0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Gdy polityczne obietnice trzeba zamienić na realne rozwiązania, często okazuje się, że życie jest dużo bardziej skomplikowane niż się wydawało politykom. Tak jest w przypadku rynku energii elektrycznej - pisze na portalu wysokienapiecie.pl Bartłomiej Derski.

Po tym jak rok temu w ciągu jednego dnia i bez żadnych konsultacji Sejm przegłosował ustawę „zamrażającą ceny prądu”, politycy boleśnie się o tym przekonali. Siedmiostronnicowa ustawa wywołała chaos na rynku energii, bo w swej naiwnej lakoniczności nie przewidywała, że na rynku energii od lat jest więcej, niż jeden wzór umowy, że są produkty łączone, czy różne okresy obowiązywania kontraktów.

Ustawa „zamrażająca” ceny od tego czasu była już czterokrotnie nowelizowana, a wszystkie zmiany do niej są już wielokrotnie dłuższe od pierwotnej wersji ustawy.

Przeczytaj także:

Wielogodzinne kolejki jak rok temu? Teraz mogą być 7 razy dłuższe

Latem ubiegłego roku, oprócz chaosu na rynku energetycznym i strat w koncernach sprzedających prąd, rząd zafundował tysiącom drobnym przedsiębiorcom wielogodzinne kolejki w punktach obsługi klientów, a spółki energetyczne zmusił do bardzo kosztownych procesów obsługi i wersyfikacji wniosków o obniżenie cen energii, z pracą biur obsługi klientów przez cały weekend i ostatniego dnia do północy włącznie.

Jeszcze więcej pracy, także w nadgodzinach, pracownicy BOK-ów mieli przez kolejne tygodnie po upływie ubiegłorocznego terminu.

Zewnętrzne źródło
Obsługa rekompensat za prąd pochłonie 300 mln zł. Beztroska polityka rządu PiS

Jeszcze bardziej skomplikowany mechanizm Ministerstwo Aktywów Państwowych chce teraz zafundować klientom indywidualnym.

Tyle że energetyka będzie musiała obsłużyć nie 2 mln drobnych przedsiębiorców jak rok temu, a blisko 15 mln klientów indywidualnych.

Tyle jest bowiem rodzin, które rozliczają się w pierwszym progu podatkowym i – zgodnie z politycznymi obietnicami – miałyby w przyszłym roku otrzymać zapomogę wyrównującą im wyższe rachunki za prąd, które zapłacą w tym roku.

Energetyka nie wie, ile klienci zużyli prądu w ciągu roku

Problem z wprowadzeniem tego mechanizmu zaczyna się już na samym początku – większość gospodarstw domowych nie ma liczników ze zdalnym odczytem i płaci rachunki za prąd oparte na prognozach zużycia energii.

Fizyczne odczyty liczników przez inkasentów, weryfikujące rzeczywiste zużycie, zwykle odbywają się raz na pół roku i u części klientów mogą być przeprowadzane np. lutym i sierpniu czy w marcu i wrześniu.

Nie ma więc możliwości ustalenia ile każdy z odbiorców rzeczywiście zużył energii od 1 stycznia do 31 grudnia 2020 roku.

Jeżeli spółki energetyczne miałyby weryfikować rachunki za prąd na podstawie prognoz, to systemy informatyczne trzeba by odpowiednio zmienić, a koncerny zapewne musiałyby się liczyć z tysiącami bardzo kosztownych procesów reklamacyjnych.

Tylko ta jedna kwestia może wygenerować co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych kosztów po stronie energetyki, o straconym czasie odbiorców nie mówiąc.

Zewnętrzne źródło
Obsługa rekompensat za prąd pochłonie 300 mln zł. Beztroska polityka rządu PiS

Weryfikacja dochodów pochłonie setki milionów

Jeszcze bardziej czasochłonna i kosztowna może być realizacja kolejnej z politycznych obietnic – wypłacanie zapomóg tylko rodzinom rozliczającym się w pierwszym progu podatkowym.

Takich podatników jest zaledwie 4 proc., ale ich wykluczenie z zapomóg będzie oznaczało konieczność składania przez kilkanaście milionów pozostałych klientów deklaracji o swoich dochodach, sprawdzania ich prawidłowości i być może tysiące weryfikacji przez spółki energetyczne we współpracy z urzędami skarbowymi.

Jeżeli na każdy z wniosków pracownicy poświęcą średnio 20 minut, będzie to wymagało 2,5 mln roboczogodzin, które po stronie spółek energetycznych wygenerują przynajmniej 200 mln zł kosztów.

Ze względu na to, że ma to być jednorazowa akcja, być może nawet połowa wniosków będzie musiała być procesowana w nadgodzinach, co będzie oznaczać kolejne 50 mln zł kosztów.

Dodatkowi ludzie na infoliniach i żmudna obsługa reklamacji może kosztować energetykę następne 10-20 mln zł. Potrzeba wyrywkowej weryfikacji choćby 1 proc. złożonych wniosków wygeneruje kolejne 3 mln zł kosztów po stronie energetyki i podobne koszty po stronie administracji skarbowej.

Miliony złotych na zmiany w systemach bilingowych

Realizacja ustawy będzie wymagała od spółek energetycznych kosztownego dostosowania systemów.

„Mniejsi sprzedawcy mogą próbować rozliczać klientów w excelu, ale duzi będą musieli zmodyfikować swoje programy do fakturowania. Jedna taka zmiana może kosztować ok. 200 tys. zł, ale tak naprawdę jedno słowo w ustawie może te koszty zmienić" – mówi w rozmowie z WysokieNapiecie.pl pracownik firmy technologicznej zajmującej się systemami billingowymi.

Zewnętrzne źródło
Obsługa rekompensat za prąd pochłonie 300 mln zł. Beztroska polityka rządu PiS

Problem w tym, że sama PGE ma takich systemów kilkanaście. Inne spółki już je skonsolidowały i mają po 1-2, ale tylko w przypadku największych koncernów zmiany mogą pochłonąć w sumie kilka milionów złotych.

Koszty mogą być tym wyższe, im mniej czasu na dostosowanie będą mieć firmy. Przygotowanie zmian może potrwać nawet kilka miesięcy, jak w przypadku ubiegłorocznych modyfikacji wymaganych ustawą „zamrażającą” ceny prądu, które już kosztowały energetykę miliony.

Teoretycznie informatycy powinni się cieszyć, bo rząd kolejny rok z rzędu dostarcza im zamówień ze strony państwowych koncernów. Entuzjazmu w głosie naszego rozmówcy jednak nie było. „Wolelibyśmy robić rzeczy, które będą jakoś popychać naszą energetykę do przodu, bo jest jeszcze wiele do zrobienia, a nie znowu kręcić się w kółko” – tłumaczy.

Martwi odbiorcy w cudzych mieszkaniach

Dostosowywanie systemów informatycznych, weryfikacja wniosków i kłopoty związane z różnymi okresami rozliczeń odbiorców to dopiero wierzchołek góry lodowej problemów, które czekają energetykę.

Konieczność wypłaty zapomóg rozgrzebie problemy, które do tej pory odbiorcy i energetycy zamiatali pod dywan. Jednym z nich jest fakt, że wielu odbiorców energii… nie żyje. Liczniki są zapisane na osoby, które zmarły niekiedy dekady wcześniej, ale ponieważ w domu mieszkają ich małżonkowie, dzieci lub wnuki, które płacą rachunki, nikt nie przepisywał ich na nowych użytkowników. Ten problem często dotyczy najbiedniejszych i najmniej zaradnych odbiorców energii, a więc tych rodzin, które najbardziej potrzebują rządowej pomocy.

Pomocy nie otrzymają też zapewne te rodziny, które wynajmują mieszkania, bo nie są właścicielami liczników. Zamiast nich o państwową zapomogą zwrócić będą mogli się za to właściciele mieszkań, choćby to nie oni ponosili koszty zakupu energii. Jednak gdyby rząd chciał to uwzględnić, koszty obsługi systemu znowu wzrosłyby o miliony złotych.

Dodatek energetyczny jest już wypłacany

Zamiast nowego kosztownego systemu zapomóg energetycznych rząd mógł skorzystać z narzędzia, które już obowiązuje.

Od kilku lat ośrodki pomocy społecznej wypłacają dodatki energetyczne najbardziej potrzebującym odbiorcom.

Jak poinformowało portal WysokieNapiecie.pl Ministerstwo Aktywów Państwowych, obecnie korzysta z nich od 61 do 102 tys. rodzin. Rząd wypłacił im w ubiegłym roku 13,7 mln zł – średnio po 15 zł miesięcznie.

Wystarczyłoby go podnieść o kolejne 10 zł, o jakie średnio – według Urzędu Regulacji Energetyki – wzrosły rachunki za prąd, aby sprawę załatwić szybko, jasno i bez dodatkowych kosztów dla koncernów energetycznych, urzędów skarbowych, czy samorządów.

Zewnętrzne źródło
Obsługa rekompensat za prąd pochłonie 300 mln zł. Beztroska polityka rządu PiS

Dodatki energetyczne są wypłacane i weryfikowane wspólnie z dodatkami mieszkaniowymi, a więc nie tylko właścicielom liczników czy mieszkań, ale osobom rzeczywiście mieszkającym w danym mieszkaniu lub domu (mającym umowę najmu albo nawet bez tytułu prawnego, ale czekającym na lokal zastępczy lub socjalny), czyli osobom, które realnie ponoszą koszty zakupu prądu.

Kosztowny proces weryfikacji i wypłat dodatków od lat i tak ponoszą już samorządy. Jego zwiększenie nie kosztowałoby więc nikogo choćby 1 zł więcej, niż sama wartość dodatku.

Łączne koszty dla energetyki przekroczą 1 mld zł

Jeżeli rząd będzie brnąć w nowy system zapomóg, jego koszty po stronie samych tylko koncernów energetycznych mogą wynieść blisko 300 mln zł, a więc po ok. 20 zł na odbiorcę, podczas gdy średnia wysokość wypłacanej mu zapomogi (w formie obniżenia rachunku za 2021 rok) wyniesie ok. 100 zł.

To jednak tylko część kosztów. Kolejne od 645 mln zł do 812 mln zł będą kosztować koncerny energetyczne zaniżone ceny energii zatwierdzone przez Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. To druga część podwyżki, którą koncerny wzięły na siebie.

Dziś każdy indywidualny odbiorca prądu w taryfie regulowanej przez URE (w czterech państwowych koncernach zostało ich nieco ponad 9,7 mln) przynosi im ponad 80 złotych strat w ciągu roku.

Łącznie więc koszty rozliczania zapomóg i zaniżonych taryf regulowanych przyniosą w tym roku koncernom energetycznym ponad 1 mld zł strat.

To jednak tylko część ich problemów. Rząd chce jeszcze aby spółki energetyczne kupowały droższy polski węgiel, co podniesie ich koszty, a już dziś tracą one miliardy złotych ze względu na coraz rzadszą pracę starych bloków węglowych, które nadal muszą utrzymywać.

Tymczasem spółki energetyczne powinny inwestować te pieniądze w nowe technologie, aby za chwilę nie obudzić się w takiej samej sytuacji, w jakiej dziś jest polskie górnictwo. Jednak dzisiejsza polityka wciąż jest ważniejsza, niż inwestycje potrzebne na jutro.

;

Udostępnij:

Bartłomiej Derski

Prawnik, ekonomista i dziennikarz. Jest absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Kształcił się także na Uniwersytecie Warszawskim, Polskiej Akademii Nauk i Politechnice Warszawskiej. Pisze dla portalu WysokieNapiecie.pl. Wielokrotnie nagradzany za publikacje poświęcone energetyce wiatrowej (m.in. w 2017 roku został nagrodzony w konkursie "Dziennikarze dla klimatu" dzięki artykułowi „Na węglu świat się nie kończy. Zwłaszcza na Śląsku”).

Komentarze