0:00
0:00

0:00

Kasprzak mógłby uniknąć kary - jego kompanów uniewinniano - ale nie chciał. To jego protest przeciwko absurdom wyroków nakazowych, jakimi demonstrujący przeciwko poczynaniom władzy są zasypywani przez sądy.

To było 8 grudnia 2017 roku. Rządzący przepychali ustawy upolityczniające Sąd Najwyższy, a pod Sejmem była kolejna demonstracja. W nocy ok. 200 osób ruszyło w kierunku siedziby PiS. Policja zamknęła ich na kilka godzin w kotle na Wilczej. Jednej z kobiet interweniujący wyłamali palce. Zrobiło się nerwowo.

Gdy protestanci wrócili pod Sejm, tak bujali barierkami, że kilka z nich przewrócili. To rozsierdziło mundurowych. Atak skupił się na liderach protestów, m.in. Pawle Kasprzaku z Obywateli RP. "Potem dowiedziałem się, że mieliśmy być wtedy zatrzymani" - opowiada w materiale Video-Kodu już po wydarzeniach.

Po kolejnej, popołudniowej manifestacja tego dnia, lidera odprowadzało do auta kilka osób - obawiali się, że służby go zatrzymają. W policyjnych radiach słyszeli: „Uwaga, idzie Kasprzak”. Za nimi kroczył oddział. "Mówiłem Pawłowi, że oni nam nie odpuszczą. To było polowanie" - wspomina teraz Robert Hojda, aktywista prodemokratyczny, organizator Kongresu Obywatelskich Ruchów Demokratycznych (KORD).

Na ulicy Górnośląskiej lewą stronę wzdłuż kampusu Sejmu blokował rząd suk i dziesiątki mundurowych. Musieli iść prawą stroną. Chcieli przejść kładką nad ulicą. "Policjanci mówili, że wejścia nie ma” - opisuje Hojda. "Proszę sobie przejść przez jezdnię" - na nagraniu Video-Kodu wyraźnie słychać, jak funkcjonariusz na kładce instruuje Andrzeja Majdana i inne osoby, które tam dotarły tuż po Kasprzaku i Hojdzie.

Więc przeszli.

Kurator: Kasprzak oświadczył, że nie zamierza wykonywać kary

Od razu otoczyło ich kilkunastu mundurowych. Mandat 50 zł za przejście w niedozwolonym miejscu. Hojda i Kasprzak odmówili przyjęcia. Majdana policja nawet nie spisała - nie byli zainteresowani jego ściganiem.

Kasprzak nie okazał dowodu osobistego dopóki policjant nie przedstawił się prawidłowo i nie podał faktycznego powodu interwencji (protokół: zachowanie „aroganckie i lekceważące”). Potem nie podał policjantowi dowodu do ręki, a trzymał go, pokazując.

Za to dołożono mu absurdalny zarzut z art. 65.2 Kodeksu Wykroczeń („karze podlega, kto wbrew obowiązkowi nie udziela właściwemu organowi państwowemu (...) dokumentów”). "To już czysty Kafka" - komentuje lider Obywateli RP. Na komendzie był przesłuchiwany, trzymali go co najmniej 4 godziny.

Aktywiści dostali wyroki nakazowe. Sąd uniewinnił Hojdę. "Uznał, że przechodziliśmy zgodnie z przepisami. Z jednej i drugiej strony do przejścia dla pieszych było ponad 100 m, a na jezdni była linia przerywana" - Hojda z pamięci przywołuje argumentację sądu.

Kasprzak nie wniósł sprzeciwu wobec wyroku nakazowego. Miał już ich dość.

"Ta praktyka jest stosowana na świecie w sprawach nie budzących wątpliwości, ale u nas jest nadużywana. Bo jeśli nie przyjmę mandatu, to trudno uznać, bym nie sprzeciwiał się tej karze" – tłumaczy. Szerzej pisze o tym w swoim oświadczeniu.

Przeczytaj także:

Wyrok nakazowy na Kasprzaka wydano 10 stycznia 2020 – 25 miesięcy po wydarzeniach. 300 zł kary + 100 zł kosztów sądowych. Nie zapłacił. Umyślnie. "Jestem nieściągalny, mam puste konta" - tłumaczy.

25 maja 2020 sąd zamienił mu więc sankcję na karę ograniczenia wolności z obowiązkiem wykonywania prac społecznych w wymiarze 20 godzin.

Kurator: „Kasprzak podczas rozmowy oświadczył, że nie zamierza wykonywać kary w związku z konsekwentnie przyjętą przez niego postawą obywatelskiego nieposłuszeństwa”. 23 grudnia 2020 sąd zamienił karę na 48 godzin aresztu.

Kasprzak dostał pismo – ma się stawić w Zakładzie Karnym w Siedlcach 25 stycznia o 10:00 rano.

"To jest areszt z powodów politycznych" – mówi. Szacuje, że wyroków nakazowych mógł już nazbierać ze 30. "Mogą mnie osadzić już na miesiąc" - wyjaśnia.

Ale chce kontynuować sprzeciw wobec wyroków nakazowych, które podpisują nawet niezależni sędziowie.

Czasami mundurowi podchodzą do niego z życzeniami

Ta sprawa to czubek góry lodowej - lider Obywateli RP jest jedną z najbardziej gorliwie tropionych przez organy państwa osób z tzw. opozycji ulicznej. Do domu tygodniowo przychodzi kilka pism. Z policji, sądów, prokuratur. Listonosz - pan Stasio – nie może się nadziwić ich liczbie. "A mnie już szkoda czasu na ich otwieranie" – mówi Kasprzak.

Nie wszystkie więc odbiera. Jeśli ma go przesłuchiwać dzielnicowy w jego wsi („To porządny chłop”), idzie, by odmówić złożenia wyjaśnień. Deklaruje, że chce zeznawać przed sądem, ale i tak dostaje wyrok nakazowy. Zawsze. To absurd, przeciwko któremu się buntuje.

Ma teraz kilkadziesiąt spraw w toku. Tylko w 2020 roku w czasie pandemii razem z Obywatelami RP brał udział w kilkudziesięciu zgromadzeniach. Prawie każde policja traktowała jako zakazane. To kolejne sprawy. Policjanci co najmniej 5 razy w minionym roku informowali go, że wysyłają wnioski o kary do sanepidu. Nie wie, by coś dostał.

Gdy z Obywatelami RP organizował przed pandemią kontrmiesięcznice smoleńskie, szykanowano ich notorycznie. Legitymowano czasem wiele godzin, np. za trzymanie białej róży. Policja blokowała im dostęp do miejsc legalnie zgłoszonych zgromadzeń. Próbowali wlepiać mandaty za udział w nich.

Za każdym razem stawiano im zarzuty: organizowanie i uczestnictwo w nielegalnym zgromadzeniu. Często też zakłócanie „cyklicznego” zgromadzenia. Policja prawie zawsze apelowała od przegranych spraw, więc jedno takie wydarzenie to co najmniej dwie rozprawy sądowe. A bywało nawet po sześć w pierwszej instancji.

Podobne zarzuty policja stawia Obywatelom RP, gdy próbują protestować przeciwko marszom nacjonalistycznych ugrupowań. Te organizowane są kilka razy w roku (1 marca, 15 sierpnia, 11 listopada, 1 sierpnia, luty – marsz Burego w Hajnówce). Na większości z nich Kasprzak był. To kolejne postępowania.

Gdy jeszcze chodził do sądów na rozprawy, to miewał ich po jednej, dwie w tygodniu. Zawsze był uniewinniany. Z jednym wyjątkiem – za przeklinanie na kontrmiesięcznicy 10 marca 2017.

To ostatnie takie zgromadzenie, które odbywało się bez uprzywilejowania manifestacji „cyklicznych”. Obywatele RP zgłosili je dokładnie tam, gdzie Jarosław Kaczyński stawał na drabince. Policja z żandarmerią odcięła ich od miejsca legalnego zgromadzenia. Stanęli więc po drugiej stronie ulicy, pod Kordegardą. Policja agresywnie spychała ich na chodnik, by zrobić miejsce dla miesięcznicy smoleńskiej. Ktoś z tyłu ciął żyletką kurtki Obywateli.

Przy głosach modlitwy („Święta Mario Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej...”) setki policjantów w potrójnym kordonie dosłownie wgniatają Obywateli RP w ściany budynków. Ci mają w rękach białe róże - symbol ruchu antyfaszystowskiego.

https://www.youtube.com/watch?v=cKvtVgwk0Zs&feature=emb_logo

„Kur...a, wynieśliście mnie z mojego zgromadzenia” - zakrzyknął Kasprzak do funkcjonariuszy. A potem: „W tył zwrot do cholery” - by policja nie zmiażdżyła Obywateli. Odstąpili. Na procesie mówił sędziemu Łukaszowi Bilińskiemu, że za przeklinanie publiczne powinien zostać skazany, ale zrobiłby to drugi raz. Bo inaczej by nie dotarł do funkcjonariuszy jego przekaz.

Dostał pouczenie i naganę. Pozostałe dwa zarzuty sędzia uchylił. Kasprzakowi trudno zliczyć ile spraw z zarzutami z Kodeksu karnego umarzała wobec niego prokuratura czy potem sądy. Znane były sprawy karne o naruszenie miru domowego za wejścia na teren Sejmu. Umarzane.

Sprawa z oskarżenia TVP, za wypowiedź, że telewizja Jacka Kurskiego jest współwinna śmierci Pawła Adamowicza - zarzut z art. 212 Kk - także umorzona.

Raz policja chciała go oskarżyć o kradzież. Mundurowi wyrwali z tłumu jego koleżankę Ankę Szmel. On trzymał jej torebkę, by jej nie zabrali. „Bandycie w mundurze nie oddam” - odmówił wydania.

Czasami mundurowi podchodzą do niego z życzeniami. Prywatnie i szczerze. Widuje, jak uprawiają wobec przełożonych „strajk włoski”. „Halo, halo, nic nie słyszę” mówią do radia, choć wyraźnie słychać co gada przełożony.

Ale jeszcze nie spotkał takich, którzy odmówiliby wykonania rozkazów jawnie łamiących prawo.

Kasprzak jako programowy frajer

Uważa, że już od 2015 roku jest rozpracowywany przez służby. I są na to dowody.

Jeszcze w 2015, do byłego współpracownika Kasprzaka, z niedziałającej już fundacji edukacyjnej, nagle zgłosił się sponsor. Na numer, który dawno temu zostawili w urzędzie skarbowym w Gdańsku na wypadek niejasności księgowych.

"To był pierwszy objaw operacyjnego zainteresowania mną przez służby" - uważa. Dziwne rzeczy zaczęły się dziać z jego kontem mailowym - dwa razy ktoś skasował mu zawartość. Kasprzak dywaguje, że może ktoś ze służb chciał mu dać znać, że jest „na widelcu”.

"Gdy zbliżała się miesięcznica smoleńska, bateria w telefonie, która standardowo działała przez 24 h, wtedy wyczerpywała mi się w ciągu godziny. Rozgrzane były okolice kamer i mikrofonu. Czasami traciłem kontrolę nad smartfonem" - dodaje.

Organizując kontrmiesięcznice, próbowali robić rzeczy nieoczekiwane, ale z wyjątkiem jednego razu policja o ich planach zawsze wiedziała - byli przygotowani.

Zdarzało się, że nagrywali śledzących go topornie tajniaków. W 2018 roku OKO.press ujawniło nagrania rozmów między tajniakami, którzy w 2017 roku przez wiele dni non-stop śledzili opozycję, m.in. właśnie Kasprzaka.

Do tych akcji użyto setek funkcjonariuszy. Śledzili Kasprzaka nawet gdy szedł do Bricomana kupić pęk białych róż. Raportowali o tym. Policja twierdziła, że dbali tylko m.in. o jego bezpieczeństwo.

Wtedy inwigilowali go nawet w jego domu, na wsi pod Mińskiem Mazowieckim. Na jego prywatnej leśnej drodze dojazdowej stawały wozy operacyjne – takie do podsłuchów. Odjeżdżały, gdy tylko próbował do nich podejść.

"Bawiło mnie to, żonę też" – wspomina. Czasami otwarcie wysyłali za nim grupę mundurowych. Zapamiętał przypadek, gdy pięciu wsiadło za nim i Obywatelami RP do tramwaju przy Nowogrodzkiej. Bo widział ich zażenowanie tą sytuacją.

W PRL-u jeszcze się nauczył, że „przeświadczenie, że konspirują skutecznie jest gównem”. Należy założyć, że to nie działa. Dlatego jest „programowym frajerem” - nie chroni się przed inwigilacją.

To ja szykanuję TO państwo!

Spisywano go setki razy. Legitymowania trwały po 4-5 godzin. Sądy już orzekały – to łamanie prawa. Na jednej z kontrmiesięcznic otoczyło go 30 funkcjonariuszy („Sam liczyłem”), którym dwie godziny zajęło sprawdzenie jego tożsamości. Którą doskonale znali.

W Sylwestra 2020, gdy w centrum Warszawy Obywatele RP protestowali przeciwko niekonstytucyjnej godzinie policyjnej, trzymano ich, także Kasprzaka, w najdłuższym kotle – ponad 6 godzin.

Wynoszono go też setki razy. Tylko w jeden dzień lata 2017 roku przez barierki pod Sejmem policja przerzucała go 7 razy. Czasami zdarza się gliniarz sadysta, który zakłada taką dźwignię, że Kasprzak wyje z bólu. Od interwencji policyjnych ma wyłamane obydwa stawy barkowe.

Raz dostał od mundurowego pałą w krtań. Ale nie użala się. Mówi, że nie ma poczucia krzywdy. "To są represje, które świadomie sprowadzamy na własne głowy. Na tym polega obywatelskie nieposłuszeństwo. Uważamy, że koszty polityczne, które ponosi aparat władzy, są wyższe niż nasze koszty" – tłumaczy. "To ja robię wszystko, by szykanować TO państwo" – dodaje.

Rozmawiamy pięć dni przed tym, gdy pierwszy raz od czasów PRL pójdzie do więzienia. "Mam tremę, jakiej nie miałem w tamtych czasach" – przyznaje.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze