0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jacek Marczewski / Agencja GazetaJacek Marczewski / A...

Chadecka międzynarodówka (EPL), do której należy rządzący na Węgrzech Fidesz Viktora Orbána, ma największy klub w Parlamencie Europejskim. Cieszy się najwyższym w europarlamencie wskaźnikiem spójności, czyli głosowań europosłów zgodnie z linią całej frakcji.

W tej kadencji należy do EPL 219 europosłów, w tym 12 Węgrów (oprócz nich m.in.: 32 Niemców, 22 Polaków z PO i PSL, 20 Francuzów, 17 Hiszpanów, 13 Rumunów, 5 Włochów). Fidesz, którego członkowie również lojalnie trzymają się dyscypliny klubowej, to zatem stosunkowo niemała grupa w ramach EPL. Tym ważniejsza, że drugi pod względem wielkości klub (centrolewica) ma 189 członków Parlamentu Europejskiego liczącego w sumie 751 osób. Przewaga chadeków nie jest zatem przytłaczająca.

Czy EPL to ugrupowanie wartości, czy raczej maszyna do utrzymywania władzy? – „Staramy się być tym i tym. W polityce powinniśmy być tym i tym” – odpowiada wysoki przedstawiciel EPL z Europy zachodniej, przeciwny nazbyt głośnemu piętnowaniu Orbána za wyczyny w budowie demokracji nieliberalnej na Węgrzech.

Tolerowanie Fideszu przez EPL bywa często objaśniane troską o wielkość tej międzynarodówki, ale to nie jest najważniejsza przyczyna.

Zwłaszcza Berlin od lat opowiadał się za utrzymaniem Orbána w EPL ze względów niemal „geopolitycznych” – chodziło o to, by Budapeszt nie oddalał się za bardzo od głównego nurtu w Unii.

Taką strategię ukuto wiele lat temu, kiedy jeszcze ówczesny premier Donald Tusk konsekwentnie bronił Węgra na forum Unii i przestrzegał zachodnich polityków przed nieostrożnym odpychaniem rządzących z młodszej części Unii. Zresztą w Berlinie spora część chadeków nadal przekonuje, że to niegłupia linia. „Orbán jest wciąż przewidywalny. Gdy mocno go przycisnąć, nadal gotów do kompromisów. A przewidywalności na pewno nie możemy przypisać kierownictwu PiS” - tłumaczy jeden z unijnych polityków wywodzący się z niemieckiej CDU.

Merkel z Orbánem nie gada

Jednak po kilku latach cierpliwego znoszenia Orbána w klubie EPL od kilku miesięcy zaostrzają się spory wokół Węgrów. Holenderska partia chadecka CDA (współtworzy koalicyjny rząd Marca Ruttego) przyjęła na początku czerwca apel o wyrzucenie Fidesz z EPL, jeśli Orbán „nie wróci na drogę z czasów, gdy jego partia była cenionym członkiem” tej międzynarodówki. Holendrom w tym otwartym sporze z Orbánem mocno kibicują chadecy z innych krajów Beneluksu, a także Skandynawowie. Ponadto Fideszu najchętniej pozbyliby się chadecy z Portugalii. Włosi, w tym z Forza Italia (partii Silvia Berlusconiego), są podzieleni.

Francuz Joseph Daul, który szefuje EPL, był do całkiem niedawno zwolennikiem ugłaskiwania Orbána, ale ostatnio czuje się ponoć oszukany. Węgier jeszcze w 2017 roku obiecał szefostwu międzynarodówki, że m.in. przestanie szkodzić Uniwersytetowi Środkowoeuropejskiemu („Uniwersytetowi Sorosa”), ale nie wywiązał się z obietnic składanych za zamkniętymi drzwiami. Partia Daula, francuscy Republikanie, unika mocnych nacisków na Orbána. Ale gdy niedawno pojawiły się spekulacje o wejściu PiS do EPL, jeden z jej prominentnych przedstawicieli w europarlamencie miał zadeklarować, że pozostawanie w jednym klubie i z Fideszem, i z PiS - to dla Francuzów „byłoby za dużo”.

Przeczytaj także:

Teraz mocną stroną Orbána są jego wewnątrzniemieckie rozgrywki – już dawno sprzymierzył się z Horstem Seehoferem, szefem współrządzącej Niemcami bawarskiej CSU, któremu obecnie jest bliska antyimigrancka polityka Węgra. Seehofer wykorzystuje temat imigracji w porachunkach z Angelą Merkel. Szef europarlamentarnej frakcji EPL Manfred Weber to także Bawarczyk z CSU – publicznie broni Orbána, choć podobno w zakulisowych rozmowach często ciśnie go, by m.in. zrezygnował ze szczucia na George’a Sorosa. Bliscy współpracownicy Merkel nawet mają mieć za złe Weberowi jego zbyt dobre kontakty w Orbánem. Ale zwłaszcza teraz, w czasie ostrego „siostrzanego” konfliktu między CDU i CSU, trudno wyobrazić sobie zdecydowany ruch Merkel na rzecz karania Fidesz przez EPL.

Ulubieńcem bawarskiej CSU stał się ostatnio premier Austrii Sebastian Kurz (także członek EPL), który prezentuje ostrą - choć jeszcze nieorbanowską - linię w sprawie migracji. Nigdy nie pozwoliłby sobie w Austrii na takie uderzanie w praworządność jak Orbán, więc antyimigracyjny alians z Węgrem ma wielkie ograniczenia.

Merkel podobno nieraz odmówiła rozmowy telefonicznej z Orbánem,

ale przynajmniej na razie bawarsko-austriackie kontakty zmniejszają ryzyko mocnej izolacji Węgra.

Orbán ostatnio zastępuje dawne hasła „demokracji nieliberalnej” nowymi sloganami o „chrześcijańskiej demokracji”. Niedawno zadeklarował, że pozostanie w Europejskiej Partii Ludowej „mimo błędów jej przywódców popełnianych kosztem Węgrów”. Postanowił pozostać, choć - jak przekonywał - mógłby z łatwością powołać nową międzynarodówkę z partnerami z Europy środkowej, a nawet ogólnoeuropejską partię antyimigracyjną, która odniosłaby sukces w eurowyborach z 2019 roku. Węgierska groźba wobec EPL? Wśród naszych rozmówców w europarlamencie przeważa pogląd, że to blef Węgra. „Orbán nadal bardzo chce pozostać w EPL. Pomimo całej tej retoryki nadal bałby się zrywania z Berlinem. Dlatego groźba wyrzucenia z EPL powinna być znacznie mocniej wykorzystywanym narzędziem nacisku na Budapeszt” – przekonuje jeden z zachodnich dyplomatów.

„Frakcja Macrona” rozwiąże problem?

Europarlamentarna komisja LIBE (wolności obywatelskich, sprawiedliwości i spraw wewnętrznych) będzie 25 czerwca 2018 głosować nad raportem rekomendującym wszczęcie postępowania z art. 7 wobec Węgier. Parlament Europejski, który z Traktatem o UE może uruchomić to postępowanie zamiast Komisji Europejskiej, podejmie decyzję na posiedzeniu we wrześniu. W komisji LIBE członkowie EPL nie będą związani wspólnym stanowiskiem klubu (takiego nie sformułowano), ale na prawdziwy test chadeków przyjdzie czas dopiero podczas głosowania plenarnego we wrześniu. Głos za bądź przeciw to będzie deklaracja za lub przeciw Orbánowi. Czy frakcja EPL może od tego pęknąć?

Wydaje się, że na poważne przegrupowania w Parlamencie Europejskim jest już za późno. Europosłowie zaczynają bowiem coraz mocniej żyć eurowyborami z maja 2019 roku. Kierownictwo EPL na razie stawia na obronę jedności swych dotychczasowych członków i w wyborach, i w kolejnej kadencji. Europarlament od dawna był zdominowany przez EPL i centrolewicę (m.in. niemieckie SPD, brytyjscy labourzyści), które w 2014 roku zdobyły odpowiednio 29 proc. i 25 proc. mandatów. To łącznie ponad połowa izby, która przy wsparciu liberałów (9 proc.) zbudowała w 2014 roku koalicję na rzecz Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera. Wprawdzie europarlament jeszcze nie publikuje swych prognoz wyborczych, ale wedle nieoficjalnych szacunków EPL (przy obecnym składzie) może zdobyć około 25 proc. mandatów, a centrolewica 20 proc., czyli łącznie mniej, niż połowę izby. To kolejny powód starań o zwiększanie, a nie zmniejszanie frakcji (np. przez usunięcie Fideszu), by móc skleić większość za nową Komisją Europejską w 2019 roku.

Jednak nad europarlamentem wisi pytanie o zamiary Emmanuela Macrona. Prezydent Francji zrezygnował z planów tworzenia wspólnej grupy (np. pod nazwą Europe en Marche) przed eurowyborami, ale wedle nieoficjalnych informacji krążących po Brukseli poważnie rozważa stworzenie odrębnego klubu tuż po wyłonieniu nowego Parlamentu Europejskiego.

Macron wyłuskiwałby do tego nowego klubu bliskie programowo partie z dotychczasowych frakcji – liberałów, Europejskiej Partii Ludowej, centrolewicy.

Można sobie wyobrazić, że wraz z powstaniem „frakcji Macrona” rozwiązałby się problem Beneluksu bądź też Skandynawów z Orbánem, bo po prostu daliby nogę z EPL do nowego klubu.

Z kolei EPL po takim ewentualnym przemeblowaniu Parlamentu Europejskiego mogłaby - wspólnie z Orbánem - skręcić mocniej w prawo, co niejako spełniłoby zapowiedzi Węgra, że sprowadzi EPL na drogę autentycznej „chrześcijańskiej demokracji. Ale bardzo dużo będzie zależało od tego, w jakim miejscu - politycznie i ideowo – będzie wówczas przechodząca teraz turbulencje niemiecka chadecja, czyli największy (centro)prawicowy gracz w Parlamencie Europejskim.

;

Udostępnij:

Tomasz Bielecki

Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.

Komentarze