Przedstawiciele Konfederacji zapowiedzieli, że w rocznicę mordu z 1941 roku pojawią się w tym roku w Jedwabnem. Politycy flirtującej z antysemityzmem prawicy kłamiąc i manipulując faktami, zaprzeczają polskiej odpowiedzialności za mord na żydowskich sąsiadach
11 maja w Sejmie Konfederacja ogłosiła „przełom” w sprawie Jedwabnego i zapowiedziała ujawnienie „prawdy”. Na konferencji wystąpili - oprócz rzeczniczki formacji Marty Czech - poseł Grzegorz Braun, mecenas Jarosław Litwin i dr Tomasz Sommer („Najwyższy czas”).
Pracując nad tekstem korzystałam z artykułu dr. Krzysztofa Persaka „Ekshumacja, której (prawie) nie było. Prace archeologiczno-ekshumacyjne w Jedwabnem w 2001 r. i ich wyniki” z czasopisma „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”, nr 14 (2018), s. 248-275. Materiał dostępny jest bezpłatnie online.
Podczas konferencji politycy Konfederacji nie przedstawili żadnych nowych ustaleń. Nie sposób stwierdzić, na czym polegać ma "przełom", o którym kilkukrotnie powiedzieli. Zapowiedzieli jedynie wydanie nowej książki Sommera i historyka Marka Chodakiewicza, nie ujawniając jej treści, za to dzieląc się teoriami negującymi odpowiedzialność Polaków za mord na Żydach w Jedwabnem.
Co ważne, główni uczestnicy konferencji Konfederacji znani są z wypowiedzi wskazujących na ich antyżydowskie obsesje.
„Otwarte niedawno Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie to placówka propagandy antypolskiej. To jest budowanie nowej wersji historii. Ostatnio film oscarowy przedstawia Polaków jako rabusiów i zabójców Żydów. To wszystko jest akcja propagandowa, która ma na celu zabezpieczenie interesów żydowskich. Właściwie na Wschodzie obecnie rozpoczęła się już III wojna światowa, w którą na wyścigi pchają mordercze władze w Warszawie i poczciwa opozycja. W wyniku tej wojny możliwe jest zainstalowanie w Europie Środkowej nowego żydowskiego projektu państwowego. Po wojnie może powstać na naszej ziemi kondominium niemiecko-rosyjskie pod zarządem żydowskim”
Natomiast Tomasz Sommer w „Najwyższym Czasie” w artykule zatytułowanym „To Niemcy spalili Żydów w Jedwabnem” stwierdził, że „nie ma dowodów na to, że to Polacy spalili Żydów w Jedwabnem”. Snuł również opowieści o tym, że getta były „organizacjami parapaństwowymi”
10 lipca 1941 roku w Jedwabnem grupa Polaków, mieszkańców miasteczka i okolicznych miejscowości, z niemieckiej inspiracji zamordowała swoich żydowskich sąsiadów. Zginęło - trzymając się ustaleń IPN-owskiego prokuratora Radosława Ignatiewa - nie mniej niż 340 osób.
Polacy najpierw zmusili Żydów do pielenia z trawy bruku na rynku, a następnie do usunięcia i pogrzebania pomnika Lenina w rytm pieśni „za nas wojna, przez nas wojna”, co było wyrazem obecnego wśród polskiej prawicy w okresie międzywojennej mitu o „judeobolszewizmie”, dodatkowo podsycanego przez chcących wywołać pogromy Niemców (dokładnie wyjaśnia to w książce „Czarna ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie” prof. Timothy Snyder).
Następnie zmuszeni do tego mężczyźni zostali zamordowani i wrzuceni do wykopanego dołu, zaś do stodoły zagnano pozostałych Żydów, gdzie spalono ich żywcem.
Po 59 latach zbrodnię tę nagłośnił Jan Tomasz Gross. Wydana w 2000 roku książka „Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka” dała początek debacie o stosunkach polsko-żydowskich podczas II wojny światowej (a szerzej o obrazie polskiej historii).
Śledztwo wszczął pion prokuratorski IPN: prokurator Radosław J. Ignatiew, Naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku, ustalił, że bezpośrednimi wykonawcami zbrodni byli Polacy. Z powodu tego, że sprawcy nie żyją, śledztwo zostało umorzone postanowieniem z 30 czerwca 2003 roku. W 2002 roku przez IPN została wydana dwutomowa praca pod redakcją prof. Pawła Machcewicza i dr. Krzysztofa Persaka. To zbiór artykułów (tom I), a także dokumentów (tom II), który wszedł do kanonu polskiej historiografii.
„Badania i śledztwo prokuratorskie biegły równolegle i po nieprzecinających się ścieżkach, ale w finale spotkały się w jednym punkcie, bo ich ustalenia wzajemnie się potwierdzały” - podsumowywał w rozmowie z OKO.press dr Persak.
Konfederacja zwołała konferencję prasową, ponieważ Naczelny Sąd Administracyjny wydał wyrok, że akta umorzonego śledztwa IPN są informacją publiczną. Ale wcześniej nie były tajne: historycy mieli do nich dostęp, zapoznał się z nimi m.in. dr Krzysztof Persak. Dr Sommer, zapowiedział, że po orzeczeniu NSA sprawa mordu w Jedwabnem "wreszcie zostanie wyjaśniona". Przy okazji potknął się kilkukrotnie:
Mit o przerwanej ekshumacji to jeden z tych, do których środowiska negujące polskie sprawstwo zbrodni w Jedwabnem sięgają najczęściej. I tym razem było podobnie. Mecenas Jarosław Litwin powiedział o „przerwanej ekshumacji przez Lecha Kaczyńskiego na żądanie jakiegoś tam rabina”. Wtórował mu poseł Grzegorz Braun: „Gdy w jedwabieńskiej mogile błysnęły niemieckie łuski [nabojów], wówczas ekshumacja została przerwana, a dokumenty przez 20 lat nie były dostępne historykom”.
Obie wypowiedzi są nieprawdziwe.
Po pierwsze, ekshumacja w Jedwabnem nie została przerwana, bo jeszcze przed rozpoczęciem prac na miejscu ustalony został jej zakres: odsłonięcie grobu bez podejmowania z miejsca pozostających w układzie anatomicznym kości. A inaczej: ekshumacja nie była pełna, ale nie została przerwana, bo decyzje o jej ograniczeniu zapadła, zanim archeolodzy przystąpili do czynności.
Po drugie, Grzegorz Braun nie ma racji, bo pierwsze łuski znaleziono na miejscu już w marcu 2001 roku, a prace ekshumacyjne prowadzono na przełomie maja i czerwca. Sprawę dostępu do dokumentów wyjaśniliśmy wcześniej.
„Krążące w przestrzeni medialnej sformułowanie o przerwaniu ekshumacji jest niezgodne z rzeczywistością. Ekshumację nie tyle przerwano, ile z góry przyjęto, że jej zakres będzie ograniczony. Taką decyzję podjął w wyniku uzgodnień z przedstawicielami społeczności żydowskiej Lech Kaczyński. Pozwolono przebadać popioły i drobne fragmenty kostne z wierzchniej warstwy grobów.
Natomiast to, że szkielety po ich odsłonięciu nie zostaną podniesione i poddane badaniom, zostało z góry powiedziane ekspertom. Taką decyzję Lecha Kaczyńskiego zakomunikował, przyjeżdżając na miejsce tuż przed otwarciem grobów, szef pionu śledczego IPN prokurator Witold Kulesza”
- wyjaśniał trzy lata temu w „Gazecie Wyborczej” dr Krzysztof Persak.
22 maja 2001 roku minister sprawiedliwości i prokurator generalny Lech Kaczyński zdecydował, że w sprawie ekshumacji należy porozumieć się z przeciwnymi jej ze względów religijnych środowiskami żydowskimi (w dużym skrócie zastrzeżenia dotyczyły tego, by nie zakłócać spokoju zmarłych), dlatego zawiesił decyzję procesową prokuratora IPN o przeprowadzeniu jej w pełnym zakresie.
Dwa dni później - 25 maja - Kaczyński spotkał się w tej sprawie z rabinem Michaelem Schudrichem oraz przedstawicielami Związków Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce - Stanisławem Krajewskim i Piotrem Kadlikiem. Cytując dr. Krzysztofa Persaka, „uzgodniony został sposób eksploracji mogiły zbiorowej”. Specjalistom na miejscu zakomunikowano to 30 maja.
Podsumowując, ekshumacja nie została przerwana, a czynności ekshumacyjne zostały wykonane w ustalonym wcześniej zakresie. Polegały na precyzyjnym zdjęciu wierzchniej warstwy ziemi, delikatnym oczyszczeniu pędzelkiem szczątek bez ich dotykania oraz obserwacji bez ich podnoszenia. Była natomiast zgoda na poddanie analizie szczątek drobnych, a więc spalonych lub sprażonych fragmentów kostnych.
To badanie potwierdziło relacje źródłowe o spaleniu Żydów w stodole oraz wykazało, że wśród ofiar byli zarówno mężczyźni, jak i kobiety, ludzie starsi i młodzi, w tym niemowlęta, o czym świadczy obecność w przesianym materiale zawiązków zębów mlecznych.
Poseł Grzegorz Braun usiłował dowieść, że znalezione na miejscu łuski naboi są ukrywanym i niewygodnym dowodem niemieckiego sprawstwa zbrodni. Tymczasem wystarczy otworzyć artykuł dr. Krzysztofa Persaka, by zapoznać się z dokładnym wykazem znalezionych w Jedwabnem kilkudziesięciu łusek.
Zbadało je Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Komendy Głównej Policji. Jej ekspertyza datowana jest na 18 grudnia 2001 roku. Wynika z niej, że część łusek pochodziła z okresu I wojny światowej, a niektóre były nawet nieco starsze. Łuski stalowe świadczą z kolei o użyciu broni już po 1941 roku, kiedy Niemcom brakowało w procesie produkcji metali szlachetnych.
Odnalezione łuski innych naboi wskazują, że pociski wystrzelono z broni, której niemiecka armia używała dopiero od 1942 roku (po raz pierwszy w północnej Afryce).
Przyjrzyjmy się dokładnie jednemu z przedmiotów znalezionych w Jedwabnem, by zobaczyć, że negacjoniści opierają na dawno już obalonych nadinterpretacjach. Zarówno Braun, jak i Sommer odwoływali się podczas konferencji do raportu prof. Andrzeja Koli. To wybitny archeolog, który pracował m.in. na terenie niemieckiego nazistowskiego obozu Zagłady w Bełżcu oraz na miejscu egzekucji polskich oficerów dokonanej przez NKWD w Charkowie.
Jednak znajdując w Jedwabnem m.in. mały metalowy przedmiot, nie czekając na wynik analizy batalistycznej, uznał, że to zewnętrzny płaszcz pocisku pistoletowego kalibru 9 mm, który został wystrzelony, a następnie uwiązł w miękkiej tkance, która spłonęła, więc jego ołowiany rdzeń się wytopił. Co wykazały badania? Okazało się, że przedmiot nie tylko nie został wystrzelony, ale nie jest nawet pociskiem.
Sięgając po ekspertyzę laboratoryjną wyjaśnia to dr. Persak: „Przedmiot uznany początkowo za niemiecki pocisk pistoletowy kalibru 9 mm, został przez kryminalistyków zidentyfikowany jako »kapsułka metalowa [...] wykonana metodą tłoczenia z cienkościennej blachy ze stopu metali kolorowych, pokryta grubą warstwą produktów korozji (śniedzi) i wypełniona substancją włóknistą, [która] nie stanowi elementu współczesnej amunicji strzeleckiej».”
Dalej specjalista podsumowuje: „Badania laboratoryjne wykluczyły zatem, by którykolwiek ze znalezionych pocisków mógł być wystrzelony przez Niemców w związku ze zbrodnią w Jedwabnem”.
Braun zapowiedział, że 10 lipca 2021, w 80. rocznicę zbrodni w Jedwabnem, na miejscu będzie Konfederacja, żeby „uhonorować ofiary, mówiąc prawdę”. To będzie już kolejny raz, gdy flirtująca z antysemityzmem prawica zaprzeczać będzie faktom w sprawie jedwabieńskiej zbrodni.
W 2018 roku przebieg uroczystości zakłócił już ONR, żądając ekshumacji i stając z transparentami, mówiącymi o tym, że była to zbrodnia niemiecka, a Polacy nie będą przepraszać.
W 2015 roku temat Jedwabnego w kampanii wyborczej przed drugą turą cynicznie wykorzystał Andrzej Duda, zawracając Polskę z drogi, którą pokonała przepracowując temat przez kilkanaście lat. W debacie zaatakował Bronisława Komorowskiego za list, który cztery lata wcześniej odczytał na miejscu zbrodni w jego imieniu Tadeusz Mazowiecki.
„W nim zawarł pan stwierdzenie: »naród ofiar był także sprawcą«. Panie prezydencie, jak wygląda pana polityka obrony dobrego imienia Polski, jeżeli pan w swoich wystąpieniach używa określenia, które niszczy rzeczywistą pamięć historyczną?” – tymi słowy zwrócił się do Bronisława Komorowskiego Duda, wbrew faktom sugerując, że zbrodni w Jedwabnem nie dokonali Polacy.
13 lipca 2016 roku ówczesna minister edukacji Anna Zalewska w „Kropce nad I” wyraziła zdanie, że „Jedwabne to fakt historyczny, w którym doszło do wielu nieporozumień i bardzo tendencyjnych opinii”.
Sześć dni później, ubiegający się wówczas o urząd prezesa IPN dr Jarosław Szarek powiedział przed sejmową komisją, że „wykonawcami tej zbrodni byli Niemcy, którzy wykorzystali (…) Polaków”. Dwa miesiące później, ratując wizerunek, zapowiedział w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” przekład na język angielski pracy dr. Krzysztofa Persaka i prof. Pawła Machcewicza, z czego do dziś się nie wywiązał.
Ale to Jarosław Kaczyński ośmielił te głosy. W 75. rocznicę spalenia Żydów przez Niemców w białostockiej synagodze (27 czerwca 1941 roku) powiedział o pogromie w Jedwabnem: „przedstawiono zbrodnię, której się rzeczywiście dopuszczono, ale w sposób niemający nic wspólnego z jej rzeczywistym przebiegiem, z faktami”.
Wypowiedź tę w rozmowie z OKO.press komentował dr Krzysztof Persak: „[Kaczyński] Nie zanegował wprost polskiego sprawstwa mordu w Jedwabnem, a w charakterystycznym dla siebie aluzyjnym stylu. Ale to jest jednak negacjonizm: bo wypowiedź ta oznacza, że przebieg wydarzeń był inny, niż to wykazały badania historyków. Trudno o bardziej mainstreamową wypowiedź, to powiedział najpotężniejszy dziś polityk w Polsce”.
Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.
Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.
Komentarze