„Podatki węglowe to marzenie ekonomistów i koszmar polityków, jeśli chodzi o rozwiązania klimatyczne. Jeżeli wprowadzi się je prawidłowo, emisje spadną. Wprowadź je w zły sposób, a zmierzysz się z narzekającymi wyborcami i firmami" – tłumaczy ekspert
Największym przeciwnikiem Harry’ego Pottera jest „ten, którego imienia nie wymawiamy”. Można odnieść wrażenie, że polityka klimatyczna też ma swojego Lorda Voldemorta. To pieniądze. A dokładniej: płacenie za emisje gazów cieplarnianych, które przybliżają katastrofę klimatyczną.
Tymczasem jak wskazują eksperci i szefowie najważniejszych międzynarodowych organizacji to może najlepszy sposób na to, by emisje ograniczyć. Dlaczego więc nie jest wcielany w życie?
Logika jest prosta i stosowana od lat w wielu aspektach naszego życia.
Gdy ktoś zarysuje czyjś samochód, musi ponieść koszty jego naprawy. Gdy sąsiad z góry zaleje nasze mieszkanie, odnowienie sufitu powinno odbyć się na jego rachunek. A gdy linia lotnicza przesunie wylot samolotu o 24 godziny, należy nam się odszkodowanie.
Podobnie może to wyglądać w ochronie środowiska i klimatu. Zbyt często jest wręcz odwrotnie. Wielkim firmom odpowiadającym za największe emisje gazów cieplarnianych po prostu opłaca się je emitować. Zyski zgarniają dla siebie (i akcjonariuszy), a koszty przenoszą na planetę i społeczeństwo.
Dopóki niszczenie klimatu będzie intratnym biznesem (co prawda jako „niezamierzony skutek uboczny”, ale jednak), klimat będzie niszczony.
Teoretycznie rozwiązanie problemu również wydaje się proste. Wystarczy wprowadzić zasadę „zanieczyszczający płaci”.
Formy i nazewnictwo mogą być różne. Wszystko sprowadza się jednak do prostej zasady: każda wyemitowana tona dwutlenku węgla lub innych gazów cieplarnianych kosztuje. Koszt może być wyrażony w postaci opłaty za zanieczyszczenia, podatku od emisji, wykupywanych uprawnień do emisji czy jakiejkolwiek innej.
Ważne, by był na tyle znaczący, żeby zachęcał do zmiany tak firmy, jak i konsumentów. Firmy po to, by szukały innowacji oraz usprawnień i odchodziły od szkodliwych dla klimatu praktyk. Konsumentów po to, by zdawali sobie sprawę, że opcje najmniej szkodliwe dla klimatu są też dla nich opcjami najtańszymi – i by domagali się ich upowszechniania.
Tak zwana wycena węgla – z ang. carbon pricing – jest zdaniem ekspertów jedną z najlepszych odpowiedzi na wyzwania klimatyczne. O ile nie najlepszą.
Global Footprint Network to sieć organizacji naukowych skupiających się na poszukiwaniu najlepszych rozwiązań dla ochrony klimatu. Wymyślona przez nią inicjatywa Earth Overshoot Day – Dzień Długu Ekologicznego – służy pokazaniu, od którego dnia w roku ludzkość „żyje na kredyt”. Czyli eksploatuje Ziemię bardziej, niż ta może to „zrównoważyć” w ciągu roku za pomocą naturalnych procesów.
W minionym roku Dzień Długu Ekologicznego przypadł na przełom lipca i sierpnia.
Na przygotowanej przez organizację liście znajduje się wiele rozwiązań powszechnie znanych. Energooszczędne oświetlenia LED przesunęłyby moment „życia na kredyt” o 1,8 dnia, pompy ciepła o 2 dni, energooszczędne sprzęty domowe o 6 dni, a regulacje prawne skutecznie ograniczające marnowanie żywności – o 13 dni.
Wśród ponad 60 rozwiązań zdecydowanym numerem jeden jest carbon pricing. Wprowadzenie odpowiednich polityk z tym związanych pozwoliłoby przesunąć Dzień Długu aż o 63 doby.
„Wysoka cena emisji dwutlenku węgla oznacza, że energia z paliw kopalnych staje się droższa niż z odnawialnych źródeł energii, co zmienia kierunek inwestycji w przemyśle energetycznym. Transport oparty na paliwach kopalnych staje się droższy niż alternatywne rozwiązania transportu elektrycznego lub transportu zbiorowego, co powoduje wszędzie zmianę wzorców popytu. Towary energochłonne stają się droższe w zakupie, podczas gdy cena energooszczędnych zamienników pozostaje w większości niezmieniona” – wylicza atuty opłat za emisje Global Footprint Network.
Międzyrządowy Zespół ds. Zmiany Klimatu (IPCC) w najważniejszym raporcie na temat zmiany klimatu z 2022 r. również wymienia istotną rolę, jaką może odegrać carbon pricing. Uznano ją za „kluczowe narzędzie w każdej efektywnej ekonomicznie strategii” ograniczania konsekwencji zmiany klimatu.
Ponoszenie opłat za emisje to rozwiązanie popierane również przez wiele czołowych organizacji.
Podczas szczytu klimatycznego ONZ w grudniu 2023 r. w Dubaju potrzebę silnego postawienia na opłaty za emisje poparli przewodniczący Banku Światowego oraz szefowe Międzynarodowego Funduszu Walutowego (Kristalina Georgijewa), Komisji Europejskiej (Ursula von der Leyen) i Światowej Organizacji Handlu (Ngozi Okonjo-Iweala).
Trzy ostatnie napisały też wspólny artykuł dla „The Financial Times”. Tytuł – „Koniec »biznesu jak zwykle«: argumenty za wyceną emisji”. W tekście autorki podnoszą trzy główne zalety „carbon pricing”.
Po pierwsze – to rozwiązanie, które działa, bo stwarza zachęty do przejścia na czystsze źródła energii, zmniejszenia ogólnego zużycia energii i inwestowania w czystą technologię.
Po drugie – to rozwiązanie najbardziej efektywne kosztowo, bo opłaty za emisje są łatwe w administracji i stanowią źródło przychodów, które można wykorzystać do przyspieszenia działań na rzecz klimatu.
I wreszcie po trzecie – to rozwiązanie uczciwe, bo firmy i konsumenci odpowiedzialni za największe emisje zapłacą najwięcej.
Za carbon pricing opowiadają się również kraje afrykańskie. Podczas pierwszego afrykańskiego szczytu klimatycznego, który zorganizowano w 2023 roku, podpisano Deklarację z Nairobi. Wezwano w niej do wprowadzenia globalnej wyceny emisji dla paliw kopalnych.
Afrykańskie państwa chciałyby, aby pozyskiwane od największych zanieczyszczaczy pieniądze były w części przekazywane biedniejszym państwom. Dzięki temu mogłyby nie tylko same szybciej pozbyć się paliw kopalnych, ale i lepiej przygotować się na konsekwencje zmiany klimatu, za którą odpowiadają najmniej, a która w Afryce zbierze największe żniwo.
Co ważne, afrykańskie kraje też chcą płacić za emisje. Bo czyja wina, tego koszty.
„Nie chcemy mówić: »niech ci ludzie płacą, ponieważ są trucicielami«, mówimy: »wszyscy płaćmy«. A następnie korzystajmy z mechanizmu, w którym inwestujemy pozyskane zasoby tam, gdzie uzyskamy największe odchodzenie od paliw kopalnych” – tłumaczy William Ruto, prezydent Kenii i przewodniczący szczytu.
Tak naprawdę opłaty za emisje nie są czymś nowym. W różnych formach zaczęły być wdrażane ponad 20 lat temu.
Według raportu Banku Światowego z 2023 r. we wszystkich krajach istnieją 73 instrumenty tego typu. Zebrane za ich pomocą pieniądze sięgnęły rekordowych 95 miliardów dolarów. Gdy Bank Światowy dekadę temu opracowywał pierwszy raport na ten temat, opłatami było pokryte 7 proc. globalnych emisji. W ostatnim raporcie odsetek ten wzrósł do 23 proc.
Najpopularniejszym tego typu mechanizmem jest europejski system handlu emisjami, znany jako EU ETS. Objęto nim sektory gospodarki odpowiedzialne za niecałą połowę unijnych emisji (w tym wytwarzanie energii elektrycznej). „W Unii Europejskiej istnieje zasada, że jeśli zanieczyszczasz, musisz za to zapłacić. Jeśli chcesz uniknąć opłat, wprowadzasz innowacje i inwestujesz w czyste technologie. I to działa. Od 2005 r. EU ETS ograniczył emisje w sektorach objętych systemem o ponad 37 proc. i pozyskał ponad 175 miliardów euro” – informuje szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
Największy tego typu mechanizm wprowadzono w 2021 r. w Chinach. Obejmuje on tamtejszy przemysł energetyczny, który odpowiada za 9 proc. globalnych emisji. W ostatnim czasie różnego rodzaju opłaty za emisje wprowadzono też w Japonii, Austrii i poszczególnych stanach w USA i Meksyku.
Trwają prace nad mechanizmami opłat m.in. w Chile, Wietnamie, Malezji, Tajlandii, Turcji, Brazylii i Ghanie.
W Unii Europejskiej od 2027 r. zacznie zaś obowiązywać EU ETS II, który obejmie m.in. sektor transportu i emisje z budynków. Skończą się również bezpłatne zezwolenia na emisje dla europejskiego lotnictwa, które były jednym z ważnych czynników sztucznie napędzających rozwój branży.
A Nowa Zelandia jako pierwsza na świecie, choć dopiero w 2030 r., wprowadzi opłaty za emisje metanu w sektorze rolniczym (z hodowli bydła).
Czy nadchodzi więc wielki przełom? No cóż, niekoniecznie.
„Dobra wiadomość jest taka, że nawet w trudnych ekonomicznie czasach rządy priorytetowo traktują politykę bezpośredniej wyceny emisji w celu ich ograniczenia. Jednak aby wprowadzić zmiany na konieczną skalę, potrzebne są znacznie większe postępy zarówno pod względem zasięgu, jak i cen” – komentuje Jennifer Sara, dyrektorka zajmująca się zmianą klimatu w Banku Światowym.
Jedna czwarta emisji objętych mechanizmami opłat to niewiele. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę konsekwencje, jakie przyniesie kryzys klimatyczny, jeśli emisje gazów cieplarnianych nie zaczną być drastycznie redukowane.
Ale nawet pokrycie 100 procent emisji opłatami niewiele zmieni, jeśli opłaty będą zbyt niskie. Nadrzędny cel – poszukiwanie i szybsze wdrażanie tańszych alternatyw – nie zostanie w takiej sytuacji zrealizowany.
Tymczasem, jak wskazuje Bank Światowy, niespełna 5 proc. emisji wycenianych jest na poziomie wymaganym, by do końca tej dekady ograniczyć wzrost globalnego ocieplenia do maksymalnie 2°C. Przekroczenie tego progu może mieć druzgocące konsekwencje dla ludzkości i środowiska. Jeśli nic się nie zmieni, to przy obecnych trendach zostanie on przekroczony mniej więcej w połowie tego wieku.
Według Banku Światowego w 2030 r. ceny za emisję tony dwutlenku węgla powinny mieścić się w przedziale 61-122 dolarów (w zależności od kraju). Obecnie poziom ten osiągnęły jedynie kraje europejskie i Urugwaj, przy czym wciąż wiele źródeł emisji jest w nich nieuwzględnionych.
Ten sam poziom cen wskazano w podsumowaniu raportu IPCC opracowanym przez analityczny portal Carbon Brief. Prowadzący go naukowcy podają też, że jeśli celem byłoby ograniczenie globalnego ocieplenia do poziomu 1,5°C (to znacznie bezpieczniejsza granica), opłaty za tonę emisji CO2 powinny wynosić 170-290 dolarów w 2030 i 430-990 dolarów w 2050 r.
Z kolei szefowa Światowej Organizacji Handlu (WTO), Nigeryjka Ngozi Okonjo-Iweala, zaproponowała ustalenie globalnej ceny za tonę emisji na czterech różnych poziomach. Poszczególne kraje przypisywane byłyby do danej grupy ze względu na swoje historyczne emisje i poziom rozwoju. Najniższa stawka miałaby wynosić 27 dolarów, a najwyższa – 181 dolarów.
Tajne spotkanie z dyplomatami z całego świata, które w tej sprawie przeprowadziła WTO, obruszyło wielu z nich. Po pierwsze – bo zaproponowany model uderzałby w rozwój gospodarek historycznie najbardziej odpowiedzialnych za zmianę klimatu, czyli państw europejskich i USA, a faworyzowałby m.in. Chiny i Indie.
Po drugie – bo Okonjo-Iweala wyszła z inicjatywą globalnej wyceny emisji, choć państwa należące do Światowej Organizacji Handlu wcale ją o to nie prosiły.
Dlaczego tak trudno jest więc wprowadzić tak potrzebne narzędzie?
Odpowiedź wynika po części z tego, co już wyżej napisaliśmy. Warto jednak wyjaśnić to dokładniej.
„Podatki węglowe to marzenie ekonomistów i koszmar polityków, jeśli chodzi o rozwiązania klimatyczne. Jeżeli wprowadzi się je prawidłowo, emisje spadną. Wprowadź je w zły sposób, a zmierzysz się z narzekającymi wyborcami i firmami. Podatki wszelkiego rodzaju są w końcu trudne do sprzedania” – komentuje Akshat Rathi, dziennikarz klimatyczny Bloomberga.
Również IPCC zwraca uwagę, że podatki od emisji dwutlenku węgla są „jedną z najmniej popularnych wśród społeczeństwa opcji” łagodzenia zmiany klimatu.
Przykładem tego był chociażby głośny strajk „żółtych kamizelek”. Wybuchł we Francji po tym, jak rząd nałożył dodatkową opłatę za emisje od paliwa samochodowego przy jednoczesnym obniżeniu podatków dla najbogatszych. Protestujący byli na tyle głośni i wytrwali, że podatek wycofano.
„W moich relacjach z Francji spotkałem »żółte kamizelki«, które bardzo dbały o środowisko; po prostu dla nich koniec miesiąca nadchodził przed końcem świata” – pisze w komentarzu dla „The Guardian” dziennikarz Oliver Haynes. Chodziło mu o to, że dla protestujących dojazd samochodem do pracy był do tej pory najtańszym i najbardziej racjonalnym rozwiązaniem – na przykład hydraulikowi ze swoim sprzętem trudno byłoby się przemieszczać komunikacją publiczną.
I dodaje: „Politycy, zwróćcie uwagę: jeśli chcecie stawić czoła kryzysowi klimatycznemu, a musimy to zrobić, każdy proponowany przez was pomysł wymaga demokratycznego wkładu — a ból nie powinien nieproporcjonalnie obciążać klasy robotniczej i niższej średniej. Jeśli narzucimy to odgórnie i w regresywny sposób, może się okazać, że nasi rodacy założą żółte kamizelki”.
Niedawny raport Carbon Majors wykazał, że zaledwie 57 wielkich korporacji odpowiada za ok. 80 proc. emisji gazów cieplarnianych. Nawet jeśli musiałyby one ponosić wysokie opłaty za emisje, a mechanizmy z tym związane byłyby wprowadzane mądrzej, trudno wyobrazić sobie sytuację, by koszty końcowe nie były przenoszone na konsumentów.
Jednocześnie w siłę rośnie polityczny populizm, który często opiera się na antyklimatycznej narracji. Tego typu partie mają coraz większe poparcie w Austrii, Finlandii, Szwecji, Niemczech, Holandii, Hiszpanii i wielu innych krajach.
W Kongresie USA rządzą zaś prawicowi republikanie, a rytm ich polityce wystukuje skrajnie populistyczny Donald Trump. Do tego lobby koncernów paliwowych czy mięsnych wciąż nie ustaje w staraniach, by zniechęcać do polityki klimatycznej i rozpowszechniać dezinformację.
Że nawet mądre i rozsądnie wprowadzane opłaty za emisje będą musiały zderzyć się ze ścianą krytyki, którą z kłamstw, manipulacji i nastawiania ludzi przeciwko sobie postawią populiści i lobbyści. Wątek „sprawiedliwości” i „bycia oszukanym” będzie zaś podnoszony regularnie.
Mając na uwadze protesty „żółtych kamizelek” i fakt, że 1 proc. najbogatszych ludzi odpowiada za tyle emisji, co dwie trzecie biedniejszej części ludzkości, trudno będzie uznać, że są to zarzuty bezzasadne.
Nawet jeśli będą je podnosić chcący obalić polityki klimatyczne populiści. A tym bardziej, gdy będą mówić o tym „żółte kamizelki” z każdego kraju.
Na początku kwietnia 2024 r. cena uprawnień do emisji tony CO2 w ramach unijnego systemu ETS wynosiła ok. 60 euro. Żeby opłaty przyniosły wymierny efekt globalnie, obecne stawki musiałyby objąć nie część sektorów europejskich gospodarek, ale wszystkie najważniejsze.
I musiałyby obowiązywać nie tylko w UE, lecz znacznie szerzej – jeśli nie na całym świecie (bo w rozwijających się krajach byłyby niższe), to przynajmniej w każdym kraju rozwiniętym, w tym w Polsce i Chinach. Do tego w kolejnych latach stawki powinny regularnie rosnąć, co byłoby jasnym sygnałem dla wszystkich: im szybciej przeprowadzona transformacja, tym niższe koszty, a długoterminowe inwestycje w wysokoemisyjny biznes to bezsens.
Według wyliczeń niektórych analityków, jeśli UE chciałaby ograniczyć emisje gazów cieplarnianych do 2040 r. o 90 proc. (a do tego na ten moment się przygotowuje), oznaczałoby to przekroczenie bariery… 400 euro za tonę wyemitowanego CO2.
Z kolei szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Kristalina Georgijewa ocenia, że globalna średnia w 2030 r. powinna wynosić 25 dolarów za tonę w krajach o niskich przychodach, 50 dolarów w krajach o średnich, a 75 dolarów w krajach o wysokich.
„Jeśli nie ustalimy przewidywalnej trajektorii wzrostu opłat za emisje do tego poziomu, po prostu nie stworzymy zachęty dla firm i konsumentów do zmiany” – uważa Georgijewa.
Tymczasem na ten moment średnia opłata dla sektorów objętych opłatami wynosi 20 dolarów za tonę. Ale jeśli uwzględnimy, że trzy czwarte emisji wciąż nie jest objęte żadnymi opłatami, stawka dla wszystkich globalnych emisji spadnie do zaledwie 5 dolarów.
Droga do pokonania jest więc bardzo daleka. I politycznie piekielnie trudna. Zwłaszcza jeśli kraje będą ją pokonywały w odosobnieniu.
W takim przypadku politykom może zabraknąć przekonania, odwagi i determinacji, by podwyższać opłaty zgodnie z wymogami ochrony klimatu. W ten sposób narażaliby działające na terenie państwa przedsiębiorstwa na utratę konkurencyjności i „zachęcały” je do przeprowadzki zagranicę, gospodarstwa domowe na wyższe rachunki, a samych siebie – na ataki za to, że „wychodzą przed szereg, gdy reszta świata tego nie robi”.
Dlatego tak ważne jest, by działania podjęto globalnie. Międzynarodowy Fundusz Walutowy już w 2021 r. zaproponował taki właśnie mechanizm.
Państwa miałyby same decydować, czy chcą go wprowadzać za pomocą podatków, wyceny emisji dwutlenku węgla czy regulacji. W innym opracowaniu MFW wskazuje zaś, że prowadzenie polityki klimatycznej w oparciu jedynie o inwestycje i subsydia zwiększy dług publiczny o ok.45- 50 proc. do połowy wieku.
Jeśli polityki uwzględnią jednak opłaty za emisje, które wpłyną do budżetu państw, dług publiczny zwiększy się o 10-15 proc. „Odroczenie wprowadzenia cen za emisje byłoby kosztowne, zwiększając dług publiczny o od 0,8 do 2 proc. PKB za każdy rok opóźnienia” – podsumowuje organizacja.
MFW zaznacza przy tym, że opłaty na wymaganym poziomie miałyby niewielki wpływ na globalny wzrost gospodarczy (pod warunkiem że kraje inwestowałyby również w energię niskoemisyjną). Zgodnie z wyliczeniami globalne PKB z odpowiednim carbon pricing byłoby o 1,5 proc. mniejsze niż bez niego, a w biedniejszych krajach świata – ledwie o 0,6 proc.
„Jest to cena, którą warto zapłacić, aby zapobiec znacznie większym kosztom niepowodzenia w ograniczaniu emisji dwutlenku węgla — wielu bilionom dolarów” — komentuje Fundusz.
Sama wycena emisji jednak nie wystarczy. Jak wynika z analizy prof. Seana Cleary’ego i dr Neala Willcotta z Queen’s University w Ontario z 2023 r., podwyższenie stawki może ograniczyć globalne ocieplenie do poziomu 2,4°C – i to pod warunkiem, że wzrosty opłat będą szybkie i znaczące.
Badacze wskazują przy tym, że niezwykle ważne byłyby też inne działania, takie jak regulacje zapewniające stabilność dla proklimatycznych inwestycji czy dotacje do czystych technologii.
Z kolei z raportu IPCC wynika, że wycofanie subsydiów na paliwa kopalne ograniczyłoby emisje gazów cieplarnianych o 10 proc. do 2030 r. Do tego zwiększyłoby to przychody publiczne i sytuację makroekonomiczną.
Tymczasem rządowe subsydia w ostatnich latach drastycznie rosną. W poprzednim roku wyniosły 1,3 biliona dolarów, a więc ponad 1 proc. globalnego PKB.
To kilkukrotny wzrost w porównaniu z okresem jeszcze sprzed pandemii i wojny w Ukrainie. Ochrona gospodarek i gospodarstw domowych przed rosnącymi cenami paliw kosztowała więc majątek. Choć mimowolnie oznaczało to wzmocnienie emisyjnych biznesów i przyspieszenie zmiany klimatu, jednocześnie była to ochrona powszechnie oczekiwana.
Bez szybkich decyzji i wprowadzenia wysokich opłat za emisję, wzrost globalnego ocieplenia będzie nas wszystkich kosztować znacznie więcej. Czas na powszechny carbon pricing.
Na zdjęciu: elektrownia węglowa globalnej firmy energetycznej Uniper w Gelsenkirchen w zachodnich Niemczech, 2 października 2019 r.
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Komentarze