0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Adam Stepien / Agencja GazetaAdam Stepien / Agenc...

19 listopada 2019 jednak nie odbędzie się pierwsze czytanie projektu zakładającego zniesienie tzw. limitu 30-krotności w składkach emerytalnych i rentowych ZUS od 2020 roku. Taki projekt 13 listopada złożyła w Sejmie grupa posłów PiS reprezentowana przez Marcina Horałę.

Tuż przed pierwszym czytaniem projekt został wycofany. Chwilę wcześniej swój własny projekt złożyła Lewica. Wg nieoficjalnych informacji zdecydowała, że zagłosuje za odrzuceniem ustawy PiS w pierwszym czytaniu.

Co było w projekcie PiS

Według uzasadnienia projektu chodziło o „zmniejsz[enie] obciążenia biurokratyczne dla pracodawców i ubezpieczonych” – tak, aby nie trzeba było monitorować, w którym momencie należy zaprzestać płacenia składek ubezpieczenia.

„Limit 30-krotności ZUS” wiąże się ze sposobem, w jaki wyliczana jest składka na ubezpieczenie społeczne dla pracowników (tj. zatrudnionych w oparciu o umowę o pracę).

Niemal połowę tej daniny pokrywa pracodawca (dlatego koszty zatrudnienia pracownika są wyższe, niż jego płaca brutto), a resztę pracownik (w praktyce kwota razem z podatkiem dochodowym odliczana jest od pensji, zanim trafi na jego konto). Dla przykładu, jeśli pracownik zarabiający prognozowaną średnią krajową, czyli w 2019 roku 4765 zł, zapłaci 775 zł składki na ubezpieczenie emerytalne i rentowe, a jego pracodawca dołoży 536 zł. Łącznie to 27,52 proc. pensji brutto.

Limit 30-krotności oznacza, że składkę na ubezpieczenie obliczamy od 30-krotności prognozowanej średniej krajowej w danym roku.

Pracownicy i przedsiębiorcy opłacają jeszcze ubezpieczenia: wypadkowe, chorobowe, zdrowotne, fundusz pracy oraz fundusz gwarantowanych świadczeń pracowniczych. Tymi nie będziemy się zajmować, bo w ich przypadku limit nie obowiązuje, niezależnie od wysokości pensji, a poselski projekt nic w nich nie zmienia.

W istocie chodzi o finansowanie bieżącej polityki: rząd zwiększa obciążenia dla najlepiej zarabiających, nie podejmując się podniesienia podatków dla tej grupy. Wyższe podatki to zazwyczaj łatwy cel dla opozycji (wyższe podatki zawsze brzmią groźnie, nawet jeśli są uzasadnione i dotyczą niewielkiej grupy), a PiS stosował podobną sztuczkę już wcześniej, nazywając stworzenie ukrytego trzeciego progu podatkowego „daniną solidarnościową”.

Najzamożniejsi etatowcy, ze względu na limit, są obciążeni mniej od reszty pracowników.

Większość z nas nigdy nie zetknie się z limitem, gdyż ten zaczyna działać dopiero przy zarobkach 11,9 tys. zł brutto. Uzasadnienie ustawy proponowanej przez posłów PiS sugeruje, że takich osób jest ok. 370 tys. Portal Money.pl, powołując się na ZUS, twierdzi podobnie: że jest ich 369 tys., z czego aż 103 tys. w sektorze publicznym lub państwowych spółkach.

Problemy projektu PiS jak na dłoni

Interesujące, że projekt sam wymienia problemy, które wygeneruje, nie podając jednak żadnych środków zapobiegawczych.

Zamożni uciekną z etatów

Po pierwsze, jak czytamy, „może się okazać, że chęć uniknięcia opłacania składki od całości wysokich zarobków skłoni pracodawców i pracowników do szukania sposobów obejścia proponowanych regulacji poprzez inne formy zatrudnienia (np. zakładanie działalności gospodarczej)”. Przedsiębiorcy mogą bowiem wybrać, jaką składkę chcą płacić, choć standardowo nie mniej niż 786,80 zł.

Dodatkową zachętą jest możliwość korzystania z liniowego opodatkowania na poziomie 19 proc. - to bardzo korzystna opcja dla ludzi o wysokich dochodach, czyli dokładnie tych, którzy przekraczają ZUS-owski limit pracując na etacie.

Oczywiście nie zrobią tego pracownicy sektora publicznego, ale już co do spółek skarbu państwa nie wiadomo, czy wygra lojalność wobec władzy, czy rynkowa kalkulacja. Sektor prywatny prędzej zdecyduje się na prywatne ubezpieczenia, bo tylko 44 proc. uważa, że ZUS-owi można ufać (zaufanie do tej instytucji rośnie, ale powoli).

Wysokie składki to wysokie emerytury

Drugi problem to fakt powiązania składek z przyszłą wysokością świadczenia. „Osoby z bardzo wysokimi zarobkami otrzymają wyższe świadczenia, ze względu na zwiększenie podstawy wymiaru przyszłej emerytury” – piszą autorzy projektu.

W uproszczeniu, wysokość naszej emerytury to kwota na koncie ubezpieczeniowym podzielona przez długość życia, która według średniej nam została. Jeśli nie dożyjemy tej granicy, fundusze zostaną w ZUS, a jeśli przekroczymy średnią, na naszą emeryturę zrzucą się mniej długowieczni (dlatego pieniądze zgromadzone w ZUS nie są dziedziczone).

Strumień pieniędzy, który miałby trafić do ZUS, w przyszłości trzeba będzie odwrócić, wydając więcej na emerytury.

Co więcej, osoby bogatsze statystycznie żyją dłużej (stać je choćby na dobrą opiekę zdrowotną czy zdrowe jedzenie), ale ZUS nie bierze tego pod uwagę - ostatecznie więc na ogół dostają od ZUS znacznie więcej niż do niego wpłaciły w latach pracy. Prognozowany wzrost odsetka emerytów względem pracujących nie napawają optymizmem także nie jest najlepszą prognozą dla stanu budżetu Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.

OKO.press zwróciło się do posła Marcina Horały z prośbą o rozmowę na temat tych czynników ryzyka. Nasze prośby o kontakt zostały zignorowane. 18 września, po uwagach Biura Analiz Sejmowych, do projektu dopisano jedynie, że planowane wpływy to ok. 3,3 mld zł w pierwszym roku obowiązywania ustawy.

Przeczytaj także:

Gowin torpeduje – Lewica ma swój projekt

Od kiedy pomysłem zaczęły zajmować się media, oponuje przeciw niemu wicepremier Jarosław Gowin, szef partii Porozumienie, której 18 posłów składa się na większość Zjednoczonej Prawicy. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” z września

Gowin nazywał pomysł „szkodliwym z punktu widzenia cywilizacyjnego rozwoju i zamożności Polski” oraz ręczył, że w razie jego wprowadzenia poda się do dymisji.

Bez 18 posłów Gowina, PiS ma 217 głosów, zatem nie osiąga większości (231). Pomóc mogłaby Lewica, która 18 listopada odbyła w tej sprawie naradę – nie podaje jednak swojej decyzji do czasu głosowania. Wcześniej przewodnicząca klubu zapowiadała, że „będzie namawiać do głosowania za”, jeśli wprowadzona zostanie emerytura maksymalna, która ograniczyłaby przyszłe świadczenia dla dzisiejszych najlepiej zarabiających.

Jednak 19 listopada Lewica złożyła swój własny projekt. Wg nieoficjalnych informacji zdecydowała, że zagłosuje za odrzuceniem ustawy PiS w pierwszym czytaniu.

Projekt, poza zniesieniem rocznego ograniczenia podstawy wymiaru składek, zakłada też podniesienie najniższej emerytury i renty do wysokości 1600 złotych, a najniższej renty dla osób częściowo niezdolnych do pracy do wysokości 1200 złotych. Wprowadza pojęcie najwyższej emerytury w wysokości równej sześciokrotności wynagrodzenia minimalnego w roku poprzedzającym rok przejścia na emeryturę.

Wcześniej Gowin był za, ale Duda przeciw

Bardzo podobna do wycofanej właśnie przez PiS ustawa o zniesieniu limitu została przegłosowana 17 grudnia 2017 (co interesujące, wicepremier Gowin był wówczas przeciw odrzuceniu ostatecznego projektu). Skargę do Trybunału Konstytucyjnego złożył wtedy prezydent Andrzej Duda.

Ustawa została uznana na niekonstytucyjną, ale jedynie z przyczyn formalnych – 13 listopada 2018 Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej uznał, że ustawa nie narusza art. 2 Konstytucji („Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”), ale sposób głosowania nad ustawą w Senacie. „Trudno stwierdzić, ilu senatorów przebywało wówczas na sali obrad” – mówił uzasadniając wyrok sędzia TK Justyn Piskorski.

Kredyt trzeba by oddać

Dokument Ministerstwa Finansów Wybrane aspekty systemu podatkowo-składkowego na podstawie danych PIT i ZUS 2016 wynika, że grupy słabiej i średnio zarabiające oddają państwu w podatkach i daninach większą część swojego przychodu niż lepiej sytuowani.

Dodatkowa danina zamożnych bardzo by nie skrzywdziła. Tym bardziej, że, jak wspomnieliśmy, według projektu te pieniądze miały wrócić do nich na starość. PiS finansuje swoją politykę na kredyt.

Nie wiadomo też, ile osób wybrałoby samozatrudnienie, gdyby przyszło im dopłacić kilka setek albo wręcz tysięcy składki rocznie. Brytyjski magazyn „The Economist” sugeruje jednak, że w większości krajów Europy wpływy budżetowe z dodatkowych danin będą większe, niż straty spowodowane optymalizacją.

Pożyczka z kieszeni bogatych mogła okazać się opłacalna dla rządu Zjednoczonej Prawicy, ale niekoniecznie dla Polaków.

;

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Maciek Piasecki

Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.

Komentarze