0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Szturm rozpoczął się o poranku w środę 7 lutego. Posłowie PiS, zebrani przed wejściem na teren Sejmu nieopodal biura przepustek, utworzyli bojowy szyk żółwi, znany z taktyki Legionów Rzymskich, po czym chroniąc wewnątrz kordonu swoich kolegów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, z okrzykiem „Jazda!” ruszyli w stronę zwartych szeregów Straży Marszałkowskiej.

Na czele oddziału brylował Antoni Macierewicz, co jest wyborem poniekąd zrozumiałym – to w końcu były szef resortu obrony narodowej. Stąd zapewne jego profesjonalne pytanie do funkcjonariuszy: „Używacie siły wobec nas! Czy jak Hołownia każe strzelać, to będziecie strzelać?”.

Jednak mimo naporu zdeterminowanego oddziału legionistów Prawa i Sprawiedliwości i kilkuminutowej emocjonalnej przepychanki, Straż Marszałkowska nie przepuściła Wąsika i Kamińskiego na teren Sejmu. W związku z tym faktem prezes PiS Jarosław Kaczyński stwierdził, że:

„My nie chcieliśmy się przepychać, to dziennikarze do tego doprowadzili”.

I tym sposobem szturm się zakończył.

A skoro mamy już również jasność, kto jest odpowiedzialny za poranną awanturę w Sejmie (prezes przemówił, sprawa zakończona), spróbujmy ustalić, czy miała ona jakikolwiek sens polityczny.

Szturm na Sejm, czy fantazje prezesa Kaczyńskiego

Problem z ostatnimi poczynaniami Prawa i Sprawiedliwości jest taki, że łatwo ulec pułapce dopisywania post factum strategicznych znaczeń do całkowicie chaotycznych działań.

Środowa awantura w Sejmie jest na to dobrym przykładem: posłowie PiS już dzień wcześniej w mediach tajemniczo zapowiadali, że coś się wydarzy, również Maciej Wąsik pisał na w mediach społecznościowych „Do zobaczenia w Sejmie!”, a Mariusz Kamiński w Polsacie zapowiedział, że weźmie udział w obradach Sejmu, można więc domniemywać, że obóz polityczny prezesa Kaczyńskiego naprawdę chciał „siłom i godnościom osobistą” wprowadzić skazanych polityków na salę plenarną. I dopiero, kiedy to się nie udało, ustami prezesa stwierdził, że plan był tak naprawdę zupełnie inny.

Jaki? Sprytny!

„Chodziło o uzyskanie od Straży Marszałkowskiej odpowiedniego pisma, w którym mowa o poleceniu marszałka Hołowni, żeby obydwu panów posłów Kamińskiego i Wąsika nie wpuszczać. I takie pismo otrzymaliśmy” – stwierdził na briefingu przed Sejmem prezes Kaczyński. Czyli sukces! Ale zaraz, zaraz, po co właściwie PiS-owi takie pismo?

To proste: „Ten dokument był nam potrzebny z powodów procesowych, bo rząd 13 grudnia nie będzie trwał, jego losy w pewnym momencie się skończą, i sprawa rozliczenia odpowiedzialności, która dla kolejnych pokoleń będzie ostrzeżeniem, że tego rodzaju zbrodnia nie będzie bezkarna”.

Czyli PiS szturmował w środę Sejm dla potomnych. A Kaczyński mówi o zbrodni, bo, jak uściślił, chce w przyszłości sądzić Hołownię z art. 127 kodeksu karnego, który opisuje sankcje za próbę dokonania zamachu stanu i głosi:

§ 1. Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10 albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.

§ 2. Kto czyni przygotowania do popełnienia przestępstwa określonego w § 1, podlega karze pozbawienia wolności od lat 3 do 20.

Podsumowując: wedle własnych słów prezes Kaczyński wymyślił przenikliwy, wielowymiarowy plan, by zdobyć dowody na piśmie, które w przyszłości, w wolnej Polsce, oswobodzonej z oków reżimu Donalda Tuska, pozwolą wsadzić Szymona Hołownia do więzienia na lat trzy, albo dziesięć.

A może i nawet na całe życie.

Przyznajmy, ambitne i dalekosiężne zamierzenia. Ale teraz opuścimy już sferę fantazji lidera PiS i napiszemy, jak było naprawdę.

Przeczytaj także:

PiS chciał przetestować Hołownię

Prawo i Sprawiedliwość zupełnie na serio – a nie taktycznie – chciało wprowadzić Kamińskiego i Wąsika na salę sejmową, uderzając tym samym w najsłabszy i najbardziej labilny zdaniem Kaczyńskiego punkt rządowej większości – w marszałka Sejmu.

Prezes PiS co jakiś czas określa Hołownię jako „amatora” i „człowieka zagubionego”. Liczył więc, że szef Polski 2050, który stale mówi o dialogu i budowaniu wspólnoty, złamie się przed pokazem siły i determinacji Wielkiego Stratega z Nowogrodzkiej i w celu łagodzenia napięcia wpuści skazanych polityków do Sejmu. A Prawo i Sprawiedliwość ogłosi wtedy triumf i rozpocznie proces eskalacji: będzie stawiać kolejne żądania, Kamiński i Wąsik na sali sejmowej będą brać udział w głosowaniach, próbować wygłaszać przemówienia z mównicy, a nowa większość w oczach opinii publicznej okaże słabość i labilność.

Stało się jednak zupełnie odwrotnie, a PiS wpadł we własne sidła – Kamiński i Wąsik zostali powstrzymani, a politycy opozycji, kotłujący się w ciżbie przed wejściem do Sejmu, zaczęli wyglądać nie jak zdeterminowani obrońcy demokracji, ale absurdalnie i karykaturalnie wzmożeni chuligani.

Kaczyński ogłosił więc odwrót i taktyczną kapitulację.

Skoro bowiem według enuncjacji prezesa chodziło tylko o dowód zbrodni Hołowni, można się spodziewać, że po jego zdobyciu Prawo i Sprawiedliwość – które jak pamiętamy, „nie chce się przepychać” – nie będzie już próbować siłowo wepchnąć swoich kolegów do Sejmu.

To może być – choć nie musi – próba wyjścia PiS-u z klinczu, w który sam się wprowadził.

Oto w czasie, gdy Nowogrodzka odnosi małe zwycięstwo „pozagrobowe”, bo jej fundamentalne projekty z czasów sprawowania władzy jak elektrownia atomowa (zwłaszcza) i Centralny Port Komunikacyjny (w części) zdobywają coraz większą przychylność opinii publicznej, partia Kaczyńskiego buduje tożsamość prowodyrów niezrozumiałej dla ludzi awantury w Sejmie. To nie ma najmniejszego politycznego sensu i słowa Kaczyńskiego mogą wskazywać, że opozycja będzie teraz próbować przestawić te akcenty.

Z drugiej strony strony, wielkie słowa o „dożywociu dla Hołowni” za „zamach stanu” będą grać rolę jednego z Wielkich Celów Prezesa na wzór rozliczenia „winnych katastrofy smoleńskiej” z lat 2010-15.

Czy taki mit będzie skuteczny i fukcjonalny? Historia, jak wiemy, lubi się powtarzać. Ale pamiętamy też słowa klasyka, że najczęściej powtarza się jako farsa.

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze