Szymon Opryszek
Szymon Opryszek
Handel ludźmi. Żyją koło nas. Wmieszani w tłum na ulicach miast, schowani w fabrykach na prowincji. Mijamy ich w spożywczych dyskontach. Zostawiają jedzenie pod drzwiami. Oszukiwani przez rekruterów w Ameryce Łacińskiej i polskie firmy, które żerują na ich bezradności
Pięcioro ofiar pracy przymusowej w Polsce siedzi przy dużym stole w siedzibie fundacji La Strada.
Wenezuelczyk P., zapalony fotograf, pokazuje mi zdjęcia ze Stęszewa. - Okłamali mnie, zabrali paszport, pracowałem po kilkanaście godzin dziennie, a większość zarobku poszła na spłatę długu.
F. z Kolumbii pracuje jako kurier rowerowy: - Nie czułem się bezpiecznie w kraju. Zaatakowali mnie nożem, bo jestem gejem. Zapłaciłem wiele pieniędzy, by zacząć nowe życie w Polsce. Oszukali mnie podwójnie, najpierw pośrednik z Kolumbii, później polska firma, w której godzinami ćwiartowałem kurczaki, a nigdy mi nie zapłacili.
V. z Kolumbii: - Jestem ofiarą iluzji o lepszym życiu.
Niedoszła stewardessa J. z Wenezueli. – Rekruter obiecał mi pracę w hotelu w Koszalinie, ale wysłali mnie do Wielkopolski. Żyłam w strasznych warunkach, zabrali mi paszport, pracowałam za 13 złotych za godzinę i spłacałam dług. W końcu zagroziłam, że pójdę na policję. W odpowiedzi usłyszałam: „Idź, od razu cię deportują”.
Meksykanin J. to jedyna w tym gronie ofiara Euro Mexico Job, jednej z firm, o której pisałem w poprzednich odcinkach cyklu o handlu ludźmi: – Czasem myślę sobie, trzeba było iść z kojotem, jak nazywamy przemytników, i przeskoczyć przez mur. W USA też byłbym nielegalny, a przynajmniej bym coś zarobił. Głupi jestem, że uwierzyłem Katarzynie. Wzbudziła moje zaufanie, bo zaczęła rekrutację w kręgu moich znajomych, którzy należą do kościoła mormońskiego. Skończyłem z siedmioma innymi osobami w małym pokoju, w którym nie dało się oddychać. Nielegalny.
Wpadają w sieci rekruterów i przyjeżdżają do Polski spłacać swój dług. Ofiary handlu ludźmi i pracy przymusowej coraz częściej pochodzą z Ameryki Łacińskiej. Część trzecia śledztwa Szymona Opryszka
Irena Dawid-Olczyk, prezeska La Strady mówi, że w ostatnich trzech latach do fundacji zgłosiło się kilkadziesiąt ofiar zrekrutowanych przez ludzi związanych z Euro Mexico Job.
- W trakcie pandemii przyjechali do nas dwaj panowie w okropnym stanie psychicznym. Byli ofiarami przemocy fizycznej i zdecydowali się zeznawać. To był zaczyn, a później okazało się, że tych ofiar jest sporo – opowiada Dawid-Olczyk. – Mapujemy zjawisko, wiemy, że prowodyrka jest rozpoznawalna przez ofiary. Ale my nigdy nie kontaktujemy się ze sprawcami, od konfrontacji z nimi są organy ścigania.
A te, jak wiemy, ciągle prowadzą śledztwo.
Przypomnijmy, że handel ludźmi to - zgodnie z art. 115 Kodeksu Karnego - „udzielenia albo przyjęcia korzyści majątkowej lub osobistej osobie sprawującej opiekę, lub nadzór nad inną osobą – w celu jej wykorzystania, nawet za jej zgodą w szczególności w prostytucji, pornografii lub innych formach seksualnego wykorzystania, w pracy lub usługach o charakterze przymusowym, w żebractwie, w niewolnictwie lub innych formach wykorzystania poniżających godność człowieka albo w celu pozyskania komórek, tkanek lub narządów” (podkr. – red.).
Przypadek firmy Euro Mexico Job to tylko niewielki fragment zjawiska. Proceder ściągania pracowników z Ameryki Łacińskiej nie ustaje: na Facebooku, Instagramie, Tik-Toku, czy grupach dla Latynosów na Telegramie i WhatsAppie niemal codziennie ktoś wrzuca oferty. Zachęceni wizją pracy w Europie ruszają w stronę Polski, najczęściej z Wenezueli, Meksyku, Kolumbii, ale też z Gwatemali czy Salwadoru.
- W pewnym momencie rekruterzy, który sprowadzali pracowników z Azji, zorientowali się, że Latynosi nie potrzebują wizy, by przyjechać do Polski. Wystarcza im turystyczna, przez co problem totalnie wymyka się polskim konsulatom – kontynuuje prezeska La Strady. – Dziś rozpoznajemy kilkanaście agencji, które sprowadzają osoby z Ameryki Łacińskiej i je na różne sposoby oszukują. A przecież nie do wszystkich ofiar docieramy.
Nie znamy skali zjawiska, bo zgłaszają się do nas tylko ci najbardziej wykorzystani. A ilu godzi się na przymusową pracę?
Na różnych grupach dla Latynosów codziennie piszą nowi uwiedzieni wizją pracy w Polsce. Ktoś właśnie wylądował w Madrycie i czeka na autobus do Warszawy.
Jakiś mężczyzna oburza się cenami pociągów z Frankfurtu.
Inny wrzuca zdjęcie pierwszych zakupów w Polsce: widać rachunek z popularnego dyskontu.
Pewna kobieta dopytuje kilka razy dziennie, czy na pewno wiza turystyczna wystarczy, bo tak powiedział jej rekruter. „Tak, masz 90 dni, by znaleźć pracę” – ktoś odpisuje. A niektórzy próbują na własną rękę.
Cała grupa śledzi relację chłopaka: zdjęcie z lądowania w Madrycie. Uff, wsiadł do autobusu do Polski. Udało się, selfie z Pałacem Kultury. Inny doświadczony radzi „Wynajmij hotel w Polsce i pokaż hiszpańskim służbom rezerwację. Nie będą podejrzliwi”. Ktoś wtrąca: „Polecam lot do Amsterdamu, tam podczas kontroli puszczają bez słowa”.
Najczęściej wymieniają się wiadomościami na temat agencji.
Króluje słowo estafa, oszustwo.
- Wiele osób przyjeżdża do Europy dzięki wizie turystycznej, która obowiązuje przez 90 dni – przyznaje Jarosław Kończyk, p.o. naczelnika Wydziału do Walki z Handlem Ludźmi Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji w Warszawie. - Zdarza się, że organizują się sami, nie korzystają z usług pośredników. Nie nazywałbym tego luką, a możliwością, którą dają umowy UE a np. Kolumbią.
Bohater poprzedniego odcinka reportażu Ángel, dentysta z wykształcenia, uczy mnie czytać ogłoszenia. Bo to w mediach społecznościowych zaczyna się zazwyczaj droga do Polski.
„Twoja wymarzona praca” – numer telefonu kolumbijski, samolot, uśmiechnięci ludzie w kaskach robotniczych, od razu widać, że przeklejeni z jakiegoś zdjęcia. – Nigdy nie wierz grafikom zrobionym w Paincie – uśmiecha się Angel.
Kolejna oferta wykrzykuje: „Praca w Polsce! 20 dolarów za godzinę!” – drobnym druczkiem w szczegółach oferty czytamy, że chodzi o 20 złotych brutto.
„Nie szukamy ludzi bez doświadczenia. Załatwiamy wizę pracowniczą do UE z dnia na dzień”. Angel nawet nie komentuje, tylko się uśmiecha.
Ángel zjadł zęby na ogłoszeniach o pracę także w Polsce. Po Gryficach na trasie jego poszukiwań były jeszcze Legnica, Jawor, Kalisz, Skierniewice i Edwardów. Czasem kontaktował się z agencjami, czasem bezpośrednio z firmami. Zdarzało się, że zatrudniano go mimo braku pozwolenia na pracę oraz zanim jeszcze dostał zaświadczenie o byciu ofiarą handlu ludźmi.
Posłuchałem jego rady i zacząłem aplikować o pracę w różnych agencjach lub za pośrednictwem indywidualnych rekruterów.
Wcieliłem się w "Luisa", który dobiega trzydziestki, ale jest już doświadczony. Nie boi się pracy, nie ma rodziny, pochodzi z małego miasteczka w Meksyku – ofiara idealna.
Pani z agencji X: - Oferujemy pracę w Polsce, która jest nieznanym, ale bogatym krajem europejskim. Nie mają tam euro, ale dzięki temu jest o wiele taniej niż w sąsiednich krajach.
Mężczyzna z agencji Y wysyła na zachętę zdjęcia. Są warszawskie biurowce z lotu ptaka (nowocześnie!), zaśnieżone Tatry (pięknie!), bazylika mariacka w Gdańsku (to kraj katolicki!), a przystojni pakowacze z oferty mają śnieżnobiałe uśmiechy.
Rekruterka Z: - Wiadomo, że wszystko legalnie! Jak tylko zgłosisz się do pracodawcy, rozpoczną procedurę z dokumentami. To Europa, nawet nie będziesz musiał iść do żadnego biura, wszystko przez internet.
W końcu trafiłem na Catalinę, która miękkim głosem i kolumbijskim akcentem mogłaby kołysać do snu.
Od razu po rozmowie wysyła kilka ofert pracy, wszystkie przekleiła ze stron polskich agencji. Mogę obrabiać ryby w Kościerzynie (15,5 zł/godz.), zająć się produkcją sprzętu AGD we Wrocławiu (16,5 zł) albo podjąć pracę w fabryce pokrowców w Lesznie (17,72 zł). Niezrażony umową zlecenie, sześciodniowym tygodniem pracy i opłatą za „koszty utrzymania” (450 zł) decyduję się rozpocząć proces rekrutacji.
Catalina błyskawicznie wysyła mi dane do przelewu "za rozpoczęcie procesu rekrutacji" (175 dolarów). Na co „Luis” zaczyna mieć wątpliwości. Pytam rekruterkę, czy przypadkiem nie pracuje dla JK Global Work, "bo słyszałem, że oszukują ludzi".
- Pewnie, że nie. Sama zostałam przez nich oszukana – zaskakuje mnie. - Zapłaciłam 2,5 tysiąca złotych za rekrutację, a na miejscu okazało się, że warunki pracy były zupełnie inne. A gdy chciałam to wyjaśnić, zaczęły się pogróżki, że ich pomawiam i że utrudnią mi zatrudnienie w Polsce.
Zaskoczyło mnie to. Kilka ofiar, z którymi rozmawiałem, dostało propozycję rekrutacji na rzecz agencji (Ángelowi proponowano 200 zł za każdą poleconą przez niego osobę), ale większość się wycofała.
Prof. Zbigniew Lasocik, kierownik Ośrodka Badań Handlu Ludźmi Uniwersytetu Warszawskiego: - To znany i dobrze opisany
mechanizm przechodzenia z roli ofiary do roli oprawcy.
Podobnie jest w seksbiznesie: eksploatowane kobiety często działają potem po drugiej stronie. To samo jest w pracy przymusowej. To syndrom kapo: jeżeli mam być bity, to wolę bić, żeby przeżyć.
- Takie zachowanie może wynikać ze strachu lub z chęci poradzenia sobie. Przyłączenie się do silnych jest opisanym zjawiskiem – tłumaczy Irena Dawid-Olczyk z La Strady. – Ale też wiele osób w ten sposób odnajduje swoją żyłę złota. Trzeba jasno powiedzieć, że każda osoba, która uprawia handel ludźmi, jest przestępcą.
Z opowieści kilkunastu oszukanych Latynosów, z którymi rozmawiałem, wyłania się wciąż taki sam mechanizm estafy, czyli oszustwa. Większość opłaciła swoje bilety i pozwolenia na pracę jeszcze przed wylotem. W Polsce okazywało się, że warunki pracy były drastycznie inne, niż te przedstawione przez pośredników. W dodatku oferowano im nowe umowy, często z o wiele niższymi stawkami za godzinę pracy, obwarowane dziesiątkami zapisów i kar. Musieli godzić się na dług, który był praktycznie nie do spłacenia, bo rosły koszty zakwaterowania i inne opłaty odciągane od zarobków, a płace były mniejsze, niż miały być.
Tak jak Ángel, który w grudniu 2021 odzyskał paszport od pracodawcy i złożył zeznania na SG i zaczął szukać innej pracy.
- I od razu dali mi karę: 2 tysiące plus 500 złotych za proces związany z pozwoleniem. Czemu? Bo nie poinformowałem o tym 21 dni przed zerwaniem umowy, jak zakładała umowa. Ale dlaczego miałem płacić, skoro po czterech miesiącach w Polsce wciąż nie miałem pozwolenia na pracę! Zapytałem pracodawcę, dlaczego naliczają pieniądze, skoro nie mam dokumentu. Odesłali mi jakieś pismo mailem, ale strażnik graniczny powiedział, że równie dobrze mogli mi wysłać białą kartkę.
To stała praktyka niektórych agencji pośrednictwa. Żeby obniżać koszt utrzymania pracownika, szukają dodatkowych dochodów. Np. wyrobienie karty pobytu kosztuje 440 zł, a niektóre agencje liczą sobie za taką usługę 1800 zł za pośrednictwo. W wielu przypadkach, jeśli pracownik zgłasza, że jest chory i nie przedstawi zaświadczenia od lekarza (a często nie może tego zrobić, bo nie jest ubezpieczony), to płaci kolejną karę.
- Rekruter nie może brać pieniędzy od pracownika za pośrednictwo. To nielegalne. Ale pośrednicy są cwani, mają świetnych prawników, postanowienia umowne są tak skonstruowane, że mieszczą się w limicie dopuszczalności – komentuje prof. Lasocik. - Załóżmy, że jest pan Latynosem. Ma pan informacje, że będzie zarabiał tysiąc dolarów. Przyjeżdża pan do Polski i okazuje się, że musi płacić za wyżywienie i nocleg zgodnie ze stawkami pracodawcy.
Koszty szybko rosną. I przede wszystkim wisi nad panem widmo długu do spłacenia. Ze skandalicznie niskich zarobków nic nie zostaje.
Irena Dawid-Olczyk, prezeska fundacji La Strada, która przeciwdziała handlowi ludźmi i niewolnictwu: - Czasem powody kar są z kosmosu: za badania, których nie było, za to, że czegoś się nie zrobiło, albo zrobiło czegoś za mało.
Zdaniem profesora Lasocika długi to klasyczny przykład postępującej eksploatacji: czyli pracodawca stopniowo, w sposób niemal niezauważalny pogarsza warunki zatrudnienia. Najpierw prosi o dodatkowe pół godziny pracy, potem o przyjście w niedzielę, później obniża pensję albo podwyższa kwoty za wynajem, argumentując, że jest inflacja.
Lasocik: - Najgorsze, że ich poziom świadomości ludzi jest tak niski, że mało kto odważy się iść na policję. Migranci zarobkowi są często słabo wykształceni, pochodzą z nizin społecznych, nie znają swoich praw i wszelkich procedur. Mają wyniesiony ze swoich krajów lęk przed służbami. Jeśli pracodawca powie, że w Polsce nie można chodzić bez dokumentów po ulicy, bo jest to karane więzieniem, to taki migrant nie będzie miał tego jak sprawdzić. To kolejny element manipulacji, czyli forma zastraszenia. Pracownicy z Ameryki Łacińskiej są właśnie w takiej sytuacji: ktoś ich eksploatuje, korzystając z tego, że inna osoba na początku rekrutacji wprowadziła ich w błąd.
- Poznałem kilkanaście oszukanych osób. Nikt ich nie bił. Mieli mieszkania, z których mogli wychodzić. Zapytam jak pewien policjant Angela: Gdzie praca przymusowa? Gdzie handel ludźmi. Przecież nie trzymali ich jak niewolników. Sami zgodzili się na warunki. Gdzie tu jest problem? - dopytuję prezeskę La Strady.
Irena Dawid-Olczyk: - Współcześnie praca przymusowa czy handel ludźmi wyglądają inaczej niż kiedyś. Nie ma pozbawiania wolności czy przykuwania do kaloryfera. To obraz sprzed dwudziestu lat, do którego się przyzwyczailiśmy. Dzisiaj całe zniewolenie jest często w głowie.
- Co ma pani na myśli?
- Słyszę czasem: taki duży, umięśniony pan, a bał się pracodawcy. Bał się sfotografować umowę, bo mu zabronili. Albo zabrali mu paszport i nie wypłacili pieniędzy, ale przecież może jeszcze zapłacą. Znamiona handlu ludźmi często na pierwszy rzut oka są niewidoczne. Mieliśmy taką sprawę z pracownikami z Ameryki Łacińskiej. Moment zwrotny nastąpił, gdy śledczy zobaczyli, w jakich warunkach mieszkały ofiary. I to był tak szokujący widok, że dla wszystkich było jasne, że ich godność została naruszona.
Potwierdza to naczelnik Kończyk: - To, że dana osoba nie jest przetrzymywana fizycznie, nie oznacza, że nie jest ofiarą handlu ludźmi. To powszechne wyobrażenie, a sprawcy stosują różne wyrafinowane metody, by uzależnić od siebie ofiary – manipulację, szantaż, zastraszanie, przemoc mentalną.
Wszyscy zainteresowani mówią, że agencji oszukujących pracowników z Ameryki Łacińskiej jest kilkanaście. Mój informator uważa, że w branży pośrednictwa pracy królują spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, które działają podobnie. Jeśli tylko zainteresuje się nimi ZUS lub Urząd Skarbowy, bo na przykład okazuje się, że jakaś osoba pracowała bez pozwolenia na pracę, momentalnie zakładają nową spółkę, pod nową nazwą albo na słupa z Ukrainy.
- Wszystkie agencje oferujące pomoc w poszukiwaniu pracy powinny być zarejestrowane na odpowiedniej liście przy Urzędzie Marszałkowskim dla danego województwa – podkreśla naczelnik Kończyk. - Wiemy, że powstają firmy fikcyjne, które nie są zarejestrowane, a oferują swoje usługi na rynkach zagranicznych. Często oferują pracę w przedsiębiorstwach w mniejszych miejscowościach. Osoby zmuszane do pracy są osaczane, odizolowane od społeczności, która mogłaby im udzielić pomocy. Są wtedy łatwiej kontrolowane. To powszechny trend, a jego ofiarami może paść każdy obcokrajowiec, nie tylko Latynosi.
Wystarczy rzut okiem na dokumenty, by zobaczyć powiązania w tej sieci. W papierach przekazanych Angela zobaczyłem ofertę pracy w firmie zarejestrowanej w wirtualnym biurze w Łodzi. W jej zarządzie zasiadał ten sam mężczyzna, który w Lublinie miał zatrudnić Carmen, bohaterkę pierwszego odcinka serii artykułów o handlu ludźmi. Firma, która oszukała Fernando w województwie wielkopolskim, wysłała też kilku innych pracowników do pracodawcy, ma też spółkę córkę, której ofiarami padli Kolumbijczycy z Łodzi. Ci sami ludzie, te same spółki – kilkanaście firm w skali 40-milionowego kraju.
Prof. Zbigniew Lasocik: - Polska nigdy nie uznała handlu ludźmi i pracy przymusowej za poważny problem.
Prezeska fundacji La Strada broni służb: - Postępowania toczą się długo, bo być może nie są priorytetem. Straż Graniczna ma lepsze kompetencje do pracy z cudzoziemskimi ofiarami, mniejszą fluktuację kadr niż policja, ale jest małą formacją. W związku z tym trudno jest im obejmować duże śledztwa, do których potrzeba czasu i wyspecjalizowanych kadr.
Prof. Lasocik uważa, że biznes agencji pośrednictwa, które zatrudniają pracowników z Ameryki Łacińskiej, nie jest wystarczająco monitorowany.
- Skuteczność zwalczania tych zjawisk zależy od kilku czynników. Pierwszym jest rzetelność pośredników - ten biznes jest gigantyczny, więc z tą rzetelnością bywa różnie. Drugim jest efektywność państwa w zakresie kontrolowania pośredników i odbierania licencji, gdy istnieją choćby najmniejsze podejrzenia. W takich sytuacjach nie ma działań nadmiarowych.
- To znaczy? – dopytuję profesora.
- Agencje zawsze będą się bronić, że pracodawca chce zatrudnić pracownika tanio i w ten sposób zaoszczędzić. To naturalne dla gospodarki rynkowej. To w zasadzie wytrąca państwu argumenty. Ale państwo nie powinno na to pozwolić. Bo stawką jest interes ofiar - tu przecież nie idzie o kradzież roweru czy kury. Lepiej naruszyć standardy wolnego rynku i kapitalizmu, niż dopuścić do podwójnej wiktymizacji pracowników.
- To co robić?
- Kluczowa jest praca operacyjna. W Polsce jej brakuje ze strony Straży Granicznej, policji czy ABW. Urzędnicy Państwowej Inspekcji Pracy też nie powinni zajmować się tylko mierzeniem długości ręcznika czy temperatury wody w kranie, a właśnie monitorowaniem rynku pośrednictwa pracy, zwłaszcza że wiadomo, że pojawiają się takie podejrzane agencje – uważa prof. Lasocik. I kończy: - Państwo w tej sprawie śpi.
Irena Dawid-Olczyk z Fundacji La Strada podkreśla, że Polska podejmuje działania przeciwko handlowi ludźmi, kierując się zobowiązaniami międzynarodowymi. Kiedy w 2016 roku Sejm uchwalił ustawę o ratyfikacji Protokołu do Konwencji nr 29 dotyczącej pracy przymusowej, przyjętego w Genewie w 2014 roku Polska zobowiązało się, że podejmie „skuteczne środki zapobiegania i eliminowania korzystania z pracy przymusowej”. A także, zapewni ofiarom ochronę i dostęp do "właściwych i skutecznych środków naprawczych", takich jak odszkodowanie oraz do karania sprawców pracy przymusowej lub obowiązkowej.
- Polski kodeks karny definiuje handel ludźmi, a jako jeden ze sposobów wykorzystania wymienia wykorzystanie człowieka „w pracy lub usługach o charakterze przymusowym”. Jednocześnie kodeks nie definiuje samego pojęcia „praca przymusowa”, co często prowadzi śledczych w ślepy zaułek – mówi Dawid-Olczyk. – Dlatego należy niezwłocznie wprowadzić do polskiego prawa nowoczesną definicję pracy przymusowej, aby móc karać sprawców i zmieniać życie ofiar.
Co byście powiedzieli tym, którzy mogą wpaść w sidła oszukujących rekruterów - pytam ofiary z Ameryki Łacińskiej w biurze fundacji La Strada:
P.: - Wiem, że chcesz pomóc swojej rodzinie, ale nigdy nie wierz w kłamstwa.
J.: - Nie! Po prostu nie!
V.: - Pamiętaj, że warunki pracy nigdy nie będą takie, jak je malują rekruterzy.
F.: - Zawsze sprawdzaj informacje, bo w tym biznesie jest dużo oszustów.
J.: - Przemyśl to wszystko. Będziesz pracował po dziesięć, dwanaście godzin. Będziesz nielegalny. Narobisz sobie problemów. A być możesz skończyć na ulicy. Bez pieniędzy. Bez przyszłości. Bez marzeń.
*Imię niektórych bohaterów zostały zmienione na ich prośbę.
Materiały meksykańskie
Strona firmy Euro Mexico Job na FB
Strona fundacji La Strada
Ostrzeżenie SG
Ostrzeżenie na stronach rządowych:
Ostrzeżenie ambasady
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze