2035 1800 MWc, w 2040 3200 MWc.
Po długich sporach w łonie samego resortu klimatu KPEiK zostawił jednak możliwość rozwoju ciepłownictwa opartego na spalaniu biomasy. Przeciwniczką była wiceminister Urszula Zielińska, ostatecznie biomasa została w modelu, choć jak będzie w życiu to się okaże.
Spośród innych ciekawych, acz lekko kontrowersyjnych prognoz zawartych w KPEiK uwagę zwraca jedna – planowany wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną. Otóż resort klimatu jest bardzo optymistyczny- zakłada, że już w 2030 wyniesie ono 190 TWh, a w 2035 aż 225 TWh. W 2040 to już 300 TWh. Nie sposób dziś przewidzieć, czy taki wzrost jest możliwy, zwłaszcza przy mglistej przyszłości przemysłu energochłonnego.
W swoim Planie Rozwoju Sieci Przesyłowej do 2034 r. PSE jest dużo ostrożniejsze – 200 TWh zużycia możemy osiągnąć dopiero w 2034 roku, a w 2040 roku dojdziemy nie do 300, lecz do 240 TWh.
Ale przy takich prognozach zużycia jak w KPEiK nie ma – przynajmniej na papierze – konfliktu między OZE a energetyką jądrową. Elektrownie atomowe mają sens jedynie gdy pracują w tzw. podstawie, tj. chodzą przez ok. 8 tys. godzin w roku. Jeśli system energetyczny jest zdominowany przez OZE, to elektrownia atomowa pracuje jako źródło podszczytowe, albo nawet szczytowe, przez mniej niż 5 tys. godzin. Wtedy prąd z niej jest drogi.
To dlatego kraje, które widzą przyszłość w OZE, jak Niemcy czy Hiszpania nie planują stawiać atomówek, a kraje wciąż myślące o energetyce jądrowej jak Francja czy Czechy niespecjalnie inwestują zwłaszcza w lądowe wiatraki czy PV.
U nas kolejne rządy powtarzają, że energetyka w przyszłości będzie oparta o OZE i atom, choć decydenci dobrze wiedzą, jakie sprzeczności czają się za tymi obietnicami.
Bardzo wysokie prognozy zapotrzebowania na energię pozwolą uniknąć intelektualnej „dziury”, w którą uwikłał się rząd PiS prezentując swój, nieprzyjęty zresztą, projekt Polityki Energetycznej Państwa do 2040. Wynikało z niej, że elektrownia atomowa będzie chodzić zaledwie 5700 godzin, co stawiało pod znakiem zapytania sens ekonomiczny jej budowy.
Szukający dziury w całym malkontenci, do których należy i niżej podpisany, nie będą mieli więc się do czego przyczepić – przy takich prognozach wzrostu zapotrzebowania zmieszczą się w systemie zarówno źródła OZE, jak i planowane elektrownie atomowe.
A do samych prognoz przyczepić się trudniej – wyliczył je model…
Tekst ukazał się pierwotnie na portalu wysokienapiecie.pl
Komentarze