Soros chce narzucić Europie, w tym Węgrom, milion imigrantów rocznie. Węgry będą musiały wypłacić swoim imigrantom po 125 tys. zł zasiłku i łagodniej ich karać. Kultura węgierska zostanie zmarginalizowana, by ułatwić integrację. Czy popierasz ten plan Sorosa? Taki list dostaje każdy Węgier. Propagandowy bullshit trafia pod strzechy przed wyborami 2018
George Soros po raz kolejny znalazł się na celowniku węgierskich władz. Jego uśmiechnięte oblicze spogląda na obywateli z billboardów, a umieszczone obok wielkie napisy krzyczą: „Narodowe konsultacje. Nie pozostawmy PLANU SOROSA bez słowa”. Władza wzywa obywateli, by wypełniali kwestionariusze z siedmioma punktami, pod którymi widnieje siedmiokrotnie powtórzone pytanie: Czy popierasz ten punkt planu? Tak/nie.
Kwestionariusze są już rozsyłane do czterech milionów gospodarstw domowych, co oznacza, że dotrą praktycznie do wszystkich wyborców. Odsyłać je będzie można za darmo, koszty pokryje poczta.
Rzekomy plan Sorosa to - operując modnym słowem - propagandowa post-prawda, czy też bullshit, czyli "totalna bzdura" a dosadnie i potocznie - "gówno prawda". (Posłuchaj rozmowy z prof. Harrym Frankfurtem o jego książce "On bullshit").
Trudno zliczyć, który to już raz ten amerykański miliarder węgierskiego pochodzenia, mecenas i sponsor społeczeństwa obywatelskiego nie tylko w Europie Środkowo-wschodniej, jest atakowany przez premiera Viktora Orbána. Tego samego Orbána, który w latach 80. był - jako działacz opozycji studenckiej - stypendystą Sorosa, inwestującego w kapitał ludzki i wspierającego edukację obiecujących młodych ludzi. Akurat ta inwestycja bogatego filantropa okazała się niezbyt trafiona.
Dziś Soros jest cierniem w oku budapeszteńskiej władzy. "Do niczego się nie wtrąca i nie bierze udziału w węgierskim życiu politycznym, ale wyłożył 12 mld dolarów na wspieranie społeczeństwa obywatelskiego w Europie Środkowo-Wschodniej, więc wyrósł na głównego wroga" – mówił mi w 2016 roku Paul Lendvai, znany austriacki publicysta i komentator spraw węgierskich.
Wiosną 2017 roku węgierskie władze, zmieniając ustawę o szkolnictwie wyższym, usiłowały doprowadzić do zamknięcia ufundowanego przez Sorosa Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego CEU. Protesty środowisk akademickich i rządów całego świata – z amerykańskim na czele – zablokowały ten plan. Dziś wydaje się, że uczelnia w Budapeszcie przetrwa, choć będzie musiała się nieźle nagimnastykować, by spełnić wymogi formalne, nałożone na nią przez nową ustawę.
Latem 2017 Węgry zostały obwieszone billboardami i plakatami z podobizną uśmiechniętego Sorosa i hasłem: „Nie pozwólmy, by to Soros śmiał się ostatni”. Ta kampania towarzyszyła przyjęciu przez parlament ustawy - wzorowanej na przepisach putinowskich - nakładającej na organizacje pozarządowe, otrzymujące z zagranicy środki powyżej 7,2 mln forintów (ok. 100 tys. zł), obowiązku nadania sobie tytułu „agenta zagranicy”.
We wrześniu 2017 władza poinformowała obywateli, że istnieje złowrogi plan Sorosa, realizowany przez Brukselę, którego celem jest pozbawienie państw narodowych suwerenności i zalanie Europy falą muzułmańskich uchodźców.
Już w lipcu 2017 Viktor Orbán ujawnił, że taki plan istnieje. Wtedy jednak składał się on jeszcze tylko z czterech punktów.
Dziś lista punktów wydłużyła się do siedmiu – i tyle właśnie widnieje na kwestionariuszach, które są rozsyłane do obywateli. Podwoiła się też kwota, jaką zdaniem autorów Soros chce dać każdemu imigrantowi – teraz jest to już równowartość 125 tys. zł.
Każdy punkt rzekomego planu opatrzony został na kwestionariuszu komentarzem, który odpowiednio ukierunkowuje myśli czytającego, tak by nikt nawet przez pomyłkę nie odpowiedział twierdząco na pytanie, czy popiera dany element planu.
Oto brzmienie tych punktów (litościwie pomińmy towarzyszące im komentarze):
Skąd propagandyści Viktora Orbána wytrzasnęli ów „plan Sorosa”, o którym nikt poza gabinetami rządzącego na Węgrzech Fideszu nie słyszał? Tropy wiodą do dwóch tekstów opublikowanych przez Sorosa – pierwszy ukazał się we wrześniu 2015 roku w portalu Project Syndicate, a drugi w lipcu 2016 w „Foreign Policy” (niestety jest dostępny tylko dla prenumeratorów). Ten pierwszy, bardzo zresztą krótki artykuł (5600 znaków), można przeczytać po polsku na stronie portalu Wszystko, co najważniejsze (tutaj).
Oba teksty nie są żadnym „planem Sorosa”, a jedynie napisanymi na gorąco, pod wrażeniem masowej fali uchodźczej docierającej do Europy, rozważaniami intelektualisty zastanawiającego się, co świat zachodni powinien zrobić stojąc w obliczu tego wyzwania i jak można rozwiązać kryzys. Soros, w młodości uczeń Karla Poppera, poza inwestowaniem swoich miliardów napisał też kilkanaście książek o problemach globalnych, polityce europejskiej, kryzysie kapitalizmu i zagrożeniach społeczeństwa otwartego.
W tekście "Mniej paniki więcej strategii. Brak europejskiej polityki azylowej" (2015), pisanym w szczytowym momencie uchodźczego exodusu, autor przewiduje, że rocznie Europa będzie musiała przyjmować milion uchodźców, ale już w drugim – pisanym w 2016 roku, gdy fala nieco opadła – obniża te szacunki do 300 tys.
W żadnym z tych artykułów Soros nie postuluje, by imigrantów „przesiedlać” czy „sprowadzać”, lecz stara się znaleźć sposoby, by zmniejszyć imigracyjną presję, pomagając uchodźcom poza granicami Europy.
"Taniej i bezpieczniej jest trzymać potencjalnych azylantów bliżej miejsc, w których dziś mieszkają" - pisał w 2015 roku.
Pieniądze, które zdaniem propagandystów Orbána Soros chce wypłacać z węgierskiego budżetu imigrantom, miałyby być - w propozycji Sorosa - wypłacane przez UE Węgrom, by zrekompensować koszty przyjmowania uchodźców. Węgierski podatnik nie zostałby nimi obciążony.
Soros nie postuluje też, by otwierać granice, lecz wprost przeciwnie – proponuje stworzenie wspólnej europejskiej służby granicznej, która mogłaby działać w sposób skoordynowany, a więc skuteczniejszy.
I tak dalej. Te sprostowania kłamstw i fałszerstw rozpowszechnianych przez propagandystów władzy można długo ciągnąć – i robią to węgierskie media niezależne (których już niewiele zostało). W tamtejszym internecie pojawiło się sporo artykułów wyjaśniających, co jest prawdą, a co kłamstwem w sprawie rzekomego „planu Sorosa”.
Dlaczego właśnie teraz? Po co? Co takiego się stało, że orbanowskim specom od manipulacji i demagogii przypomniały się dwa stare artykuły Sorosa, o których wszyscy już dawno zapomnieli?
Przewodniczący węgierskiego parlamentu László Kövér latem 2017 podczas spotkania na jednej z węgierskich uczelni nieostrożnie chlapnął: "Tej jesieni [2017 - red.] opozycja w sojuszu z organizacjami wspieranymi przez Sorosa zamierza doprowadzić do ulicznych zamieszek, by zakłócić wybory parlamentarne przewidziane na wiosnę przyszłego roku".
Słowo „wybory” jest tu znaczące. Właśnie ono tłumaczy, dlaczego władze Węgier postanowiły przeprowadzić „konsultacje” w sprawie nieistniejącego „planu Sorosa”.
Podsycenie histerii i ksenofobii, rozhuśtanie nastrojów nacjonalistycznych, wykreowanie atmosfery zagrożenia jest wstępem do kampanii, która ma doprowadzić do trzeciego już, zwycięstwa Fideszu wiosną 2018.
Edit Zgut, analityczka z think tanku Political Capital uważa, że Orbán chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: podgrzać antyeuropejskie nastroje wyborców oraz przekonać Węgrów, że prawdziwą przyczyną zarzutów UE o naruszanie praworządności na Węgrzech jest kwestia uchodźców, w której Orbán nie chce ulec Europie.
Ekipie Viktora Orbána najwyraźniej nie przeszkadza fakt, że ofiarą ich socjotechniki pada społeczeństwo. O tym, jakie są skutki cynicznych działań władz, świadczy przypadek niejakiego Zoltána Fenyvesiego, właściciela pensjonatu w miejscowości Őcsény w południowej części Węgier, który od lat organizuje ferie i wakacje dla dzieci z sierocińców. Kierując się odruchem serca, we wrześniu 2017, już po sezonie, postanowił zaprosić do swego pensjonatu imigranckie rodziny i sieroty. Nie, nie zamierzał sprowadzać imigrantów z Syrii czy Libii – chciał ugościć tych, którzy już przebywają na Węgrzech i mają legalny status.
Gdy mieszkańcy wioski się o tym dowiedzieli, wszczęli bunt. Zorganizowali zebranie i zakomunikowali Fenyvesiemu: „Po naszym trupie!”. Zagrozili mu użyciem fizycznej przemocy, a ktoś przebił opony w jego firmowym furgonie. Na skutek tej awantury wójt wioski – nie mogąc opanować sytuacji – podał się do dymisji.
Węgierscy dziennikarze poprosili o komentarz katolickiego biskupa Miklósa Beera z diecezji Vác, który w czerwcu wsławił się tym, że płynąc pod prąd nastrojów społecznych, wspólnie z biskupem ewangelickim Tamásem Fabinym nagrał z okazji dnia uchodźcy apel o udzielenie pomocy potrzebującym. Obaj biskupi zostali za to okrzyknięci zdrajcami narodu.
Komentując wydarzenia w Őcsény biskup Beer powiedział: „To próbka tego, jakie są nastroje i jaki jest stan naszego społeczeństwa. Jest mi bardzo smutno”.
A Viktor Orbán? Bynajmniej nie jest smutny. „To bardzo dobrze, że mieszkańcy Őcsény wypowiedzieli swoje zdanie w sposób zdecydowany, głośny i zrozumiały” - pochwalił ich 29 września.
Komentarze