0:00
0:00

0:00

21 września 2020. Do końca ruchu kadrowego w szkołach (okres ustalania obsady nauczycielskiej, zwalniania i przyjmowania pracowników na nowy rok szkolny) zostało dziewięć dni. W teorii plany nauczania na semestr jesienny są ustalone, nauczyciele już trzeci tydzień prowadzą zajęcia dla dzieci i młodzieży, ale w praktyce giełda pracownicza trwa.

Na stronie mazowieckiego banku ofert pracy wiszą 1 004 ogłoszenia. Gdzieś brakuje nauczyciela geografii dla dwóch klas, w innym miejscu do obsadzenia są dwie godziny fizyki. Są szkoły, które szukają nauczycieli pięciu specjalności, a wiele z zapytań to pełne etaty.

Najwięcej ofert czeka na nauczycieli języków (angielski, niemiecki, hiszpański), nauczania przedszkolnego lub wczesnoszkolnego, matematyków, biologów, geografów, a także praktycznej nauki zawodu.

Najczęściej oferty zamieszczają dyrektorzy warszawskich placówek, ale poszukiwania obejmują w zasadzie całe województwo: Siedlce, Radom, Legionowo, Piaseczno, Marki, Wieliszew, Jabłonna.

Podobne tendencje widać w innych regionach Polski, o czym związki zawodowe, dyrektorzy i samorządowcy alarmują ze szczególnym natężeniem nie od dziś, ale od 2016 roku, czyli od reformy edukacji Anny Zalewskiej.

Ten rok jest szczególny, bo do znanych bolączek pracy nauczycieli - biurokratyzacji, niskich płac, nadmiaru obowiązków - dochodzi czynnik zdrowotny, czyli pandemia.

Przeczytaj także:

ZNP: Ubyło co najmniej 9,4 tys. nauczycieli

Związek Nauczycielstwa Polskiego policzył, że roku szkolnym 2020/2021 w skali kraju ubyło co najmniej 9,4 tys. nauczycieli. A to wciąż dane niepełne, bo:

  • ZNP zbiera informacje tylko w placówkach, gdzie ma reprezentację związkową, co daje ok. 80 proc. szkół i przedszkoli w kraju;
  • w zestawieniu brakuje jeszcze danych z województwa dolnośląskiego, podkarpackiego, a także informacji ze wszystkich placówek w województwach: łódzkim, lubelskim, śląskim i wielkopolskim;
  • ruch kadrowy trwa do końca września.

Jednak już teraz widać, że nauczycieli ubywa szybciej niż rok wcześniej. Co to znaczy ubywa? Nie jest to jednoznaczne z odejściem z zawodu. Część nauczycieli, tych którzy przewlekle chorują, przeszła na urlop dla poratowania zdrowia. ZNP zebrał informacje o 3 578 takich osobach. Przez rok, nie będą więc uczyć, zostawiając w szkołach wakaty, ale formalnie wciąż są w systemie edukacji i mogą (choć nie muszą) wrócić do zawodu.

Druga grupa, to ci, o których faktycznie możemy już powiedzieć, że zakończyli misję edukacyjną. Część z nich przeszła na emeryturę, reszta skorzystała ze świadczenia kompensacyjnego (specjalne, stażowe uprawnienie emerytalne dla nauczycieli, nazywane czasem „miękkim lądowaniem”). W sumie z zawodu odeszły co najmniej 5 832 osoby. Dane dla konkretnych województw pokazują, że jest to

średnio dwa razy więcej niż rok wcześniej. Na przykład w Małopolsce na emeryturę odeszło w tym roku 404 osoby, w 2019-2020.

Jeśli spojrzymy na liczbę wszystkich nauczycieli, może się wydawać, że to nic nieznacząca różnica. Z danych GUS wynika, że w roku szkolnym 2018/2019 w Polsce pracowało 512 tys. nauczycieli. A to by oznaczało, że z zawodu odeszło zaledwie nieco ponad 1 proc. wszystkich pracowników oświaty.

Tyle że dane ZNP opisują tylko tych, którzy przestali uczyć w związku z wiekiem lub stażem. Nie wiemy, ilu nauczycieli rzuciło oświatę na rzecz innej branży. A w ostatnich latach dużo mówiono i pisano - także w OKO.press - o młodych pedagogach, którzy zrezygnowali z pracy w edukacji na rzecz np. usług, gdzie zarabiają godniej, a pracują mniej.

Nie wiemy też, które specjalizacje nauczycielskie zostały uszczuplone. Tak jak nie ma problemu z zatrudnieniem nauczycieli języka polskiego czy historii, tak obsadzenie etatów matematyka, fizyka czy nauczyciela języka obcego już od czterech lat jest poważnym zmartwieniem dyrektorów.

Widząc dane ZNP moglibyśmy też oczywiście stwierdzić, że w odejściu na emeryturę nie ma nic szczególnego. W końcu, gdy ktoś zdobywa uprawnienie, prędzej czy później z niego skorzysta.

Tyle że w tej sytuacji każde "prędzej" powinno nas martwić.

Polska szkoła emerytami stoi?

W Polsce od lat mówi się o starzeniu zawodu. Z danych MEN wynika, że w roku szkolnym 2018/2019 średnia wieku nauczycieli wyniosła 44,1 lat. Statystyki Eurostatu z 2017 roku wskazywały, że

około jedna trzecia nauczycieli pracujących w szkołach ma ponad 50 lat.

Za to odsetek pracowników oświaty, którzy nie ukończyli 30 roku życia (8,2 proc.), jest niższy niż średnia dla państw Unii Europejskiej (11,9 proc.). Największa luka wiekowa jest w szkołach ponadpodstawowych, gdzie zaledwie w ciągu czterech lat, 2013-2017, odsetek najmłodszych nauczycieli spadł z 9,1 proc. do 5,2 proc.

Co to oznacza? Po pierwsze, że do zawodu rzadziej przychodzą młodzi. Po drugie, że braki kadrowe póki co uzupełniają nauczyciele, którzy mogliby odejść na emeryturę lub świadczenie kompensacyjne. Zostają, a czasem nawet wracają z przysłowiowej kanapy, zachęcani przez dyrektorów, kolegów i koleżanki. Część z nich pracuje na pełen etat, inni - pomagają załatać dziurawe plany lekcji.

I to właśnie oni, 50- i 60-latkowie, dziś, w czasach pandemii, szybciej niż można było przypuszczać, uciekają z zawodu.

Nauczyciele odchodzą ze strachu

Powodów do odejścia z zawodu oczywiście nie brakuje. Po pierwsze, zarobki. Z wyliczeń ZNP wynika, że w 2020 roku różnica między wynagrodzeniem nauczycieli a średnim wynagrodzeniem w kraju jest największa od 2005 roku.

Po drugie, komfort pracy. Nauczyciele narzekają na nadmierną biurokrację. Wypełniają sterty papierów, a na pracę z dziećmi brakuje czasu. W tle wciąż jest też aspekt godnościowy - ignorancja rządu i stracone nadzieje strajku nauczycieli. Ale dziś na pierwszym planie jest bezpieczeństwo.

Zagraniczna prasa nie bez powodu pisze o „polskim eksperymencie” pełnego otwarcia szkół. Nowe zasady sanitarne działają bardziej na papierze, a i w przepisach próżno szukać rozwiązań, które realnie chronią przed zakażeniami uczniów i kadry.

Placówki działają stacjonarnie, nawet gdy u któregoś z członków szkolnej społeczności wykryto koronawirusa. Noszenie maseczek czy mierzenie temperatur zależy od dobrej woli rodziców, rozładowanie tłoku na korytarzach dużych szkół graniczy z cudem, a nowe systemy dyżurów często zmuszają nauczycieli do pracy bez przerw.

O tych wszystkich absurdach pisaliśmy tutaj:

Zapaść? Jeszcze nie teraz! Paraliż? A i owszem!

Póki co, możemy więc mówić o scenariuszu szybszego niż nam się wydawało dojścia do punktu, w którym w szkołach nie będzie miał kto uczyć. Nadal jednak, w skali makro, jest to scenariusz odległy.

Ale już w tym roku możemy doświadczyć czasowego paraliżu systemu edukacji. Może nie w skali całego kraju, ale na pewno lokalnie. I znów, jest to pochodna kilku patologii polskiego systemu edukacji: niskich zarobków, reformy edukacji, wakatów.

A chodzi o nauczycieli objazdowych, czyli takich, którzy uzupełniają etat w więcej niż jednej szkole. Niektórzy, bo chcą lepiej zarabiać. Inni, bo siatka godzin nie pozwala, by uzbierać etat w jednej szkole. A jeszcze inni, bo łatają dziury w planach po nauczycielach, którzy odeszli.

Krakowscy nauczyciele opowiadali OKO.press, że rekordziści pracują nawet w sześciu, siedmiu szkołach. A rzeczniczka ZNP, Magdalena Kaszulanis, uważa, że to już nie są nawet nauczyciele „objazdowi”, ale "latający".

Jakie niesie to za sobą ryzyko w czasach pandemii, pokazał przykład gminy Wąpielsk. Mieszczą się w niej cztery szkoły podstawowe. Nauczyciele najczęściej pracują w kilku z nich, a więc liczba kontaktów, na które są wystawieni rośnie - jak krzywa epidemiczna - wykładniczo.

Gdy wśród nauczycieli wykryto przypadki koronawirusa, na kwarantannę trafiło tu ponad 500 osób, czyli 1/8 gminy.

To dane przedstawione przez Sanepid w poniedziałek, 21 września. Tak właśnie może działać szkolny łańcuch zakażeń.

ZNP szacuje, że w taki sposób w skali kraju pracuje nawet 100 tys. nauczycieli.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze