Ryszard Petru chce ulżyć przedsiębiorcom, bo "to oni generują wzrost gospodarczy i co się z tym wiąże dochody budżetowe”. To teza oparta na popularnym micie. W rzeczywistości wzrost gospodarczy to wspólny wysiłek całych społeczeństw
„Musimy ulżyć przedsiębiorcom. To oni generują wzrost gospodarczy i co się z tym wiąże dochody budżetowe” – napisał na Twitterze Ryszard Petru.
W tych dwóch prostych zdaniach idealnie streścił mit o naczelnej roli przedsiębiorców w gospodarce. Ten mit towarzyszy nam od początku transformacji i zakorzenił się w głowach wielu polityków i wyborców, tymczasem dzisiaj stanowi balast dla dyskursu o polityce gospodarczej, bo nie przystaje do sytuacji Polski i wyzwań, jakie przed nami stoją.
To [przedsiębiorcy] generują wzrost gospodarczy i co się z tym wiąże dochody budżetowe”
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Zacznijmy od ostatniej tezy Petru: to przedsiębiorcy generują dochody budżetowe. Jeśli potraktować ją dosłownie, jest ona zwyczajnie fałszywa. Na wykresie poniżej widzimy strukturę podatków w Polsce w 2022 roku:
CIT to około 14,6 proc. wszystkich wpływów podatkowych. Do tego możemy doliczyć podatek bankowy, od sprzedaży detalicznej, od gier i od kopalin, w sumie 3,6 proc. Łącznie dostajemy 18,2 proc. wszystkich podatków, mniej niż jedną piątą, i niewiele więcej niż PIT (15,1 proc.). Za część wpływów z PIT odpowiadają jednoosobowe działalności gospodarcze.
Jak tego nie liczyć, bezpośrednie podatki od przedsiębiorstw są ważne, ale stanowią tylko mały ułamek całego budżetu.
Wydaje mi się, że powyższa interpretacja słów Petru jest nieżyczliwa. Te słowa to najpewniej skrót myślowy, za którym stoi nieco bardziej wyrafinowana teza: przedsiębiorcy są podstawą gospodarki, i dlatego to ostatecznie dzięki nim może ona funkcjonować. Wskazuje na to fraza, że to właśnie oni „generują wzrost gospodarczy”. Jak to rozumieć?
Zdecydowana większość podatków to VAT i akcyza, stanowiące mniej więcej dwie trzecie wpływów podatkowych. Te dwie kategorie podatków wlicza się do finalnych cen, jakie konsumenci widzą w sklepach, i dlatego dotykają naraz firmy i konsumentów. Jeśli dobrze rozumiem wypowiedź Petru, podkreśla on, że tych wpływów nie byłoby bez firm, bo tak w ogóle bez nich sklepy byłyby puste. I tutaj kryje się podstawowy problem tezy Petru: wzrost gospodarczy dokonuje się, owszem, w przedsiębiorstwach – ale nie jest zasługą samych przedsiębiorców.
ZSRR (a po II wojnie światowej inne państwa bloku wschodniego) praktykował kult przodowników pracy: pracowników, którzy wyrabiali rekordowe wyniki ponad zadaną normę (Czytelnicy pracujący w korporacjach znają ją jako target). Najsłynniejszym przodownikiem był Aleksiej Stachanow, który jednego dnia w 1935 roku wydobył prawie 1500 proc., czyli piętnastokrotność (!) dziennej normy węgla dla radzieckiego górnika. Właśnie od jego nazwiska przodowników pracy zwano stachanowcami.
Rekord najpewniej był ustawiony. Górnik na przodku, poza samym fedrowaniem, ma kilka innych obowiązków, przede wszystkim zabezpieczanie korytarza przed zawałem i transport wydobytych już kopalin na powierzchnię. Wszystko wskazuje na to, że rekordowego dnia całą pracę kopalni zorganizowano pod Stachanowa, aby ten mógł tylko kuć i kuć. Nawet życzliwe dla Stachanowa źródła podkreślają, że w jego sukcesie mniej chodziło o zręczność w obsłudze wiertła, a więcej o racjonalizację pracy (a właściwie współpracy) górników w całej kopalni.
Kult pracownika-bohatera miał oczywistą wartość propagandową dla radzieckiej władzy oraz – jak widać w tym przykładzie – równie nikły związek z rzeczywistą gospodarką. Gospodarka to praca zespołowa: w kopalni pomiędzy górnikami, inżynierami i całym zapleczem logistycznym. Sama kopalnia nie działa też w próżni, węgiel należy jakoś przewieźć, ktoś musi zaprojektować i wykonać maszyny, od wierteł przez światła po windy, wreszcie ktoś musi umieć ten węgiel jakoś wykorzystać.
Wzrost gospodarczy odbywa się w przedsiębiorstwach, ale powinniśmy przestać redukować firmy do przedsiębiorców. Jest faktem, że gospodarce przydają się rzutkie osoby, które podejmują ryzyko, żeby założyć biznes i wykorzystać jakąś pustą niszę rynkową. Z drugiej strony, gospodarka siłą rzeczy nie może składać się z samych takich przedsiębiorców, te nowe biznesy nie rozwiną się bez inżynierów, księgowych, specjalistów, czy wreszcie osób, które (pisząc metaforycznie) pójdą na przodek fedrować skałę.
Tak naprawdę wzrost gospodarczy to wspólny wysiłek całych społeczeństw.
Mówiąc żargonem ekonomicznym, bierze się z rozwoju technologicznego, który umożliwia akumulację kapitału fizycznego oraz, co najważniejsze, ludzkiego. Pomiędzy rokiem 2000 i 2020 nasze realne PKB potroiło się (!). W międzyczasie aktywnych firm przyrosło o jedną siódmą (z poziomu mniej więcej 1 750 tysięcy do obecnych dwóch milionów). To bogactwo to wysiłek całego społeczeństwa, które jest lepiej wyedukowane i zorganizowane, i wydaje dwa razy większą część PKB na rozwój i badania. Wedle logiki Petru, powinniśmy ulżyć nie tylko przedsiębiorcom, ale i całej reszcie kraju.
Polska przez ostatnie trzy dekady zrobiła wiele, żeby pomagać przedsiębiorcom, ale dzisiaj stoimy przed innymi problemami. Lista wyzwań dla nowego rządu jest długa, poczynając od braku mieszkań, przez poważne problemy służby zdrowia, po bolesną transformację energetyczną. Wspominałem o wzroście wydatków na R&D (licząc jako ułamek PKB) – pomimo wyraźnego postępu, wciąż wydajemy o ponad połowę mniej niż europejska czołówka (Szwecja, Belgia i Niemcy). Widać to na przykładzie dynamiki nowych patentów. Ta liczba rośnie w Polsce szybciej niż w Europie, ale wciąż jest zdecydowanie niższa od średniej UE. Na koniec chciałem wspomnieć o pasjonującym raporcie, jaki GUS wydał parę lat temu o kapitale ludzkim w Polsce: jak się okazuje, Polacy są stosunkowo dobrze wykształceni, ale rzadko kontynuują edukację już w trakcie kariery zawodowej.
Może powinniśmy zacząć dyskutować o tych problemach, zamiast odbywać rytualne marsze ku czci przedsiębiorcy, przodownika pracy kapitalizmu?
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi
Komentarze