0:000:00

0:00

Obchody 72. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego będą upolitycznione bardziej, niż kiedykolwiek po 1989 roku. Spór o sens powstania, jego ocenę i interpretację w czasach PiS zastępuje spór o to, co miało, a co nie miało miejsca. Oraz kto jest, a kto nie jest godny pamięci. Bartoszewski nie jest.

Władysław Bartoszewski

Był więźniem Auschwitz, działaczem Rady Pomocy Żydom "Żegota", żołnierzem Armii Krajowej, uczestniczył w powstaniu warszawskim od pierwszego do ostatniego dnia. W czasie powstania został dwukrotnie odznaczony (Srebrnym Krzyżem Odznaki z Mieczami oraz Krzyżem Walecznych), a na początku października 1944 roku awansował na podporucznika.

Po upadku powstania działał w antykomunistycznym podziemiu. Po ujawnieniu wstąpił do opozycyjnego wobec komunistów PSL. Jako jeden z pierwszych, już w 1946 r., opublikował cykl tekstów - "Dni walczącej stolicy" - poświęcony powstaniu.

Szybko stał się wrogiem władzy komunistycznej. Dwukrotnie był więziony, skazany za "szpiegostwo" na osiem lat więzienia. Większą część wyroku odsiedział w niesławnym więzieniu przy Rakowieckiej, w którym mordowano więźniów politycznych, a które PiS jeszcze niedawno planowało zamienić w Muzeum Żołnierzy Wyklętych.

W wolnej Polsce był rzecznikiem pojednania polsko-niemieckiego i polsko-żydowskiego. Ceniony w całej Europie, dwukrotnie był ministrem dyplomacji. Wśród kilkudziesięciu książek kilkanaście poświęcił powstaniu warszawskiemu.

Mówca o wielkim temperamencie, w latach 2005-2007 przeciwstawiał się IV RP. Przestrzegał przed rządami PiS: "Ja kategorycznie wypraszam sobie rządzenie Polską przez niekompetentnych ludzi, działaczy partyjnych, niekompetentnych dyplomatołków" - mówił podczas konwencji PO w Krakowie w 2007 roku. PiS nigdy nie zapomniało tych słów, podobnie jak określenia prezesa Kaczyńskiego mianem "hodowcy zwierząt futerkowych". Środowiska prawicowe co roku wygwizdywały go na uroczystościach rocznicowych powstania na warszawskich Powązkach.

Zmarł 2015 roku. Jego życiowe motto "warto być przyzwoitym" stało się częstym hasłem demonstracji KOD.

Przeczytaj także:

Szantaż kompanią honorową

Antoni Macierewicz jako minister obrony narodowej dysponuje kompanią reprezentacyjną Wojska Polskiego. Podjął decyzję, że podczas każdej uroczystości, która ma asystę honorową, odczytywane mają być nazwiska ofiar katastrofy smoleńskiej.

W Krakowie z zaskoczeniem przyjęto informację, że nazwiska ofiar katastrofy z 2010 roku odczytane zostaną podczas obchodów rocznicy powstania w 1846 r. Poznań zrezygnował z udziału kompanii honorowej w obchodach rocznicy Czerwca '56. Także nadchodząca rocznica obrony Płocka w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku odbędzie się bez asysty honorowej - właśnie z powodu apelu. Bez przeszkód apel smoleński odczytano natomiast podczas obchodów rocznicy rzezi wołyńskiej.

Odczytanie apelu smoleńskiego podczas obchodów 72. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego wywołało olbrzymie emocje. Przeciwni byli powstańcy i Rada Muzeum Powstania Warszawskiego. Krytyczni byli nawet prawicowi publicyści. Bronisław Wildstein nazwał pomysł "ośmieszeniem tragedii", a Marta Kaczyńska "wspominaniem zasłużonych dla historii >przy okazji< rocznic wydarzeń, z którymi nie byli bezpośrednio związani".

Antoniemu Macierewiczowi udało się jednak doprowadzić do tego, że obok nazwisk niektórych z powstańców, którzy zmarli po wojnie, odczytane zostały nazwiska pięciu ofiar katastrofy smoleńskiej. Choć Lech Kaczyński i Ryszard Kaczorowski nie mieli z powstaniem nic wspólnego, to Macierewicz postawił warunek ich nazwiska mają zostać odczytane w "apelu pamięci", inaczej kompanii honorowej Wojska Polskiego nie będzie.

Powstańcy walczą z partią

Nie pomógł list piątki żyjących uczestników i uczestniczek powstania do prezydenta Andrzeja Dudy, w którym uznali oni dopisanie nazwisk za "nieuzasadnione" i zapowiedzieli bojkot spotkania z prezydentem: "Prezydent dużo mówi o patriotyzmie, mógł powstrzymać te poczynania, a ponieważ tego nie uczynił, nie chcemy wysłuchiwać jego wielkich słów bez pokrycia".

Słowa dotrzymali. "Wiadomości" w materiale o spotkaniu Dudy z powstańcami o liście i bojkocie nie wspomniały. Nie zauważyły również ostrego przemówieniu Zbigniewa Galperyna, wiceprezesa Związku Powstańców Warszawskich, który w obecności prezydenta stanął w obronie generała Zbigniewa Ścibiora-Rylskiego. Generał ostro krytykował środowiska przychylne PiS za inspirowanie buczenia podczas obchodów rocznic powstania warszawskiego. Po dojściu do władzy PiS wszczęto procedurę weryfikacji oświadczenia lustracyjnego stuletniego dziś gen. Rylskiego.

"Podtrzymywanie przez niego kontaktów z UB odbywało się na rozkaz i za wiedzą przełożonych, a celem ich było pozyskiwanie informacji dla byłych żołnierzy AK. Nie ma już, niestety, wśród nas nikogo, kto może potwierdzić, że generał uzyskał takie polecenie" - tłumaczył Galperyn 30 lipca 2016, w obecności prezydenta.

Podczas obchodów rocznicy wybuchu powstania 31 lipca na pl. Krasińskich w Warszawie, Galperyn wyjaśnił stanowisko powstańców: "Kiedyś apel dotyczył tylko powstańców warszawskich. Kiedyś był nazywany apelem poległych, nastąpiła zmiana, teraz nazywa się apelem pamięci. Po raz pierwszy, na prośbę MON, treść apelu pamięci została rozszerzona o pięć nazwisk. Powstańcom zależało, aby nie zabrakło wojskowej asysty".

Władysława Bartoszewskiego, mimo wniosku prezydent Warszawy, w apelu pamięci nie uwzględniono. "Lista jest już zamknięta" - odpisało Ministerstwo Obrony Narodowej.

29.12.2015  Warszawa . Sejm , Beata Kempa podczas debaty o ustawie o sluzbie cywilnej  . 
Fot . Kuba Atys / Agencja Gazeta
29.12.2015 Warszawa . Sejm , Beata Kempa podczas debaty o ustawie o sluzbie cywilnej . Fot . Kuba Atys / Agencja Gazeta
;

Udostępnij:

Stanisław Skarżyński

Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.

Komentarze