Nie rozwiązał strukturalnych problemów służby zdrowia, nie potrafił wykorzystać sytuacji finansów państwa. Nie umiał rozmawiać z protestującymi lekarzami, zamiast szukać kompromisu obrażał ich i twierdził, że sytuacja służby zdrowia jest pod kontrolą. Skupiał się na ideologicznych krucjatach, ograniczając prawa kobiet do antykoncepcji i rodzenia po ludzku
Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł odwołany. OKO.press przedstawia pięć swoich powodów.
1. Kręcił, manipulował, nie umiał dogadać się z lekarzami-rezydentami
Młodzi lekarze od października 2017 protestują przeciwko zbyt niskim – ich zdaniem – nakładom na służbę zdrowia. Po miesięcznej głodówce, która nie przyniosła efektów, lekarze zmienili formę protestu na wypowiadanie klauzuli opt-out, w której zgadzali się (wbrew prawu pracy) do pracy ponad 48 h tygodniowo. Efektem rezygnacji z pracy w ramach nadgodzin i w kilku miejscach jednocześnie jest niedobór lekarzy na dyżurach.
Trudno wybrać jeden cytat z ministra. Na wyróżnienie zasługuje cała linia narracyjna, która sprowadza się do trzech najważniejszych argumentów i właściwie nie zmieniła się od początku października:
Radziwiłł uparcie powtarza, że protest rezydentów jest zagrożeniem zdrowia pacjentów. Próbuje dokonać rzeczy karkołomnej: równocześnie chce podkreślić to, że sytuacja jest całkowicie pod kontrolą i przedstawić rezydentów jako szkodzących pacjentom – a do tego potrzebna jest sytuacja zagrożenia. Ten argument jest wewnętrznie sprzeczny: jeżeli nie ma chaosu, to po co nawoływać do przerwania akcji, która polega na przestrzeganiu prawa? Dalsza część wypowiedzi jeszcze bardziej zaciera intencję autora: „Jeśli wydłużycie godziny pracy, to nie będzie problemu. Celem waszej akcji jest zamiar wprowadzenia problemów w organizacji szpitala”. A jeśli sytuacja jest pod kontrolą i to całkowicie, to nie ma co apelować o wydłużenie godzin pracy. A jeśli apelować, to po co obrażać partnerów przypisując mu paskudną intencję „wprowadzania problemów”.
Pomysłem Radziwiłła na rozwiązanie problemu niedoboru lekarzy był projekt rozporządzenia, które pozwala dyrektorom szpitali zlecić lekarzom dyżurowanie na kilku oddziałach w tym samym czasie.
Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej skomentował to następująco: „Internista będzie mógł dyżurować na chirurgii, chirurg na ginekologii, a ginekolog na kardiologii. Strach pomyśleć, czym skończy się to dla chorych”.
Oświadczenie Związku Zawodowego Anestezjologów było dosadniejsze: rozporządzenie ministra Radziwiłła „w drastyczny sposób zwiększy ryzyko oraz częstość wystąpienia zdarzeń niepożądanych u hospitalizowanych pacjentów, spowodowanych brakiem odpowiedniej liczby personelu medycznego”. Anestezjolodzy zapowiadają też, że będą zgłaszać do prokuratury i opinii publicznej wszystkie uszczerbki na zdrowiu i zgony pacjentów spowodowane zbyt małą liczbą personelu medycznego.
"6,8 proc. PKB na zdrowie to postulat astronomiczny"
Pierwszym i najważniejszym postulatem rezydentów jest zwiększenie nakładów na służbę zdrowia do poziomu 6,8 proc. PKB, rekomendowanego przez Światową Organizację Zdrowia.
Określenie „astronomiczny” w ustach Radziwiłła dziwi tym bardziej, że jego własny resort stwierdza, że 6 proc. PKB to „kwota niezbędna do sprawnego działania ochrony zdrowia”. Takie stwierdzenie pada w ministerialnym dokumencie z lipca 2016 „Strategia zmian w systemie ochrony zdrowia w Polsce”.
Mało tego – podczas XI Forum Rynku Zdrowia Konstanty Radziwiłł, wtedy jeszcze nie minister, a już nie prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, domagał się w ciągu 2-3 lat finansowania zdrowia na poziomie 6 proc. PKB. Mówił wtedy: „na ochronę zdrowia Polska wydaje zaledwie 4,4 proc. PKB. To znacznie mniej niż np. nasi sąsiedzi. W przypadku Czech to 6,8 proc. PKB. Należy zatem zwiększyć nakłady na ten cel”.
System opieki zdrowotnej w Polsce był zaniedbywany przez wszystkie rządy. Efekt? Zadłużone szpitale, kolejne protesty przedstawicieli różnych zawodów medycznych i zaledwie 2,3 lekarza na 1000 pacjentów (dane OECD z 2015 roku). To najmniej w naszym regionie.
Z wydatkami na zdrowie na poziomie 4,6 proc. PKB (dane Eurostatu z 2015 roku) jesteśmy w ogonie Europy – średnia Unii Europejskiej wynosi 7,2 proc. PKB. Gorzej jest tylko na Cyprze, Łotwie, Estonii i Rumunii.
Minister Radziwiłł twierdzi, że nakłady na zdrowie już zwiększył, ale według przyjętej ustawy o zwiększeniu nakładów na ochronę zdrowia Polska ma przeznaczać na ten cel 6 proc. PKB, ale dopiero w 2025 roku. W 2018 roku na zdrowie będzie przeznaczone 4,67 proc. PKB, w 2019 roku – 4,84 proc. Nie są to sumy rewolucyjne, wbrew temu, co mówi minister zdrowia.
"Młodym lekarzom chodzi tylko o pieniądze. Przecież jest ustawa o zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia, a rezydenci dostali podwyżki".
Powtarzana opinia, że rezydentom chodzi o pieniądze jest manipulacją, bo sugeruje, że lekarze walczą o własne zarobki, tymczasem głównym punktem sporu są pieniądze z budżetu na służbę zdrowia.
Rezydenci rzeczywiście otrzymali podwyżki. Rzeczywiście nie przerwali jednak akcji protestacyjnej – nie tylko dlatego, że nie został spełniony ich podstawowy postulat, czyli 6,8 proc. PKB na zdrowie, zmniejszony podczas negocjacji z rządem do 6 proc. w 2023 roku. Także dlatego, że są to – jak twierdzą – podwyżki niesprawiedliwe i dzielące środowisko. Zdaniem rezydentów, zaproponowany przez ministra plan podwyżek dzieli środowisko lekarskie na rezydentów i specjalistów (którzy często będą zarabiać mniej, niż niektórzy z tych pierwszych), a także samych rezydentów – na różne specjalizacje i lata.
Jak na ministra zdrowia Radziwiłł wykazał się dziwnym lekceważeniem poważnego problemu zdrowotnego, jaki jest w Polsce smog.
"Nie ma w tej chwili żadnego powodu do paniki [z powodu smogu – przyp. red.]. Nie sądzę, żeby bicie na alarm byłoby tutaj odpowiednią reakcją. Lubimy mówić o zagrożeniach troszkę bardziej teoretycznych, w sytuacji, kiedy styl życia, jaki przyjmujemy, jest wielokrotnie bardziej szkodliwy".
Zanieczyszczenie powietrza w Polsce zabija kilkadziesiąt tysięcy osób rocznie. Smog jest znacznie większym zagrożeniem dla życia Polaków niż na przykład wypadki samochodowe – powoduje od 9 do 15 razy więcej zgonów niż samochody, w których rocznie ginie 3 tys. osób. Światowa Organizacja Zdrowia mówi o ok. 27 tys. przedwczesnych zgonach spowodowanych zanieczyszczonym powietrzem, European Environment Agency nawet o 47 tys.
Różnica wynika z metodyki badania – EEA bierze pod uwagę „całe zanieczyszczenie” powietrza, natomiast WHO ocenia wpływ zanieczyszczenia pyłowego przekraczającego 5-8 µg/m3, uznając, że wpływ niższego poziomu zanieczyszczenia na zdrowie trudno udowodnić.
Smog nie jest "zagrożeniem teoretycznym". To, że nikogo (zapewne) bezpośrednio nie udusił, nie oznacza, że nie przyczynia się do wzrostu liczby chorób i w konsekwencji przedwczesnych zgonów. Sprawcy zdrowotnych zagrożeń to pyły stężone PM10 i PM2,5, czyli aerozole atmosferyczne o średnicy cząstek mniejszej od 10 i 2,5 mikrometra. Mogą zawierać liczne substancje trujące, np. rakotwórczy benzo(a)piren. A także metale ciężkie oraz dioksyny i furany. Dolegliwości związane z PM10 pyłem są szybsze, pojawiają się już nawet kilka godzin po kontakcie z zanieczyszczonym powietrzem. Na przykład jako kaszel, trudności z oddychaniem czy zadyszka. Mogą też m.in. przyczyniać się do zaostrzania objawów astmy i innych chorób alergicznych. Natomiast konsekwencje zdrowotne związane z wdychaniem PM 2,5 mogą być odłożone nawet o lata, ale są dużo poważniejsze. Są nimi choroby układu oddechowego i układu krążenia.
"Standardy opieki okołoporodowej [wypracowanie przez akcję Rodzić po ludzku - przyp. red.] nie będą już obowiązującym prawem. Lekarze powinni mieć możliwości podejmowania samodzielnych decyzji – ale z perspektywy kobiet nic się nie zmieni"
Standardy opieki okołoporodowej – wielkie osiągnięcie społecznego ruchu „Rodzić po ludzku” – opracowane w wyniku pracy zespołu utworzonego w 2007 roku przez Zbigniewa Religę – są zagrożone przez nierozważną zmianę prawa z inicjatywy ministra Radziwiłła. W ramach nowelizacji ustawy o działalności leczniczej Radziwiłł po cichu zlikwidował „najpóźniej do końca 2018” zapis, że minister może wydawać rozporządzenia dotyczące „standardów postępowania medycznego”.
Radziwiłł posłuchał Naczelnej Rady Lekarskiej, która 22 kwietnia 2016 zażądała wyrzucenia standardów medycznych z ustawy, bo „stanowią jaskrawe i nieuprawnione wkroczenie władzy ustawodawczej i administracyjnej w obszar nauki i wiedzy”. O tym, jak leczyć mają od teraz decydować towarzystwa lekarskie.
Tak naprawdę rzecz dotyczy rodzenia – bo z czterech standardów ustalonych do tej pory rozporządzeniami ministrów zdrowia aż trzy dotyczą porodu: fizjologicznego (bez powikłań), patologii ciąży oraz łagodzenia bólu podczas porodu. Ujawnienie tej groźnej w skutkach, a przeprowadzonej bez żadnych konsultacji, zmiany przez OKO.press, wywołało falę oburzenia. Petycję do premier Szydło podpisało ponad 100 tysięcy osób.
Radziwiłł odpowiadał niekonsekwentnie: raz twierdząc, że to lekarze powinni wyznaczać standardy porodu, a raz, że nic się de facto nie zmieni. Jednocześnie ministerstwo powołało ogromny – ponad 30-osobowy – zespół do opracowania nowego rozporządzenia ministra (dotyczącego standardów organizacyjnych) z udziałem aktywistek z Fundacji Rodzić po ludzku.
Tuż przed świętami (18 grudnia 2017) zespół ekspertek i ekspertów pracujących nad „Standardami organizacyjnymi opieki okołoporodowej” (słowo „organizacyjnymi” jest kluczowe) spotkał się po raz czwarty w ministerstwie zdrowia. Pracuje nad „usprawnieniem” obowiązujących tylko do końca 2018 roku standardów medycznych, które w 2012 roku wprowadziły w szpitalach zasady zgodne z postulatami inicjatywy „Rodzić po ludzku”.
Zespół ma się uwinąć do marca 2018, ale wciąż nie wiadomo, czy te standardy organizacyjne będą obowiązywać lekarzy i położne. I czy pomysł Radziwiłła, by wycofać standardy medyczne, nie pozbawi kobiet prawa do rodzenia po ludzku i nie odda rozstrzygnięć w ręce organizacji lekarskich, takich jak Polskie Towarzystwo Ginekologiczne.
Za przywróceniem recepty nie stały żadne racjonalne argumenty natury medycznej, a jedynie - argumenty ideologiczne. Radziwiłł mówił, co prawda, o zdrowiu pacjentek, o nastolatkach biorących pigułki garściami, a nawet o ograniczeniach w innych państwa UE, ale prawie zawsze mijał się z prawdą. Przypominamy jego cztery wypowiedzi na temat antykoncepcji awaryjnej:
Wiemy od ginekologów, że z nieskrępowanego dostępu do tego typu środków [pigułek dzień po], w tym także przez dzieci od 15 roku życia, mamy do czynienia z sytuacjami, gdzie są dziewczynki, które przyjmują tego typu środki kilka razy w ciągu miesiąca.
Pojedynczych przypadków przyjmowania garściami pigułki "dzień po" nie można wykluczyć, wydaje się jednak mało prawdopodobne, by można było mówić o zjawisku na szerszą skalę. Rozsądniej jest przecież zastosować antykoncepcję regularną, czyli pigułki przeznaczone do codziennego przyjmowania (na receptę). Rozsądniej, ale przede wszystkim taniej.
W Polsce jedyną dostępną bez recepty pigułką „dzień po” jest ellaOne. Jej koszt to 110–160 zł za pigułkę, w zależności od miasta i apteki. Oznacza to, że
osoba przyjmująca pigułkę kilka razy (np. pięć) w miesiącu zapłaciłaby za nią od 550 zł do 800 zł, albo więcej, a w pół roku od 2700 do 4800 zł. To mało prawdopodobne, żeby 15-latki były w stanie wydać tyle pieniędzy tylko na antykoncepcję.
Jeżeli więc nie rozsądek i dbałość o własne zdrowie, to choćby cena wymusiłaby wybór antykoncepcji regularnej. Jej koszt to zaledwie 20–50 zł miesięcznie.
Innym razem Radziwiłł powołał się na uregulowania w innych krajach UE:
Są wyjątkowo niektóre kraje, w których jest dozwolony bez ograniczeń i bez recepty. Przytłaczająca większość krajów europejskich wprowadziła różne ograniczenia. Jeżeli blisko 20 krajów wprowadziło ograniczenia (...)
I dodał: "Jeżeli blisko 20 krajów wprowadziło ograniczenia, to po prostu nie pozostawajmy w takim nieprawdziwym przekonaniu, że decyzja Europejskiej Agencji Leków oznacza, że my w sposób bezrefleksyjny musimy musimy zrealizować to literalnie tak jak zostało powiedziane. Są możliwości i to jest legalne z punktu widzenia prawa europejskiego".
Jest dokładnie odwrotnie niż Radziwiłł powiedział:
przytłaczająca większość krajów europejskich wprowadziła możliwość zakupu tabletki ellaOne bez recepty i bez ograniczeń wiekowych.
Zobacz, gdzie pigułki są dostępne bez recepty:
Radziwiłł prawdopodobnie posłużył się tu manipulacją - w krajach UE istnieją różne przepisy, także ograniczenia, dotyczące pigułek, jednak są one zupełnie innego rodzaju niż w Polsce. Jednym z nich jest na przykład zakaz sprzedaży antykoncepcji awaryjnej w zwykłych drogeriach - tam pigułki są dostępne jedynie w aptekach.
Min. Radziwiłł wielokrotnie tłumaczył zmiany w ustawie kwestią skutków ubocznych. I znowu nie miał racji.
Odpowiadam za bezpieczeństwo. Leki, które niosą ze sobą zagrożenie - interakcje z innymi lekami, niemożność stosowania w określonych sytuacjach zdrowotnych, a także możliwości przedawkowania, nadużywania. Jeżeli lek ma tego typu działania, jest na receptę
Nie trzeba chyba przypominać lekarzowi, że każdy lek ma w sobie taki potencjał. Każdy lek może zostać przedawkowany, nadużyty, użyty w niewłaściwy sposób. Troska min. Radziwiłła jest jednak wybiórcza.
Nie obejmuje bowiem MaxOn firmy Adamed - leku typu viagra bez recepty, stosowanego w zaburzeniach erekcji. Poza zwykłym w tym przypadku opisem działań niepożądanych (a katalog jest imponujący), w ulotce czytamy ostrzeżenie przed syldenafilem - podstawowym składnikiem zarówno leku MaxOn jak viagry:
"po wprowadzeniu leku zawierającego syldenafil do obrotu zgłaszano też rzadko przypadki niestabilnej dławicy (choroby serca) oraz nagłej śmierci".
Tymczasem ulotka pigułki ellaOne zawiadamia: "Brak zgłoszeń dotyczących szkodliwych skutków po jednoczesnym przyjęciu większej dawki leku niż zalecana". Nieporównywalne są też działania niepożądane obu leków w kategorii "rzadkie, występujące u 1 na 1000 osób". ElleOne może dać przykre dolegliwości, MaxOn grozi udarem, zawałem.
Więcej wyjaśnień i faktów znajdziesz tutaj:
A to jedna z najbardziej szokujących wypowiedzi Radziwiłła. W rozmowie w Radiu Zet przekonywał, że choć antykoncepcja awaryjna będzie od tej pory na receptę, on, jako lekarz, recepty by nie przepisał:
- Chciałbym zapytać bardziej lekarza niż ministra, czy jako lekarz nie przepisałby pan pacjentce pigułki dzień po? - Nie. - A gdyby to była pacjentka zgwałcona? - Nie, nie przepisałbym. Powołałbym się na klauzulę sumienia
Tabletka dzień po - jak OKO.press kilkakrotnie wyjaśniało - działa na trzy sposoby:
Tabletka dzień po nie jest środkiem wczesnoporonnym. Nie narusza rozwoju zarodka, który zagnieździł się w ściance macicy, a zgodnie z definicją Światowej Organizacji Zdrowia dopiero wtedy zaczyna się ciąża.
Minister Radziwiłł wyznaje jednak przekonanie, że życie ma swój początek wcześniej, w momencie połączenia plemnika i komórki jajowej i że tak poczęte życie należy chronić. Ma prawo do wyznawania takiego poglądu, nawet jeśli zagnieżdża się co najwyżej jedna piąta zarodków i to w przypadku w pełni płodnych par.
Zgodnie ze stanowiskiem Komitetu Bioetycznego przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk z 2013 roku tzw. klauzula sumienia daje lekarzom "prawo do odmowy legalnych i uzasadnionych świadczeń zdrowotnych", gdy uznają je za moralnie niegodziwe.
Nawet jednak gdyby utożsamić zapłodnienie komórki jajowej z ciążą, polskie prawo pozwala na aborcję w przypadku gwałtu (w tym pedofilskiego lub kazirodczego), a takich legalnych aborcji jest w Polsce rocznie ledwie kilka.
Choć może to dziwić u ministra, Radziwiłł ma prawo wartość "życia poczętego" i ochronę swego sumienia stawiać wyżej niż obowiązujące prawo. Nawet jeżeli jego sumienie jest wyjątkowe. We wrześniowym sondażu OKO.press tylko 10 proc. badanych było za wprowadzeniem całkowitego zakazu przerywania ciąży, m.in. w przypadku gwałtu. Nawet wśród wyborców PiS tak katolickie sumienie jak Radziwiłł, ma tylko 25 proc. osób.
Sumienie ministra Radziwiłła nie pozwalało mu nie tylko na wypisanie recepty na pigułkę gwałconej kobiecie, ale także na wspieranie par z niepłodnością za pomocą in vitro. W czerwcu 2016 roku zamknął rządowy program dofinansowania in vitro (ale tu niespodzianka: dzieci z programu Tuska i Kopacz ciągle się rodzą - do października 2017 urodziło się ich 8395).
Po zamknięciu programu Radziwiłł przekonywał:
Prawdą jest, że finansowanie procedury [in vitro], która budzi znaczący sprzeciw dużej części społeczeństwa ze środków publicznych, oznacza zmuszanie niektórych do tego, żeby płacili na coś, wobec czego odczuwają poważny konflikt sumienia i sprzeciw.
Specjalnie dla ministra Radziwiłła prezentujemy wyniki badań CBOS. Pokazują one wyraźnie, że już od kilku lat poparcie dla in vitro, także wśród katolików, jest na stałym, wysokim poziomie. W 2015 roku 71 proc. badanych, którzy raz w tygodniu chodzą do kościoła, uważa, że małżeństwa powinny mieć dostęp do metody in vitro.
Zdecydowana większość uważa także, że państwo powinno dofinansowywać zabiegi:
Przy okazji minister zdrowia wygłosił zaskakującą tezę, absurdalną z punktu widzenia administracji państwowej. I etycznie wątpliwą:
Zmuszanie kogokolwiek, by finansował coś, co budzi jego zasadniczy sprzeciw jest niemoralne. Jest niezgodne z konstytucją
I myśl swoją rozwinął:
"Finansowanie procedury, która budzi znaczący sprzeciw dużej części społeczeństwa ze środków publicznych oznacza po prostu zmuszanie niektórych do tego, żeby płacili na coś, wobec czego odczuwają poważny konflikt sumienia. I to jest wystarczający powód, byśmy wszyscy razem nie byli zmuszeni do tego, żeby się na to składać. Nie tylko w medycynie, ale w ogóle w życiu dobrze, żeby towarzyszyła nam refleksja etyczna. Mamy robić nie tylko to, co jest sensowne, ale też to, co jest dobre i zgodne z własnym sumieniem.
Zmuszanie kogokolwiek, by finansował coś, co budzi jego zasadniczy sprzeciw jest niemoralne. Jest niezgodne z konstytucją. Jest niezgodne z wieloma podpisanymi przez Polskę paktami międzynarodowymi. Jeszcze raz powtarzam: in vitro jest legalne, ale jeżeli ktoś nie ma sprzeciwu wobec tego powinien to robić na własny koszt".
Oczywiście, państwo tak nie działa - jest zapewne wiele rzeczy, które są finansowane z pieniędzy publicznych, mimo, że wielu obywateli się z nimi nie zgadza. Sprawdziliśmy, jakie konsekwencje miałoby wprowadzenie w życie idei Radziwiłła.
Konieczne byłoby uzupełnienie Art. 7 Konstytucji: "Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa". Należy dodać "'czyniąc dobro zgodnie z sumieniem wszystkich obywateli". Cały artykuł wyglądać powinien tak:
Art. 7. Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa czyniąc dobro zgodnie z sumieniem wszystkich obywateli.
Doprecyzowania wymaga też art. 53. 1.: "Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii", do którego zapewne nawiązywał min. Radziwiłł. Wystarczy go nieco zmodyfikować:
Art. 53. 1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii. Państwo nie będzie wymagało od nikogo działań sprzecznych z jego sumieniem i religią".
Zasadniczego uzupełnienia wymaga natomiast fatalny art. 84.
Art. 84. "Każdy jest obowiązany do ponoszenia ciężarów i świadczeń publicznych, w tym podatków, określonych w ustawie". Należy dodać "o ile są one zgodne z jego sumieniem".
Minister Radziwiłł przekonująco uzasadnił rezygnację z dalszego finansowania programu in vitro, którego roczny koszt wynosił ok. 80 mln zł. Tego wymaga ochrona sumienia około 20 proc. obywateli i obywatelek, których sumienie cierpi na samą myśl o procedurach in vitro, np. pozyskiwania nasienia (brrr!) czy mrożenia zarodków.
Rozwijając propozycje konstytucyjne Radziwiłła "Oko" dostrzega jednak, że mogą one - zwłaszcza nowy art. 84 - prowadzić do kłopotów finansowych państwa, ponieważ skorzystać z niego będą chciały różne grupy obywateli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze