0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka RodowiczFot. Agnieszka Rodow...

Mustafa niedawno zdał egzamin z niemieckiego i dostał się na kolejny poziom. Kiedy zaliczy ausbildung – szkolenie zawodowe, będzie mógł złożyć wniosek o pozwolenie na pobyt. Zawnioskuje też o iracki paszport.

– Na razie nie mogę, mogliby mnie deportować. A za trzy lata może wyjadę z Niemiec. Chciałbym spędzić dużo czasu z rodziną, szczególnie z mamą i podróżować. Do Barcelony, Francji, może do Polski – rozmyśla.

Siedzimy w parku na Kreuzbergu. Chłopak we wrześniu skończy 19 lat, od dwóch mieszka w Berlinie. Przedostał się szlakiem przez Białoruś i Polskę.

– Chciałem mieć po prostu więcej możliwości w życiu – mówi, patrząc mi w oczy.

Przeczytaj także:

Mamo, jeśli mi zabronisz

W południowym Iraku, gdzie mieszkał z rodzicami, siostrą, dwoma braćmi, żoną starszego i dwójką ich dzieci, nie miał perspektyw.

– Żeby pójść na studia, musiałbym skończyć szkołę z wynikiem 98 proc. – mówi Mustafa. – Inaczej trzeba płacić za prywatny uniwersytet. Bardzo trudno o pracę, szczególnie dla młodych. By dostać posadę, musisz być gwiazdą. Można pracować fizycznie, ale bez umowy.

Poza tym ja się do tego nie nadaję. Kiedy miałem sześć lat, chciałem nauczyć kurczątko fruwać. Wszedłem z nim na dach i spadłem. Straciłem nerkę.

Więc moje powody wyjazdu były początkowo małe – mówi nieśmiało Mustafa. Marzył o byciu architektem albo inżynierem, bo po tym jest szansa na pracę w Iraku. O ile ma się znajomości.

Na początku 2021 r., do Iraku znów dotarł koronawirus. Mustafa miał dość siedzenia w domu. Z pomysłu o wyjeździe zwierzył się kuzynowi i bratu, który już raz, bez powodzenia, próbował dostać się do Europy przez Morze Śródziemne. Mamie, nauczycielce arabskiego pomysł Mustafy się nie spodobał.

„Mamo, jak mi zabronisz, nie pojadę. Ale jeśli będę miał przez to spieprzone życie, będziesz się czuła winna – powiedział.

Od ojca, elektryka, dwa tygodnie przed wylotem usłyszał: „OK, jeśli czegoś potrzebujesz, daj znać”.

Przygotowania zajęły Mustafie pięć miesięcy. Załatwił w sądzie zezwolenie na wyjazd pod „opieką” trzy lata starszego kuzyna. Kiedy skończył 10. klasę, dostał od rodziców 1000 $. Zastanawiał się, czy kupić komputer.

– A zdecydowałem się zainwestować w tę podróż – śmieje się Mustafa, choć zwykle ma bardzo poważną minę. Mówi powoli i z rozwagą.

Tydzień przed wylotem dołączył brat Mustafy. Zaproszenia do Białorusi, wizy i bilety na samolot kupili w regularnej agencji podróży. Zapłacili po 800 dolarów i polecieli z Bagdadu do Mińska.

– To był ostatni bezpośredni lot – Mustafa znowu się śmieje. Rozmawiamy po angielsku, choć on, zanim opuścił Irak, nie znał ani słowa w tym języku.

Mustafa: Boję się pierwszy raz

Wylądowali w Mińsku 4 sierpnia 2021 r. W grupie 40 osób pojechali taksówkami pod granicę. Czekali na kogoś, kto by ich przeprowadził. Była noc, zaczęło padać, wrócili do Mińska. W pakiecie biura podróży mieli tydzień pobytu w hotelu.

Ktoś z ich grupy znalazł przemytnika, który za 100 dolarów od osoby przeprowadzi przez granicę. Przyjechało kilka busów. Ucieszyli się, że w cenie jest samochód. Droga zajęła kilka godzin.

Po kolejnych trzech doszli do dziury w płocie. Przeszli na drugą stronę i wbiegli do lasu. Po 10 minutach pojawili się litewscy strażnicy.

– Trochę się przestraszyłem, bo byli w kominiarkach. Błagaliśmy, by pozwolili nam przejść, ale oni krzyczeli i popychali – pamięta Mustafa. – Nie bili, zabrali nas do granicy i wyrzucili na Białoruś.

Lało, stali ze cztery godziny, aż pojawili się białoruscy strażnicy. Sprowadzili trzy autobusy, w środku byli już inni migranci. Siedzieli ściśnięci, mokrzy i zmęczeni przez 10 godzin.

Białorusini zawieźli ich na jakąś polanę, pozwolili rozpalić ogień, dali chleb i herbatę. Gdy po zmierzchu odjechali, pojawili się dwaj mężczyźni w maskach, przyjechali w samochodach bez tablic rejestracyjnych.

– Wtedy na serio się przestraszyłem. Słyszałem, że w Grecji tacy ludzie wycinają nerki i inne organy na sprzedaż.

„Wybierajcie: Jedziecie do Polski czy do Łotwy?” – spytali ci w maskach.

„A jeśli odmówimy?” – odezwał się ktoś z grupy.

„Wsadzimy was do więzienia”

Mustafa główkował: „Polska jest w UE. Tam chyba będzie lepiej niż w dawnym Związku Radzieckim. Z bratem i kuzynem zdecydowali się na Polskę.

Po prostu się poddam

Był środek nocy, kiedy faceci w kominiarkach dowieźli ich na miejsce. Kazali ustawić się w rzędzie, blisko, żeby się dotykali.

„Przejdziecie przez pole kukurydzy, pojawią się polscy strażnicy, wystrzelą flarę. Wtedy będziecie bezpieczni”.

– Było tak ciemno, że nie widziałem własnych palców – wspomina Mustafa.

Weszli w las, nikt nie miał internetu, tylko on załadował wcześniej mapy Polski i Litwy. Wskazał grupie kierunek. Nagle ktoś o coś zaczepił, włączył się alarm. Byli może kilkanaście minut po polskiej stronie, gdy oświetliły ich dwie flary i otoczyły samochody. Po prostu się poddam, pomyślał Mustafa.

Strażnicy zawieźli ich do hangaru, każdemu założyli opaskę z numerem, zrobili testy na covid. Sale były z pryczami jak dla wojska. Tłumacz pojawił się po kilku dniach, wyjaśnił, że odbędzie się sprawa w sądzie online. Usłyszeli, że trafią na trzy miesiące do obozu.

– Strażnicy tłumaczyli, że jest tam boisko i supermarket. Będziemy mogli wychodzić na zewnątrz, ale nie wyjeżdżać z miasta, bo to kara za przekroczenie granicy. Pomyślałem, świetnie.

Halo, jesteśmy w Polsce jakby w więzieniu

Po jedenastu godzinach w autobusie kazano im oddać pieniądze i telefony.

– Mówiłem, że jestem nieletni, błagałem, by mnie zabrali gdzieś indziej. Pokazałem zdjęcie paszportu w telefonie. Strażnicy nie chcieli słuchać. Zabrali mi telefon, a bratu nasze pieniądze. Zapakowali do kilkuosobowych pokoi.

Po dziesięciu dniach uchodźcy wyszli na dwór. Domagali się spotkania z Czerwonym Krzyżem, kontaktu z bliskimi. Rodziny nie wiedziały, co się z nimi dzieje.

Pracownicy socjalni przynieśli im jeden telefon. A potem wpadły siły specjalne. Niektórych pobili, wepchnęli wszystkich do środka, kilku zamknęli w izolatkach, kuzyna Mustafy też.

Następnego dnia zabrali ich do głównej części strzeżonego ośrodka, umieścili w pokojach z łóżkami piętrowymi. A po dwóch tygodniach przenieśli do kontenerów otoczonych płotem i koncertiną. Była już jesień, kontenery bez ogrzewania, a toalety i łazienki kilkaset metrów dalej.

Mustafa opowiada mi to tak szczegółowo, bo uważa, że muszę wiedzieć.

– Na ponad 100 osób był jeden komputer i tylko z dostępem do emaila. Nikt z mojej rodziny nie używa emaila. Na szczęście kuzyn przypomniał sobie, że jego brat ma konto. Przekazał wszystkim, że jesteśmy w Polsce. Tak jakby w więzieniu.

Nauczyłem się tam zwrotów: „Musisz poczekać. Może jutro”. Tak odpowiadali pracownicy socjalni, byli milsi niż strażnicy, ale nic nie mogli.

Raz widziałem się z psycholożką, okazało, że też jest strażniczką graniczną. Mówiłem jej, że ciągle czuję złość, nie jestem w stanie dłużej wytrzymać. Ona na to, że mogę o tym pisać. Myślałem, że się ze mnie nabija.

Byłem w zamkniętym obozie, co zmieni pisanie?
Zdjęcie chłopca w planie amerykańskim. Ma okularu i włosy do ramion
Mustafa, zdjęcie na płycie byłego lotniska Tempelhoff w Berlinie. Fot. Agnieszka Rodowicz.

Mustafa, witamy w Guantanamo

19 października 2021 roku w nocy przyszli strażnicy i kazali zabrać rzeczy. Bez słowa zaprowadzili Mustafę i kilkudziesięciu mężczyzn do autobusu. Po 10 godzinach dotarli na miejsce.

– Zobaczyłem niskie budynki otoczone drutem kolczastym. Od strażników usłyszałem: „Welcome in Guantanamo”. Pomyślałem: „No Mustafa. Teraz jesteś w prawdziwym więzieniu”. To był Wędrzyn.

W każdym budynku ze 100 osób, w każdym pokoju 25, a pokój tak mały, że wypadały może dwa metry na osobę. Nie mogli nawet usiąść równocześnie, by zjeść. Po jedzenie szli do kantyny między koncertiną i strażnikami. Za jednym płotem był kolejny, a dalej trzeci. Za nimi policja z bronią.

– Większość czasu siedziałem na łóżku. Graliśmy w karty, nuda. Było dużo ludzi z Czeczeni, Azerbejdżanu. Mieli telefony z internetem, elektroniczne papierosy, niektórzy noże. Strażnicy się ich bali – twierdzi Mustafa. – Codziennie dochodziło do bójek. Strażnicy oglądali je w kamerach, a kiedy się kończyły, zabierali uczestników do izolatki w Krośnie Odrzańskim.

Migranci nie mieli z nikim kontaktu. Składali wnioski o ochronę, większość dostawała negatywne odpowiedzi.

– Wszyscy mieli przesłuchania poza mną. Może ukrywali, że tam jestem, bo byłem nieletni? – spekuluje Mustafa. – Ale nie sprawdzali, ile mam lat.

Przyszedł do niego list po polsku. Zrozumiał tylko datę: luty 2022. Strażnicy wytłumaczyli, że to przedłużenie pobytu.

– Jedyny pozytyw: nauczyłem się angielskiego od Afrykanów. Umiem się też przedstawić po polsku, policzyć do stu. Pamiętam też: „Szybko, szybko. Uciekaj”. Tak krzyczeli strażnicy, gdy szedłem do kantyny.

Kilka razy byli ludzie z irackiego konsulatu. Mówili: „Guys, nie macie szans w Polsce. Lepiej od razu proście o deportację, zamiast siedzieć tu kolejny rok”.

Wiele osób się na to zdecydowało, w tym kuzyn Mustafy.

Mustafa powtarzał ludziom z ambasady, że jest nieletni. Obiecywali się tym zająć, a potem słyszał, jak mówią strażnikom, że jest dorosły.

Dopadła go depresja, leżał na łóżku, nie chodził po jedzenie, płakał, bo bolała go nerka. Zabrali go wojskową karetką do jakiegoś lazaretu. Przeleżał kilka godzin, niewiele pamięta. Po powrocie czuł się jeszcze gorzej.

– Udało nam się skontaktować z jakimiś organizacjami. Aktywiści przysłali nam telefony bez aparatu i dostępu do internetu. Dodzwoniła się do mnie Urszula z niemieckiej organizacji Xenion.

666 boi się drugi raz

Na początku stycznia 2022 roku strażnicy rzucili do Mustafy: „666. Wychodzisz”.

– Zawsze mówili do nas po numerach albo per diabły.

Zawieźli go do Krosna i zamknęli w pokoju z kolorowymi rysunkami na ścianach. Czytał biblię po arabsku na przemian z Koranem i zastanawiał się, co robić. Zadzwonił do Urszuli, ona zatelefonowała do Wędrzyna i wyjaśniła, że został tam brat Mustafy. Przywieźli go do Krosna, siedzieli razem.

– Potem strażnicy wsadzili nas do dog’s cage, zamkniętej klatki na tyłach samochodu. Jest tak mała, że nie ma jak się wyprostować, ani wyciągnąć nóg – pamięta Mustafa.

Spędzili w niej 10 godzin, gdy dojechali, zobaczyli znanych już strażników. Znowu Kętrzyn i kontenery.

Było w nich lodowato. Chłopak powtarzał, że nie może tam zostać, bo ma tylko jedną nerkę. Po tygodniu przyszła znana mu strażniczka, spytała, czy chce zostać z bratem, czy wyjść. Wahał się. Brat musiał zostać, a Mustafa jako nieletni nie mógł sam złożyć wniosku o ochronę. Składał go z bratem już kilka razy, ale nigdy nie wezwali go na przesłuchanie, nie pobrali odcisków palców. Tylko przedłużali detencję.

– Miałem już 17 lat i 6 miesięcy. Przestraszyłem się, jeszcze pół roku i mogą mnie deportować. Więc zdecydowałem się wyjść sam.

Brata wysłali do SOC-a w Lesznowoli, Mustafę na oddział dla rodzin z dziećmi i nieletnich bez opieki. Po kilku dniach lekarz zrobił mu test na koronawirusa.

– No, niestety, miałem go. Dziesięć najgorszych dni. Sam, nikogo nie widziałem, z nikim nie rozmawiałem, jedzenie stawiali pod drzwiami.

Polski mam dość

Ranek, 1 kwietnia, „Pakuj się. Wychodzisz”. Strażnicy oddali mu smartfon z depozytu, brakowało w nim mikrofonu i kamery. Mustafa nie miał ani grosza. Zabrali go do domu dziecka. Na mapie w smartfonie zobaczył, że nadal jest blisko Kętrzyna.

– Była niedziela, pomyślałem, że w poniedziałek ktoś przyjdzie i zdejmie mi odciski palców, a ja już nie chciałem mieć z Polską nic wspólnego. Już Irak był lepszy.

Postanowił jeszcze w weekend wyjechać.

– Wychowawczyni była w porządku. Nie znała angielskiego ani arabskiego, więc napisałem do niej przez translator, że potrzebuję plecak. Przyniosła i życzyła mi szczęścia. „Tylko żeby inni cię nie widzieli, jak będziesz wychodził”, rzuciła.

Zadzwonił do Urszuli, dostał na smartfon bilet na pociąg, a znajomy Urszuli odebrał go z dworca w Warszawie i zawiózł do ośrodka dla Ukraińców.

Mustafa boi się po raz trzeci

Zanim wyjechał z Iraku, Mustafa planował dostać się do Holandii. Dowiedział się, że to dobry kraj dla nieletnich. Nie miał pojęcia, jak tam dotrzeć z granicy polsko-białoruskiej. Może na piechotę? Albo autobusem?

Wiedział, że jako nastolatka go nie deportują, więc liczył, że po drodze zdecyduje, gdzie składać wniosek o ochronę.

– Wyobrażałem sobie, że opowiem zmyśloną historyjkę, że ktoś mnie porwał, przetrzymywał, bił... i będzie dobrze. Ale po drodze była Polska.

– Przykro mi.

– Nie ma powodu. To nie był całkiem stracony czas.

– Dlaczego?

– Bo teraz rozmawiamy. Nauczyłem się angielskiego, poznałem mnóstwo ciekawych i dobrych ludzi.

Znajomy Ursuli zawiózł Mustafę do niej, do Berlina.

– To był Niemiec, nie mogę nic więcej powiedzieć, bo to dla niego niebezpieczne. Kiedy przejeżdżaliśmy granicę, bałem się po raz trzeci. Że mnie złapią.

Siedemnastu małoletnich dziennie

Do Berlina przybywa rocznie 6 tys. nastoletnich migrantów bez opieki, to średnio siedemnastu dziennie.

– Deklarują, że są niepełnoletni – podkreśla Kaja Poprawska, Polka, od 19 lat mieszkająca w Niemczech. Pracuje w akinda, programie dla nieletnich uchodźców w berlińskiej organizacji praw człowieka Xenion. Po sprawdzeniu papierów, przeprowadzeniu wywiadu mniej więcej połowa otrzymuje status małoletniego.

Nieletni mogą być deportowani przed upływem 18. roku życia, ale Niemcy muszą udowodnić, że w kraju pochodzenia nastolatkowi zostaną zapewnione warunki porównywalne do niemieckich. Teoretycznie to możliwe, w praktyce się nie zdarza.

A ilość przyjeżdżających do Niemiec samotnych młodocianych migrantów rośnie. Średnia wieku to 16-17 lat. Zdarzają się i młodsze dzieci.

Prawie 98-99 proc. to chłopcy, najczęściej z Syrii i Afganistanu, ostatnio też z Ukrainy, coraz częściej z Turcji. Rzadziej z państw zachodniej Afryki, Iraku, Iranu, Kambodży czy Bangladeszu.

Przyjeżdżają zwykle do Berlina, więc stolica pęka w szwach. Można przenieść nastolatka do innego landu, ale system działa za wolno. Jeżeli w ciągu miesiąca urzędnicy nie zdecydują inaczej, nastolatek może zostać w Berlinie.

Główną oś opieki nad nieletnimi uchodźcami tworzą opiekunowie z urzędu. Zgodnie z prawem w swojej pieczy nie powinni mieć więcej niż 50. nastolatków, ale system jest niewydolny, więc w Berlinie mają ich nawet po 80.

– Słyszę nieraz od młodocianych uchodźców, że kuratora z urzędu zobaczyli pierwszy raz po ośmiu miesiącach, choć ma obowiązek spotykać się z podopiecznym co najmniej raz na 4 tygodnie – mówi Poprawska.

Opiekę prawną zapewniają też stowarzyszenia. Zatrudnione w nich osoby są wykształconymi pracownikami socjalnymi. Mają pod opieką do 30 nastolatków. Są jeszcze przeszkoleni wolontariusze i zawodowi kuratorzy, zaprzysiężeni przez sąd, ale tych jest mało.

Niemiecki opiekun i azyl

Program akinda przygotowuje wolontariuszy do roli opiekunów prawnych. Przechodzą szkolenia z prawa azylowego, prawa pobytu, opieki, uczą się, jak rozmawiać z urzędami, egzekwować prawa podopiecznych i przybliżyć im niemieckie realia.

Przeszkolony wolontariusz opiekuje się jednym małoletnim uchodźcą, zwykle po godzinach i w weekendy. Najważniejszym zadaniem opiekuna jest pomoc w złożeniu wniosku o azyl, a po przyznaniu odpowiedniego statusu zatroszczenie się, by np. rodzina nastolatka mogła przyjechać do Niemiec.

– Zależy nam, żeby między opiekunem i podopiecznym nawiązała się dobra relacja, dzięki której dziecko poczuje się w Niemczech bezpieczniej i szybciej się usamodzielni – wyjaśnia Poprawska.

Prześwietlanie małoletniego uchodźcy

Kiedy nastolatek trafia do Berlina, kieruje się go najpierw do centrum dla młodocianych uchodźców w Charlottenburgu. Tam jest rejestrowany i zaczyna się tzw. clearing, prześwietlanie. Sprawdza się papiery, wiek, ile ma pieniędzy, jaką ma historię i czy rzeczywiście jest w Niemczech sam.

W tym czasie małoletni mieszkają w centrum recepcyjnym. Ponieważ nie wszyscy się tam mieszczą, są też ośrodki w hostelach i budynkach, które miasto musiało szybko urządzić i zatrudnić personel.

Wiek uchodźcy stwierdza się na różne sposoby. Czasem dokument tożsamości z kraju pochodzenia z datą urodzenia świadczącą, że to dziecko, jest ignorowany, a na podstawie rozmowy z nastolatkiem Ministerstwo Berlina ds. Edukacji wydaje zaświadczenie o pełnoletności.

– Są osoby szkolone do tego, by stwierdzać wiek na podstawie wyglądu chłopca, czy porównania z podobną grupą wiekową – mówi Kaja Poprawska. – Robi się też badania rentgenem, jednak cała procedura jest bardzo kontrowersyjna, bo obarczona dużą granicą błędu.

Różnica między opieką nad nieletnim a dorosłym jest ogromna.

– Dlatego tak ważne, by nastolatek jak najszybciej miał opiekuna prawnego – uważa Poprawska.

Tyle że czekają na niego nawet 10 miesięcy, a jedynymi odpowiedzialnymi za nich osobami w tym czasie są pracownicy socjalni ośrodka. Mogą pójść z nastolatkiem do lekarza, ale nie mają uprawnień, by składać wnioski w sądzie w sprawie ważnych decyzji medycznych.

Młodzi migranci dostają prowizoryczny dokument tożsamości, mogą się swobodnie poruszać w obrębie landu. Czasami chodzą na kurs niemieckiego, często przez 6-10 miesięcy nie robią nic. Tracą motywację, podupadają na zdrowiu psychicznym i fizycznym.

Mustafa biega i pozbywa się złości

Za drugim razem spotykamy się w siedzibie NGO-sa, który wspiera Mustafę. Jest sobota, nikt tu dziś nie pracuje, ale Mustafa dostał klucze do biura.

Po tym, jak dojechał do Berlina, Urszula znalazła mu mieszkanie na tydzień. Nie był gotowy, by zgłosić się do ośrodka. Przez 12 godzin opowiadał rodzinie przez telefon, co przeszedł w Polsce. Nie mogli uwierzyć.

Poszedł do centrum w Charlottenburgu i powiedział, że chce zostać w Niemczech. Spytali, ile ma lat. Pokazał zdjęcie paszportu. Oni na to: „W porządku” i dali adres ośrodka.

– Byłem w szoku. W Polsce trzymali mnie w obozach 7 miesięcy i 27 dni. Błagałem, by uznali mnie za nieletniego. Powtarzałem, że mam jedną nerkę. Dopiero pod koniec zrobili badania. „O, masz jedną nerkę!”, zdziwili się.

A tu 5 minut i po sprawie. Dają dwa bilety na transport, mapę Berlina i mówią: „Jedź”. Pomyliłem s-bahn z u-bahnem i błąkałem się cztery godziny – Mustafa się śmieje.

Dostał pokój z łazienką w ośrodku dla nieletnich, a codziennie rano jednodniowy bilet i 18 euro na jedzenie.

Miał się zgłaszać do pracowników socjalnych, gdyby potrzebował lekarza, bo nie miał jeszcze ubezpieczenia.

– Budziłem się rano i biegałem 30-40 minut, żeby pozbyć się złości. Dopiero po miesiącu uwierzyłem, że nie jestem już w obozie w Polsce, tylko w Niemczech, na wolności.

Po miesiącu wezwano go na spotkanie w centrum recepcyjnym. Pytali, jak dotarł do Niemiec. Opowiedział, jak było, ominął tylko końcówkę. Powiedział, że dojechał taksówką. Pozwolili, by został w Berlinie.

– Byłem szczęśliwy. Tyle że po kilku dniach musiałem się przenieść do ośrodka koło Spandau. Daleko do centrum, cztery osoby w pokoju, paskudne jedzenie i 1-2 euro dziennie kieszonkowego. Znowu trudny czas.

Powtarzałem, że chcę pójść do szkoły, bo gdy siedzę w pokoju, jestem przygnębiony. W połowie czerwca dostałem małe mieszkanie z kuchnią i łazienką, które dzielę z Afgańczykiem oraz opiekę stowarzyszenia Interkular.

Ludzie przy długim stole w cieniu drzew. Na pierwszym planie kobieta z plecakiem pakuje jedzenie
Jedno z comiesięcznych spotkań osób, które przeszły polsko-białoruską granicę. Berlin. Na pierwszym palnie Urszula Bertin z Xenion. Mustafa w głębi za stołem. Fot. Agnieszka Rodowicz.

Urzędniczka spodziewała się większego dramatu

Mustafa trafił do klasy powitalnej. Miał się uczyć niemieckiego, angielskiego i matematyki. Tyle że przez 5 miesięcy nie dostał żadnego ID, co jest potrzebne, by pójść do szkoły. Ausweiss dostał we wrześniu 2022 roku.

Ktoś mu powiedział, że w klasie powitalnej wolno przerabiają program i żeby dojść do poziomu B1 w niemieckim, musiałby się tam uczyć dwa lata.

Uznał, że nie ma na to czasu. Pracownik socjalny doradził mu kurs niemieckiego dla uchodźców.

– Trudno się było dostać, bo w tym samym czasie co ja, pojawiło się w Niemczech dużo Ukraińców – opowiada Mustafa. – Dostawali bezpłatne karty sim, jedzenie w wielu knajpach, nie musieli mieć żadnych spotkań w immigration office. W mojej klasie na 22 osoby, 17 to Ukraińcy.

W sierpniu kuratorka Mustafy złożyła w jego mieniu wniosek o ochronę. Na wywiad został wezwany listopadzie. Opowiedział swoją historię w godzinę. Urzędniczka była zaskoczona.

– Widziałem to po jej minie. Chyba spodziewała się większego dramatu – opowiada Mustafa.

Dostał ubezpieczenie zdrowotne i numer identyfikacji podatkowej. Otworzył konto w banku. Odkąd jest w procedurze, dostaje 500 euro miesięcznie. 50 euro płaci za prawnika, 50 za bilet miesięczny. Reszta musi mu starczyć na jedzenie, ubranie i wszystko inne. Mieszkanie opłaca państwo.

– Ściągam z Iraku resztę moich świadectw szkolnych. Przejdę trzyletnie szkolenie zawodowe. Zdecydowałem się uczyć fizjoterapii, bo lubię pracować z ludźmi. Kurs jest warunkiem otrzymania zezwolenia na pobyt, bo dostałem odmowę statusu uchodźcy. Odwołałem się, ale wciąż nie ma odpowiedzi. I mam nadzieję, że jeszcze długo jej nie dostanę.

Strategie azylowe: zawód i niemiecki

Jeśli decyzja będzie negatywna, są inne możliwości, by dostać zezwolenie na pobyt.

– Czasami trzeba działać strategicznie – mówi Kaja Poprawska. – Na przykład doradzić tureckim uchodźcom, by nie składali wniosków o azyl, bo i tak mają marne szanse na dobry status. Zwykle dostają duldung, pobyt tolerowany, co niestety oznacza, że po skończeniu 18 roku życia mogą być deportowani. Chyba że na przykład rozpoczną kształcenia zawodowe, które przed deportacją chroni.

Chroni też przed nią opanowanie niemieckiego na poziomie B1 i bycie zdolnym do pracy.

Póki nieletni mieszkają w ośrodkach dla uchodźców, dostają ok. 5oo euro miesięcznie. Mogą się z tego spokojnie utrzymać, ale wielu nastolatków chce pracować, by wysyłać pieniądze rodzinom. Czasami rodziny wywierają na nich nacisk w tej sprawie. Szkoła wydaje się im drugorzędną sprawą. Tymczasem osoby od 14 roku życia mogą wykonywać tylko drobne prace przez kilka godzin w tygodniu, jak opieka nad psem czy baby-sitting.

Od 16 roku życia mogą już podjąć tzw. minijob. To nie przynosi dużych zysków, ale nie są opodatkowane.

– Niestety zdarza się, że to praca w budzie z kebabem – zauważa Kaja Poprawska. – Nie rozwija językowo, nie pomaga w integracji, ale daje nastolatkowi poczucie sprawczości. Teoretycznie nie powinna uniemożliwić nauki.

Większość nastoletnich uchodźców idzie do klas powitalnych przy podstawówkach, gimnazjach i szkołach zawodowych.

– Część młodych migrantów to analfabeci, a trafiają do klas, gdzie dzieci od razu uczą się pisać i czytać po niemiecku, więc mają trudności – mówi Poprawska. – Są więc też klasy poprzedzające klasy powitalne.

Teraz na miejsce w klasie powitalnej migranci czekają nawet 10 miesięcy, bo za mało nauczycieli. Po niej ci, którzy świetnie się uczą, idą do gimnazjum. Duża część wędruje do szkół zawodowych. Mają bardzo wysoką renomę i konkretne profile. Potem nastolatki mogą wybrać tzw. dualne kształcenie zawodowe – przez trzy lata uczą się zawodu teoretycznie i praktycznie. Mają do wyboru ponad 300 certyfikowanych zawodów.

Tą drogą idzie wielu uchodźczych nastolatków, chcą się szybko usamodzielnić. W Niemczech brakuje wykwalifikowanych pracowników, więc kształcenie zawodowe jest nagradzane przez prawo azylowe.

Lawiruje między przepisami a urzędnikami

Największą szansę na status uchodźcy, najlepszej formy ochrony mają w Niemczech Syryjczycy. Nieletni mogą sprowadzić rodzinę, o ile dostaną ten status przed ukończeniem 18 lat. Afgańczycy dostają najczęściej zakaz repatriacji, status chroniący, który nie umożliwia sprowadzenia rodziny.

– To pewna niesprawiedliwość, bo sytuacje tych młodych ludzi są często bardzo podobne – ocenia Kaja Poprawska.

Opiekun prawny podejmuje decyzje związane z ochroną zdrowia uchodźcy, operacjami, szczepieniami, opieką psychoterapeutyczną. I lawiruje między przepisami i urzędnikami, którym czasami brakuje wiedzy.

– Ale jak się złoży zażalenie, nagle coś staje się możliwe. To trochę zabawa w kotka i myszkę. Trzeba cały czas kontrolować, czy decyzje urzędników są słuszne i zgodne z prawem.

Oficjalnie opieka trwa do 18. roku życia.

– W akinda staramy się zatrzymać opiekunów dłużej – mówi Poprawska. – Im lepsze wsparcie dostanie młody człowiek, tym większe szanse, że sobie poradzi. Uchodźcy bywają straumatyzowani, czasem potrzebują wsparcia na całe życie. Zdarza się, że przez lata dowożą jedzenie czy sprzątają knajpy, co powoduje, że się nie rozwijają. Niemiecki system to ignoruje albo udaje, że nie widzi. Czasami też nie rozumie, że ci młodzi ludzie potrzebują towarzystwa osób z kraju pochodzenia. Dużo się mówi w Niemczech o partycypacji, że trzeba uchodźcom dać głos. W praktyce różnie z tym bywa.

Chłopiec z założonymi rękami stoi na tle muru z plakatami z napisami po niemiecku.
Mustafa w dzielnicy Neukölln na tle plakatów teatru Scena Ludowa. Fot. Agnieszka Rodowicz.

Mustafa: Prawica chce nas deportować

Umawiamy się po południu na Tempelhofer Feld, kiedyś płycie lotniska, dziś miejscu relaksu Berlińczyków. Mustafa lubi to miejsce, po szkole spotyka się tu z kolegami, których zna jeszcze z polskich SOC-ów.

Na razie nie pracuje, bo państwo opłaca mu mieszkanie i pomoc pracownika socjalnego. Gdyby zaczął zarabiać, mógłby stracić to wsparcie.

Mustafa wykorzystuje ten czas na naukę, a jako wolontariusz gotuje jedzenie dla bezdomnych albo tłumaczy w obozie dla uchodźców na Tempelhof.

– Są lepsze i gorsze dni. Kiedy zobaczę zdjęcie z polskiego lasu, przypomnę sobie zimno w kontenerze, bójki w obozie, źle się czuję.

Kiedy jest dobrze, Mustafa snuje plany: chciałaby skończyć dwa ostatnie lata liceum, pójść na studia i uczyć się fizjoterapii albo pracy socjalnej.

– Może mógłbym pracować z uchodźcami albo jako nauczyciel niemieckiego? Uwielbiam ten język. Uważam, że decyzja o wyjeździe do Europy, była jedną z lepszych w moim życiu – uśmiecha się Mustafa i zaraz poważnieje. – Trochę się niepokoję, bo prawica dochodzi do głosu. Mówią: „Trzeba ich wszystkich deportować”.

Niemcy na początku 2023 roku podpisali potajemnie z Irakiem umowę o readmisji, o przyjmowaniu przez Irak swoich obywateli deportowanych z Niemiec.

– Muszę jak najszybciej dostać prawo pobytu – podkreśla Mustafa.

Jego brat był w polskich SOC-ach do lipca 2022. Dostał decyzję o deportacji, wyjechał z Polski. Siedzi w jednym z brytyjskich hoteli dla uchodźców. Grozi mu Rwanda.

Reportaż powstał dzięki stypendium Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Dziękuję za pomoc Xenion.

;
Na zdjęciu Agnieszka Rodowicz
Agnieszka Rodowicz

Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009.

Komentarze