0:000:00

0:00

„Wydaje mi się, że biskup pod pretekstem udzielenia nam pomocy w rzeczywistości krył siebie, krył Kościół, krył tego księdza” - tymi słowami Dariusz Kołodziej oskarżył biskupa opolskiego Andrzeja Czaję.

W 2012 roku, mając 13 lat, został wykorzystany seksualnie przez wikarego z Jemielnicy. Gdy dowiedziała się o tym jego matka, Irena, wraz z przyjaciółką pojechała do kurii. Biskup Czaja doradził jej, by nie mówiła o tym nikomu, nawet mężowi. Następnie kurialny urzędnik wymógł na niej przysięgę milczenia z ręką na Piśmie Świętym.

Po tym, jak Dariusz i Irena Kołodziejowie opowiedzieli tę historię reporterce „Gazety Wyborczej”, znalazła się w raporcie Fundacji „Nie lękajcie się” o nadużyciach biskupów, przekazanym papieżowi. 18 marca na konferencji Fundacji w Sejmie po raz pierwszy mówili o niej przed kamerami.

„Księże biskupie, mój szacunek do ciebie nie istnieje w tym momencie” - powiedział wtedy Dariusz.

21 marca biskup Andrzej Czaja odpowiedział Dariuszowi w otwartym liście odczytanym na antenie radia Doxa. Tego samego dnia odwiedziliśmy Dariusza w prowadzonym przez niego salonie fryzjerskim w Strzelcach Opolskich, siedem kilometrów od Jemielnicy, w której był ministrantem. Przy rozmowie była jego matka.

W udzielonym nam wywiadzie m.in. odpowiadają na list biskupa Czai, oskarżają urzędnika jego kurii o fałszywe zeznanie przed sądem, że ksiądz z Jemielnicy nie miał innych ofiar i wzywają je do ujawnienia się.

„Trzeba o tym powiedzieć, chociażby mamie... Nie bójcie się. Ja się bałem za długo, ja się bałem za długo... Nie możecie milczeć, bo im dłużej w was to siedzi, tym większą krzywdę wam przynosi” - apeluje Dariusz.

Poniżej fragment wystąpienia biskupa opolskiego Andrzeja Czai i całość wywiadu:

Drogi Panie Dariuszu, zwracam się do Pana tą drogą, ponieważ nie mam innej możliwości, a chcę się odnieść do słów pana, które za pośrednictwem mediów skierował Pan w moją stronę. Mój sekretarz i zarazem rzecznik kurii diecezjalnej w Opolu, ks. Joachim Kobienia wyjaśnił kolejny raz niektóre kwestie poruszone w Pana wypowiedzi. Mogłem i ja jeszcze coś dodać, ale nie to jest moim zamiarem.

Gorzkie słowa, jakie Pan skierował wraz z mamą w moją stronę, staram się zrozumieć i odczytuję je jako wyraz ogromnego Pana bólu i cierpienia, i wielkiej traumy, które są pochodną straszliwego czynu pedofilii, który dopuścił się wobec Pana ks. Mariusz, ksiądz Diecezji Opolskiej, już dziś ze stanu duchownego wydalony. Do tego doszły jeszcze rany związane z sytuacją w parafii, zwłaszcza niezrozumiała dla Pana modlitwa o zdrowie dla sprawcy. Chodzi o sytuację, która powstała jako zupełnie nieprzewidziany rezultat obranej drogi dyskrecji, którą w dobrej wierze podjąłem na prośbę Pana mamy i jest mi bardzo, bardzo przykro z tego powodu.

Z całego serca przepraszam Pana, podobnie, jak w naszym pierwszym spotkaniu i w liście pasterskim za to, czego dopuścił się wobec Pana ks. Mariusz. Przepraszam za wielką krzywdę, którą Panu wyrządził, dopuszczając się przestępstwa pedofilii. Przykro mi też, że podjęta droga dyskrecji przysporzyła Panu jeszcze więcej bólu i cierpienia.

Panie Dariuszu, naprawdę boleję i to bardzo nad stanem Pańskiego zdrowia i zarówno Panu, jak i mamie oferują konieczne wsparcie dla powrotu do pełni sił.

Szkoda, że odwołał Pan spotkanie, o które Pan prosił w Środę Popielcową. Być może udałoby się uniknąć tego wielkiego napięcia, które powstało. Ufam jednak, że Pan zechce się ze mną spotkać. Bardzo o to proszę. Zawsze jestem gotów na takie spotkanie, w czasie którego mógłbym też jeszcze raz osobiście bardzo Pana przeprosić.

Niech dobry Bóg ma Pana w szczególnej opiece i uzdrowi wszelkie rany.

Daniel Flis, Robert Kowalski: Takich przeprosin oczekiwałeś?

Dariusz Kołodziej: Przeprosinami można to nazwać tylko z tego względu, że padło słowo „przepraszam”. Biskup nie przeprasza we własnym imieniu za to, czego sam dokonał. A ksiądz Mariusz [ten który Dariusza molestował] na pierwszej rozprawie przeprosił mnie, patrząc prosto w oczy i myślę, że to były dość szczere przeprosiny.

Irena Kołodziej: Moim zdaniem, jeżeli biskup Czaja chciałby szczerze, z głębi serca przeprosić, powinien po prostu wysłać list pocztą, osobiście do Darka, a nie pokazywać mediom, żeby cała ludzkość widziała, jaki on jest dobry.

Przypomniała mi się ewangelia Mateusza: „Strzeżcie się, abyście swoich uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli”.

Żeby przeprosić za siebie, biskup Czaja musiałby przyznać, że kłamał, mówiąc, że to pani chciała zachować sprawę w tajemnicy.

I. K.: Tak. Cały czas podtrzymuje to, że ja jestem cały czas tą osobą, która usilnie namawiała do zatajania tej sprawy, a jak myśmy mówili, że możemy iść na policję, z ich ust padały słowa, że, wiadomo, na policji to dziecko będzie cały czas przechodzić to od nowa, będzie musiało być przesłuchiwane tyle razy. Słuchając ich, chciałam dobra dziecka, tylko i wyłącznie dobra dziecka. I słuchałam ich. Posłuchałam ich.

Biskup twierdzi, że jemu też na nim zależało. Że „wybrał drogę dyskrecji”, sądząc, że państwo tego właśnie chcecie i teraz żałuje, że miało to skutki uboczne. Wierzycie mu?

D. K: Na pewno obie strony poniekąd na tym skorzystały, bo i my mieliśmy spokój przez jakiś czas. Jednak kuria i cały Kościół wyszedł na tym lepiej, bo kolejny przypadek pedofilii księdza został zatajony. Wydaje mi się, że biskup pod pretekstem udzielenia nam pomocy w rzeczywistości krył siebie, krył Kościół, krył tego księdza.

I. K.: Rozmawialiśmy o tym, że dobro dziecka jest dla mnie najważniejsze, że jemu nikt nie uwierzy, że wśród naszej, lokalnej społeczności będzie wyrzutkiem, że powiedzą, że to on jest winny albo zmyśla.

Pierwsze słowa biskupa brzmiały jednak: „Najlepsze, co żeście zrobili, to że przyjechaliście do mnie”. Później padły słowa, że mam nie mówić o tym mężowi, że mąż zrobiłby z tego aferę, że to by się rozeszło po ludziach.

Podczas kolejnej wizyty w kurii doszła do tego przysięga milczenia.

Rzecznik kurii przytoczył mi ją w całości: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, amen. Ja (imię i nazwisko) przysięgam Bogu Wszechmogącemu w Trójcy Świętej jedynemu, że w sprawie x złożę zeznania szczere i prawdziwe. Wszystko powiem, a niczego nie zataję. Przysięgam też, że o pytaniach i zeznaniach zachowam ścisłą tajemnicę aż do ostatecznego ukończenia procesu. Tak mi dopomóż Boże i ta święta Ewangelia".

I.K.: Składałam ją ja i moja przyjaciółka na polecenie ks. Piotra Kuca. Nie wiem, dlaczego, bo ona nie brała udziału w żadnym przesłuchaniu, ale wiedziała o sprawie. Tymczasem taką przysięgę składa się tylko przed sądem diecezjalnym, nie ot tak, w luźnej rozmowie. Nie rozumiem, czemu ta przysięga służyła. Chyba po prostu zamknięciu nam obu ust.

D. K.: My mówimy, że to biskup próbował zataić, biskup, że to myśmy chcieli zataić i nigdy nie dojdzie do tego, kto w końcu to chciał zataić, jeśli to będzie tak wyglądać. Zgłosiliśmy się do niego, mając nadzieję, że on nas pokieruje w tej sytuacji. Mama roztrzęsiona, ja roztrzęsiony, nie myśleliśmy w tym momencie racjonalnie, dlatego stwierdziliśmy, że pierwsze pojedziemy do biskupa, po taką duchową pomoc i wsparcie. I, nie ukrywam, zaufaliśmy mu po prostu, skoro biskup powiedział, że sprawą się zajmie.

Poniekąd się zajął, bo odsunął ks. Mariusza z parafii w Jemielnicy, a przerzucił go do domu emerytów, gdzie przez dwa lata sprawował funkcję kapłana. Teraz dopiero po latach widzę tę manipulację nami, jako osobami wierzącymi, bo człowieka łatwo zmanipulować, kiedy ma przed sobą autorytet.

Komu zaufali ludzie z Jemielnicy? Biskupowi czy wam?

D. K.: Od dłuższego czasu nie mam za bardzo kontaktu ze społecznością tu dookoła, bo od rana do wieczora siedzę w pracy. Na przykład: ostatni reportaż nagrywany pod naszym kościołem w Jemielnicy. Znajoma mi osoba przejeżdżała na rowerze. Odwróciła wzrok, jak powiedziałem jej "dzień dobry". Druga znowu podbiegła do mamy, zaczęła ją ściskać, że mamy walczyć o prawdę. Naprawdę to jest ze skrajności w skrajność. Albo ktoś tępi, hejtuje, albo jest za nami całym sercem. Ale, jak mi to napisała moja wychowawczyni: "jak śpiewał Czesław Niemen dobrej woli ludzi jest więcej".

Oświadczenie biskupa zmieni nastawienie ludzi z Jemielnicy?

I. K.: Myślę, że przez ten list będziemy gorzej traktowani w naszej społeczności.

D. K.: Bo stawia nas w gorszym świetle.

I. K.: Bo ludzie, czytając to, powiedzą: "mamy jednak fajnego biskupa. Przeprasza, i tak dalej, a Darek obraża go swoimi słowami".

Biskup Czaja proponuje osobiste spotkanie i wspomina o spotkaniu odwołanym przez ciebie.

D. K.: Prosiłem o spotkanie w Środę Popielcową. Dostałem odpowiedź dopiero późnym wieczorem, dzień wcześniej z odpowiedzią, że biskup jest gotowy się spotkać bodajże o godzinie 10., ale już wtedy mieliśmy zaplanowany wyjazd do Warszawy, więc do spotkania nie doszło.

Próbowaliśmy się skontaktować za pośrednictwem kurii przez tydzień, czy półtora, ale kiedy ksiądz biskup miał czas, ja nie mogłem, a kiedy ja mogłem, nie miał go ksiądz biskup. Teraz już po fakcie, biskup mówi, że mnie zaprasza, ale to ja prosiłem go o to spotkanie.

Skorzystasz z zaproszenia?

D. K.: Nadal chcę się spotkać z księdzem biskupem. Mam kilka pytań, które chcę mu zadać osobiście, a nie przez media. Nie chcę tu mówić, o jakie tematy chodzi.

Księdza Mariusza krył też ksiądz Kuc, czyli urzędnik opolskiego sądu diecezjalnego. Powiedział pani, że Darek nie był jedyną ofiarą.

I. K.: Rozmawiałam z księdzem Kucem, to była zwykła rozmowa, siedząc w jego gabinecie. W cztery oczy, bo nie było tam nikogo, tylko ja i on. Rozmawialiśmy, że ks. Mariusz od razu się do tego przyznał. I ja zapytał, czy przyznał się też do jakichś innych ministrantów z naszej parafii. No i ksiądz Kuc, co mnie zdziwiło, od razu powiedział, że tak, przyznał się do czterech, czy pięciu. Nie pamiętam dokładnie, czy ten piąty był razem z Darkiem policzony, czy nie, ale wiem, że padło "czterech, pięciu ministrantów było pokrzywdzonych", czytając mi nawet ich nazwiska.

Jeszcze chcę sam na sam spojrzeć temu Kucowi w oczy i powiedzieć: "jak ty możesz tak kłamać teraz, wiedząc, że dzieci cierpią?"

Kiedy odbyła się ta rozmowa?

I. K.: Już po tym, jak zeznawał w prokuraturze. Zapytałam, czy powiedział tam o pozostałych ministrantach z naszej parafii, do których molestowania przyznał się ks. Mariusz. Odpowiedział, że nie. Oświadczył, że zna tylko sprawę Darka. Jeszcze zapytałam: „A co ja mam powiedzieć, jeżeli będą pytać?”. Odpowiedział, że mam mówić to samo, co on.

Czyli przyznał, że złożył fałszywe zeznania i namawiał panią do tego samego?

I. K.: Tak.

Przeczytaj także:

Chce pani złożyć zawiadomienie do prokuratury. Czy ujawni pani nazwisko chłopca, które zapamiętała z rozmowy z ks. Kucem?

I. K.: Jeszcze nie wiem. Myślę, że muszę to powiedzieć dla dobra sprawy i dla dobra tego dziecka. Myślę, że prokuratura podejdzie do tego dyskretnie.

Chcielibyście coś przekazać tym chłopakom?

D. K.: Trzeba o tym powiedzieć, chociażby mamie... Nie bójcie się. Nie bójcie się. Ja się bałem za długo, ja się bałem za długo... Nie możecie milczeć, bo im dłużej w was to siedzi, tym większą krzywdę wam przynosi.

I. K.: Też bym chciała powiedzieć do tych chłopaków, żeby po prostu mimo wszystko spróbowali się otworzyć, spróbowali powiedzieć to swoim rodzicom, bo rodzice też na pewno by im pomogli.

Wiem to po sobie, ja bym wszystko zrobiła dla swojego dziecka, żeby mu pomóc i na pewno nie bylibyście, chłopaki, sami. Mielibyście wsparcie w rodzicach, mielibyście wsparcie w fundacji „Nie lękajcie się”.

Gdyby nie ta fundacja, to my byśmy teraz też tu nie siedzieli. Oni nam dali nam tyle wsparcia, tyle pomocy. Dziękujemy panu Markowi i Mariuszowi, wszystkim osobom, które tam są. I wierzcie mi, nie jesteśmy już teraz sami. Są osoby, które naprawdę pomogą wszystkim, którzy z takim problemem się zgłoszą.

D. K.: Najpiękniejsze w tym najgorszym jest to, ile osób pisze do mnie, co ich spotkało w młodości. Nigdy bym nie pomyślał, że osoby z mojego środowiska mogły przejść podobne sytuacje, co ja, i to osoby, które dopiero przyznają się do tego po 35 latach.

I. K.: Nawet pisały do mnie obce osoby, które przechodziły to w wieku pięciu, sześciu lat i nagle odważają się napisać nam o tym, co przeżywali. Nie były to akty księży pedofilów, ale kogoś z rodziny lub obcych. Ci ludzie zaczynają się otwierać, są z nami, mówią nam o swoich problemach.

I właśnie dla takich osób chcemy to dalej robić. Nie chcemy nie wiadomo jakiej walki, jaką niby toczymy z kurią. My to naprawdę robimy dla tych wszystkich dzieci, które były poszkodowane, które milczą. I żeby było tego już w najbliższych czasach jak najmniej. Żeby każda oznaka była od razu zgłaszana, nie przemilczana, żeby już nie było skrywania, żeby ludzie się już nie bali. Ludzie już zaczynają o tym mówić dookoła.

Ksiądz Kuc mówił o czterech lub pięciu ofiarach ks. Mariusza. Mogło być ich więcej?

D. K.: Mówił o czterech, pięciu z naszej parafii, a ksiądz Mariusz był wcześniej na pięciu innych parafiach.

I. K.: Trudno nam to ocenić, ale skoro dopuszczał się tego u nas na parafii, na innych parafiach też mogło dojść do takich zdarzeń. Często bywał gościem w rodzinach zastępczych, gdzie były małe dzieci. Znał się z tymi rodzinami, tam przebywał, tam nocował. Nawet mnie nakłaniał, żebym stworzyła rodzinę zastępczą.

D. K.: To, co mnie spotkało siedem lat temu, było przemyślane. Zaplanował wyjazd do SPA, zamówił miejsce dla dwóch osób. Później ta drzemka w samochodzie. Jeżeli to byłby pierwszy jego przypadek, pewnie to by się wydarzyło na spontanie. Jest sytuacja — wykorzystuję. Śmiem wątpić, że to była pierwsza taka sytuacja.

Zanim doszło do tej sytuacji, zauważyłeś inne jego niepokojące zachowania?

D. K.: Jechaliśmy samochodem i ks. Mariusz włączył płytę pani seksuolog na temat masturbacji, kontaktów seksualnych. To była pierwsza sytuacja, w której zobaczyłem, że coś jest nie tak, bo nikt normalny raczej nie puszcza dziecku płyty na temat seksu.

Poza tym takie zachowania jak przytulanie się, czochranie po głowie, głupie żarciki z podtekstem seksualnym. Wtedy to było krępujące, ale dla dziecka wiele rzeczy jest krępujących.

Nie rozmawialiście o tym z kolegami?

D. K.: Nie. Ks. Mariusz, on był o tyle fajny, że był luzakiem, próbował się do nas dopasować. Rzucał sucharami, na perkusji przygrywał, beatboxował, jakieś filmy na YouTubie nagrywał. Wśród młodzieży miał respekt, że jest nasz.

Teraz, po ujawnieniu tej sprawy, któryś z twoich kolegów zwrócił się do ciebie?

D. K.: Żaden z moich znajomych, byłych ministrantów, wprost nie zaczął rozmowy ze mną na ten temat. Nie mam żadnego odzewu z ich strony. Poza tym ja już powoli przestaję walczyć o to dla swojej sprawy, ale głównie po to, żeby dać przykład. Nie należę do osób słabych, nie należę do osób cichych, więc mam odwagę powiedzieć o tym. Nie ukrywam, jest mi cholernie ciężko, ale...

;

Udostępnij:

Robert Kowalski

Dziennikarz radiowy i telewizyjny, producent, reżyser filmów dokumentalnych. Pracował w m.in Polskim Radiu, „Panoramie” TVP2. Był redaktorem naczelnym programu „Pegaz” i szefem publicystyki kulturalnej w TVP1. Współpracuje z Krytyką Polityczną, gdzie przeniósł zdjęty przez „dobrą zmianę” program „Sterniczki” z Radiowej Jedynki. Tworzy cykl „Kamera OKO.press”.

Daniel Flis

Dziennikarz OKO.press. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Wcześniej pisał dla "Gazety Wyborczej". Był nominowany do nagród dziennikarskich.

Komentarze