0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Radosław WojnarFot. Radosław Wojnar

Była piękna. Chyba nawet piękniejsza niż wszystko, co do tej pory widział. Smukła, wysoka, o surowych kształtach. Samotnie dominowała nad krajobrazem. Przez chwilę przysłoniła mu cały świat. Z daleka zimna i nieosiągalna. Z bliska pełna światła. Patrzył i płakał, a potem zrobił jej zdjęcie. Nazwał ją Basia, bo kto zabroni górnikowi nazwać górę lodową? Był 4 grudnia 2023 roku, a on spędzał Barbórkę gdzieś na Oceanie Antarktycznym. Szczęść Boże wszystkim górnikom – napisał.

Droga do Seulu

- No więc tak, nazywam się Radosław Wojnar. Pochodzę z Bierunia i tam spędziłem większość swojego życia. Urodziłem się w 1989 roku. No i można powiedzieć, że wychowałem się przy szybach i kominach kopalni węgla kamiennego Piast. Mój ojciec był górnikiem, dziadkowie pracowali w kopalni, mama również. Ja też tam trafiłem. Miałem blisko. Skończyłem technikum górnictwa podziemnego, po czym spędziłem jedenaście lat w dole kopalni na oddziale wydobywczym.

- Zawsze chciałeś zostać górnikiem?

- Nie, chciałem robić zdjęcia i dostać się do filmówki w Łodzi. Ale wyszło inaczej. Chodziłem na zajęcia do fotoklubu „Pozytyw”. Skąd się to we mnie wzięło? Może z tego, że mój ojciec miał Zenita i wyczucie do zdjęć. Zawsze chciał kupić sobie teleobiektyw od ruskich, ale finalnie taki obiektyw kupił mnie. Mam go do dzisiaj i robię nim zdjęcia. Co jeszcze…Jak byłem w podstawówce, to wyznaczyłem sobie kredką w atlasie drogę do Seulu. Chciałem tam pójść z Bierunia.

- A ten pomysł, to skąd?

- Nie wiem. Miałem taką umowę z kolegą z podstawówki, że przyjdę po niego i razem ruszymy na pieszą wycieczkę do Seulu właśnie. Tak sobie marzyłem.

Szychta

O 5:30 szedł już w stronę kopalni. Raczej z zaciśniętymi zębami niż z entuzjazmem. Najgorzej było jesienią i zimą, kiedy ulice tonęły w ciemności. Po drodze mijał sąsiadów i znajomych – prawie wszyscy szli w tym samym kierunku.

Ruszyłam z Radkiem tą samą trasą, ale w innym czasie – razem z końcówką lata 2025, w świetle późnego popołudnia.

- Tam budują S1 – powiedział i machnął ręką na horyzont. – Miasto będzie lepiej skomunikowane. Minus jest taki, że lubiłem spacerować tam z moją ukochaną, a pies biegał po łąkach, gdzie teraz pracują koparki i walce.

Bieruń przesuwał się przed moimi oczami, jak pejzaż z windy górniczej – najpierw światło pól, a potem ciężar przemysłu. Mijaliśmy zaorane, suche bruzdy ziemi. Za nimi wyrastały żółte przenośniki taśmowe, komin w biało-czerwone pasy i wieża szybowa. Betonowy mur z graffiti oddzielał teren kopalni od reszty miasta. Po jednej stronie zwały urobku, po drugiej zielone pędy przebijające beton i farbę. Na pryzmach błyszczał węgiel, a nad hałdami królował szyb z żółtym napisem PIAST.

Zatrzymaliśmy się między garażami, przed budynkiem łaźni. Żółta elewacja i rzędy okien. Za nimi cisza.

- Mój strój roboczy wisi tam pewnie jeszcze na haku. Obstawiam, że nikt go nie zajął.

Do każdego haka w łaźni przypięty jest łańcuch, do łańcucha ubrania. Górnicy przebierają się szybko, automatycznie: zdejmują jedno, wkładają drugie. Potem pociągają za łańcuch, hak z ubraniem jedzie w górę, aż znika pod sufitem, obok setek innych.

Szychta Radka też zaczynała się od takiej choreografii, gdzie każdy ma swój numer, miejsce, hak. Potem, jak inni, pobierał aparat ucieczkowy SR-60, lampkę i zjeżdżał windą – 12 metrów na sekundę, 650 metrów w dół. Pod ziemią wsiadał w wąskotorową kolej. Dworzec, spacer korytarzami i kolejny pociąg. Potem znów spacer. Droga do miejsca pracy zajmowała mu około dwóch godzin.

Wiedział, że dół kopalni jest nieobliczalny i trudno się w nim oddycha, więc pod ziemią nie był już Radkiem. Tam stawał się Rajmundem. – Hej! Rajmund, podejdź no tu, chopie! – tak mu wołali przy fedrowaniu węgla.

- Dół kopalni nie jest monotonny. Trudno wpaść w rutynę, mimo że każdego dnia wykonuje się podobną pracę. Zmienia się zapylenie, ilość tlenu, temperatura. Są miejsca gorące, duszne i takie, w których można zmarznąć. Powietrze jest tłuste i ciężkie. Tak bym to określił.

- Jak pachnie tłuste powietrze?

- Czasem słoną wodą – pompy nie zawsze wyrabiają i trzeba pracować w rejonach, gdzie leje się woda. Czasem też moczem. Co ja ci będę mówił. W chodnikach nie ma toalet.

Na zdjęciu młody górnik w podziemiach kopalni. Jest brudny od pyłu węglowego, na głowie ma hełm ze świecącą się czołówką.
Radek Wojnar, górnik Kopalni Węgla Kamiennego Piast. Bieruń 2019 rok.

Walnęło

Czasem, po pracy chodził do baru „Kompocik”, gdzie za otrzymane bony jadł domowy obiad. Potem przechodził obok biur turystycznych i przeglądał oferty wyjazdów. Marzył sobie, ale nieoficjalnie. Oficjalnie, to pod takim biurem pił po szychcie szybkie piwko z kolegami i tyle. Biura turystyczne pod samą kopalnią są trzy, otwarte już od 6:30 rano – jakby od świtu czekały na tych, którzy kończą nocną zmianę. W witrynach foldery z palmami i błękitnym morzem.

Kilka kroków dalej nie było już żadnych wakacji. Między kostką brukową porastał chwast, leżały fragmenty potłuczonych płytek, sterczały resztki muru.

- To był kopalniany dom kultury – powiedział Radek i przeszedł wzdłuż drewnianych rzeźb kobiet, rycerzy i półbogów. Stały pochylone i osmolone, jakby wyszły prosto z dołu.

– W 2016 był tu pożar – wyjaśnił i przystanęliśmy. Dom kultury stał w ruinie, kiedyś ważny i potrzebny.

Świat pod ziemią też miał własne katastrofy. Kiedyś doszło do obwału ściany – zawalił się strop w miejscu, gdzie porusza się kombajn górniczy i wydobywa się węgiel. Kopalnia straty wpisała w raport. Górników – w grafik. Maszyny stanęły, górnicy ruszyli z kilofami i materiałami wybuchowymi.

- Walnęło w samo serce – powiedział Radek. – Wyobraź sobie pokład węgla szeroki na 200 metrów, długi na kilometr i wysoki na dwa metry. Tam był kombajn, który jeździł pomiędzy dwoma korytarzami. Na to wszystko spadł cały strop i kopalnia musiała się z tego wygrzebać. To normalne. Takie rzeczy się zdarzają. Na szczęście wtedy nikomu nic się nie stało.

Resztki hełmu

Wiedzieli, że robi zdjęcia. I to naprawdę nie byle jakie. Dlatego zapraszali, żeby czasem dokumentował pracę kopalni, zmiany w przodku, awarie. Potem kierownictwo miało gotowy materiał dla różnych urzędów – do raportów, prezentacji, przeglądów technicznych.

Któregoś dnia, koło południa, dostał telefon, że ma stawić się w pracy, ale nie na swoim oddziale. Miał wziąć aparat i zrobić standardowe fotografie dokumentacyjne. Lubił takie zadania.

Około piętnastej odezwał się nadsztygar:

- Radek, zrób zdjęcia z miejsca wypadku.

- Jakiego wypadku? – zapytał.

Zjechał pod ziemię, zrobił zdjęcia: zużytym bandażom, gazikom, porzuconemu aparatowi ucieczkowemu i resztkom hełmu. Zrobił, co trzeba. Parę zdjęć ogólnych, kilka detali. Tak mu się przynajmniej wydawało. Potem wrócił do szoli, wjechał na nadszybie, usiadł i nie mógł się ruszyć. W wypadku zginął człowiek, który pracował na innym oddziale, ale przy podobnej robocie. Praca polegała na wprowadzaniu do stropu tak zwanych pilotów – sześciometrowych szyn V32, ważących 192 kilogramy. Zadanie wykonywało się w brygadach czteroosobowych. – I hej i hop i w przód. I hej i hop i w przód – do odwiertu.

- Dokładnie ta sama robota, jak moja – pomyślał.

Teleexpress

Nie można powiedzieć, że to przez to. Wypadek był tylko jednym z powodów, przez które myślał o zmianie. Prawda była taka, że od dawna się męczył. Górnictwo nigdy nie było wyborem jego serca. Często brał zwolnienia. Czasem na kręgosłup.

Wieść o możliwości odejścia pojawiła się tuż po świętach Bożego Narodzenia. 27 grudnia 2021 roku ogłoszono, że będą odprawy. Cztery dni – tyle potrzebował, by się wygrzebać. Ostatni dzień pracy wypadał w sylwestra.

Potem wrócił do domu i włączył telewizję.

- Polska Stacja Polarna Hornsund im. Stanisława Siedleckiego na Spitsbergenie prowadzi właśnie rekrutację na 45. Wyprawę Polarną i zachęca do składania podań – informował prezenter w Teleexpressie.

- O! Pojadę na Arktykę – pomyślał.

Robota

Odwiedziłam rodziców Radka. Blok, w którym mieszkają jest częścią osiedla górniczego wybudowanego wokół kopalni. Blisko szybów, zakładów i dróg dojazdowych.

- Blok przed nami, to były kiedyś biura należące do Piasta – powiedziała mama, Małgorzata.

- Te biura przerobili na mieszkania – dodał tata, Jan. – Proszę siadać, proszę się rozgościć.

Na stole ciasta, ciasteczka, cukierki, woda, kawa, herbata. Usiadłam na brzegu narożnika.

- Nie, tutaj nie – powiedziała mama Radka. – Na środku. Pani musi na środku, wygodnie do siedzenia i do rozmowy.

Mamę Radka miałam po lewej, tatę po prawej stronie.

- Jak powiedział, że odchodzi z górnictwa, to mnie było szkoda i czułam strach. Jak on sobie poradzi? Skąd pieniądze? Praca w kopalni była pewna, mógł dorobić do wcześniejszej emerytury, a tak?

- A nie bała się pani o syna, jak na przykład zjeżdżał w dół?

- Powiem tak, wiem, że to ciężka praca, mąż też był górnikiem. Nie mówię, że nie jest ciężko, że nie można stracić zdrowia, ale w innych zakładach ludzie też ciężko pracują, też tracą zdrowie.

- A inni to komentowali?

- Pytali, czy Radek jeszcze pracuje na kopalni, a ja mówiłam, że nie, że jest dorosły, chociaż sama nie wiedziałam, co dalej.

- Radek nie mówił?

- No nie bardzo nam mówił. My byliśmy zaskoczeni jego marzeniami. Nie opowiadał o tym. O drodze do Seulu, to dowiedzieliśmy się teraz. Okazuje się, że zawsze chciał czegoś innego. A kiedyś to było inaczej. Ja nie zdążyłam szkoły skończyć, a moja mama już mi szukała roboty. Nie pracy – roboty. Pamiętam, że poszła do lampowni w kopalni i zapytała, czy nie ma tam może jakiejś pracy dla Małgosi. I była. Też pracowałam dla Piasta, ale na powierzchni.

- Tak, żona pracowała w lampowni i dawała górnikom światełko – dodał tata.

- Tak, więc jak tak człowiek dorasta, tak się wychowuje, tak miał, to myśli, że tak powinno być i że to jedyna droga. Kiedyś wszystko w Bieruniu skupiało się wokół kopalni. Poza tym, Spitsbergen? Myśmy musieli przypomnieć sobie, gdzie to dokładnie jest.

Niedźwiedź polarny

Pojechali Pendolino. Radek na wyprawę, rodzice – żeby pomachać.

6 czerwca 2022 roku rozpoczął się rejs w kierunku Arktyki. Statek Horyzont II, z Radkiem na pokładzie wyruszył z portu w Gdyni. Jeszcze tak niedawno nie myślał o stacjach badawczych, niedźwiedziach polarnych, lodowcach. No, może trochę w dzieciństwie, kiedy oglądał relacje Marka Kamińskiego, który zdobywał bieguny. Ale potem, to już nie.

W podaniu napisał, że szuka nowych wyzwań, ale równie dobrze mógł napisać, że szuka powietrza. Na rozmowie kwalifikacyjnej w Instytucie Geofizyki Polskiej Akademii Nauk odpowiedział na większość technicznych pytań i dodał, że co jak co, ale jako górnik potrafi pracować w trudnych warunkach.

W marcu zadzwonił telefon:

- Czy nadal jest pan zainteresowany stanowiskiem pracownika technicznego Polskiej Stacji Polarnej w Hornsund?

- Tak, jestem zainteresowany – odłożył słuchawkę i zaczął krzyczeć z radości.

W maju przeszedł szkolenia z zakresu ratowania na morzu, pierwszej pomocy, korzystania z kombinezonów wypornościowych, obsługi broni palnej i behawiorystki niedźwiedzi polarnych.

- Ja, synek z Bierunia uczyłem się, jak odstraszać niedźwiedzie polarne – śmieje się.

8 czerwca. – Jestem na Bałtyku i przyjemnie tu buja – napisał. – Ja w tym czasie bujam się z aparatem na pokładzie i fotografuję wszystko, co się da. Zachwyca mnie to.

9 czerwca. – Morze gładkie, jak stół. Płyniemy na Arktykę, po cudownej norweskiej wodzie. Jestem wzruszony.

Potem przyszedł rozładunek – skrzynie, beczki, kontenery. Byli na amfibii, kiedy kierownik wyprawy spojrzał w stronę lądu i powiedział:

- Patrz, Radek. Na brzegu jest niedźwiedź polarny.

Spojrzał. Daleko, trzysta metrów od nich poruszała się biała plamka.

- Skąd wiesz, że to niedźwiedź?

- Bo wszyscy na niego patrzą.

- Pojawi się jeszcze? – zapytał. Nie miał przy sobie aparatu.

Potem, na lądzie, przewertował dziennik wizyt niedźwiedzi polarnych i bardzo się zdziwił, że w latach 70. pojawiały się około stu razy w roku, a w ostatnich sezonach może z dwadzieścia.

Liczby malały w sposób, który dobrze znał z innego świata. W czasach, gdy jego ojciec zjeżdżał pod ziemię, w kopalni Piast pracowało ponad dwanaście tysięcy górników. Dziś zostało ich niespełna trzy tysiące.

Dzień nieskończony

Polska Stacja Polarna im. Stanisława Siedleckiego działa na południowym krańcu Spitsbergenu, nad fiordem Hornsund, w otoczeniu gór, lodowców i morza. Najbliższe miasteczko, Longyearbyen, oddalone jest o ponad sto kilometrów. Do stacji nie prowadzi żadna droga lądowa. Dotrzeć można jedynie statkiem lub helikopterem.

Załoga liczy zwykle kilkanaście osób – naukowców i techników. Niektórzy zostają na cały rok, inni mają umowy na kilka miesięcy. Liczba mieszkańców stacji zmienia się okresowo, bo do Hornsund przyjeżdżają sezonowe ekipy badawcze. Prowadzone są obserwacje meteorologiczne, badania lodowców, pomiary hydrologiczne i geofizyczne oraz monitorowanie fauny i flory. Dane ze stacji trafiają do światowych baz i pomagają śledzić zmiany klimatu w Arktyce. Każdy ma swoje obowiązki – od obsługi aparatury, bo gotowanie obiadu.

Radek dostał listę zadań jeszcze przed wyjazdem. W pierwszych dniach uczestniczył w wymianie silnika w PTS-ie, czyli amfibii, która wozi ładunki między stacją, a statkiem. Wykonywał prace techniczne, konserwatorskie, stolarskie, porządkowe i pomagał naukowcom w badaniach terenowych. Robił dużo zdjęć. Nad jego głową krążyły alczyki, bernikle i wydrzyki, a przez tundrę przemykały renifery i lisy polarne. Słońce nie zachodziło ani na sekundę. Dzień polarny wydawał się nieskończony.

Zdjęcie z góry, widok na ocean i ścianę lodowca, na środku mała, czerwona łódka.
Lodowiec Hansa, Spitsbergen. Fot. Radosław Wojnar.

Huk

Zobaczył, jak cieli się lodowiec. Nie na filmie, nie z relacji Marka Kamińskiego – naprawdę. Kilka razy, na żywo.

- To niesamowite i przerażające – napisał w swoim dzienniku pokładowym,

Wypływał z naukowcami zodiakiem w głąb fiordu na badania. Podpływali w pobliże lodowca Hansa. Słyszał jego odgłosy. Pykanie, trzeszczenie, szelesty i syki, a potem huk, gdy wielki blok lodu odrywał się od całej bryły i wpadał do wody.

Znał podobne bryły, tyle, że czarne.

- Cielenie się lodowców jest w przyrodzie zjawiskiem normalnym – powiedział mu jeden z naukowców. – Problem tkwi w częstotliwości. Arktyka ociepla się cztery razy szybciej niż pozostałe części świata – usłyszał.

Młody człowiek w pomarańczowym kombinezonie siedzi na łodzi i pokazuje na fragment lodowca.
Radek: "Moja pierwsza góra lodowa". (Spitsbergen, czerwiec 2022).

Kamyk

Czas na stacji płynął mu inaczej. Codzienność sprowadzała się do szczegółów, które w innym miejscu przeszłyby niezauważone. Ktoś wracał ze spaceru, wyciągał z kieszeni kamyk i mówił: „Zobaczcie jaki znalazłem”. I wszyscy pochylali się nad tym kamykiem z powagą. Pracownicy stacji potrafili godzinami dyskutować o rzeczach, o których wcześniej nie wiedział, nad którymi nigdy się nie zastanawiał i które wcześniej nie miały dla niego znaczenia. Omawiali dane, wykresy i eksperymenty. Konkretne wyniki – pomiary temperatur, grubości lodu, migracje ptaków.

Pomyślał, że nie po to znalazł się w Hornsund, żeby zachować wszystko co słyszy i widzi tylko dla siebie. Nie był naukowcem, ale potrafił robić niezłe zdjęcia i miał sprzęt, by nagrywać filmy.

Ustawił kadr, sprawdził ostrość i dał znak.

Kamera, akcja.

Dr hab. Oskar Głowacki z Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk bada lodowce uchodzące do morza. Mierzy tempo ich topnienia metodą akustyczną – nasłuchując ich dźwięków pod wodą. Hydrofony rejestrują całe spektrum odgłosów. Z szumów i trzasków powstaje mapa zmian, które w skali globu przekładają się na 60% wzrostu poziomu mórz.

Kamera, stop.

Dla Radka były to liczby. Dla nauki – dowód, że w tym stuleciu nawet trzysta milionów ludzi może być zmuszonych do opuszczenia swoich domów.

Kamera, akcja.

Problem dotyczy także Polski – m.in. Żuław Wiślanych, zagrożonych zalaniem. Szybkie tempo ubytku lodu oznacza też wysładzanie oceanów, co wpływa na prądy morskie i pogodę w miejscach odległych o tysiące kilometrów od Arktyki.

Kamera, stop.

Jego filmy udostępnił Instytut Geofizyki Polskiej Akademii Nauk. Radek komentował w sieci niektóre z nich pisząc, że według niektórych naukowców w latach trzydziestych XXI wieku Ocean Arktyczny może być latem wolny od lodu morskiego.

- Jakie ocieplenie klimatu? Jesteśmy w okresie zlodowacenia – odpowiedział mu znajomy górnik.

Gorączka polarna

Do Bierunia wrócił po trzech i pół miesiąca. Droga była ta sama, on – już nie. Z balkonu swojego mieszkania widział wielki napis Piast. Patrzył na szyby i kominy, które przypominały mu jedynie, że wrócił do domu. Wypadł z rytmu szycht i gwizdków maszyn.

- Rezygnacja z kopalni oznaczała rezygnację z Bierunia?

- Nie. Spotykałem się z chłopakami z górnictwa na wódeczkę. Takie wspominanie – głównie kopalni.

Często chodził do rodziców na obiady. Tata powtarzał, że jak nie wyprodukuje, to nie zarobi. Górnictwo było kiedyś pewną przyszłością, a zawód miał etos odwagi męstwa i solidarności. Górnik uchodził za skarb narodowy, a węgiel za czarne złoto. Zatrudnienie w kopalni dawało mieszkanie i przepustkę do pawilonu w strefie G, gdzie można było kupić żelazko, pralkę czy inne sprzęty, na które w zwykłych sklepach czekało się miesiącami, ale Radek tęsknił za wyprawą, za innym życiem.

Mama patrzyła na niego zmartwiona: „Synek, marnie wyglądasz. Idź do lekarza jakiegoś. Nie masz gorączki?”. Miał – ale polarną i sam wymyślił na nią lekarstwo.

Uśmiechnięty młody mężczyzna siedzi w lodowej jaskini.
Radek Wojnar w jaskini lodowca Hansa. Spitsbergen, czerwiec 2022.

Lodołamacz

- W następnym życiu chciałbym być albatrosem. Okrążałbym świat bez przerwy – napisał podczas rejsu do Polskiej Stacji Antarktycznej Polskiej Akademii Nauk im. Henryka Arctowskiego, która znajduje się na Wyspie Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych – 14193 kilometry od Bierunia.

Pół roku wcześniej został przyjęty do grupy inwestycyjnej 48. Polskiej Wyprawy Antarktycznej.

W listopadzie 2023 wszedł na pokład lodołamacza Noosfera i rozpoczął rejs na południe – w stronę gór lodowych i końca mapy. Miał zajmować się renowacją zbiorników paliwowych.

Pogoda na 62 równoleżniku południowym bywała kapryśna. Wiatr potrafił wiać z prędkością 160 kilometrów na godzinę, niosąc drobiny lodu, które kłuły w policzki, jak szpilki. Dzień mógł zaczynać się słońcem, przejść w śnieżycę i skończyć mżawką. Śnieg topniał wzdłuż brzegów Zatoki Admiralicji, ale potrafił wrócić tego samego dnia, niesiony wichurą od strony lodowców.

Nowicjusze, którzy po raz pierwszy przybyli na Wyspę Króla Jerzego, patrzyli w niebo z nadzieją, że przejaśnienie oznacza poprawę pogody. Weterani stacji wiedzieli, że każda aura jest tylko chwilą, gotową w kilka minut zmienić krajobraz w mleczną zawiesinę. Radek znał takie zawiesiny. Tyle, że czarne.

- To była praca w trudnych warunkach?

- Ja zawsze powtarzam, że trudno, to jest w górnictwie. Wyobraź sobie, że oddychasz mniejszą ilością tlenu. Masz wtedy płytki oddech, uczucie duszności, przyspiesza ci serce, a ty w tym czasie machasz kilofem. W Arctowskim machałem młotem udarowym w surowej pogodzie, ale byłem na świeżym powietrzu. Poza tym mogłem brać udział w monitoringach ekologicznych. Pomagałem liczyć i fotografować ssaki płetwonogie i kormorany antarktyczne. Sylwestra spędziłem w doborowym towarzystwie fok, pingwinów i słoni morskich.

W sumie w Antarktyce spędził pół roku, a do domu wrócił z kartami pamięci, na których zapisał tysiące kadrów – od surowych panoram, po portrety zwierząt i detale, które w zimnej scenerii nabierały nieoczywistego znaczenia.

Stado pingwinów.
Pingwiny na Wyspie Króla Jerzego, Antarktyka. Fot. Radosław Wojnar.
Słonie morskie.
Słonie morskie. Wyspa Króla Jerzego. Fot. Radosław Wojnar.
Młody, uśmiechnięty człowiek w pomarańczowej czapce stoi w śniegu na brzegu oceanu i pokazuje drogowskaz z nazwami polskich miast. W środku tabliczka: Bieruń 14193 km. W tle lodowe góry.
14193 km od Bierunia. Radek Wojnar w Polskiej Stacji Antarktycznej PAN im. Henryka Arctowskiego, na Wyspie Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych.

Górotwór

Siedzieliśmy na rynku w Bieruniu i jedliśmy słodkie francuziki z serem.

- Wiesz, że w tamtej piekarni chleb wyrabia się ręcznie? – zagaił Radek. – Słyszałaś, jak mówiły te ekspedientki? To nie była rozmowa, to była „godka”. Ten ja pod ziemią – Rajmund – też używał śląskiej godki.

- Dlaczego?

- Nie wiem, to wchodzi naturalnie. Ty myślisz, że ja teraz godom, czy mówię?

- Słyszę śląską intonację.

- Widzisz, a ja tego nie słyszę. To jak z górnictwem. Też ze mnie nie wyjdzie. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć.

Szliśmy przez Bieruń, a ja starałam się to zrozumieć. Każdy komin, szyb, rondo, mural, gablota, flaga, tablica, ulica odnosiła się do kopalni, górnictwa lub strajku. W przejściu podziemnym, gdzie słychać było echo naszych kroków, rozwieszono komiks. Czarno-białe kadry przypominały, że wolność rodziła się tu pod ziemią – w grudniu 1981 roku, gdy górnicy nie wyszli z kopalni protestując przeciwko stanowi wojennemu. – Wolna Polska, 650 metrów pod ziemią – przeczytałam.

- To był najdłuższy protest przeciw stanowi wojennemu w Polsce – Radek przystanął przed jedną z tablic. – Jeden z najdłuższych strajków w podziemiach w Europie i być może na świecie – dodał. – Mówi się, że górnik, górnika nie zostawi. Takie są zasady pod ziemią.

- A na powierzchni? – zapytałam.

- Pewnie bywa różnie, ale jeśli mnie pytasz, czy uznaję te wszystkie lata w kopalni za stracone, to nie. Paradoks jest taki, że górnictwo pomogło mi dostać się na wyprawy polarne, nauczyło współpracy, pokory, ukształtowało charakter, zahartowało.

- A kontekst węgla, ekologii, topniejących lodowców? Mierzyłeś się z tym?

- Raz, w Stacji Arctowskiego włączyłem film, który nagrałem pod ziemią, w miejscach, gdzie wydobywa się węgiel – tak zwany przodek. Chciałem po prostu pokazać.

- Podobał się?

- Nie wszystkim. Jeden z pracowników podszedł do mnie, że po co ja to pokazuję i po co to komu.

- Co odpowiedziałeś?

- Że pracowałem tak przez długi czas i się tego nie wstydzę. Trzeba pamiętać skąd się jest. A ja jestem z Bierunia. I też kocham naszą planetę. Na wyprawach przeszedłem taką przemianę. Nie wiem, jak to nazwać. Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad segregowaniem śmieci, czy oszczędzaniem wody. Teraz nie potrafiłbym inaczej. Ze swojej strony robię, co mogę. Nie będę wchodził w wielką politykę. Niech każdy zacznie od siebie. Ja, teraz, gdy widzę nie wiem – zanieczyszczoną plażę, to nie wytrzymam, żeby czegoś nie zrobić.

- A pokażesz mi ten film, który pokazałeś polarnikom?

Nagranie było ciemne i głośne. Widać mężczyzn przeciskających się przez ciasne korytarze, które wyglądają, jakby zaraz miały runąć. Naprężenie w skałach zdeformowało szerokie przejścia, więc wszyscy pochylali głowy. Trzymali łopaty, kilofy i latarki. Radek w górniczym stroju nie przypominał siebie z teraz.

- Chodźcie chopy – powiedział i dopiero wtedy upewniłam się, że to on. Nagle huk. Wszyscy odruchowo skulili ramiona, zacisnęli oczy.

- Nosz kurwa mać! – krzyknął ktoś. – Tu się odpręża! Chuj wie, co tu zaraz będzie. Idźcie!

- Co się tam stało? – zapytałam.

- Górotwór oparł się na żebrach obudowy podtrzymujących chodnik i strzeliło. To często się dzieje na dole.

- Ale potem wszyscy poszli dalej, jak gdyby nigdy nic – dziwiłam się.

- Bo można do tego przywyknąć. Musiałabyś poznać górników.

Przeczytaj także:

Strajk

Pojechaliśmy na strajk do Jastrzębia-Zdroju.

- Wiktor jest przewodniczącym związku Sierpień’80 w KWK Piast-Ziemowit. Pomógł mi, kiedy chciałem odejść z górnictwa.

- Należałeś do związku?

- Tak, najpierw do związku Solidarność, potem do Sierpnia’80.

- Przy kopalni Piast są dwa związki zawodowe?

- Jest ich więcej.

- Po co aż tyle?

- No co ja ci będę mówił – polityka. Jak przechodziłem z jednego związku do drugiego, to po dziesięciu latach na oddziale wydobywczym przeniesiono mnie na oddział robót przygotowawczych, bo nie wszystkim się taki związkowy transfer podobał.

Była ósma rano, gdy na rondzie Porozumienia Jastrzębskiego przechadzali się już związkowcy. Mieli transparenty, flagi, megafony i głośnik. Radek poprawił szelki plecaka, w którym miał aparat. Szukał wzrokiem Wiktora, a potem ruszył w jego kierunku. Poszłam za nim. Żeby skrócić drogę, szliśmy pod prąd manifestacji. Po drugiej stronie blokowanego ronda stał Wiktor, rocznik ’93, a za nim biały transparent z hasłem: „To jest krew Śląska, a nie Wasza kasa”.

- Chodźcie, dostaniecie nasze kamizelki – powiedział Wiktor i wręczył nam pomarańczowe materiały z logotypami związku. – Możemy porozmawiać, ale musimy blokować rondo. Co chcecie wiedzieć?

- To ja porobię zdjęcia, a potem dołączę – powiedział Radek wyciągając aparat.

- To jakie są wasze postulaty? O co dziś walczą górnicy? – zapytałam.

- Ogólnie, to chcemy, żeby politycy trzymali się ustaleń. Na górników jest duża nagonka medialna, na nasze zarobki, i na to, że jesteśmy ignorantami klimatycznymi. A ja z tego miejsca chcę to zdementować.

- Czyli zgadzamy się, co do tego, że klimat się zmienia?

- Nie, z tym się nie zgodzę.

- Ale opracowania naukowe...

- To chyba czytamy inne opracowania. Zima stulecia była w latach 70., gdzie wydobycie węgla w Polsce sięgało dwustu milionów ton rocznie, źródeł odnawialnych nie było żadnych, nie było ani jednego wiatraka i ani jednego panelu fotowoltaicznego.

- No, a to, co widział Radek? W Arktyce zmiana klimatu widoczna jest najbardziej i według naukowców ma to wpływ również i na to, jak będzie wyglądała Polska. Część terenów zniknie pod wodą.

- Z pewnością nie chciałbym płacić takiej ceny, ale myślę, że to są wnioski zbyt daleko idące. Nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić i nie zgadzam się z tym.

- Ale jesteś reprezentantem górniczego pokolenia przejściowego. Zgodnie z harmonogramem wygaszania polskiego górnictwa węgla kamiennego, kopalnia Piast na przykład ma zakończyć działalność do 2035 roku, tak?

- Tak i ten problem ma wiele wymiarów. Raz, to załogi górnicze, które będą musiały znaleźć sobie pracę. Dwa, to wpływy do samorządów będą zminimalizowane przez brak odprowadzania tych wszystkich podatków związanych z pracą kopalni. Poza tym transformacja jest jednostronnie nieprzestrzegana. Ustalone były zasady harmonogramu wygaszania kopalń. Dogadaliśmy pewne trendy zdolności wydobywczych, ilości zatrudnienia, możliwości sprzedaży surowca, a nie jest to przestrzegane. Czujemy się oszukani. Były ustalenia, z których druga strona się nie wywiązuje. Górnicy się boją, że te lata, które już wypracowali pod ziemią, nie dadzą im przywileju w postaci wcześniejszej emerytury.

- A ty? Zawsze chciałeś pracować w górnictwie?

- Nie, moją pasją jest boks, ale odnalazłem się też, jako przewodniczący związku.

Potem podeszliśmy pod biuro posła Krzysztofa Gadowskiego (PO), gdzie manifestujący chcieli wręczyć swoją petycję. Nigdzie nie mogłam znaleźć Radka. Zadzwoniłam: – Radek, gdzie jesteś?

- Robiłem zdjęcia, a potem jadłem bułkę. Już koniec?

Głośnik zabrany, flagi złożone, transparenty zwinięte, poseł poinformowany. Koniec strajku – szychta skończona.

- Najbardziej wkurza nas to lobby ekologiczne. Za przeproszeniem – powiedział Wiktor patrząc na mnie. – Kamizelkę zatrzymaj na pamiątkę – dodał. Potem podeszli do mnie inni górnicy i wypowiedzieli „mojeuszanowania” i „miłobyło”. Nadszedł też Radek.

- A ty, gdzie zniknąłeś? – dopytywałam.

- A, w sumie to… To ja wam wszystkim zrobię zdjęcie – powiedział i cyk, nacisnął spust migawki.

Hałda

Stanęliśmy u podnóża jednej z hałd łupku skały płonnej, tak zwanego martwego urobku.

- Kiedyś nic tu nie rosło. Ludzie mówili, że hałdy są radioaktywne. A teraz? Zobacz – powiedział Radek.

Odrzut górnictwa ułożył się w kształt, który przypominał naturalne wzniesienie. Wchodziliśmy powoli, nie ufając ziemi pod stopami. Droga nie była wydeptana. Raczej domyślna. Hałda, chociaż martwa dla górnictwa, zaczynała żyć własnym życiem. Przyjęła młode brzózki, krzewy i trawy. Odrzucona stała się nową wersją krajobrazu.

- Przychodzę tu często z moją ukochaną, żeby fotografować nocne niebo. Stąd jest dobry widok. Zabieramy naszego psa, Kobiego. Wiesz, że ktoś przestrzelił mu łapy wiatrówką? Jest zaadoptowany. Ostatnio podziwialiśmy tu z nim Perseidy.

Ja z góry zobaczyłam szeroką panoramę okolicy. Zielone łąki, drzewa, rzekę. Domy ukryte pośród pagórków i kościoły, a na horyzoncie kominy – żeby nie zapomnieć, gdzie byliśmy. Obróciliśmy się. Radek wyciągnął rękę:

- Na lewo kopalnia „Janina”, potem Chełmek i wieża widokowa. Ten duży komin to elektrownia w Jaworznie. Dalej jest kopalnia węgla kamiennego „Ziemowit”, a z tyłu Mysłowice i kopalnia „Wesoła”.

- A obok?

- A obok nasz „Piast”. Zrobiłem kiedyś zdjęcie mojego osiedla we mgle, nad nim wznosił się skip KWK „Piast”, a na horyzoncie uchwyciłem góry. Jakby się uprzeć, to można powiedzieć, że Bieruń leży u podnóża gór. Widzisz te piętrzące się chmury? Tam jest Babia Góra, na prawo Szczyrk. Stojąc na tej hałdzie sfotografowałem też Tatry – Łomnicę i Lodowy Szczyt.

Fotografie Radka wystawiane były w okolicznych domach kultury. W dużych antyramach wisiały zdjęcia z Hornsund, z Wysp Króla Jerzego i z Bierunia też, bo przecież Śląsk, podobnie jak Arktyka, zmienia swoje kontury.

- Na wernisaże przychodziło sporo osób.

- Koledzy z oddziału górniczego też?

- Też.

- Pytali, co teraz?

Widok z góry na miasteczko z szybami kopalnianymi. Na jednym mały napis "Piast". Wszystko zanurzone jest we mgle.
Widok z drona na kopalnię Piast, Bieruń i okolice. Fot. Radosław Wojnar.

Przyciąganie ziemskie

- Teraz, jak ktoś pyta, czy Radek jeszcze pracuje na kopalni, to mówię: „Radek? Radek to jest fotografem”. Ale mnie dalej pytają: „Czy on z tego wyżyje?”, a ja, że niech się już tak nie martwią i że bardzo dobrze wyżyje. Ja też kiedyś myślałam, że to trzeba w jednym zakładzie pracować, ale teraz młodzi mają inaczej. Coś im nie pasuje, to zmieniają pracę. A wie pani, dlaczego? Bo jest praca na Śląsku – powiedziała mama.

- Ja powiem tak – odezwał się tata. – Radek odkrywa świat i ten świat odkrywa też przed nami i zmienia nam perspektywę. Nawet jak robi zdjęcia z drona, to też z perspektywy, której my nie znaliśmy. Człowiek nad wieloma rzeczami się wcześniej nie zastanawiał. Dla mnie miś był miś, a od Radka dowiedziałem się, że niedźwiedź polarny pod spodem jest czarny, że język ma niebieski, że potrafi mieć trzy metry i może osiągać zawrotne prędkości. Mówię, odkrywa ten świat i jednocześnie też zostawia zmartwienie. Temat ekologii potrafi być trudny, bo każdy patrzy ze swojej perspektywy, a najłatwiej po prostu człowiekowi patrzeć najbliżej, a nie gdzieś daleko.

Nagle do pokoju wszedł rudy kot. Najpierw zabrał uwagę, a potem temat rozmowy.

- O! Idzie nasz Ojo! Myśmy przed Ojo mieli też kota Tijo. Wie pani, że ja nie mogłam się pozbierać, jak on umarł? Jak ja powiedziałam, że płaczę za tym kotem, to byli tacy, co mówili „za kotem?”. Wie pani, że są tacy ludzie?

- Ludzie nie rozumieją czasem – dodał tata. – A nasz Ojo ma kilka tysięcy zdjęć. Ja mu robię. Jak byłem górnikiem, to miałem taką propozycję, żeby też robić zdjęcia zawodowo. Taka możliwość była raz, ale martwiłem się, że nie utrzymam rodziny. Bałem się tego, żeby odejść z kopalni i pójść za tym, co mi się podobało.

- Zawsze też chciałeś skoczyć ze spadochronem i Radek kupił ci taki prezent na urodziny – powiedziała mama.

- No tak, a ja wiedziałem, że Radek też o tym marzy, więc kupiłem mu taki sam prezent. My mamy urodziny pięć dni po sobie.

- Skoczyliście?

- Zawsze mówiliśmy, że jeśli skoczyć, to razem.

- I jak było? – pytam.

- Ojej… nie do opisania chyba – powiedział tata.

- A strach?

- Bałem się, ale skoczyłem i zobaczyłem tą inną perspektywę. Radek też się odważył.

- A ty? Co czułeś? – pytam Radka, bo milczał przez większość rozmowy.

- Ja czułem przyciąganie ziemskie. Pomyślałem: „Boże, jaka to niezwykła planeta”.

Niebieska góra lodowa dryfująca w oceanie na tle brunatnego nieba.
Była piękna. Samotnie dominowała nad krajobrazem. Z bliska pełna światła. Patrzył i płakał, a potem zrobił jej zdjęcie. Nazwał ją Basia, bo kto zabroni górnikowi nazwać górę lodową? Fot. Radosław Wojnar.
;
Na zdjęciu Nina Lussa
Nina Lussa

Reporterka i autorka książek dla dzieci. Absolwentka Politechniki Poznańskiej i Polskiej Szkoły Reportażu. Pisze o przemianach społecznych oraz o tożsamości miejsc i ludzi. Jej reportaż o niewidomym mistrzu szachowym został nominowany na Festiwalu Wrażliwym w Gdyni (2025). Lubi krótkie zdania, długie podróże i spacery ze swoimi chartami.

Komentarze