Resort nauki pokazał założenia nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym. Jeśli wejdą w życie, ograniczą np. prawo uczelni do decydowania o publicznych spotkaniach ma ich terenie. Ale nie tylko: komisja wymyślona przez Jarosława Gowina przyjmie każdą skargę na "naruszenia wolności", a jej "rekomendacje" będą wiążące
W czwartek 30 stycznia 2020 wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin przedstawił założenia nowelizacji ustawy regulującej działanie wyższych uczelni (resort nazywa ją „Konstytucją dla Nauki”). Treści projektu jeszcze nie znamy, założenia można przeczytać na stronie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (tutaj).
Przypomnijmy najpierw tło całej historii. Bezpośrednim powodem nowelizacji jest spraw dyscyplinarna prof. Ewy Budzyńskiej. W grudniu 2018 roku w czasie zajęć z socjologii rodziny na Uniwersytecie Śląskim prof. Budzyńska m.in. głosiła niezgodne z wiedzą naukową oraz tematyką zajęć opinie na temat antykoncepcji.
Studenci zarzucali jej także m.in. homofobiczne wypowiedzi. Część zarzutów potwierdził rzecznik dyscyplinarny, a prof. Budzyńska odeszła z uczelni nie czekając na zakończenie sprawy dyscyplinarnej. (Szczegółowo opisywaliśmy to tutaj.)
Za prof. Budzyńską ujęli się m.in.: lokalny biskup, wicepremier Gowin - który w dodatku ostro zaatakował rzecznika dyscyplinarnego Uniwersytetu Śląskiego - oraz inni politycy rządzącej prawicy. Zebrano także 33 tys. podpisów pod petycją w obronie prof. Budzyńskiej. Termin jej rozprawy dyscyplinarnej - która trwa, chociaż socjolożka odeszła z pracy - został wyznaczony na 31 stycznia.
Ważniejszym powodem od losów prof. Budzyńskiej jest jednak lęk rządzącej prawicy przed rzekomą dominacją lewicy na uniwersytetach. „Świat wartości społeczeństwa w większości kształtują media liberalno-lewicowe oraz lewicowe uniwersytety” - żalił się europoseł PiS Patryk Jaki w październiku 2019 roku, wkrótce po wygranych przez jego partię wyborach (ale wygranych, jego zdaniem, z niewystarczającą przewagą).
W styczniu 2019 roku wicepremier Gowin zapowiedział nowelizację prawa o szkolnictwie wyższym i nauce - uchwalonego zaledwie parę miesięcy wcześniej - tak, aby zagwarantować „wolność głoszenia poglądów” na uczelniach. Gotowy projekt pokazało w tym samym momencie Ordo Iuris. Ministerstwo nauki oświadczyło jednak, że przygotuje własny.
Jak się okazało 30 stycznia, pokrywa się on dość dokładnie z tym, co przygotowało Ordo Iuris. Gowin jasno powiedział, że chodzi mu o zagwarantowanie przestrzeni dla konserwatywnych i katolickich poglądów na uczelniach. Zacytujmy (za PAP):
„W ostatnich miesiącach nasila się zjawisko, którego nie waham się nazwać ideologiczną cenzurą na uczelniach (…) Obojętne jest mi, kogo te próby ograniczania wolności dotyczą - czy tych, którzy się interesują filozofią marksistowską i być może są jej zwolennikami, czy tych, którzy jak prof. Budzyńska kierują się przekonaniami, które wypływają z nauczania moralnego Kościoła (…)
Uczelnie muszą być agorą, przestrzenią, w której swobodnie ścierają się różne poglądy i różne zapatrywania, metodologie - przy założeniu naukowego charakteru głoszonych stanowisk, zajmowanych podczas wykładów czy będących treścią badań naukowych” - mówił Gowin.
OKO.press musi zauważyć, że wicepremier Gowin — poza przypadkiem prof. Budzyńskiej — nie podał żadnych przykładów tej, jak się wyraził, „agresji ideologicznej”.
Przypadek prof. Budzyńskiej pozostaje zaś wysoce wątpliwy. Jej studenci mówili OKO.press, że socjolożka nie dyskutowała z nimi o badaniach (a zatem, cytując Gowina, jej wypowiedzi nie miały „naukowego charakteru”). Był to wykład konserwatywnych poglądów na etykę seksualną wygłoszony podczas zajęć na inny temat — w dodatku zawierający błędy rzeczowe (prof. Budzyńska myliła zasady działania środków antykoncepcyjnych, nazywając je błędnie „wczesnoporonnymi”).
Jakie nowe zapisy do prawa o szkolnictwie wyższym i nauce chce wprowadzić Gowin, żeby bronić uczelni przed „agresją ideologiczną?”. Przytoczmy je za stroną ministerstwa:
W opublikowanych założeniach nie ma słowa wzmianki o procedurze odwoławczej.
W praktyce więc, jeśli rektor np. zakaże publicznego spotkania z politykiem skrajnej prawicy albo amerykańską działaczką antyaborcyjną, komisja może nakazać mu — przepraszamy, „rekomendować” — jego zorganizowanie.
Dodajmy, że dziś ta władza leży w gestii rektora, który jest wybierany przez całą społeczność akademicką. Ministerialna komisja „do spraw wolności” w praktyce więc ogranicza uczelnianą autonomię. Robi to też w sposób drastyczny. Nowelizacja nie precyzuje bowiem, o naruszenie jakich „wolności” można się poskarżyć.
Nowelizacja dubluje też normy konstytucyjne — konstytucja RP zawiera gwarancje wolności badań naukowych (art. 73) i wolności słowa (art. 54).
Z projektu wynika, że ministerstwo zamierza procedować nowelizację bardzo szybko — pierwsza kadencja „komisji ds wolności” ma rozpocząć się 1 października 2020 roku.
W praktyce oznacza to, że należy ją uchwalić przed wakacjami — co najmniej kilka tygodni przed, jeżeli wszystkie instytucje mają zdążyć z wyborem członków do „komisji ds. wolności”.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze