"Jesteśmy przyjaciółmi projektu powiązania funduszy UE z przestrzeganiem reguł państwa prawa" - podkreśliła premier Finlandii na rozpoczęcie fińskiej prezydencji w Radzie UE. Wygląda na to, że wbrew nadziejom rządu PiS, kolejne miesiące przyniosą przyspieszenie prac nad projektem Komisji, który dla Polski może okazać się karą za "reformy" sądownictwa Ziobry
"Jesteśmy zdeterminowani, by wprowadzić dwa mechanizmy praworządnościowe. Jeden to dialog o rządach prawa, a drugi powiązany z nowymi Wieloletnimi Ramami Finansowymi" - mówiła premier Finlandii Tytti Tuppurainen w wystąpieniu przed krajowym parlamentem 22 lipca.
Fińska prezydencja w Radzie UE rozpoczęła się 1 lipca i potrwa do końca 2019 roku. Za jeden z czterech priorytetów na najbliższe sześć miesięcy Finowie obrali sobie kwestie związane z poszanowaniem rządów prawa. Bo, jak podkreśliła fińska premier,
bez szacunku dla wspólnotowych wartości i zasad, pragmatyczna współpraca w ramach UE będzie po prostu niemożliwa.
Finowie nie rzucają słów na wiatr. Podczas spotkania Rady UE 18 lipca rozdystrybuowali delegacjom państw członkowskich kwestionariusze z terminem odpowiedzi 26 sierpnia. Jak ustalił Tomasz Bielecki dla "Deutsche Welle", jedno z pytań brzmi następująco: "Jaką drogę widzą państwo w sprawie ochrony budżetu UE w przypadku uogólnionych braków w praworządności?”.
Wydaje się, że przegłosowanie mechanizmu, który pozwoli KE zawieszać wypłaty unijnych pieniędzy za braki w praworządności, to tylko kwestia czasu.
Dla rządu PiS takie wzmożenie po stronie nowej prezydencji jest bardzo nie na rękę. I choć wzmocniona ekipa PiS w europarlamencie zażarcie broni rządowych "reform" sądownictwa, widać już, że nadchodzące miesiące przyniosą kolejną odsłonę potyczki o rządy prawa w Polsce. Mogą one kosztować Polskę utratę pieniędzy z budżetu UE.
"Podczas dwuipółgodzinnej rozmowy ani razu pani przewodnicząca nie wspomniała o tej kwestii [praworządności - red.], ani razu nie poruszyliśmy tej kwestii" - cieszył się Mateusz Morawiecki po rozmowie z Ursulą von der Leyen w czwartek 25 lipca.
Ale choć nowo wybrana szefowa KE robi co może, by nie alienować krajów Europy Środkowej i nawiązać dobre relacje z rządem PiS, sama wielokrotnie podkreślała, że jest zwolenniczką wprowadzenia nowego mechanizmu na rzecz ochrony praworządności. To, że taki mechanizm powstanie, obiecała w swoim wystąpieniu w PE.
"W pełni popieram mechanizm praworządnościowy dla całej Unii. Chodzi o nowe narzędzie, nie o alternatywę dla istniejących środków” – podkreśliła von der Leyen.
Środki obrony wartości UE przed naruszeniami rzeczywiście istnieją już w europejskim prawie - to procedura art. 7 Traktatu o UE i kontrola w ramach tzw. Europejskiego Semestru. Czas pokazał, że są one jednak nieefektywne.
"Myślę, że Komisja wie już, że artykuł 7 i polityczne straszenie nic nie dają. Zadziałała tylko skarga do TSUE. Podziałać mogłaby więc też konkretna groźba finansowych sankcji” – mówił OKO.press dr Piotr Bogdanowicz, ekspert prawa europejskiego z Uniwersytetu Warszawskiego.
Von der Leyen stoi na stanowisku, że korzystanie z mechanizmów budżetowych powinno być ostatecznością.
Jednak jej Komisja obejmie urząd dopiero w listopadzie, a do tego czasu ekipa Jeana-Claude'a Junckera kontynuuje prace nad nowymi mechanizmami obrony praworządności. W fińskiej prezydencji zyskała nową sojuszniczkę.
Do Rady trafił już bowiem projekt powiązania unijnych funduszy z praworządnością z maja 2018 roku. To wtedy KE zaproponowała rozporządzenie, które miało chronić unijny budżet przed "uogólnionymi brakami w zakresie praworządności w państwach członkowskich”.
Pomysłodawcą mechanizmu był urzędujący unijny komisarz ds. budżetu Günther Oettinger.
Jak pisaliśmy w OKO.press w styczniu, KE w uzasadnieniu do projektu argumentowała, że rządy prawa to warunek konieczny do prawidłowego zarządzania unijnymi funduszami. Dlatego chciała, by w przypadku stwierdzenia uchybień, wypłacanie pieniędzy danemu państwu członkowskiemu mogło zostać wstrzymane.
Jakich uchybień? Projekt zawierał przykładowe kryteria i przykłady, w tym „zagrożenie niezależności wymiaru sprawiedliwości” oraz „niezapobieganie arbitralnym lub bezprawnym decyzjom organów publicznych”.
Sankcjami mogłyby być zawieszenie wypłacania części funduszy, wycofanie się z danej umowy o finansowaniu lub wstrzymanie podpisywanie nowych zobowiązań.
Kwoty przekazane danemu państwu mogłyby też zostać zmniejszone, a wolne środki przeniesione gdzie indziej.
"Mam nadzieję, że ten mechanizm zostanie przyjęty. Propozycja jest konkretna, a zaproponowana procedura dobrze wyważona. Liczę, że zostanie przyjęty w procedurze legislacyjnej" - powiedziała komisarz ds. sprawiedliwości Věra Jourová na spotkaniu z europosłami z komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE) 25 lipca.
Projekt Komisji trafił do Parlamentu Europejskiego, który w styczniu 2019 roku przegłosował do niego poprawki. Europosłowie poszerzyli projekt Komisji - doprecyzowali definicje praworządności oraz to, jak należy badać jej naruszenia.
Przede wszystkim jednak Parlament postanowił zadbać o końcowych odbiorców unijnych funduszy. Bo zdaniem eurodeputowanych instytucje i osoby, które miały ostatecznie skorzystać z unijnych pieniędzy nie powinny być poszkodowane przez nowy mechanizm. Europosłowie dodali do projektu zapis, w świetle którego
"[...] Komisja zapewnia, aby wszelkie kwoty należne od podmiotów rządowych lub państw członkowskich były faktycznie wypłacane ostatecznym odbiorcom lub beneficjentom końcowym".
Choć cel był szczytny, poprawkę sformułowano na tyle nieprecyzyjnie, że do wypłaty wstrzymanych przez UE środków mogłyby zostać zmuszone samorządy, nie władze centralne. Na problem ten po raz pierwszy zwrócili uwagę dziennikarze "Dziennika Gazety Prawnej". Jak zauważyli, władze wojewódzkie wdrażają obecnie ok. 40 proc. unijnych funduszy i to one mogłyby paść ofiarą problemów z praworządnością.
Problem dostrzegli eurodeputowani związani z polską opozycją, którzy poparli poprawki Parlamentu, polscy samorządowcy oraz MSZ. "Zdajemy sobie sprawę, że ta zasada, tak nieprecyzyjnie zapisana, może dotknąć samorządy województw" - powiedział DGP europoseł PO Jan Olbrycht.
Parlament chciał również, by rozporządzenie zaczęło obowiązywać jak najszybciej – tuż po tym, jak zostanie przyjęte i opublikowane w dzienniku urzędowym UE. W pierwotnym projekcie zawieszenie funduszy miało zacząć działać od 2021 roku.
Ale planowane obcinanie funduszy za naruszanie zasady rządów prawa to tylko jeden z finansowych problemów rządu PiS. Wszystko wskazuje bowiem na to, że w nowym siedmioletnim budżecie UE pieniędzy dla Polski w ogóle będzie mniej.
Propozycja kształtu Wieloletnich Ram Finansowych na lata 2021-2027 zakłada mniej środków na politykę spójności - o 10 proc. i na wspólną politykę rolną - o 15 proc. Bo Komisja chce ograniczyć wydatki w związku ze zbliżającym się Brexitem. Chce też zwiększyć środki np. na politykę migracyjną.
Polska miałaby dostać w sumie prawie 100 mld złotych mniej.
W zamyśle Komisji plan wieloletniego budżetu UE powinien był trafić pod negocjacje w Radzie jeszcze przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Od początku 2019 roku wyglądało jednak na to, że to nierealny termin. Negocjacje zapowiedziano na "jesień 2019 roku".
Coraz wyraźniejsze są jednak sygnały, że i tego terminu nie uda się dotrzymać, a negocjacje przesuną się na 2020 rok. Wówczas WRF zająć musiałaby się prezydencja chorwacka lub niemiecka. Żadna z nich nie będzie tym zachwycona.
Polski rząd zapowiada, że będzie walczył o zwiększenie puli przewidzianej dla naszego kraju. Pozycja negocjacyjna PiS jest jednak słaba. Bo Polska odmówiła solidarności przy podziale uchodźców i jest na cenzurowanym przez rozmontowywanie państwa prawa. Nie wiadomo też, czy po październikowych wyborach unijny budżet negocjować będzie ten sam rząd.
Sądownictwo
Mateusz Morawiecki
Ursula von der Leyen
Komisja Europejska
Parlament Europejski VIII kadencji
Unia Europejska
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze