0:00
0:00

0:00

Outing to publiczne ujawnienie czyjejś przynależności do społeczności LGBT wbrew woli lub oczekiwaniom albo bez wiedzy tej osoby. Może dotyczyć osób publicznych, o których orientacji dowiadujemy się za pośrednictwem środków masowego przekazu, dzisiaj przede wszystkim mediów społecznościowych.

Słowo pochodzi od angielskiego frazeologizmu "to be out of the closet", czyli nie ukrywania swojego homo- lub biseksualizmu (dosł. być poza szafą). Stąd też bycie w szafie, czyli utrzymywanie w tajemnicy tego, że się jest osobą nieheteronormatywną.

Przeczytaj także:

Najsłynniejszy outing w dziejach literatury

Pierwszym w nowoczesności medialnym outingiem była niesławna sprawa Oskara Wilde’a (który patrzy na nas z sarkastycznym uśmieszkiem ze zdjęcia powyżej). Trzeba przypomnieć, że pod koniec XIX w. (de iure do 1967 roku) homoseksualizm był w Anglii surowo karany.

Gazety pisały wtedy o pisarzu jako o „ekscentryku” i „estecie” i dodawały przymiotnik flamboyant, którzy można tłumaczyć jako kwiecisty, ale też ostentacyjny. Mrugały w ten sposób okiem do wiktoriańskiego społeczeństwa, by wprost nie napisać, że Wilde jest gejem.

Koniec końców literat został jednak osądzony z oskarżenia publicznego, z paragrafu o „rażącą nieprzyzwoitość”, czyli utrzymywanie stosunków homoseksualnych. Prokurator pytał go, co znaczy wers z jego wiersza „miłość, która nie ma odwagi wypowiedzieć swojego imienia”, na co Wilde odparł, powołując się na historyczne i literackie przykłady, że to relacja starszego i młodszego mężczyzny. Po tym autodemaskującym zeznaniu został skazany na dwa lata ciężkich robót, co zrujnowało mu zdrowie i przywiodło do przedwczesnej śmierci w wieku 46 lat.

Pruska arystokracja i zabawy w męskim kręgu

Kolejny, już dosłowny przejaw outingu miał miejsce w 1907 roku w Niemczech. Po serii artykułów prasowych niemieckiego publicysty i dziennikarza Maksymiliana Hardena ujawniających homoseksualne relacje Filipa zu Eulenburga i hrabiego Kunona von Moltke wybuchł największy w dziejach II Rzeszy skandal obyczajowy.

Harden w swych artykułach wyjawił między innymi okoliczności gejowskich imprez grupy przyjaciół w pałacu Leibenberg. Grono to nosiło nazwę Leibenberg Kreis, Krąg z Leibenbergu. W jego skład wchodzili między innymi: Richard Wilhelm zu Dohna-Schlobitten, Georg von Hülsen-Haeseler, Kuno von Moltke, Emil von Schlitz genannt von Görtz, Axel Varnbüler von und zu Hemmingen.

Moltke najpierw wyzwał Hardena na pojedynek, a gdy ten odrzucił wyzwanie, wytoczył mu cywilny proces o zniesławienie. 29 października sąd uznał von Moltkego za winnego z paragrafu 175 niemieckiego kodeksu karnego (penalizującego homoseksualizm), a Hardena uniewinnił.

Wyrok został jednak unieważniony ze względów proceduralnych, a Moltkemu zezwolono na wytoczenie procesu karnego o zniesławienie. Filipa zu Eulenburga obok zarzutu o homoseksualizm oskarżono również o krzywoprzysięstwo. Postępowanie zostało zamknięte w 1909 roku z powodu oświadczenia lekarzy, że stan zdrowia oskarżonego uniemożliwia dalsze prowadzenie procesu. Książę Eulenburg był już jednak skompromitowany. Resztę swojego życia spędził w swoich posiadłościach.

Ray Cohn i „lawendowa panika"

W USA outing stał się immanentną częścią polityki w latach 50., kiedy w ramach antykomunistycznego polowania na czarownice republikański senator Joseph McCarthy z Wisconsin zainicjował tzw. lawendową panikę, czyli straszenie tym, że geje i lesbijki sympatyzują z ZSRR wobec czego są zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego.

Wskutek tego zinstytucjonalizowano dyskryminację osób LGBT w zakładach pracy i skutecznie zniszczono kariery tysiącom ludzi.

O tym niechlubnym okresie amerykańskiej historii wspomina Tony Kuschner w swoim dramacie „Anioły w Ameryce". Dramaturg utrwala w nim całkiem prawdziwą sylwetkę Roya Cohna, republikańskiego prawnika i prawej ręki senatora McCarthy'ego, który – urodziwszy się w tradycyjnej żydowskiej rodzinie i spędziwszy całe dorosłe życie na promiskuitywnych homoerotycznych podbojach – nienawidził „żydów i pedałów”.

W latach 80. Cohn był zaufanym człowiekiem prezydenta Ronalda Reagana i miał bezpośredni wpływ na decyzje dotyczące cięć wydatków na kulturę oraz na terapię zarażonych wirusem HIV, diabolicznie łącząc obie kwestie w jedno i dając pożywkę do nienawiści wobec amerykańskich gejów. Cohn w 1986 roku zmarł na AIDS. Ciekawostka: na początku lat 80. prawnik reprezentował interesy młodego acz prężnego biznesmena Donalda Trumpa.

Outing jako droga ku akceptacji

W samym środowisku LGBT dyskusja o outingu na dobre rozgorzała jakieś trzy dekady temu, kiedy magazyn zaadresowany do środowisk mniejszości seksualnych „OutWeek" piórem Michelangela Signorilego wyoutował w 1990 roku zmarłego kilka tygodni wcześniej Malcolma Forbesa – republikańskiego miliardera, wydawcę „Forbesa”, apologetę myśli neoliberalnej i ojca piątki dzieci.

W obronie czynu swojego autora wystąpił jeden z wydawców pisma Gabriel Rotello.

„Media dotąd nie miały problemu z ujawnianiem romansów pozamałżeńskich, które doprowadziły do zakończenia politycznych karier wielu osób, a także dokonanych aborcji, uzależnienia od alkoholu i narkotyków. Tabloidy od zawsze karmiły w ten sposób ludzką potrzebę wysłuchiwania plotek. Wyjątkiem od tej reguły był homoseksualizm. Zasada cenzury panowała tu w zasadzie od zawsze” – pisał wówczas Rotello.

Dalej redaktor „OutWeek" argumentował, że po tym, jak media zaczęły się interesować w latach 60. heteroseksualnymi związkami nieformalnymi, to – jak już opadła aura skandaliczności – społeczeństwo zaczęło bardziej takie związki akceptować. Rotello liczył, że tak też się stanie z relacjami homoseksualnymi: z czasem ludzie się do nich przyzwyczają. Dlatego zadaniem mediów jest wyciąganie ludzi z szafy. „Poza tym trzeba pisać o tym, że dookoła jest wiele osób homoseksualnych i że normalizowanie ich obecności w społeczeństwie pozwala młodzieży odkrywającej swoją seksualność odnaleźć wzorce osobowe” – dodał dziennikarz. Wziąwszy pod uwagę te argumenty outing według Rotello jest usprawiedliwiony, etyczny i pożądany.

– Środowisko LGBT jest podzielone, jeśli chodzi o ocenę strategii outowania osób publicznych. Z zasady każdy ma prawo do prywatności, a publiczne ujawnienie czyjeś orientacji albo tożsamości psychoseksualnej, szczególnie w społeczeństwie przesiąkniętym homofobią, może być odebrane jako próba zdyskredytowania danej osoby w jej środowisku (choćby politycznym) jako ujawnienie czegoś wstydliwego, co powinno pozostać sekretem. Outing służy jednak innym celom – tłumaczy dr Jędrzej Burszta, kulturoznawca i amerykanista.

– Jeśli spojrzymy na historię ruchu LGBT w USA, to strategia outingu, choć zawsze wzbudzała kontrowersje, stała się jednym z głównych narzędzi aktywistów queerowych w latach 80. i 90.

Grupy takie jak np. Queer Nation wzięły na celownik konkretną grupę osób – przede wszystkim polityków, którzy publicznie atakowali osoby nieheteronormatywne walczące nie tylko o równość wobec prawa, ale i o swoje życie (był to szczyt epidemii HIV/AIDS, wokół której przez lata również panowała zmowa milczenia). Musimy pamiętać, że strategia outowania osób będących u władzy – wtedy i dziś – to reakcja na przemoc symboliczną, na mowę nienawiści przenikająca debatę publiczną – jak i na przemoc jak najbardziej realną, codziennie dotykającą osoby nieheteronormatywne, tak jak dziś w Polsce – uważa badacz.

Powtórka ze sprawy Wilde'a

W ostatnich latach w Ameryce wydarzyła się sprawa, która – ze względu na mruganie okiem do publiczności – podobna jest do tego co spotkało 125 lat temu Oskara Wilde’a. W styczniu 2014 roku dziennikarz Itay Hod, freelancer z Los Angeles, opublikował na Facebooku screeny z Instagrama ówczesnego republikańskiego kongresmena Aarona Schocka z Illinois z podpisem: „Siedem najbardziej gejowskich ujęć polityka”. Na fotografiach Schock pozuje w różowych spodniach, podnosi ciężary na siłowni albo odwiedza kosmetyczkę. Oprócz tej jednak mocno niefortunnej stereotypizacji, która sprowadza dbanie o skórę przez mężczyznę do jego domniemanego homoseksualizmu, co na dłuższą metę szkodzi wszystkim, bo wywołuje wstyd u hetero za chodzenie do kosmetyczki, Hod posunął się dalej. Napisał, że Schock mieszkając na studiach w akademiku brał prysznic z kolegą z dormitorium i skomentował: „chłopcy pewnie lubią oszczędzać wodę”. I w ten sposób przez splot insynuacji i sugestii dokonał się outing. Po sześciu latach sam Schock na swoim instagramowym koncie oświadczył, że jest gejem i że dojście do ogłoszenia tego publicznie kosztowało go wiele lat cierpienia.

W Polsce ostatnim głośnym przypadkiem outingu było ujawnienie przez „Gazetę Wyborczą" orientacji ówczesnego p.o. prezesa Sądu Najwyższego, sympatyzującego z prawicą Kamila Zaradkiewicza. Świeże oskarżenie na Twitterze Jana Kanthaka, posła Solidarnej Polski, o homoseksualne skłonności skończy się zapewne procesem, który raczej nie dorówna procesowi Wilde'a ani rozgłosem, ani sensacyjnymi wyznaniami – nie tylko dlatego, że poseł nie pisuje wierszy.

OKO.press zapytało osoby publiczne, które dokonały coming outu i filozofkę polityki, jakie jest ich zdanie na temat outingu.

Janiszewski: czekam na polskiego Ronana Farrowa

– Z tym outowaniem osób publicznych sprawa jest o tyle trudna, że nie sposób odmówić ludziom prawa do życia w zakłamaniu. No, ale mamy w Polsce wojnę populistów z LGBT i to mocno zmienia postać rzeczy. Bo to niby wybór i indywidualna sprawa, a jednak kontekst decyduje o wszystkim. Musze stwierdzić, że mam po dziurki w nosie rozmaitych kolegów z dziennikarsko-reporterskiej branży, których orientacja jest tajemnicą Poliszynela, a którzy z odmowy coming out’u zrobili już chyba jakiś własny, nieco żałosny moim zdaniem, manifest wolności jednostki.

Bo co się niby stanie, jak się ludzie dowiedzą? Przysłowiowej mamie będzie przykro? Hipotetyczna ciocia nie zaprosi na święta? Przecież im wyżej w hierarchii społecznej, im lepsza pozycja, tym strat z potencjalnego coming-out’u mniej.

Elity już się nauczyły, nie żyjemy w amerykańskich latach 50. Dziś pisanie na feju lamentacyjno-oburzonych statusów o polskiej nietolerancji, gdy dużo można by zmienić własną postawą, to jednak wstyd. Trzeba ich wyśmiać, myślę, że na to zasłużyli. Co się zaś tyczy homofobicznych polityków-gejów, to tutaj jestem za tym, by zdjąć białe rękawiczki i wziąć się do roboty. Czekam na polskiego Ronana Farrowa, który zadziała w obszarze LGBT - uważa Jakub Janiszewski, publicysta radia TOK FM, który kilkanaście lat temu dokonał swojego coming outu w trakcie audycji (Farrow dostał nagrodę Pulitzera za ujawnienie sprawy Harveya Weinsteina).

Według Janiszewskiego porównanie z ruchem #metoo jest jak najbardziej słuszne – homofobiczna polityka jest przemocą, podobną do przemocy seksualnej, nie bez powodu kolejne kraje rozważają wprowadzanie jej do kodeksów. Jego zdaniem przydałoby się, by ktoś odważny zabrał się za dziennikarskie śledztwa dotyczące rozmaitych prawicowców. I to nie jest grzebanie w cudzej prywatności. To przeciwdziałanie rozsiewaniu nienawiści.

– Kłopot w tym, że to bardzo trudny research. Bez szerokich kontaktów, dojść i tzw. pleców, może się zwyczajnie nie udać. Pewnie i śledztwo Farrowa w sprawie Harveya Weinsteina nie doszłoby do skutku, gdyby nie urodził się w domu słynnej aktorki filmowej Mii Farrow – w takich sprawach znajomości są wszystkim. Ale spokojnie, homoseksualne dzieci rodzą się także w prawicowych domach, istnieje szansa, że ktoś nie wytrzyma. Jednych wyśmiać, drugich wyoutować – jestem za taką polityką – dodaje Janiszewski.

Dehnel: trzeba outować homofobów

Jacek Dehnel, który 17 lat temu był jedną z twarzy kampanii „Niech nas zobaczą” uważa, że coraz powszechniejsze jest przekonanie, że outing jest dozwolony. – Przy czym nie wiąże się on z samą tylko tożsamością homoseksualną (ba, można nie uważać się za geja, tylko od czasu do czasu uprawiać seks z mężczyznami, a zostać wyoutowanym) – podobnie jak ujawnianie kochanki konserwatywnego moralisty nie jest związane z tym, że ma życie seksualne. Outowanie wynika tylko i wyłącznie z tego, że ktoś publicznie głosi inne poglądy, a prywatnie robi coś zupełnie innego. Nie oznacza to w żadnym razie pozwolenia na outowanie każdego geja czy lesbijki. Każdy z nas ma prawo do prywatności. Jeśli jednak wprowadza w błąd opinię publiczną, to nie ma znaczenia, czy jest zwolennikiem prohibicji, który na boku czerpie kasę ze sprzedaży alkoholu, czy homofobem, prywatnie szukającym seksu w klubie gejowskim, czy działaczem ekologicznym, który w domu pali oponami i paździerzem. Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, że łamie on głoszone publicznie zasady – stwierdza pisarz w rozmowie z OKO.press.

Gruszczyński: nie odpłacajmy złem za krzywdę

Innego zdania jest Arkadiusz Gruszczyński, wyoutowany dziennikarz „Gazety Wyborczej", zajmujący się w swojej pracy dyskryminacją i przemocą wymierzoną w społeczność LGBT. – Mamy 2020 rok i różne sposoby opowiadania o seksualności. Jedni idą na barykady i publicznie mówią o tym, że są gejami, inni zamykają się w domowym zaciszu i bez rozgłosu budują tęczowe rodziny. Jeszcze inni wybierają biseksualność, a nawet związki heteroseksualne. Problemy są dwa: kontekst i przemoc. W pełni rozumiem lesbijki, które nie chcą ujawnić orientacji, ponieważ mają w rodzinie homofobów, sąsiada narodowca czy szefa publicznie naśmiewającego się z ideologii LGBT. I dopóki działa oświeceniowa zasada niewyrządzania krzywdy drugiemu człowiekowi, to każdy z nas może robić co mu się podoba: spać z kimkolwiek chce, chodzić na parady lub je krytykować, walczyć o prawo do zawierania małżeństw jednopłciowych lub dbać wyłącznie o interes własnej rodziny – stwierdza publicysta.

Według Gruszczyńskiego outing jest zawsze przemocą, nawet jeśli dotyczy homofoba. – Doprawdy nie wiem, co do sprawy wnosi orientacja seksualna prawicowych polityków? Czy czasem nie walczymy o to, żeby orientacja stała się przezroczystą kwestią? Poza tym uważam, że outing jest metodą, której używa druga strona, a przecież dawno temu umówiliśmy się w Europie, że nie odpłacamy złem na wyrządzoną krzywdę. Nawet w imię ideałów – mówi.

Czarnacka: zaraz ty możesz być tym „drugim"

Agata Czarnacka, filozofka polityki, działaczka feministyczna i publicystka, związana z tygodnikiem „Polityka” kwestię outingu odnosi do tez z jednej z najważniejszych książek filozofii polityki „Teorii sprawiedliwości” Johna Rawlsa: dobra polityka, to taka, którą uprawia się jakby zza „zasłony niewiedzy”, ale jest to zasłona specyficzna, bo maskuje życiową pozycję... decydującego. – W codziennej walce politycznej staramy się kierować zasadami grzeczności i dobrego wychowania, które streszcza podstawowa zasada „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Ale to, co dzieje się w Polsce, nie jest codziennością (i oby się nią nie stało!), a także nie jest już walką tylko polityczną, której areną jest dyskurs, a bronią - słowa. To coraz częściej walka o fizyczne bezpieczeństwo. Dlatego warto sobie przypomnieć, że skandal, podobnie jak hipokryzja, jest hołdem, jaki występek składa cnocie. Wyoutowanie, szczególnie zaciekłych homofobów, to przypomnienie im, że „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”, w demokracji ma nieuchronne rozwinięcie: bo zaraz to ty możesz być tym „drugim” - stwierdza Czarnacka.

Autor jest dziennikarzem „Dziennika Gazety Prawnej"

;

Komentarze