Jak to się stało, że ten jezuita zasiadający na tronie Piotrowym popełnia takie błędy w rozumieniu napaści Putina na Ukrainę. Dlaczego nie tylko ciągle milczy, ale mizdrzy się do patriarchy Cyryla, który bezwstydnie błogosławi wojnie Putina - pyta prof. Stanisław Obirek i szuka odpowiedzi
"Wszystkim zależy na jak najszybszym zakończeniu wojny rozpętanej przez Putina na Ukrainie. I tu nie ma między nami różnic. Różnimy się jednak, i to znacznie, w kreśleniu scenariuszy jak to zrobić. Papież Franciszek proponuje swój. Nie wszystkich przekonuje, ale nie sposób odmówić mu spójności i konsekwencji. Wpisuje się też w tradycję ostatnich papieży, w tym Jana Pawła II, którzy bezwarunkowo potępiali wojnę, ale też równie konsekwentnie nie wskazywali ani krajów, ani osób za te wojny odpowiedzialnych" - uważa prof. Stanisław Obirek.
W obszernym eseju interesuje go szczególnie język i pojęcia, którymi się posługujemy, i które determinują specyficzne postrzeganie rzeczywistości. Omawia też niezauważony w Polsce artykuł naczelnego redaktora Civilta Cattolica "Siedem »obrazów« o inwazji na Ukrainę. Świat to nie szachownica", który przedstawia jednoznacznie potępiające stanowisko Watykanu wobec rozpętanej przez Putina wojny.
Pyta o opinie kanadyjskiego filozofa Charlesa Taylora, niemieckiego teologa jezuitę Hansa Waldenfelsa oraz socjologa prof. Hansa Joasa. Ich odpowiedzi - zaskakujące - są na końcu tekstu.
Prof. Obirek kończy tekst swoją bardzo jasną i zdecydowaną oceną zachowania Franciszka.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
To będzie długi tekst, za co z góry przepraszam. Problem z jakim próbuję się zmierzyć jest złożony i najeżony pułapkami, ale zaryzykowałem świadom szeregu niebezpieczeństw. To jednak wymaga spojrzenia z różnych stron, co oznacza też konieczność mnożenia słów. Mam nadzieję, że nie na darmo.
Na pewno nie będę próbował tłumaczyć niefortunnego wyrażenia Franciszka z wywiadu dla „Corriere della Sera” z 3 maja 2022 roku o „wojskach NATO szczekających pod drzwiami Rosji”. Było ono po prostu głupie i nie tłumaczy ich nawet przysłowiowy antyamerykanizm Latynosów.
Podobnie głupimi są wywody powszechnie szanowanego amerykańskiego politologa Johna Mearsheimera, który w licznych wykładach i wywiadach powtarza to samo i to już po napaści Putina na Ukrainę, że winę za obecną wojnę ponosi NATO, a przede wszystkim obecna administracja amerykańska z prezydentem Joe Bidenem na czele.
Tak więc próby rozumienia nie oznaczają pomijania tego rodzaju błędów, jednak zachęcają do zobaczenia całej narracji watykańskiej. Poniższe uwagi są jedną z takich prób.
Czy jest coś złego w tym, że przyznajemy się do bezradności w rozumieniu racji drugiej strony? Czy musimy od razu „ustawić” oponenta tak, by jego racje brzmiały absurdalnie i niedorzecznie? A może warto podjąć pewien wysiłek wejścia w buty drugiego i na moment przynajmniej poczuć się niezbyt pewnie ze swoimi racjami.
Przypominam przypowiastkę Żyda podkarpackiego zacytowaną przez Czesława Miłosza jako motto do Zniewolonego umysłu. Wszyscy ją znają, więc przypomnę. „Jeżeli dwóch kłóci się, a jeden ma rzetelnych 55 procent racji, to bardzo dobrze i nie ma się co szarpać. A kto ma 60 procent racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje! A co by powiedzieć o 75 procent racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100 procent? Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak”.
Nikt nie chce być łajdakiem.
Zacznę od przypomnienia pewnej hipotezy językoznawczej, którą dobrze zna każdy student filologii. Chodzi o tzw. hipotezę Sapira-Whorfa, wedle której język determinuje specyficzne postrzeganie rzeczywistości. Jej dobrą ilustracją są sformułowania jednego ze współtwórców tej hipotezy Benjamina Lee Whorfa, który był zresztą studentem Edwarda Sapira.
Warto dodać, że Whorf nie był, by tak rzec, zawodowym językoznawcą, ale raczej hobbystą, którego intrygowało źródło językowych nieporozumień. Chodziło przy tym o sprawy nader praktyczne, jak rozumienie instrukcji przeciwpożarowej (był agentem ubezpieczeniowym). Stąd w jego tekstach dbałość o bycie zrozumiałym również dla niespecjalistów.
Otóż w artykule z 1940 roku, omawiającym związki językoznawstwa z nauką, Wohrf - który był znawcą wielu języków rdzennych Amerykanów - zastanawiał się, jaki jest związek naszego postrzegania świata z używanym przez nas systemem językowym. Jest on dostępny również w polskim tłumaczeniu w tomie Język, myśl i rzeczywistość.
Pisze w nim Whorf, że: „system językowego zaplecza (innymi słowy - gramatyka) nie jest po prostu pewnym reproduktywnym narzędziem wyrażania idei, lecz czynnikiem owe idee kształtującym, programem i przewodnikiem aktywności umysłowej, analizy doznań i syntezy intelektualnej każdego z nas. Proces formułowania myśli nie jest niezależny i racjonalny w tradycyjnym sensie, lecz stanowi fragment określonej gramatyki i w zależności od niej wykazuje mniejsze lub większe zróżnicowanie”.
Z tym wiąże się określone postrzeganie rzeczywistości, na które ma wpływ właśnie język jakim się posługujemy. Dodaje Whorf: „Nikt nie potrafi opisać rzeczywistości całkowicie bezstronnie; wszystkich nas krępują pewne prawidła interpretacji nawet wówczas, gdy sądzimy, że jesteśmy wolni” (s. 286).
By było jasne. Whorf nie wzywa do relatywizmu językowego, chce jedynie wskazać na obiektywne ograniczenia naszego poznania rzeczywistości.
Świadomość tych ograniczeń jest dla mnie źródłem optymizmu i wiary w możliwość przezwyciężenia wielu nieporozumień z tym związanych. Nie tak dawno przypominałem o pożytkach płynących z postsekularnej postawy i o tym, jak trudną ją przyjąć. Z jednej strony mamy bowiem tzw. nowych ateistów, którzy z utęsknieniem wyczekują dnia, kiedy religijne omamienie przejdzie ludzkości i stanie ona na pewnym gruncie nauki, a z drugiej fundamentalistów religijnych, którzy najchętniej pozamykaliby wszystkich ateistów w więzieniach i zafundowali im solidną reedukację.
Nie, nie jestem symetrystą i zdaję sobie sprawę z historycznych dziejów, kiedy to w imię Boga mordowano tysiące, a ateizm to ciągle wąska i raczej elitarna stróżka niezależnego myślenia. Jednak zapamiętałem jako niezbyt pokorne oczekiwanie Richarda Dawkinsa, który we „Wstępie” do swojego bestselerowego "Boga urojonego" pisał: „Założony przeze mnie cel tej książki zostanie osiągnięty jeżeli każdy religijny czytelnik, przeczytawszy ją pilnie od deski do deski, stanie się ateistą”.
Pewnie nie byłem wystarczająco pilnym czytelnikiem, ale nadzieja Dawkinsa mimo wszystko wydaje mi się kolejną ułudą, że nasze słowa mogą ukształtować drugiego na naszą modłę.
Bliższe są mi namysły Charlesa Taylora (ur. 1931), Hansa Waldenfelsa (ur. 1931) czy Hansa Joasa (ur. 1948), którzy od lat problematyzują owe 100 procent pewności.
Taylor po pokazaniu, że nasz wiek tak do końca sekularny nie jest, wziął w swojej kolejnej książce pod lupę nasz język i sposób w jaki się nim posługujemy. Książka o niewątpliwie prowokacyjnym tytule Język zwierząt. Pełny kształt zdolności językowych człowieka (The Language Animal. The Full Shape of the Human Linguistic Capacity) zwraca uwagę, że to właśnie słowa jakich używamy sprawiają, że jesteśmy kimś wyjątkowym w łańcuchu stworzeń.
Taylor wprowadza więc korektę do Arystotelesowskiego animal rationale i zachęca byśmy się zobaczyli jako zwierzę posiadające język (logos).
Hans Waldenfels to niemiecki jezuita, który wiele lat spędził w Japonii i jest wielce zasłużony w pokazywaniu jak bardzo chrześcijaństwo, podobnie jak i inne religie, powinny być rozumiane w kontekście w jakim powstały.
Jego „teologia kontekstualna” od dziesięcioleci uwrażliwia również teologów katolickich, by nie absolutyzowali zbawienia w Jezusie Chrystusie. Nie kryje też swego entuzjazmu dla Franciszka, któremu poświęcił książkę Na imię mu Franciszek. Papież ubogich, dostępną również w polskim tłumaczeniu.
Joas jest równie śmiały i swoją ostatnią książką Siła sacrum. Alternatywa do narracji odczarowania (The Power of the Sacred. An Alternative to the Narrative of Disenchantment) upomina się z powodzeniem, jak sądzę, że siły religii nie należy się wstydzić.
To zresztą jego kolejna książka z serii tych przypominających, że wiara jest realną i możliwą przyszłością dla chrześcijaństwa, a wywodzenie praw człowieka ze świętości osoby nie jest historyczną uzurpacją.
Wszyscy trzej od lat są w swoich krajach (Taylor w Kanadzie, Waldenfels i Joas w Niemczech) orędownikami porozumienia między ludźmi głęboko się między sobą różniącymi. Dzięki takim książkom czuję się mniej bezradny wobec polifonii głosów jakie do mnie dzisiaj docierają, w tym również głos papieża Franciszka.
I dlatego ich właśnie zapytałem, co sądzą o Franciszku i jego „neutralności” wobec wojny w Ukrainie. Za ich pozwoleniem przywołam te odpowiedzi w ostatnim fragmencie moich refleksji.
Ale najpierw przypomnijmy długi pontyfikat Jana Pawła II. W Polsce nie był kontrowersyjny. Od początku budził powszechny entuzjazm. Ale nie wszędzie tak było. Szczególnie problematycznie zapisał się jego absolutny sprzeciw wobec teologii wyzwolenia oraz jednoznaczne poparcie dla konfrontacyjnej polityki prezydenta Ronalda Reagana.
Nie ma potrzeby się o tym rozpisywać, ale warto zapamiętać, że nie dla wszystkich był to Wielki Papież. Chcę natomiast przypomnieć coś, co burzyło ten jednoznaczny zachwyt Janem Pawłem II. Nie, nie myślę o kryciu pedofilów w sutannach i promowaniu miernot na stanowiska biskupie tylko dlatego, że deklarowały wierność konserwatywnej wizji katolicyzmu polskiego.
Chodzi o wojnę USA w Iraku. Nie o tę pierwszą z 1991 roku, gdy po zajęciu przez Saddama Husajna Kuwejtu wspólnota międzynarodowa poparła interwencję USA. Chodzi mi o tę drugą, rozpoczętą przez prezydenta Georga W. Busha juniora.
To szukanie za wszelką cenę pretekstu, by napaść na Irak. Manipulacje prawem, retoryczna przemoc, a przede wszystkim te 100 procent racji, że walczymy z terroryzmem. Po 20 latach wiemy, że Bush tracił popularność i chciał na „twardej polityce wobec światowego terroryzmu” odzyskać wpływy, wiemy, że chemiczna broń to była ściema, wiemy też, że związki Husajna z terroryzmem były wymyślone właśnie na użytek chcianej wojny.
Jej celem była ropa. Kontrola nad największymi zasobami cennego surowca. Ale wtedy tę narrację kupiliśmy wszyscy. No, może prawie. Ja byłem przeciw i od początku nie dałem się uwieźć amerykańskiej narracji. Dowodem wywiad jakiego w tamtym czasie udzieliłem Piotrowi Najsztubowi, wówczas redaktorowi „Przekroju”, który mnie dopytywał jak to możliwe, by Bóg wysłuchiwał modłów napadanych i napadających. Pamiętam, że wyraziłem wątpliwość, czy aby te modlitwy mają sens.
Był jednak ktoś znacznie ważniejszy niż ja i moje racje. To był osamotniony głos sprzeciwu schorowanego Jana Pawła II. Wtedy w Polsce nikt go nie wspierał. Nawet episkopat. A jeden z biskupów, który odszedł w niesławie, nawet używał języka, który jako żywo przypomina dziś retorykę patriarchy Cyryla…
Wróćmy do papieża Franciszka. Kiedy Jorge Maria Bergoglio powiedział swoje "buona sera" stało się jasne, że ten pontyfikat będzie inny. Jak większość (może wszyscy w Polsce) nie miałem pojęcia kim był, choć o jezuitach argentyńskich sporo wiedziałem bo stanowili pewną osobliwość w Ameryce Łacińskiej niemal w całości przejętej teologią wyzwolenia.
Takimi ich poznałem w Rzymie, zacząłem się uczyć hiszpańskiego, by do nich dołączyć. Mój duchowny, Kubańczyk Federico Arvezu uznał, że chcę pewnie uciec z komunistycznej Polski (to był rok 1982), więc zdecydowałem się na powrót do tejże Polski, by dzielić się tym, do czego przekonali mnie jezuici latynoscy.
Również argentyńscy. No bo jednak Bergoglio wprawdzie entuzjastą teologii wyzwolenia nie był (dlatego został biskupem i kardynałem z nominacji Jana Pawła II), ale jednak propagował coś pośredniego – teologię ludu. Słyszałem też, że był blisko junty wojskowej. Później okazało się, że te związki z juntą polegały głównie na ratowaniu uwięzionych, w tym dwóch jezuitów, od pewnej śmierci.
W każdym razie na mój odbiór pontyfikatu Franciszka duży wpływ wywarł entuzjazm Zygmunta Baumana, z którym w 2013 roku zacząłem pisać książkę O świecie i sobie samych. Sporo w niej o Franciszku i jego wrażliwości społecznej, zwłaszcza wobec uchodźców i emigrantów. Temat całe życie bliski Baumanowi.
Od włoskiego wydawcy Baumana dowiedziałem się po śmierci filozofa w styczniu 2017 roku, że miał już nagraną rozmowę Franciszka z Baumanem, z której miała wyjść ich wspólna książka. Oczyma wyobraźni widzę jej odbiór w Polsce. Oto były stalinista i kat żołnierzy wyklętych brata się z komunizującym papieżem.
I bez tej książki Franciszek nie ma nad Wisłą łatwo. W każdym razie jego kolejne dokumenty, spotkania i rozmowy ukazywały mi możliwość spełnienia marzeń z pierwszych lat mojego pobytu w zakonie. Tego właśnie uczyłem się z dokumentów jezuickich uchwalanych na Kongregacjach Generalnych w latach 60., 70. i 80. Jest tam to wszystko, co Franciszek próbuje robić jako papież: wrażliwość na ubogich, otwarcie na kulturę współczesną, w tym na ateizm…
Współtwórcami tych dokumentów byli Carlo Maria Martini i Jorge Maria Bergoglio. Obaj mogli zmienić Kościół katolicki. Ten pierwszy próbował jako kardynał największej diecezji na świecie w Mediolanie, ale był ograniczany polityką Jana Pawła II, (ostatnio w „Rzeczpospolitej” błyskotliwie i celnie opisanej przez Arkadiusza Stempina, „Iluzja odjaniepawlenia”, 19 lipca), ten drugi robi to od 13 marca 2013 roku, gdy został papieżem.
Najlepszym kluczem do zrozumienia pontyfikatu Franciszka są jego teksty, ale dobrym źródłem są też rozmowy, których nie unika. Szczególnie z włoskim jezuitą Antonio Spadaro, który pyta o sprawy często niezwiązane z Kościołem czy teologią. O fascynacje literaturą, kinem, a nawet sportem.
Przy każdej okazji Franciszek rozmawia też z jezuitami w krajach, które odwiedza. Potem te rozmowy publikuje właśnie Spadaro w kierowanym przez siebie piśmie „La Civiltà Cattolica”, do którego jeszcze wrócę.
Ale związki z jezuitami, choć ważne i oczywiste, nie są jednak najważniejsze dla zrozumienia Franciszka. Dużo ciekawsze są jego przyjaźnie znacznie wykraczające poza kręgi kościelne. Z rabinem Abrahamem Skórką, to przyjaźń sięgająca czasów Buenos Aires, ze zmarłym przed kilku dniami antyklerykałem i ateistą Eugenio Scalfari (1924-2022), założycielem liberalnego dziennika „La Repubblica”, z którym na początku pontyfikatu wymienił szereg listów, które wprawiły w popłoch watykańskich kurialistów.
Znane są jego związki z patriarchą Bartolomeo I z Konstantynopola, bez którego nie byłoby encykliki Laudato si. Dla wielu niezrozumiała jest przyjaźń z wielkim imamem Kairu Ahmedem al-Tajeb, z którym ogłosił zupełnie niezwykły dokument o braterstwie ludzi podpisany w Abu Zabi w lutym 2019. Bez tego dokumentu nie byłoby encykliki Fratelli Tutti.
Ale w samym Watykanie też sporo się dzieje. Jedną z takich spraw jest zatwierdzona przez Franciszka 19 marca 2022 roku konstytucja apostolska Praedicate Evangelium (Głoście Ewangelię). Zdaniem jezuity Thomasa Reesa, to najważniejszy dokument od 1965 roku kiedy Paweł VI ustanowił synod biskupi, który jak wiadomo dopiero w czasach Franciszka zaczyna zmieniać katolicyzm w skali globalnej.
Wspomniany dokument dotyczy reformy Kurii Rzymskiej. Według jednego z najlepszych znawców tajników watykańskich Thomasa Reese’a (napisał książkę "Watykan od wewnątrz", przetłumaczoną również na język polski), Praedicate Evangelium pokazuje, że Franciszek postrzega zadania Kurii Rzymskiej zupełnie inaczej niż jego poprzednicy.
Czytam w tym dokumencie, że: „Rzymska Kuria nie znajduje się między Papieżem a biskupami, ale powinna służyć zarówno jednemu jak i drugim, zgodnie z ich potrzebami”. Innymi słowy, Kuria nie jest częścią systemu władzy, ale raczej rodzajem służby cywilnej.
A to jest czymś rewolucyjnym gdyż papiestwo przestaje być monarchią, w której papież jest królem, a kardynałowie i biskupi książętami i szlachtą. Katolicyzm staje się bardziej wspólnotowy zgodnie z modelem zaproponowanym na Soborze Watykańskim drugim.
Franciszek chce wzmocnić kompetencje konferencji episkopatów lokalnych, a nie umniejszać je, jak to się działo w czasach Jana Pawła II i Benedykta XVI. Szczególnie szeroko są komentowane nominacje kobiet na ważne stanowiska w Kurii Rzymskiej, zwłaszcza te, które dają im możliwość wpływania na nominacje biskupów czy na sposób oceniania teologów.
Tego wcześniej w Watykanie nie było. Oczywiście to o niczym nie przesądza, bo jak wiemy również obecność kobiet w polityce nie jest gwarancją, że zmienia się ona na lepsze. W każdym razie warto się przyglądać temu, co robi Franciszek bo to nie tylko daje do myślenia, ale radykalnie zmienia katolicyzm na naszych oczach.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle. Jak to się stało, że ten jezuita zasiadający na tronie Piotrowym popełnia tak elementarne błędy w rozumieniu zupełnie oczywistej napaści Putina na Ukrainę. Dlaczego w tej sprawie nie tylko ciągle milczy, ale mizdrzy się do patriarchy Cyryla, który bezwstydnie błogosławi napaść Putina na wolną Ukrainę?
Kilka dni temu watykańskie media potwierdziły, że papież Franciszek ma zamiar spotkać się z patriarchą Cyrylem w połowie września w Kazachstanie. Do spotkania ma dojść w ramach Kongresu Światowych i Tradycyjnych Religii. Odbędzie się on w stolicy kraju Nur-Sultan od 14 do 15 września.
Papież mówił o tym w hiszpańskojęzycznej telewizji Univision 11 lipca 2022 roku. Franciszek podkreślił, że chociaż jest przeciwny inwazji Rosji na Ukrainie, to zachowuje z rosyjskim patriarchą „dobre stosunki”. Papież również powtórzył, że ma nadzieję odwiedzić Moskwę i że kardynał Pietro Parolin, Sekretarz Stanu Watykanu, rozmawiał o tym z Siergiejem Ławrowem.
Powtórzył też, że jeśli nie dojdzie do wizyty w Moskwie, to na pewno odwiedzi Kijów. Dodał, że nie wie kiedy będzie mógł odwiedzić Ukrainę, bo „musimy uwzględnić tysiące rzeczy, ale mam nadzieję, że będzie to niebawem”.
W Polsce tego rodzaju deklaracje budzą tylko irytację i już nawet nie są odnotowywane. Jorge Maria Bergoglio, tak jak Karol Wojtyła, nie jest politologiem. Podobnie jak jego poprzednik jest dzieckiem swego czasu i swego kraju.
Tak jak nie podzielałem polityki Jana Pawła II, tak mam problem z geopolityką Bergoglia. Nie jestem w tym odosobniony. To i wiele innych pytań zadał w swoim artykule Piotr Pacewicz na łamach OKO.press, w którym pisze, odwołując się do ostatnich sondaży, „o katastrofie jego autorytetu”.
Podzielam tę diagnozę. Jednak nie poprzestaję na lekturze sondaży i komentatorów zawiedzionych postawą głowy Kościoła katolickiego.
Sięgam do artykułu Antonio Spadaro, który ukazał się na początku czerwca we wspomnianej już „Civilta Cattolica”. Myślę, że polscy biskupi powinni go uważnie przeczytać i - jeśli im zależy na ratowaniu autorytetu ich szefa - również przetłumaczyć i udostępnić polskim katolikom.
Przypomnę, że jest to nie tylko pismo jezuitów włoskich, ale jest to oficjalny głos Watykanu, który skrupulatnie sprawdza, co jezuici piszą. Jeśli trzeba, to brutalnie ingeruje (tak zrobił Jan Paweł II, który zwyczajnie zwolnił niewygodnego redaktora naczelnego Bartolomeo Sorge w 1985 roku).
Tak więc tekst obecnego naczelnego można uznać za oficjalną wykładnię polityki watykańskiej w sprawie wojny na Ukrainie. Jest to więc głos istotny, może decydujący. Innego pewnie nie będzie. Czy przekonujący? Dla mnie tak.
Tytuł może nazbyt barokowy: „Siedem »obrazów« o inwazji na Ukrainę. Świat to nie szachownica” (Sette "quadri" sull’invasione dell’Ukraina. Il mondo non e una scacchiera)”. Na początek autor przypomina słynne przedstawienie Kościoła jako „szpitala polowego po bitwie” (Serce wielkie i otwarte na Boga. Rozmowa z papieżem Franciszkiem, s. 43, 2013 rok)
Przywołuje też słowa papieża wypowiedziane w czasie modlitwy Anioł Pański trzy dni po inwazji Putina na Ukrainę, 27 lutego 2022: „Kto prowadzi wojnę, zapomina o człowieku. Nie patrzy na ludzi, nie bierze pod uwagę życia konkretnych osób, ale ma przed oczyma interes władzy”.
Zresztą cały artykuł jest inkrustowany cytatami z przemówień i spotkań Franciszka, w których potępia wojnę i wyraża współczucie dla jej ofiar.
A oto główny zarys narracji Spadaro na temat stosunku papieża Franciszka do inwazji Putina na Ukrainie zbudowany z siedmiu obrazów, nazwanych przez Spadaro świętokradczą kolekcją.
Obraz pierwszy - imperium i wojna, w którym przypomina znane wystąpienie Putina odwołującego się do imperialnej historii Rosji, która ma usprawiedliwić „operację wojskową na Ukrainie”.
Rosja nie jest odosobniona w tak osobliwym rozumieniu historii. Podobnie zachowywała się Francja wobec Algierii w 1954 i 1962 roku, uzasadniając wojnę racjami kulturowymi.
Możemy dodać „misję USA w Iraku w 2002 roku”, której celem była walka ze światowym terroryzmem. Putinowi sekundują usłużni „intelektualiści” jak Aleksander Dugin. Jednak pojawili się i tacy jak "minister spraw zagranicznych" patriarchy Cyryla, metropolita Hilarion, który ostrzegał przed wojną.
Mówił: „Jeśli Rosja zaczęłaby wojnę, to stanowiłoby to zagrożenie dla całego kraju, a jej skutki byłyby katastrofalne”. Po tych słowach stracił prestiżowe stanowisko w prawosławnym Kościele rosyjskim i został zesłany na Węgry.
Obraz drugi - tron i ołtarz przywołuje prowojenny koncert „dla świata bez nazizmu” zorganizowany przez Putina na stadionie Łużniki w Moskwie 18 marca w ósmą rocznicę aneksji Krymu. To również rocznica urodzin Fiodora Uszakowa, świętego Kościoła prawosławnego (1745-1817), admirała i patrona bombowców nuklearnych!
Putin tłumaczył, że obecna „operacja specjalna” była konieczna, by powstrzymać „ludobójstwo” na Ukrainie, zacytował też słowa ewangelii Jana, że nie ma większej miłości niż oddanie życia za przyjaciół (J15,13), co powszechnie zostało odczytane jako bluźnierstwo.
Kilka dni wcześniej Putinowi przyszedł z pomocą patriarcha Cyryl, zapewniając, że „nie chcemy z nikim walczyć. Rosja nigdy nikogo nie zaatakowała”.
Spadaro przypomniał też słowa poprzedniego prezydenta Ukrainy Petro Poroszenki z maja 2018 roku, który mówił o „wojsku, języku i wierze”, a w grudniu tego samego roku, w dniu wyboru patriarchy autokefalicznego Kościoła Ukraińskiego Epifaniusza, tenże ówczesny prezydent zasiadł na tronie imperialnym tuż obok ołtarza. Pojawia się zasadne pytanie, czy budowanie narodowej świadomości na religii to słuszna droga.
Kolejny, trzeci obraz - "pietas" i "potestas" rozwija motyw związku pobożności z władzą i pokazuje jak dalece Franciszek się od tych związków dystansuje.
Dla Papieża ważniejsza jest pobożność, stąd poświęcenie Rosji i Ukrainy Niepokalanemu Sercu Maryi 25 marca. To nawiązanie do wcześniejszych działań Piusa XII, który 31 października 1942 roku poświęcił cały świat, a 7 lipca 1952 roku w liście apostolskim Sacro vergente anno poświęcił narody Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi.
Zresztą stało się to na wniosek katolickich biskupów Ukrainy. W podobny sposób Franciszek w 2014 roku określił islamskich terrorystów, nazywając ich „biednymi kryminalistami”, za których trzeba się modlić. W tym sensie nawet terrorysta jest dla Franciszka „synem marnotrawnym", a nie wcielonym diabłem.
Innymi słowy, miłość chrześcijańska obejmuje nie tylko „bliźniego”, ale i „wroga”. W tym kontekście Spadaro przypomina również modlitwy episkopatu ukraińskiego z początku wojny, która obejmowała nie tylko rządzących Ukrainą i broniących jej z bronią w ręku, ale również „tych wszystkich, którzy rozpoczęli tę wojnę i którzy zostali zaślepieni tą agresją. Chrońmy nasze serca przed złością i nienawiścią do naszych nieprzyjaciół”.
Z tego samego powodu 16 marca w czasie spotkania online z patriarchą Cyrylem, Franciszek powiedział: „Kościół nie może używać języka polityki, ale języka Jezusa”. Chodzi o język pojednania, miłości i pokoju, który powinien być ściśle rozdzielony od języka polityki.
W obrazie czwartym - ekumenizm i nacjonalizm jest w centrum uwagi. Tragedia Ukrainy jest również tragedią chrześcijaństwa i dlatego trzeba zrobić wszystko, by utrzymać dialog ekumeniczny. Tylko w ten sposób będzie można wpłynąć na przyszłość polityczną i na pojednanie obu narodów.
Jak wiadomo Franciszek i Cyryl spotkali się po raz pierwszy 12 lutego 2014 roku na lotnisku w Hawanie na Kubie. Było to spotkanie historyczne i absolutnie bezprecedensowe i już wtedy była mowa o konflikcie między Rosją i Ukrainą. I dlatego należy myśleć o następnym spotkaniu, gdy tylko okaże się to możliwe.
Trzeba przypomnieć, że od 2019 roku na Ukrainie istnieją dwa Kościoły prawosławne ze sobą skłócone: pozostający w łączności z Moskwą, na którego czele stoi metropolita Onufry, oraz uznany przez patriarchę Bartłomieja I z Konstantynopola za autokefaliczny Kościół prawosławny Ukrainy z siedzibą w Kijowie, którym kieruje patriarcha Epifaniusz.
Trzeba podkreślić, że zwierzchnicy wszystkich Kościołów prawosławnych i Kościoła katolickiego (łacińskiego i grekokatolickiego) działających w Ukrainie zgodnie i zdecydowanie potępili napaść Putina na ich kraj. Poza tym 300 duchownych prawosławnych w Rosji wystąpiło z apelem o zaprzestanie działań wojennych.
Ponadto wielu hierarchów prawosławnych na świecie napisało otwarty list do Cyryla z prośbą, by wpłynął na prezydenta Putina, by zaprzestał wojny. W tym kontekście pojawia się pytanie, czy wizyta Franciszka na Ukrainie w istotny sposób zmieni stan rzeczy?
Obraz piąty - droga krzyżowa w Koloseum, która wzbudziła wiele kontrowersji. Chodziło o pomysł Franciszka, by przy stacji XIII krzyż nosiły dwie kobiety, Ukrainka i Rosjanka, jako reprezentantki narodów dotkniętych wojną. Zaprzyjaźnione ze sobą i mieszkające we Włoszech Albina i Irina niosły krzyż w milczeniu. Nie powiedziały ani słowa. To milczenie było dla wielu znacznie wymowniejsze niż najbardziej wymowne słowa.
Dwa ostatnie obrazy mają związek konkretnymi działaniami.
Obraz szósty - papież i dyplomacja, a obraz siódmy - między dominacją a negocjacją. Jak wiadomo Franciszek spotkał się do tej pory trzy razy z Putinem (2013, 2015 i 2019), raz z Petro Poroszenko (2015) i raz z obecnym prezydentem Wołodymyrem Zełenskim (2020).
Z tym ostatnim Papież rozmawiał dwukrotnie telefonicznie już po inwazji Putina na Ukrainę. We wszystkich tych spotkaniach i rozmowach poruszany był problem pokoju na Ukrainie. Zdaniem Papieża należy położyć wielki nacisk na negocjacje.
Bergoglio ma świadomość, że zła nie można wyeliminować, ale trzeba zrobić wszystko by je zneutralizować. Dyplomacja watykańska patrzy nie tylko na to, co się w tej chwili dzieje, ale ma na uwadze przyszłość. W sposób zdecydowany potępia istniejące akty przemocy, ale stara się łączyć, a nie dzielić, „zszywać, a nie ciąć”.
Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że Franciszek zdecydowanie potępia agresora, o czym świadczą używane przez niego słowa: „nie do przyjęcia akt militarny”, „gwałtowana agresja przeciw Ukrainie”, „barbarzyństwo”, „akt bluźnierczy”. Należy też pamiętać, że papieże nigdy nie atakują przywódców religijnych czy politycznych. Franciszek, podobnie jak jego poprzednicy, wzywa do rozwiązania konfliktów i potępia złe wybory polityczne.
Ta postawa rodzi fałszywe wrażenie „neutralności” Papieża, który wie, że wojny rodzą nową przemoc, a zwycięstwa prowadzą do klęsk i niestabilnego pokoju. Tak było z pokojem wersalskim, który zrodził potwora nazizmu.
Obraz siódmy każe myśleć o globalnych konsekwencjach wojny na Ukrainie, zwłaszcza dla przeludnionych kontynentów jak Afryka i Azja. Chodzi głównie o niedobory zboża, których Rosja i Ukraina są głównymi eksporterami. To może doprowadzić do nowych fal emigracyjnych, które niebawem mogą dotrzeć do nas.
O podobnych problemach każe myśleć możliwy kryzys energetyczny, który już dotyka samą Europę. W tej końcowej części artykułu pojawia się użyta w tytule tekstu Antonio Spadaro metafora świata jako szachownicy.
Głównymi rozgrywającymi są wielkie potęgi, które starają się zwiększyć obszary własnych wpływów, co dzieje się zawsze kosztem słabszych. Zadajmy więc klasyczne pytanie: Co w takim razie należy robić?
Arcybiskup Paul Gallagher, sekretarz ds. relacji z państwami w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej, po swojej kilkudniowej podróży po Ukrainie pod koniec maja tego roku powiedział w jednym z wywiadów, że „dialog jest najważniejszy, by przywrócić pokój”. Dodał przy tym, że „rany są głębokie i pojednanie wymaga długiego czasu”.
Że wobec trwającej wojny to wysiłki dyplomatyczne muszą doprowadzić do negocjacji warunków pokoju. Przy czym nie należy dążyć do upokorzenia Rosji jako kraju. Mówił o tym również prezydent Francji Emmanuel Macron na konferencji w Strasburgu poświęconej przyszłości Europy.
Macron podkreślał, że kiedy w końcu pokój zostanie przywrócony, „nie powinniśmy ulegać duchowi zemsty i pokusie upokorzenia innych”. Nawiązał przy tym do pokoju wersalskiego, o którym już była mowa wyżej, który upokorzył Niemcy. Tak więc o warunkach pokoju powinniśmy dyskutować przy stole „z udziałem Ukrainy i Rosji”.
Tak wiem, to zabrzmi banalnie, ale może już konsekwencje tego oczywistego wniosku banalne nie są. Wszystkim zależy na jak najszybszym zakończeniu wojny rozpętanej 24 lutego 2022 roku przez Putina na Ukrainie. I tu nie ma między nami różnic. Różnimy się jednak, i to znacznie, w kreśleniu scenariuszy jak to zrobić.
Papież Franciszek proponuje swój. Nie wszystkich przekonuje, ale nie sposób odmówić mu spójności i konsekwencji. Wpisuje się też w tradycję ostatnich papieży, w tym Jana Pawła II, którzy bezwarunkowo potępiali wojnę, ale też równie konsekwentnie nie wskazywali ani krajów, ani osób za te wojny odpowiedzialnych.
Jana Pawła II kochaliśmy, bo podzielaliśmy jego geopolityczne rozumienie świata. Z Franciszkiem mamy poważny kłopot bo jest on z innej bajki. Jednak jej poznanie i przynajmniej częściowe zrozumienie powinno osłabić naszą agresję wobec argentyńskiego Papieża.
Zapytałem kilku ludzi, w tym wspomnianych na początku Charlesa Taylora, Hansa Waldenfelsa i Hansa Joasa, co myślą o stosunku Franciszka do wojny Putina. Czy rozumieją jego bezkrytyczny stosunek do patriarchy Cyryla i jego pragnienie spotkania z Putinem w Moskwie.
Taylor był lakoniczny: „Porozumiewać się” może również oznaczać „wywierać presję”. Słuchasz, a potem mówisz, co uważasz za złe i bierzesz pod uwagę izolację, która nieuchronnie wynika z zachowań przestępczych”.
Odpisałem, że będę o jego odpowiedzi myślał. Rzeczywiście nadal o tym myślę.
Waldenfels jako jezuita znający Bergoglia od lat, i jako były misjonarz w Azji, dostrzega w nim przede wszystkim pragnienie odwiedzenia Moskwy (dodaje też Pekin) i stąd jego wstrzemięźliwość w krytykowaniu Putina i Chin: „Papież stracił sympatię. Wiele osób nie rozumie, dlaczego tak się waha w kontaktach z Rosją i Chinami. Rzeczywiście, marzy o wyjeździe do Moskwy i Pekinu. W związku z tym Ukraińcy i mieszkańcy Hongkongu i Tajwanu mają wątpliwości”.
Joas był bardziej konkretny: „Jeśli chodzi o twoje konkretne pytanie, uważam, że postawa papieża Franciszka jest mniej tajemnicza, niż zdajesz się przypuszczać. Dla człowieka z Ameryki Łacińskiej, świadomego długiej historii amerykańskich interwencji militarnych w tej części świata, znaczna część obecnej krytyki rosyjskiego „imperializmu” musi brzmieć mniej wiarygodnie niż dla ludzi w Polsce. Dlatego nie szukałbym wyjaśnienia teologicznego, ale politycznego. Istotną rolę może również odegrać fakt, że mógł on służyć jedynie jako mediator, nie popierając w pełni stanowiska ‘zachodniego’”.
Wszyscy trzej wpisali się w hipotezę Sapira-Whorla, o której i w kontekście wojny na Ukrainie warto pamiętać.
Jako były jezuita nie muszę się bawić w dyplomację. Jak mi kiedyś powiedział, już po wystąpieniu z zakonu, mój serdeczny przyjaciel ks. Wacław Hryniewicz, który całe życie zmagał się z nieufnością z jaką patrzył na niego i jego teologię Watykan, Staszku, pamiętaj, że ty możesz więcej.
Otóż korzystając z tej wolności muszę przyznać, że papież Franciszek od 24 lutego 2022 popełnia kolejne błędy. To już nie chodzi o takie czy inne niefortunne sformułowania. Chodzi o sprawę zasadniczą.
Jako głowa Kościoła wpisuje się w haniebną tradycję swego poprzednika Piusa XII, który wobec tragedii Żydów europejskich mordowanych przez nazistów i ich sprzymierzeńców trwał w niezrozumiałym milczeniu. Co gorsza, pod jego okiem w latach powojennych odbywał się haniebny proceder szmuglowania zbrodniarzy hitlerowskich do Ameryki Łacińskiej. Watykan nigdy w tej sprawie się nie wypowiedział, choć zamieszanych w to było wielu prominentnych hierarchów.
Tak więc nie podzielam narracji Antonio Spadaro. Za dużo w niej życzeniowego myślenia (Putin da się przekonać, a Cyryl to brat w wierze chrześcijańskiej), a za mało realizmu i liczenia się z faktami. A te są boleśnie oczywiste.
Putin po raz kolejny brutalną agresją wobec słabszego sąsiada (Czeczenia, Gruzja) i bezpardonowym niszczeniem jakiejkolwiek opozycji w kraju próbuje budować swoją pozycję polityczną. Jest zwyczajnym zbrodniarzem z którym nie można negocjować, tylko trzeba go zmusić do ustępstw i ostatecznej kapitulacji.
To samo dotyczy Cyryla, który dołączył do listy wstydu duchownych (wielu było duchownych katolickich wspierających Hitlera, Mussoliniego i Franco i ich latynoamerykańskich entuzjastów w latach powojennych). Obaj zasługują tylko na słowa potępienia i wykluczenia ze wspólnoty ludzi cywilizowanych.
Ich miejsce jest tam, gdzie znaleźli się inni zbrodniarze wojenni. Tylko wtedy można będzie myśleć o pojednaniu, braterstwie i przebaczeniu. Ich ceną nie może być przemilczenie śmierci tysięcy niewinnych ludzi i cierpienia milionów Ukraińców skazanych na niepewne jutro.
Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
Komentarze