Pielęgniarki z łódzkiego Centrum Zdrowia Matki Polki biorą L4. Skarżą się na przepracowanie. Rzecznik szpitala: to sezon grypowy, zwolnienia są w granicach normy. Jednak dyrektor zgłosił sprawę do prokuratury i do ZUS. „To szykany 10 proc. pracowników idzie na L4 i kładzie cały szpital? To dyrektor powinien odpowiadać przed prokuraturą za braki kadrowe”.
„Oczywiście, dyrektor ma prawo kontrolować, czy L4 zostało przyznane zgodnie z prawem” – mówi OKO.press Alicja Miszkiewicz, szefowa związku zawodowego pielęgniarek i położnych w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki.
„Przekona się, że pielęgniarki niczego nie udają. Nie muszą. Mają zszargane zdrowie, są wypalone zawodowo. Dotychczas przychodziły do pracy z przewlekłą, niedoleczoną grypą, bólami kręgosłupa. Żeby sprostać pracy ponad siły, same podłączały się do kroplówki.
Ich protest polega po prostu na tym, że pracują tak, jak powinny — szanując własne zdrowie. I co? Cały szpital przestał funkcjonwać".
Pielęgniarki z łódzkiego Centrum Zdrowia Matki Polki są sporze zbiorowym z dyrekcją od lat. „Etapami udawało nam się różne problemy zażegnywać, ale najważniejszy pozostał – przepracowanie i brak kadr” – mówi Miszkiewicz.
Pielęgniarki postulują między innymi:
„Postulaty formułowałyśmy z myślą o przyszłości placówki. Wcześniej ustaliłyśmy z dyrektorem, że zatrudni 70 nowych pielęgniarek. Przyszło tylko 29, bo na rynku nie ma więcej kadry medycznej. A kto będzie pracował, kiedy doświadczone pielęgniarki odejdą za chwilę na emeryturę?”
Postulat finansowej zachęty dla najstarszych stażem jest próbą ratowania sytuacji. „Teraz pielęgniarki z 30-letnim stażem po bardzo dobrych szkołach pielęgniarskich zarabiają mniej od świeżo zatrudnionych – nawet 1000 zł. Bo tamte są po studiach” – tłumaczy Miszkiewicz.
Ale co z doświadczeniem? „Nowe osoby muszą się przecież wiele nauczyć, proces adaptacyjny jest długi. Chcieliśmy zatrzymać starą kadrę, bp to na ich doświadczeniu i pracy opiera się dziś cały szpital”.
O nowe osoby w ogóle jest trudno. „Przychodzą i zaraz rezygnują. Kto by chciał pracować w takich warunkach? Pielęgniarki zgłaszają potworne obciążenia pracą” – wyjaśnia Miszkiewicz.
„Mają dość. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o warunki pracy. Mówią: nie dajemy rady, jesteśmy wypalone zawodowe. Mają zrujnowane kręgosłupy od dźwigania pacjentów, bo brakuje służb pomocniczych, a na rehabilitację nigdy nie ma czasu. Ich organizmy są wymęczone od nieprzespanych nocy na dyżurach”.
„Wydawało nam się, że pracodawca zauważy, że za chwile nie będzie miał kim pracować”.
W czwartek 14 marca na zwolnieniu lekarskim było 120 pielęgniarek. Przy stołach operacyjnych brakowało obsady, więc wstrzymano planowane zabiegi. W piątek rzecznik Instytutu Adam Czerwiński deklarował, że oddziały szpitalne funkcjonowały już bez zakłóceń.
„W Instytucie Centrum Zdrowia Matki pracuje około tysiąca pielęgniarek i położnych. Zazwyczaj ok. 10 proc. z nich korzysta ze zwolnień lekarskich. Od początku tygodnia na zwolnieniach przebywa około 120 pielęgniarek. W związku z wynikającym ze zmiennej pogody sezonem infekcyjnym nie chcemy odczytywać opisywanych zdarzeń jako jakiejkolwiek formy protestu” – mówił Czerwiński.
Ale: „Kierując się troską o pacjentów i aby rozwiać wątpliwości dotyczące przyczyn nieobecności personelu, powiadomiliśmy ZUS oraz prokuraturę”.
Pielęgniarki nie kryją oburzenia.
„Dyrektor takim posunięciem podważył autorytet samych lekarzy! W końcu to oni wystawiają zwolnienia, więc jak rozumieć to zgłoszenie? Że są nieprofesjonalni albo łamią prawo?” – pyta Miszkiewicz.
„W efekcie lekarze boją się teraz wystawiać L4, nawet jak ktoś jest naprawdę chory” – opowiada jedna z pielęgniarek pracujących w Matce Polce, której lekarz odmówił dłuższego zwolnienia, mimo przewlekłej choroby po tym, jak dowiedział się, że w związku ze zgłoszeniem wystawiane L4 będą dokładnie weryfikowane.
„Taki sposób zarządzania to mobbing i zastraszanie personelu. Dyrektor tak naprawdę doniósł sam na siebie, bo to on odpowiada za organizację pracy i braki kadrowe, to przecież tylko około 10 proc. personelu. Może to pielęgniarki powinny złożyć zawiadomienie do prokuratury w związku z przepracowaniem?” – pyta Małgorzata Hirzewska, pielęgniarka z jednego z łódzkich szpitali.
Ale braki kadrowe trudno wykazać.
Z początkiem 2019 roku weszło w życie Rozporządzenia Ministerstwa Zdrowia w sprawie świadczeń gwarantowanych z zakresu leczenia szpitalnego, w którym określono normy zatrudnienia dla pielęgniarek na poszczególnych oddziałach szpitalnych w przeliczeniu na łóżka.
„Problem w tym, że u nas łóżka nie są dobrym miernikiem, bo nie przekładają się na realną liczbę pacjentów” – zwraca uwagę Miszkiewicz.
„Rozporządzenia które tworzy ustawodawca nie przekłada się na rzeczywistość – mamy dwa razy więcej pacjentów niż to przewidują normy”.
„Na oddziale mnóstwo dzieci, których nie można zostawić nawet na chwilę, a tu pilne przyjęcie. I dziewczyny jeżdżą potem z pacjentką w tę i z powrotem pół dnia — wywiad, badania, konsultacje, dokumentacja...
Ale jeśli pacjent nie zostanie na noc, nie liczy się jako »łóżko«. Liczba pacjentów i liczba łóżek w ogóle sie nie pokrywają!"
„Wystąpiłyśmy do pracodawcy z prośbą o wyliczenie dobowej ilości pacjentów, którzy trafiają w instytucie pod opiekę pielęgniarek oraz podanie ilu pacjentów przypada na pielęgniarkę. Wyliczenia, które otrzymałyśmy, w najmniejszym stopniu nie przekładały się na dane przekazywane przez pielęgniarki w raportach. Przesłaliśmy te statystyki do Ministerstwa z prośbą o interpretację w kontekście nowego rozporządzenia. Do dzisiaj nie dostałyśmy odpowiedzi. Z nieoficjalnych wyliczeń wynika, że realnie obłożenie łóżek sięga 150 proc.".
„Ustawodawcy tworzą rozporządzenia na papierze, a papier wszystko przyjmie. Nasza codzienność jest jednak zupełnie inna”.
„Nie pracuję w ICZMP, ale mogę sobie wyobrazić co się tam dzieje. Że tak jak u nas zamiast rozmowy są wymuszenia i zastraszanie” - mówi Hirzewska. „Rozmowy na temat podwyżki czy poprawy warunków pracy to walenie głową w mur – nikt nie podejmuje rozmów".
„W ogóle nie bierze się pod uwagę, że czasem chorujemy, że doświadczony personel pójdzie zaraz na emeryturę, a osoby młode przychodzą na chwilę i rezygnują. Wyjeżdżają za granicę”.
„Do tego wmawia się nam, że jest za dużo pielęgniarek, stosując różne manipulacje. Bo jak to inaczej nazwać, jeśli w ramach kontraktu mamy do obsłużenia 36 łóżek, ale są jeszcze te nieobjęte kontraktem, których się nie wykazuje? A dla nas to pacjent jak każdy inny. W efekcie obsługujemy ponad 50 łóżek, ale na papierze wszystko się zgadza. Kiedy żądamy zmniejszenia ilości łóżek, mówi się nam — no, to będzie trzeba zwolnić pielęgniarki”.
„Do opieki nad pacjentem poudarowym potrzebne są np. cztery pielęgniarki. Bo nie mamy żadnych podnośników, więc pacjenta dźwigamy same. A jak, kiedy jest nas za mało? Wołamy na pomoc salowe, które mają zupełnie inne obowiązki”.
"To takie przeciąganie kołdry, żeby wszystko jakoś załatać. Ale ile da się jeszcze tak wytrzymać?"
„Cały system służby zdrowia funkcjonuje tak naprawdę dzięki chronicznemu przepracowaniu, dzięki moim koleżankom, które pracują w kilku miejscach naraz. W jednym szpitalu na etat, w innych na zlecenia. Jeśli pewnego dnia przestaną, cały system upadnie”.
Co mogą zrobić pielęgniarki? Niewiele. Prawo w praktyce zabrania im strajku. Pielęgniarki z Przemyśla prowadziły protest głodowy cały czas przy tym pracując. Niektóre nawet 30 dni.
Przy braku możliwości zastrajkowania, walka z dyrekcją jest bardzo nierówna. „Wracając do pracy po zwolnieniach są szykanowane i mobbingowane. Przenosi się je na inne oddziały, co w najmniejszym stopniu nie służy pacjentowi. Muszą się przyuczać do nowego stanowiska, a pacjent na tym cierpi. Pracodawca poprzez przesunięcia pracowników szantażuje ich, że każde zwolnienie będzie karane” – mówi Miszkiewicz.
„Pracuję od 1988 roku, kiedy w ICZMP urodziło się pierwsze dziecko. Tak strasznej atmosfery jak obecnie nigdy wcześniej nie było. Pielęgniarki i położne przychodzą do pracy zestresowane, nigdy nie wiedzą, co postanowi pracodawca. Odliczają czas do emerytury lub szukają innych miejsc pracy”.
„Pielęgniarki boją się dyrekcji, te, które odważą się żądać zmian, są często przesuwane na cięższe oddziały albo na takie stanowiska, w których ciężko im się będzie odnaleźć” – mówi Hirzewska.
„Kiedy pielęgniarki idą na zwolnienia, zaraz pojawia się argument, że odchodzą od łóżek, narażają życie i zdrowie pacjentów. A one narażają swoje życie i zdrowie codziennie, pracując ponad siły, w stresie niedocenionego i często niedofinansowanego zawodu. Ile tak można, zanim się człowiek załamie?” – mówi Hirzewska.
„Mówi się o nas: personel średni, słyszałam też kiedyś: podawaczki. Kiedy domagamy się lepszych warunków pracy, słyszymy, że zastąpią nas kimś innym, np. opiekunami medycznymi. A pielęgniarki to przecież osobny niezależny zawód. Obecnie pielęgniarki mają wyższe wykształcenie, studia i specjalizacje często opłacają z własnej kieszeni. Trzeba zmienić stereotyp myślenia i zacząć ten zawód doceniać, żeby coś zmienić. Bo kto przyjdzie po nas?”
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze