0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: DARIO PIGNATELLIDARIO PIGNATELLI

"Pracowaliśmy bardzo ciężko, by osiągnąć porozumienie. Niestety, dziś okazało się, że to niemożliwe. Zrozumieliśmy, że potrzebujemy więcej czasu" - powiedział dziennikarzom podczas konferencji prasowej w piątek przewodniczący RE Charles Michel.

"Prowadzimy negocjacje budżetowe co siedem lat i za każdym razem stają się trudniejsze oraz bardziej skomplikowane" - mówiła szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. I dodała: "Pytacie, co się stało? Tak działa demokracja. Mamy 27 państw członkowskich i każde z nich ma 27 różnych celów".

Merkel wychodzi, czyli zwiastun kłopotów

Pierwsza tura rozmów przy okrągłym stole rozpoczęła się w czwartek 20 lutego 2020 o 17.00 i zakończyła ok. 22.00, gdy w obliczu braku postępów negocjacje opuściła "zmęczona" niemiecka kanclerz Angela Merkel.

Część komentujących uznała jej posunięcie za "najlepszą strategię negocjacyjną", bo kanclerz miała tym samym pokazać siłę, spokój i wiarę w to, że priorytety Niemiec - największego płatnika do budżetu UE - zostaną odzwierciedlone w ostatecznym porozumieniu. Wkrótce potem za przykładem niemieckiej kanclerz poszła większość obecnych na nadzwyczajnym szczycie głów państw członkowskich.

Zakończenie pierwszego dnia negocjacji przed północą świadczyło o tym, jak daleko UE była od osiągnięcia porozumienia.

Z przewodniczącym Charlesem Michelem do późna rozmawiali tylko niektórzy liderzy, w tym np. prezydent Francji Emmanuel Macron, holenderski premier Mark Rutte, czy austriacki kanclerz Sebastian Kurz. Dwaj ostatni opuścili budynek Rady po 1 nad ranem.

Głowy państw negocjowały w czwartek propozycję budżetową, którą Michel przedstawił 14 lutego. Zakłada ona, że budżet wyniesie 1,094 bln euro, czyli 1,07 proc unijnego PNB. To mniej, niż chciała Komisja Europejska i Parlament, ale więcej, niż chcieliby najbardziej "oszczędni" członkowie Unii. Ci ostatni naciskają, by było to maksymalnie 1 proc.

Przeczytaj także:

Negocjacje miały rozpocząć się na nowo w piątek, 21 lutego o godz. 10. Do późnego popołudnia przeciągały się jednak rozmowy bilateralne i spotkania w grupach regionalnych. Europejscy liderzy ponownie usiedli do okrągłego stołu dopiero późnym wieczorem.

"Małe cuda czasem się zdarzają" - powiedział w nocy z czwartku na piątek Mark Rutte, licząc na porozumienie. Jak się okazało, zdarzają się rzadko.

Wojna o rabaty

Propozycja Charlesa Michela miała dogodzić większości członków UE. Żaden z nich nie był jednak do końca zadowolony.

Jedną z głównych osi czwartkowych dyskusji były tzw. "rabaty" dla pięciu krajów, które wkładają do unijnego budżetu najwięcej pieniędzy. Część państw - w tym Francja i Włochy - liczyła, że po wyjściu Wielkiej Brytanii tego typu ulgi znikną zupełnie.

"Włosi i Francuzi wiedzą, że za każde euro rabatu dla Austrii, Niemiec, Danii, Szwecji czy Holandii ktoś w UE będzie musiał zapłacić. Największy ciężar utrzymania tego systemu spada właśnie na nich" - powiedział OKO.press nieoficjalnie jeden z eurodeputowanych.

Michel zaproponował, by rabaty zostały utrzymane, ale w ciągu siedmiu lat były stopniowo wycofywane. To wzbudziło wyraźny sprzeciw m.in. Angeli Merkel.

W obliczu braku postępów w piątek 21 lutego po południu korektę propozycji Michela przedstawiła Komisja Europejska. KE proponowała m.in. utrzymanie rabatów na stałe oraz ulgi celne dla Holandii, której rząd jest głównym orędownikiem budżetowych cięć.

Francuzom zaoferowała więcej pieniędzy na rolnictwo, a walczącym o fundusze spójności dodatkowe środki na ten cel. Chce także zwiększenia kwoty na Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, który ma pomóc m.in. Polsce w osiągnięciu neutralności klimatycznej.

Zwolennicy "modernizowania budżetu" - np. Holendrzy - mogli jednak czuć się rozczarowani, bo KE nie zaproponowała dodatkowych pieniędzy na badania, rozwój i migrantów. Programy takie jak np. Horyzont 2020 czy Instrument Sąsiedztwa miałyby zostać ograniczone.

Pomysł został ostatecznie odrzucony przez uczestników szczytu.

Jaki budżet po brexicie?

Brexit pozostawił UE z palącym problemem – dziurą budżetową w wysokości 75 mld euro. Unia stoi też przed nowymi wyzwaniami, (np. katastrofą klimatyczną) odpowiedź na które będzie wymagała ogromnych inwestycji i finansowych przesunięć.

Dlatego też tegoroczne negocjacje budżetowe są najbardziej skomplikowane od wielu lat. A także poważnie spóźnione, bo w pierwotnym zamierzeniu Komisji Europejskiej miały zakończyć się rok temu. Czas goni Unię, która musi przyjąć regulację Wieloletnich Ram Finansowych, by móc wypłacać środki od 2021 roku.

Już dziś wiele wskazuje jednak, że może nie zdążyć. Eurodeputowani zwrócili się do KE o przygotowanie planu awaryjnego na przyszły rok, gdyby budżetu nie udało się przyjąć do czerwca 2020. Komisja kategorycznie odmawia przyjęcia do wiadomości takiej możliwości.

Podobnie podchodzi do sprawy przewodniczący Rady Europejskiej. Były premier Belgii Charles Michel objął to stanowisko w listopadzie 2019 roku - to dla niego pierwszy tak poważny test. Choć mało kto w Brukseli spodziewa się, że państwa członkowskie dobiją targu za tym podejściem, Michel naciska na wypracowanie porozumienia.

„Najlepszy moment jest teraz, potem będzie tylko trudniej. Bez porozumienia nie będziemy w stanie zacząć planować naszych wydatków na następne lata. A potrzebujemy jeszcze zgody Parlamentu Europejskiego. Rozumiemy, że każdy kraj ma własne potrzeby, ale musimy się spieszyć” - tłumaczyli pozycję negocjacyjną przewodniczącego urzędnicy Rady.

Oszczędni czy skąpi?

Podczas negocjacji w Radzie ścierały się różne wizje przyszłości Unii. Główny podział przebiega tzw. "oszczędną czwórką" - czterema krajami, które chcą zmniejszenia budżetu UE, a "przyjaciółmi spójności", czyli zwolennikami utrzymania dotychczasowego poziomu finansowania.

"Oszczędna czwórka" - Austria, Dania, Holandia i Szwecja - argumentowała, że brexit jest doskonałą okazją, by zmniejszyć i przeorganizować unijny budżet. "Przyjaciele spójności" - Czechy, Węgry, Polska, Słowacja, Estonia, Chorwacja, Malta, Słowenia, Bułgaria, Cypr, Litwa, Łotwa, Rumunia, Włochy, Portugalia i Grecja - sprzeciwiają się planom ograniczenia pieniędzy na fundusze regionalne i rolnictwo.

W piątek 21 lutego, drugiego dnia negocjacji, premier Węgier Viktor Orbán tłumaczył reporterom, że chciałby, by unijny budżet był bliższy hojnej propozycji PE (więcej na ten temat poniżej). O konieczności przyjęcia "bardziej ambitnego budżetu" pisał także w tym tygodniu w artykułach dla "Die Welt" i "Financial Times" polski premier Mateusz Morawiecki.

Tego samego dnia austriacki kanclerz Sebastian Kurz podkreślał, że na stole jest już tylko znacznie bardziej okrojona propozycja przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela, co uważa za "ruch w dobrym kierunku".

Każdy kraj ma własne specyficzne potrzeby i oczekiwania. Każdy może też ostatecznie zawetować budżet, do którego przyjęcia wymagana jest jednomyślna zgoda.

KE chce mniej, PE więcej

W pierwotnym projekcie z maja 2018 roku Komisja Europejska zaproponowała gruntowną reformę budżetu Unii. Poważne cięcia zapowiedziała zwłaszcza w funduszach przeznaczonych na spójność i rolnictwo - oba miały zmaleć o ok. 50 mld euro. Więcej środków Komisja chciała natomiast przeznaczyć na obronność, innowacje i politykę sąsiedztwa.

KE chciała, by po wyjściu Wielkiej Brytanii, Unia skupiła się na nowych priorytetach. Od dłuższego czasu w Brukseli mówi się zwłaszcza o konieczności zasadniczych zmian we Wspólnej Polityce Rolnej, która pochłania jedną trzecią budżetu, a zdaniem wielu ekspertów jest przestarzała - nie odpowiada dziś realnym potrzebom sektora.

Przeciwko tak drastycznym zmianom wystąpił Parlament Europejski, do którego w pierwszej kolejności trafił projekt KE. Eurodeputowani zaproponowali znacznie większy budżet w wysokości 1,324 biliona euro, co odpowiadać miało 1,3 proc. unijnego PNB (w projekcie KE było to 1,104 biliona i 1,08 proc.).

Propozycja PE zakładała także, że Unia po brexicie znajdzie nowe źródła finansowania. Tzw. "dochody własne" miałyby wzrosnąć dzięki m.in. dzięki likwidacji rabatów dla tych krajów, które wkładają do unijnej kiesy największe kwoty. Oprócz Wielkiej Brytanii z ulg korzystają dziś Niemcy, Holandia, Austria, Dania i Szwecja.

Poza dodatkowymi wpłatami od najbogatszych członków UE, PE zaproponował, żeby Unia pozyskała pieniądze np. z opłat za niezrecyklingowany plastik i nadwyżek z systemu handlu emisjami CO2.

Cięcia fińskie i propozycja Michela

Po propozycji Parlamentu projekt trafił do fińskiej prezydencji w Radzie UE. Finlandia przewodniczyła obradom Rady przez sześć miesięcy od lipca do końca 2019 roku.

"Finowie cięli wszystko" - mówi OKO.press jeden z eurodeputowanych. "Każdej grupie obcięli to, na czym najbardziej jej zależało. Tzw. oszczędni chcieli więcej funduszy na badania, digitalizację. Przyjaciele spójności - na spójność i rolnictwo. Prezydencja unieszczęśliwiła i jednych, i drugich".

Budżet wg. Finów miał wynieść w sumie 1,080 biliona euro i 1,06 proc. PNB.

W międzyczasie pracę rozpoczęła nowa Komisja Europejska pod wodzą Ursuli von der Leyen - z nowymi priorytetami, m.in. Nowym Zielonym Ładem. W jego ramach KE chce zmobilizować 1 bln euro, z czego 500 milionów ma pochodzić z różnych polityk europejskich - np. polityki spójności, transportowej czy rolnej.

Komisja postanowiła także, że konieczne będzie utworzenie Funduszu Sprawiedliwej Transformacji w wysokości 7,5 mld euro, by pomóc krajom szczególnie zacofanym pod względem neutralności klimatycznej.

Ostateczna propozycja, którą przed negocjacjami przedstawił szef Rady Europejskiej to skorygowany projekt Finów. "Charles Michel dokonał wewnętrznych przesunięć. Dodał trochę więcej na spójność, nieco więcej na rolnictwo, jest 7,5 mld na FST. Zostają bardzo poważne cięcia, zwłaszcza w funduszach na badania naukowe" - tłumaczy jeden z europosłów.

Eurodeputowani zapowiedzieli, że jeśli propozycja podobna do projektu Michela zostanie przyjęta przez Radę, nie otrzyma zgody PE, niezbędnej do zatwierdzenia budżetu. Takie weto wydaje się jednak mało prawdopodobne - PE ma świadomość presji czasu.

;
Na zdjęciu Maria Pankowska
Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.

Komentarze