0:000:00

0:00

Wygląda na to, że pożar, który trawił środkowy basen Biebrzańskiego Parku Narodowego, został opanowany i ma się ku końcowi.

Strażacy dogaszają jeszcze zarzewia w lesie Warcickim i kilku innych punktach, ale pożar, który wybuchł w niedzielę 19 kwietnia 2020, się już nie rozprzestrzenia. Akcja potrwa jeszcze przynajmniej do soboty 25 kwietnia. Wtedy okaże się, czy potrzebna jest jej kontynuacja.

Jako przyczynę podaje się nielegalne wypalanie traw, które wymknęło się spod kontroli.

Przeczytaj także:

Pożar mniejszy niż pierwotnie szacowano

Wielkość pożaru okazała się mniejsza, niż pierwotnie zakładano. Jeszcze wczoraj mówiono o 6, a nawet 8 tys. hektarów.

"Na tę chwilę jego wielkość to 5,3 tysiąca hektarów i ten pożar nie rozprzestrzenia się i w tych rozmiarach pozostaje"

- mówił dziś Jarosław Wendt, Podlaski Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej.

Oznacza to, że pożar objął blisko 9 proc. obszaru całego parku narodowego. Dokładną mapę pożaru przygotowały Lasy Państwowe:

Źródło: Lasy Państwowe.

Nie zapalił się torf

Wendt potwierdził również informacje podawane wczoraj - wygląda na to, że pożar ma jak dotąd charakter powierzchniowy.

To znaczy, że palą bądź palił się tylko rośliny i ogień nie wniknął głębiej, w torf. Gdyby tak się stało, to pożar zmieniłby zupełnie swój charakter.

Stałby się dużo trudniejszy do ugaszenia i mógłby palić się nawet przez kilka miesięcy.

Fot. Mikołaj Maluchnik

Co by się stało, wyjaśniał w rozmowie z OKO.press dr hab. Wiktor Kotowski z Uniwersytetu Warszawskiego:

"Jeśli zacznie się palić torf, to będzie się on wypalał do poziomu gleby, na którym jest wilgotny. Dojdzie więc do sytuacji, w której cały ekosystem się »zresetuje« i zacznie się kształtować od nowa. Minie przynajmniej kilkanaście lat, zanim zaczną się tam pojawiać roślinny bagienne. I kilkadziesiąt, zanim powróci bogactwo gatunkowe roślin i zwierząt bagiennych. Czyli raczej długo".

Park będzie się zabliźniał

Dr hab. Kotowski mówił również, jak będzie się odradzał spalony fragment Biebrzańskiego Parku Narodowego. Jeśli ostatecznie potwierdzi się informacja, że nie doszło do zapłonu torfu, to

łąki bagienne, torfowiska niskie, trzcinowiska odrodzą się w ciągu roku i po tym czasie nie pozostanie ślad po pożarze.

Nieoszacowane jak na razie straty odniósł również świat zwierzęcy. Strażacy opowiadali, że znajdywali m.in. zwęglone łoszaki, czyli młode łosie i sarny. Pożar uderzył w najgorszym możliwym momencie: gdy ptaki budują gniazda i odchowują młode.

Fot. Mikołaj Maluchnik

Jednak prezydent Andrzej Duda zapewnił, że straty w ptakach są nieliczne, ponieważ skąpe opady w połączeniu z wcześniejszą małą pokrywą śnieżną spowodowały, że w tym roku mniej ich gniazdowało w parku. I że jest to "dobra wiadomość".

„No cóż, to trochę tak, jakby powiedzieć o człowieku, którego okradziono z resztek pieniędzy, że w sumie poniósł znikomą stratę, bo przecież wcześniej i tak był już bankrutem.

„Prawda jest taka, że nie dość, że ptaki w Biebrzańskim Parku Narodowym doświadczyła susza, to te, którym udało się przystąpić do lęgów, dobił pożar. To tragedia, a nie dobra wiadomość” – mówił OKO.press Adam Zbyryt z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków.

Jak mówił ornitolog, jest jeszcze szansa na to, że być może niektóre gatunki przystąpią jeszcze do lęgów. "Jest szansa, że tam, gdzie ogień strawił tylko suche, ubiegłoroczne pędy roślin, ptaki znajdą miejsca do gniazdowania. Zaraz po ugaszeniu ognia, na opalonych kępiastych turzycach widziałem świergotki łąkowe i pokląskwy, a nad nimi śpiewające skowronki" - mówił.

Fot. Mikołaj Maluchnik

Kluczowy był udział samolotów

Jak informował około południa na Facebooku minister środowiska Michał Woś, w akcję gaśniczą jest zaangażowanych:

  • ok. 350 ratowników: 282 strażaków PSP oraz ok. 70 strażaków OSP;
  • 6 samolotów i jeden helikopter;
  • 61 zastępów straży pożarnej;
  • 50 żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej;
  • pracownicy parku narodowego i leśnicy;
  • lokalna społeczność wspierająca ratowników, np. donosząc im coś do jedzenie i picia.

Kluczowy okazał się udział samolotów. W Biebrzańskim Parku Narodowym nie ma stałych dróg, nie mogą też wjechać samochody, więc dotrzeć trzeba na piechotę (2-3 km) a gaszenie wykonuje się głównie ręcznymi tłumicami.

Fot. Mikołaj Maluchnik
Fot. Mikołaj Maluchnik
Fot. Mikołaj Maluchnik
;

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze