„Kiedy Putin został prezydentem, żona Giennadija była bardzo przejęta. Mówiła mi: patrz, to nasz przyjaciel, w Petersburgu bywał u nas codziennie” - opowiada nam Polak, który pracował dla Giennadija Timczenki, jednego z najpotężniejszych rosyjskich oligarchów
Rozmawiamy z Wojciechem*, architektem, który od 40 lat mieszka i pracuje we Francji. Przez kilkanaście lat jego klientem był Giennadij Timczenko (na ilustracji), szósty najbogatszy rosyjski oligarcha z majątkiem wycenianym na 22 mld dolarów.
Timczenko wymieniany jest jako przyjaciel i jeden z najbardziej zaufanych ludzi Władimira Putina.
Obaj są z Leningradu.
Poznali się w latach 90., kiedy Timczenko handlował ropą, a Putin zaczynał polityczną karierę. Przez kolejne lata Timczenko pomnażał majątek inwestując w kolejne biznesy. Fortuny dorobił się głównie dzięki Grupie Gunvor. Firma była głównym pośrednikiem w sprzedaży rosyjskiej ropy. Timczenko razem z żoną Eleną mają też fińskie obywatelstwo.
Po rosyjskiej agresji na Krym w 2014 roku Timczenko został objęty zachodnimi sankcjami. Jak pisała "Rzeczpospolita”, ostentacyjnie przeniósł się wtedy do Moskwy. W wywiadach skarżył się, że przez sankcje nie może korzystać ze swojego luksusowego odrzutowca, który amerykański dostawca przestał serwisować.
Miesiąc temu, zaraz po inwazji Rosji na Ukrainę, Timczenko został objęty kolejnymi sankcjami. Powodem były jego udziały w Rossija Bank, określanym przez Departament Skarbu USA jako "osobisty bank wysokich urzędników Federacji Rosyjskiej”. W marcu włoskie służby zajęły "Lenę", jacht Timczenki wart 55 mln dolarów.
25 marca "Bloomberg" poinformował, że sankcjami zostają objęte także żona i dwie córki Timczenki. "Tym samym stał się on najbogatszym rosyjskim miliarderem, na którego rodzinę Stany Zjednoczone nałożyły sankcje" - donosi portal.
Jak opowiada nam Wojciech, w latach 90. rodzina Timczenki kupiła dom i hotel na Riwierze Francuskiej. Nasz rozmówca przez kilkanaście lat zajmował się tymi nieruchomościami i miał bliski kontakt z rodziną Timczenko.
Dom, o którym mówi Wojciech, opisała niedawno sieć OCCRP, międzynarodowa organizacja dziennikarzy śledczych. Z ich ustaleń wynika, że nieruchomość była własnością luksemburskiej spółki Coeur de Cavaliere S.A., którą kontroluje żona oligarchy Elena Timczenko.
Zaraz obok domu znajduje się pięciogwiazdkowy Le Club de Cavalière & Spa, w którym cena za noc zaczyna się od 4 400 złotych. Jak donosił niedawno „Forbes”, hotel jest własnością spółki SOGECO, w której większość udziałów także ma Elena. Do spółki należy też innych hotel w Méribel, o którym również wspomina nasz rozmówca.
Dwie nieruchomości, o których mówi Wojciech, nie zostały wcześniej opisane przez media jako własność rodziny Timczenko. Oznaczyliśmy je gwiazdkami.
Sebastian Klauziński, OKO.press: Jak się zdobywa pracę u rosyjskiego oligarchy?
Wojciech, architekt: Po pierwsze ja nie pracowałem nigdy "u niego", tylko dla niego. Byłem cały czas niezależny, to po prostu jeden z moich klientów. To był przypadek. Znałem Finów, którzy tutaj żyli, a rodzina Timczenko mieszkała wtedy w Helsinkach. Podobno ze względów bezpieczeństwa. Jak opowiadała mi Elena, w tamtych czasach w Petersburgu ich szybko bogacący się znajomi padali ofiarą różnych mafiozów.
Spotkałem ich po raz pierwszy w 1999 roku. Kilka lat wcześniej kupili dom w nadmorskiej miejscowości Cavalière Le Lavandou. Dom był stosunkowo skromny. Może inaczej - to świetny, współczesny i elegancki dom nad brzegiem morza, ale niewielki, 250 m². Ładnie narysowany w końcu lat sześćdziesiątych i zbudowany nieco później. Giennadij potrzebował architekta, żeby go dostosować do potrzeb rodziny i odnowić. Padło na mnie. Dogaduję się po rosyjsku, to nam ułatwiło kontakt.
Co pan wtedy wiedział o Timczence?
Że to bardzo zamożny Rosjanin. Oczywiście nie tak bogaty jak teraz, ale dość zamożny, żeby kupić na Lazurowym Wybrzeżu dom za 5 milionów franków, czyli – wtedy – niecały milion euro. Dzisiaj jest drożej.
Byli wymagający, jeśli chodzi o jakość pracy i na początku uważali na pieniądze. Po pierwszej budowie byliśmy kontrolowani, wszystkie rachunki sprawdzali adwokaci i jacyś kontrolerzy finansowi. Skończyło się na tyle dobrze, że pracowałem dla nich długo, ostatni raz w 2018 czy 2019 roku. Mieli nieograniczone środki, więc ciągle coś ulepszali u siebie, czy w okolicy.
Pamięta pan pierwsze spotkanie? Jakie wrażenie zrobił na panu Giennadij Timczenko?
Od początku złapaliśmy dobry kontakt, mieliśmy jakiś sentyment wspólnej przeszłości życia w komunie, wiele rzeczy rozumieliśmy w podobny sposób. To był naprawdę sympatyczny, zrównoważony człowiek. Potem widziałem wielu innych zamożnych Rosjan i oni często bardzo się od Timczenków różnili.
Giennadij był w jakiś sposób rozsądny, skromny.
Skromny rosyjski oligarcha? Bardzo śmieszne.
Tak, jakkolwiek to brzmi. Przyjeżdżali do tego domu w każde wakacje - Giennadij, Elena i trójka ich dzieci. Nie mieli żadnej ochrony, kierowców ani służby. Towarzyszyła im tylko niania, która pracowała dla nich od lat.
Nie mieli niebotycznie luksusowych samochodów, mieli dobre samochody. Pamiętam, jak Giennadij pokazywał mi szczęśliwy nowiutkiego Smarta, oczywiście z jakimś luksusowym wykończeniem. To mnie ujmowało, bo już wiedziałem, jak są nieprzytomnie bogaci.
A sąsiedzi w ogóle wiedzieli, kto obok nich mieszka?
Oczywiście. Mimo wszystko ich bogactwa nie dało się ukryć. Timczenko kochał tenis. Sporo zainwestował w remont miejscowego klubu, gdzie grywał. Co roku organizował też turniej, na który zapraszał jakiegoś topowego tenisistę, żeby uświetnił imprezę.
Kiedy Giennadij jechał do klubu na trening, zakładał T-shirt, tenisówki i wsiadał do Smarta. Ale co najmniej raz w tygodniu wylatywał w interesach. Żeby dolecieć na lotnisko używał prywatnego helikoptera. Trudno w takiej małej miejscowości ukryć, że się ma helikopter. A jak zorganizował sztuczne ognie na urodziny syna na początku lipca, to wszyscy myśleli, że mer pomylił daty, bo normalnie pokaz fajerwerków robi się we Francji 14 lipca.
Potem kupił sobie jacht "Lenę", ale - znowu - przy jachcie Romana Abramowicza, "Lena" to był chudy Bolek.
Chudy Bolek za 55 milionów euro.
Żeby mnie pan dobrze zrozumiał, to wszystko czym się otaczał Timczenko było oczywiście zdecydowanie drogie, ale jakby nieproporcjonalne do jego fortuny. Mógł kupić więcej. Tu gdzie mieszkam i pracuję, jest wielu bogatych Rosjan. W okolicy mieli posiadłości za 500 mln euro, dom Timczenki kosztował w latach 90. niecały milion.
A w domu były złote krzesła i krany?
Nie, wszystko było urządzone bardzo elegancko, świetne meble i nie zawsze najdroższe. Zauważyłem tylko, że z biegiem lat przybywało na ścianach ikon.
Zna pan dużo szczegółów z życia rodziny Timczenko, bywał pan u nich w domu. Jaki właściwie charakter miała wasza relacja?
Wielu naszych klientów staje się naszymi przyjaciółmi. Z nimi pracowałem długo, byli z tej współpracy zadowoleni. A poza tym, jak pan zna i ceni swojego dentystę, to do niego pan chodzi, nie szuka pan innego. Tak samo jest z architektem. Łatwiej wykręcić numer do człowieka, którego się zna, niż szukać kogoś innego. I tak się to przez lata ciągnęło. A ponieważ oni mieli wiele różnych pomysłów, to właściwie co roku coś tam robiliśmy.
Jak panu mówiłem, oni tutaj spędzali wakacje. Ja do nich przyjeżdżałem, kiedy miałem jakiś projekt. Widywaliśmy się kilka razy w roku. Najpierw pokazywałem im, co zrobiłem, a potem spotykaliśmy się przed końcem wakacji, żeby omówić następny sezon.
Czyli nie bawił się pan razem z nimi, nie pływał jachtem?
Raz mi się zdarzyło. Oni mieli wokół siebie wielu przyjaciół, ja nie należałem do pierwszego kręgu, ale lubiliśmy się i istniało wzajemne zaufanie. Kiedy do nich przychodziłem, Giennadij albo Elena pytali, czy napiję się kawy. Potem rozmawialiśmy o projektach, dzieciach, o tym co się dzieje na świecie.
Czasami leciałem z projektem do ich domu w Genewie. Rozmawialiśmy godzinę, półtorej, jedliśmy obiad, a potem wracałem do Nicei.
Obok domu, właściwie płot w płot znajduje się hotel także należący do Timczenków.
Zanim go kupili to był mało ciekawy trzygwiazdkowy hotel na 40 pokoi. Jego jedyną zaletą było boskie położenie, z pięknym widokiem i prywatną plażą. Kupili ten hotel chyba w 2005 roku. Stanowił część pakietu wraz z drugim, podobnej wielkości hotelem w Méribel, to słynny zimowy kurort w Alpach. Z tego co wiem, kupili te hotele za ok. 100 mln euro i cały czas w nie inwestowali. Ten obok domu z trzygwiazdkowego przerobili na pięciogwiazdkowy, dumę miejscowości.
Na pewno dumę Eleny Timczenko, która według francuskich rejestrów figuruje w spółce, do której należą hotele. To był jej biznes, ona tym zarządzała?
Hotelami zarządzał od ich powstania w latach 90. ten sam dyrektor. To on przekonał ich do inwestycji i zachował stanowisko przez długie lata. Ale faktycznie Elena decydowała o kierunkach rozwoju i podpisywała czeki. Tak naprawdę to nigdy nie był biznes. Myślę, że hotel na wybrzeżu kupili dla własnej wygody. Zorganizowali duży luksusowy obiekt z licznym personelem, żeby móc gościć znajomych i przyjaciół.
Jedli często w hotelowej restauracji, do której wystarczyło przejść przez furtkę w ich ogrodzie. Z kolei zimą dużo czasu spędzali w hotelu alpejskim, jeździli tam na narty.
Zajmowałem się także kolejnym domem* w pobliżu, który za ok. 5 mln euro kupili swojej córce Ksenii [od 2010 roku żona Gleba Franka, syna byłego ministra transportu Rosji - red.]. Oprócz tego pracowałem trochę przy mieszkaniu kupionym w Paryżu, kiedy córka zamierzała tam studiować.
Nie zastanawiał się pan nigdy, skąd oni mają pieniądze na te kolejne nieruchomości? Nie chciał się pan dowiedzieć więcej o Timczence?
Niespecjalnie się tym interesowałem, nie śledziłem jego kariery, nie szukałem informacji w internecie. To był mój klient, bardziej interesowała mnie praca i nasze relacje. Ale oczywiście nawet jak nie szukałem, to docierały do mnie informacje, że to jakiś bliski znajomy może nawet przyjaciel Putina, o ile można się z nim przyjaźnić, nie jestem tego pewien.
Pamięta pan, kiedy po raz pierwszy się o tym dowiedział?
To było w 2000 roku, kiedy Putin wygrał wiosną wybory prezydenckie. Elena była tym poruszona. Powiedziała mi: patrz, to jest nasz przyjaciel. On u nas w Petersburgu bywał codziennie.
Nie mam specjalnej sympatii do Rosji, ale miałem sympatię dla wielu Rosjan i żal mi było tego wielkiego kraju, który był wtedy w okropnym stanie. Cieszyłem się, że to może dla nich szansa.
Pamiętam też, że w którymś momencie Timczenkowie kupili dom* na wybrzeżu Atlantyckim. Chcieli, żebym zajął się jego projektem. Nie miałem czasu, więc zrobił to kto inny. Potem dowiedziałem się, że sąsiedni dom należał do Putina.
Natomiast Giennadij nigdy w rozmowie ze mną nie chwalił się znajomością z Putinem, spotkaniami z nim, wpływem jaki ma na rosyjską politykę i tak dalej.
Zauważył pan w nich jakieś zmiany na przestrzeni lat? Zaczęli się inaczej zachowywać?
Jak mówiłem, na początku to była sympatyczna, bardzo bogata, ale normalna rodzina. Z czasem stali się mniej wylewni, wielu ludzi zaczęło zabiegać o kontakty z nimi. Kiedy kilka lat później byłem w ich posiadłości w Genewie, to już było zupełnie co innego niż dom we Francji. Wszędzie pełno obstawy, ochroniarze. Elena mówiła, że czują się zagrożeni, chyba przez Czeczenów, którzy podobno mieli grozić zamachem na ich dzieci. O ile na początku Giennadij pokazywał mi tego smarta, to potem opowiadał o swoich nowych odrzutowcach.
Plusem było to, że trochę mniej liczył pieniądze niż na początku. Mogłem zaprojektować fajniejsze rzeczy.
Nieograniczone środki - to brzmi jak marzenie architekta.
To prawda, chociaż teraz myślę, że nie wykorzystałem sytuacji, tak jakbym mógł, nie biłem się o ambitniejsze zamówienia. Zrobiłem sporo fajnych, ale drobnych rzeczy. Jak mówiłem, w domu we Francji Timczenkowie nie chcieli, żeby luksus bił po oczach. Przerabiając Elenie kuchnię, powiedziałem: To jest super rozwiązanie. Drogie, to prawda, ale tego nie będzie widać. Odpowiedziała: Świetnie, doskonale mnie rozumiesz!
A to było tak, że na czeku mógł pan sobie wpisać dowolną kwotę?
Nie wiem, nigdy nie próbowałem. Wynagrodzenie architekta jest związane z kosztem budowy, jaką prowadzi, więc oczywiście zarabiałem dobrze. Ale nie zarabiałem więcej - procentowo - niż przy innych klientach.
Nie miał pan problemu, skąd są te pieniądze, które pan dostaje?
Cóż, pracuję dla wielu zamożnych klientów. Giennadij dorobił się na firmie eksportującej ropę z Rosji, robił to zgodnie z prawem. Gdyby nie on, zarobiłyby inne naftowe koncerny, pewnie zachodnie.
Z drugiej strony Putin mógł wydać pieniądze, które zarobił dzięki Timczence, na rakiety i czołgi.
Ja cały czas widziałem w nich wtedy przede wszystkim normalnych ludzi, którzy mają marzenia, realizują projekty i smucą się, kiedy mają kłopoty z dziećmi.
A gdyby Timczenko poprosił pana, tak po znajomości, o pomoc w remoncie domu swojego kolegi i tym kolegą okazałby się Putin, to też by pan przyjął zlecenie?
Gdyby to był Putin, to oczywiście bym odmówił. To on bezpośrednio zdecydował o inwazji na Ukrainę. Czy Timczenkowie mieli na tę decyzję jakiś wpływ, tego nie wiem. Według mnie to nie są zbrodniarze.
Widzi pan, we Francji trochę inaczej się na to patrzyło jeszcze w 2014 roku, kiedy Giennadij po raz pierwszy został objęty sankcjami. Wtedy nikt tutaj nie uważał, że Timczenkowie ponoszą odpowiedzialność za zajęcie Krymu przez Rosjan. Spora część francuskiego społeczeństwa i polityków uważała te sankcje za szkodliwa bzdurę i niesprawiedliwość.
Tak naprawdę tylko pewne banki, zmuszone przez Stany Zjednoczone, utrudniały życie oligarchom i transfery pieniędzy stały się trudniejsze. Nie mówię, że stały się niemożliwe, po prostu każda operacja była bardziej kłopotliwa. Oczywiście atrakcyjne francuskie miejscowości korzystały z obecności oligarchów, którzy spełniając swoje zachcianki inwestowali tutaj pieniądze dając ludziom pracę.
Tak jak Timczenko, który wydawał dużo na klub tenisowy i hotele, które bez niego, inwestora, nie mogłyby istnieć.
To już znamy reakcję Francuzów i pana. A jak Timczenko zareagował na sankcje w 2014?
Pamiętam, że - jakkolwiek to zabrzmi - byli zawiedzeni Zachodem. Nie przyjmowali do wiadomości, że to, co robi Rosja, jest niewybaczalne, uważali, że nie zasłużyli na taką karę. Giennadij nie przyjechał latem 2014 roku do Cavalière, od tamtego czasu więcej go nie widziałem.
Potem pracowałem jeszcze czasami dla jego rodziny, ostatni raz z Eleną kontaktowałem się chyba w 2019 roku. Jeszcze rok czy dwa lata temu Elena z dziećmi była tutaj w wakacje. W tym roku już nie przyjadą.
Pamięta pan ostatnie spotkanie z Timczenką?
To było w 2013 roku, kiedy urodził mu się pierwszy wnuk Fiodor. Miałem urządzić pokój dla dziecka. Razem z Giennadijem ustawialiśmy kanapy, przesuwaliśmy meble, poklepywaliśmy się uśmiechnięci po plecach. Było bardzo sympatycznie.
Raczej rzadko rozmawialiśmy o polityce, ale wiem, że Timczenko uważał Zachód za naiwny i tłumaczył, że kiedyś zobaczymy, co mogą zrobić Czeczeni czy wojowniczy ekstremiści muzułmańscy. Twierdził, że Zachód nie jest na to przygotowany. W jakimś sensie miał rację, z tą różnicą, że to przez Rosję Putina daliśmy się zaskoczyć.
*Wojciech (imię zmienione, prawdziwe imię i nazwisko do wiadomości redakcji) od kilkudziesięciu lat mieszka i prowadzi biuro architektoniczne we Francji.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze