Jeżeli zanalizować partyjne notowania na zimno, jak notowania giełdowe, wychodzi na to, że pisowski dołek notowań "po Tusku" nie oznacza jeszcze trendu spadkowego. Natomiast Platforma i Nowoczesna są na jednej huśtawce: Petru w dół, to Schetyna w górę. Analiza sondaży bez dwóch typowych w mediach zmyłek
OKO.press przedstawia analizę sondaży poparcia partii politycznych od wyborów 2015 do końca kwietnia 2017 roku. Mamy nadzieję, że pozwoli ona rzetelnie odpowiedzieć na dwa gorące pytania: czy PiS (wreszcie...) traci poparcie i czy PO zyskuje kosztem Nowoczesnej. Unikniemy jednocześnie dwóch zmyłek, które przy typowych prezentacjach wyników wprowadzają w błąd opinię publiczną:
Przedstawiamy pomiary trzech renomowanych pracowni: Kantar Millward Brown, Kantar Public (dawniej TNS Polska i OBOP) oraz IPSOS. Sprawdzamy notowania PiS (kolor czerwony), PO (pomarańczowy), Nowoczesnej (niebieski). Łączne (suma) notowania PO i N - na fioletowo.
.
Wyniki tych trzech sondażowni prowadzą do podobnych wniosków.
Pytanie o to, czy po 18 miesiącach rządów PiS zaczyna wreszcie tracić poparcie, wymaga stwierdzenia, czy obserwujemy trend spadkowy. Nie wystarczy zauważyć, że w marcu PiS stracił sporo poparcia, co prawie na pewno było wynikiem politycznej klapy na szczycie w Brukseli 8 marca 2017.
Wielu publicystów widzi w spadku notowań PiS po szczycie w Brukseli "początek końca" PiS. Tak może być, ale to może być jednorazowe wahanie, a nie tendencja.
Analitycy giełdowi używają tu prostej techniki obserwacji trendów. Przyjmują, że naturalne są wahania notowań (spółek giełdowych albo partii politycznych) i zaznaczają na wykresach tzw. szczyty (gdy notowania osiągają wyższe wartości) i dołki (gdy spadają niżej). A następnie sprawdzają, jak zmienia się poziom kolejnych szczytów/dołków. Jeżeli ich poziom się nie zmienia, to trendu nie ma, są tylko wahania.
Analiza wyników Kantar Millward Brown wskazuje, że w ciągu 18 miesięcy PiS miał trzy szczyty i cztery dołki (na ilustracji do tekstu - wyżej zaznaczone są one krótkimi kreskami: zielonymi - szczyty i czerwonymi - dołki).
Kolejne szczyty PiS wynosiły: 38 proc. (w listopadzie 2015), 39 proc. w czerwcu 2016 i 39 proc. w marcu 2017. Czyli szczyty są wciąż tak samo wysokie.
Dołki zaś: w grudniu 2015 sięgnęły - 34 proc., w marcu 2016 - 32 proc., w październiku 2016 - 33 proc. i w kwietniu 2017 - 31 proc.
Kwietniowy dołek jest nieco tylko głębszy niż poprzednie, ale nie na tyle, by mówić o tendencji spadkowej. Na razie możemy bezpiecznie powiedzieć, że jest to typowe dla powyborczych notowań PiS wahnięcie w dół.
Analizowane sondaże wskazują jednoznacznie, że PiS nie zanotował zatem tzw. premii wyborczej, bo nawet najwyższe szczyty nie są (statystycznie) wyższe niż 37,58 proc. uzyskane w wyborach 2015 roku. To kiepskie osiągnięcie w porównaniu z własna przeszłością: w 2005 roku PiS wygrał wybory wynikiem 27 proc., ale potem w badaniach poszybował na 40 proc. W 2007 roku z kolei Platforma zmiotła PiS wynikiem 41 proc., ale w sondażach sięgnęła nawet 50 proc.
Podobnie jest ze szczytami PiS w Kantar Public: 37 proc., 37 proc., 35 proc. Kwietniowy 2017 dołek (31 proc.) jest wręcz wyższy niż marcowy 2016 (29 proc.)!
Najnowszy sondaż Kantar Public z 30 kwietnia 2017 (trudno widoczny na wykresie), pokazuje, że dół "po Tusku" już raczej nie będzie się pogłębiał. PiS uzyskał 31 proc., ale po przeliczeniu wśród osób zdecydowanych, kogo poprzeć, daje to aż 37 proc.
Sondaży IPSOS dla OKO.press było zbyt mało, żeby analizować dołki i szczyty. Zobaczymy, jakie będą notowania PiS w następnym badaniu.
Analiza wyników trzech sondażowni pokazuje klarownie, że notowania PO i .N przypominają huśtawkę: gdy rośnie Schetyna, Petru traci, i odwrotnie. Na wszystkich trzech wykresach daje to obraz niemal idealnej symetrii wykresów PO i .N względem linii poparcia partyjnego na poziomie 20-21 proc. (zobacz ilustrację do tekstu). Gdy PO wyrasta powyżej tej linii, Nowoczesna spada - i to niemal dokładnie o tyle samo. Potwierdza to wnioski z sondażu OKO.press o silnych przepływach między tymi dwiema partiami.
Zestawiając sondaże liczyliśmy też łączne poparcie dla PO i .N, czyli dwóch głównych partii opozycyjnych (linia fioletowa). W porównaniu z wynikiem wyborczym (obie partie uciułały tylko niecałe 33 proc.) nastąpił tu wzrost notowań, bo nawet najgłębsze dołki były wyższe: 38-39 proc. w Millward Brown), 35-37 w Kantar Public, 38 proc w IPSOS.
Największy szczyt opozycji (44 proc. w Millward Brown i 46 proc. w Kantar Public) miał miejsce w grudniu 2015/styczniu 2016, podczas pierwszej fali protestów przeciw państwu PiS. Kolejny szczyt w grudniu 2016 sięgnął tylko 42 proc. (Millward Brown i IPSOS).
Obecne notowania Nowoczesnej - ok. 5 proc. poparcia - to już nie dołek, ale dół. Dzięki temu PO notuje powyborczy szczyt na poziomie 32-33 proc. Analitycy giełdowi nie mieliby wątpliwości, że oba trendy są bardzo silne i tylko bardzo wyraźny błąd PO i/lub mocny ruch Nowoczesnej mógłby je odwrócić.
Jeżeli przyjąć - a wydaje się to bardzo prawdopodobne - że Nowoczesna płaci za błędy swojego lidera podczas okupacji Sejmu w grudniu 2016 (wyjazd na urlop do Portugalii oraz podjęcie gry z PiS), takim krokiem naprawczym mogłaby być zmiana lidera, nie tylko na poziomie klubu parlamentarnego (26 kwietnia jego szefową została Katarzyna Lubnauer), ale całej partii.
Opinia publiczna jest zalewana informacjami o partyjnych sondażach. W kwietniu 2017 było ich aż 13 (wg zestawienia na ewybory.eu), ale to dlatego, że zakotłowało się w notowaniach. Normalnie jest sześć do ośmiu miesięcznie. Trudno się połapać, bo wyniki czasem bardzo się różnią.
Sondażownie, a zwłaszcza media, podają wyniki badań utożsamiając je z prognozą wyborczą. O ostatnim sondażu Kantar Public z 30 kwietnia 2017,\ "Wiadomości" TVP informowały tak: gdyby wybory odbywały się obecnie wygrałby je PiS z wynikiem 31 proc., przed PO - 29 proc. W Sejmie znalazłyby się jeszcze Kukiz’15 (9 proc.) i SLD (5 proc.). Poza Sejmem: Nowoczesna (4 proc.) oraz Wolność, Polskie Stronnictwo Ludowe i Razem (po 2 proc.)".
Taki był wynik sondażu, ale to nie znaczy, że taka prognoza wyniku wyborów wynika z tego sondażu.
Pomińmy nawet losowy błąd pomiaru, który sprawia, że tak naprawdę PiS remisuje z PO, SLD może nie wejść, a Nowoczesna może wejść do Sejmu (to drugie mało prawdopodobne) - o tym często się przypomina. Jest drugi problem.
Wyniki sondażu Kantar Public są z pewnością zaniżone wobec prognozy wyborczej, bo aż 16 proc. badanych zadeklarowało udział w wyborach, ale nie wskazało, na kogo zagłosują.
Gdyby policzyć poparcie partyjne tylko wśród osób zdecydowanych na kogo chcą głosować, poparcie dla PiS urośnie z 31 proc. aż do 37 proc., a dla PO z 29 do 34,5 proc. Oczywiście im słabsza partia tym mniej zyskuje na takim przeliczeniu. Po korekcie Kukiz 15 miałby 11 proc., SLD - 6 proc, a Nowoczesna - 5 proc. (dokładnie 4,76 proc.).
To tylko obarczone błędem przybliżenie, bo nie wiemy, czy i jak zagłosowaliby ostatecznie niezdecydowani, ale lepsze to niż zaniżanie poparcia partyjnego. Zwłaszcza, że odsetki niezdecydowanych się różnią i tym samym wyniki różnych sondażowni są trudne do porównania. A porównujemy je przecież także z realnymi wyborami 2015, w których nawet najbardziej "niezdecydowani" głosujący, kogoś jednak wybrali.
Wyniki sondaży się różnią, ale czasem te różnice są wręcz szokujące. W zakończonym 11 kwietnia 2017 badaniu Kantar Public zmierzył 38 proc. dla PiS i 19 proc. dla PO. W sondażu z 12 kwietnia 2017 Kantar Public uzyskał natomiast: 28 proc. dla PiS i 27 proc. dla PO. Ta sama firma niemal dzień po dniu podaje tak różne wyniki.
Tajemnica kryje się w metodzie badawczej: 28 do 27 proc. uzyskano w badaniu telefonicznym, 38 do 19 proc. w badaniu bezpośrednim, tzw. face to face , czyli twarzą w twarz, w mieszkaniu respondenta/tki.
Różnica między sondażami telefonicznymi a bezpośrednimi są zawsze takie same: face to face z ankieterem daje znacznie wyższe poparcie dla PiS niż telefon. W poprzednich dekadach metoda bezpośrednia faworyzowała rządzące SLD, a potem PO.
Można by przypuszczać, że bezpośrednia rozmowa we własnym domu będzie dawać bardziej trafny pomiar postaw politycznych niż szybki telefon, bo osoba badana ma czas do namysłu, może zobaczyć listę partii do wyboru. A jednak jest odwrotnie.
Jak wynika z analiz socjologów SWPS (Maksymiliana Bieleckiego, Mikołaja Cześnika i Michała Wenzla), sondaże telefoniczne przed wyborami prezydenckimi 2015 dawały lepsze prognozy niż metoda bezpośrednia. Podobnie było w wyborach prezydenckich 2010. Po wyborach komisja naukowców pod przewodnictwem prof. Henryka Domańskiego stwierdziła nawet oficjalnie, że sondaże telefoniczne trafniej odtwarzają preferencje Polaków.
Na trzy dni przed wyborami 2015 TNS Polska zrobił badanie metodą telefoniczną i bezpośrednią. W pierwszej niemal trafił (prognozował dla PiS 37,8 proc. a dla PO 24,1 proc.), w drugiej znacząco się pomylił (32,5 proc. i 26,3 proc.).
Dlaczego metoda badania ma takie znaczenie? Ankieter, który odwiedza badanego/ną w domu jest postrzegany jako element "systemu". Jacyś „oni” chcą poznać moje poglądy - myśli (słusznie) osoba badana. Może przy tym (niesłusznie) mieć wątpliwości, czy zapisywane na laptopie odpowiedzi rzeczywiście pozostaną anonimowe, zwłaszcza, że wcześnie dostał pocztą tzw. kartę zapowiedzi (żeby był w domu). "Jakby co, mają mnie w ręku..." - może pomyśleć.
Jednocześnie osoba badana wie, co dziś mówi rządzący PiS o swych przeciwnikach czy krytykach: że "gorszy sort", "gestapo" itp.
To wszystko może budzić lęk, a lęk uruchamia zachowanie konformistyczne, niekoniecznie do końca uświadomione.
Zwłaszcza, że postawy polityczne są u wielu osób płynne (pisałem o tym m.in. w Newsweeku, podobne są analizy Michała Zielińskiego z Instytutu Obywatelskiego).
W przypadku PiS jest jeszcze drugi, trywialny powód. Mimo wysiłków sondażowni, próba domowa może być skrzywiona, bo łatwiej zastać w domu osoby mniej aktywne zawodowo, starsze, mieszkańców wsi.
To sprawia, że w próbie face to face nadreprezentowany może być tzw. elektorat ludowy, który - jak wiadomo z analiz choćby OKO.press - w znacznie większym stopniu niż pozostali badani - popiera PiS.
Dlatego właśnie porównując sondaże pominęliśmy badania metodą bezpośrednią.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze