0:00
0:00

0:00

Negatywne emocje działają silniej niż pozytywne, w kampanii do Parlamentu Europejskiego PiS potrzebował czegoś więcej niż tylko obietnic z „piątki Kaczyńskiego”. Szukano propagandowego potwora. Ani muzułmanie, ani migrujący Ukraińcy nie sprawdzali się już w tej roli.

I wtedy Rafał Trzaskowski podpisał kartę LGBT, wprowadzając ją do szkół w Warszawie. Ten drobny w zasadzie ruch przesądził o dalszym ciągu kampanii – i tej do PE, i tej przyszłej, do polskiego parlamentu.

LGBT zostało nowym straszakiem, który „krzywdzi dzieci”, jest tożsamy z pedofilią i „znieważa Kościół”. Machina propagandowa ruszyła.

Od karty LGBT w Warszawie do Marszu Równości w Gdańsku

W sferze wartości kampania do Parlamentu Europejskiego zaczęła się kartą LGBT, a skończyła… nie, wcale nie filmem „Tylko nie mów nikomu” o pedofilii w Kościele katolickim, lecz Marszem Równości w Gdańsku w wyborczy weekend.

Dane ilościowe z sieci pokazują, że gdański marsz (25 maja 2019) był tym momentem, gdy po raz pierwszy od 11 maja, czyli od premiery filmu Sekielskich, wyrównało się zainteresowanie między tematami: pedofilii, Kościoła i LGBT.

Jednocześnie w marcu, z powodu podpisania karty LGBT w Warszawie oraz poruszenia tego tematu na konwencji PiS, narracja związana z LGBT budziła w sieci największe zainteresowanie i największe emocje, które w pełni opadły dopiero 11 maja – i wróciły w przedwyborczy weekend.

Te same dane pokazują wysoką aktywność związanych z PiS kanałów informacyjnych, z TVP Info na czele, w informowaniu o „znieważaniu Matki Boskiej Częstochowskiej i katolickich symboli religijnych” podczas gdańskiego Marszu Równości.

Ten temat w wyborczy weekend osiągnął naprawdę spory zasięg w sieci – od 3,7 mln w sobotę do ponad 4 mln w niedzielę. Wśród najpopularniejszych fanpage'y piszących na ten temat znalazły się: fronda.pl, wPolityce.pl, pch24.pl, wSensie.pl, Tygodnik Solidarność. Doliczmy do tego widzów TVP Info i TV Republika.

Jeden z najpopularniejszych wówczas postów na FB, ze strony „Gdzie nie bywać, kogo nie znać”, wyraźnie wskazywał na znaczenie mobilizacyjne wydarzeń w Gdańsku:

„Pamiętacie jak w 2017 w LGBT chodziło o to żeby »partnerzy« mogli się odwiedzać w szpitalach? No to w 2019 w ramach LGBT stare baby, przebrane za Matki Boskie w tęczowych aureolach, skaczą wokół gościa przebranego za księdza, który zamiast monstrancji trzyma ukoronowaną cipę nadzianą na patyk. A to wszystko w asyście policji i pod patronatem prezydent Gdańska.

No powiem Wam, że jeszcze wczoraj miałem nie głosować, bo nie było na kogo, a dzisiaj jednak kogoś sobie znajdę. Te środowiska LGBT są naprawdę dobre w motywowaniu do aktywnego uczestnictwa w życiu politycznym!”.

Ten wpis w sumie (licząc też reakcje pod udostępnieniami) wywołał 13400 reakcji na FB. Tylko ten jeden wpis.

"Gdyby ktoś zastanawiał się, czy głosować na PO…”

We wszystkich prawicowych informacjach przypominano, że marsz odbył się pod patronatem prezydent Dulkiewicz. Nie wymieniano Platformy ani Koalicji Europejskiej (trwała cisza wyborcza), ale samo nazwisko pani prezydent wystarczyło do wywołania skojarzeń politycznych.

Dwa tygodnie po wyborach, po Paradzie Równości w Warszawie (pod patronatem prezydenta związanego z PO Rafała Trzaskowskiego), świeżo wybrany europoseł PiS Patryk Jaki, w poście prezentującym zdjęcie młodego mężczyznę przebranego za kobietę, napisał już bezpośrednio: „To Polska Platformy”.

W kolejnym poście, ze zdjęciem ze słynnej już ekumenicznej mszy przed Paradą, sprecyzował swój postulat: „Gdyby ktoś zastanawiał się czy głosować na PO – zobaczcie co wyprawiają w Warszawie”.

Czy gdański marsz, a szerzej temat LGBT, rzeczywiście mógł być jednym z czynników mobilizujących do głosowania na PiS w wyborach do PE? Moim zdaniem tak. A wpisy takie jak Patryka Jakiego (było ich po stronie PiS znacznie więcej) każą przypuszczać, że sklejanie „złego LGBT” z Platformą będzie strategią kontynuowaną aż do wyborów parlamentarnych.

Skoro straszenie PO jako komuchami już nie działa, trzeba ją przykleić do nowego straszaka.

Dlaczego LGBT straszy?

Straszak, by zadziałał, musi budzić silne emocje. To akurat łatwo osiągnąć, jeśli zestawi się go z czymś przerażającym, a sam straszak jest na tyle mało znany, że większość ludzi nie będzie w stanie samodzielnie zweryfikować informacji.

Tak było z uchodźcami muzułmańskimi w 2015 roku – było ich w Polsce niewielu, Polacy nie mogli się z nimi oswoić przez osobisty kontakt. Stali się więc groźnymi Obcymi, roznoszącymi zarazki śmiertelnych chorób.

Podobnie jest teraz z LGBT, a udowadnia to spostrzeżenie Marcina Dumy, szefa instytutu IBRiS, który w powyborczym wywiadzie dla portalu Natemat.pl mówił na temat skrótu LGBT (Lesbian, Gay, Bisexual, Transgender):

„Robiliśmy niedawno badanie, gdzie sprawdzaliśmy czy (badani) w ogóle wiedzą o co chodzi. Nie chcieliśmy by rozszyfrowywali nam skrót, zaliczaliśmy odpowiedź nawet gdy mówili, że »to chyba coś z gejami« lub wspominali o lesbijkach czy osobach transpłciowych. I wyszło na to, że z grubsza orientuje się co czwarta osoba. Reszta kompletnie nie ma pojęcia. W takich warunkach politykom PiS łatwo było zrobić z Polaków LGBT straszak. Wyborcy – zwłaszcza kobiety – szukają bezpieczeństwa. Więc gdy się ich nastraszy i pokaże w roli obrońcy...”

LGBT jest więc nieznany i straszny. Czemu straszny? W najczęstszych skojarzeniach, wywołanych przez długotrwałą prawicową propagandę, zintensyfikowaną w kampanii do Parlamentu Europejskiego, LGBT to „coś”, co jest związane z pedofilią, krzywdzi dzieci i znieważa Kościół oraz obnosi się ze swymi seksualnymi preferencjami, czyli wyciąga seks na światło dzienne.

De facto narusza więc wciąż silne w Polsce społeczne tabu, jakim jest seks, oraz kojarzy się z krzywdzeniem niewinnych i atakowaniem duchowych autorytetów. To dlatego cytowany na początku tekstu Jakub „do homoseksualistów nic nie ma, do LGBT owszem”.

Generalizacja siłą propagandy

Wybierane z parad i marszy równości pojedyncze obrazki i wypowiedzi służą wyłącznie potwierdzaniu tej przerażającej wizji.

Maszyna propagandowa posługuje się przy tym typową socjotechniką – generalizacją (stosowaną oczywiście znacznie szerzej niż tylko przez polską prawicę). Pojedyncze przypadki służą do wyciągania wniosków dotyczących całości tematu/wydarzenia, i deprecjonowania go.

Mężczyzna przebrany za księdza, trzymający symboliczny rysunek waginy, ukoronowanej niczym - w polskiej tradycji katolickiej – Matka Boska, jest wystarczającym argumentem, by uznać, że wszyscy uczestnicy gdańskiego marszu znieważają katolickie symbole religijne. A skoro w marszu idzie prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz, to ona również je znieważa, a w takim razie robi to także cała Koalicja Europejska.

To samo zadziało się po warszawskiej Paradzie Równości, gdy jedna obraźliwa wypowiedź na temat głosujących na PiS stała się wystarczającym argumentem do stwierdzenia, że wszyscy maszerujący w paradzie czekają, aż wyborcy PiS jak najszybciej umrą. Czyli na pewno najchętniej przyłożyliby do tego swoją rękę.

A msza ekumeniczna odprawiana przez Szymona Niemca, księdza kościoła starokatolickiego, stała się dowodem na powszechnie znieważanie Kościoła katolickiego przez uczestników Parady Równości. W tym przez polityka będącego jedną z twarzy Platformy, czyli prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, a więc oczywiście także przez całą Platformę.

Przeczytaj także:

Ta narracja jest tak bardzo na rękę politykom PiS, że sami rozpowszechniają ją w sieci, sklejając w ten sposób PO z wizerunkiem partii będącej wrogiem Kościoła – i z wrogiem dzieci krzywdzonych przez pedofilów.

Bo kolejna sklejka, tworzona w Polsce od dawna, to sklejanie osób z mniejszości seksualnych z pedofilami. Jak to wygląda, pokazuje doskonale kampania Fundacji Pro-Prawo do życia (jest z nią związana znana antyaborcjonistka Kaja Godek) Stop Pedofilii.

Sklejka propagandowa: homoseksualista = pedofil

Kampania ma już kilka lat, ale jej kolejna odsłona ruszyła kilka miesięcy temu jako promocja obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej Stop Pedofilii, a od niedawna działacze fundacji znów wystawiają promujące ją stoiska (w ostatni weekend m.in. w Białymstoku).

Jej celem jest na poziomie dosłownym ochrona dzieci przed czynami pedofilnymi. Teoretycznie - słuszny cel. Kiedy jednak zagłębimy się w treści prezentowane na stronie, okazuje się, że w najlepsze trwa tam sklejanie homoseksualistów i edukatorów seksualnych z pedofilami.

Aby się o tym przekonać, wystarczy zacytować tytuły sześciu opowieści, zamieszczonych pod nagłówkiem „Te historie przerażają”:

  • „Homoseksualni »rodzice« gwałcili chłopca i sprzedawali go innym pedofilom”,
  • „Pedofil twórcą edukacji seksualnej”,
  • „Homoseksualiści na czele największej grupy pedofilskiej”,
  • „Pedofil domagał się przywilejów dla homoseksualistów”,
  • „Pedofil »edukował« dzieci na temat homoseksualizmu”,
  • „Pracował dla homoseksualnego lobby LGBT - torturował i gwałcił dziecko”.

Żadna z tych historii nie dotyczy Polski, ale z naszego kraju mamy „newsy” z równie interesującymi tytułami, np. „Wiceprezydent Krakowa chce karty LGBT+ i »chwali się« masturbacją”, „Koszalińska policja po stronie homoterroru”, „Kto stoi za kartą LGBT+? M.in. striptizer z gejowskich klubów”.

Na stronie jest też poradnik dla zaniepokojonych rodziców oraz wzór oświadczenie z zakazem uczestniczenia dziecka w zajęciach szkolnych dotyczących „edukacji seksualnej, antykoncepcji, profilaktyki ciąż wśród nieletnich i chorób przenoszonych drogą płciową, dojrzewania i dorastania, równości, tolerancji, różnorodności, przeciwdziałania dyskryminacji i wykluczeniu, przeciwdziałania przemocy, LGBT, homofobia, tożsamość płciowa, gender”.

Doprawdy, dociekanie, jak z pedofilią wiążą się zajęcia nt. równości, dorastania czy np. przeciwdziałania przemocy – to już wiedzą chyba tylko twórcy tej strony.

Edukacja, która (ponoć) erotyzuje

Ta inicjatywa to nie wyjątek. „Nasz Dziennik” 10 czerwca na czołówce umieścił relację z konferencji Centrum Życia i Rodziny w Warszawie, gdzie radykalnie prawicowi „eksperci” z całego świata dyskutowali o „agresywnej promocji ideologii LGBT w przestrzeni publicznej, która skutkuje lawinowym wzrostem zaburzeń” oraz o tym, że „seksedukacja wg standardów WHO powinna być zabroniona”, ponieważ „model WHO wyprzedza naturalne etapy rozwoju dziecka, erotyzuje jego psychikę, promuje pojęcie seksualności dziecięcej.

Centrum Życia i Rodziny to fundacja, w której władzach zasiadają działacze związani z Ordo Iuris.

Samo Ordo Iuris zaś od kilku tygodni prowadzi kampanię, w której udowadnia przedsiębiorcom, jak wielkie zagrożenia dla polskich firm płyną z… przestrzegania zapisów antydyskryminacyjnych, zawartych w Karcie LGBT.

Kampania Stop Pedofilii świetnie wpisuje się w nastroje tych osób, które poruszył film Sekielskich „Tylko nie mów nikomu”. Widząc stoisko z napisem stopedofilii.pl nawet świadomi Polacy nie są w stanie na pierwszy rzut oka odróżnić, czy chodzi o rzeczywistą walkę z problemem pedofilii, czy o propagandę.

A gdy już ktoś przystanie, by porozmawiać, zostaje wciągnięty w świat, w którym dzieci są krzywdzone, a rodzice bezradni, ale krzywdzą ich homoseksualiści i edukatorzy seksualni w szkołach, a nie prawdziwi pedofile. Oczywiście o księżach w kampanii nie ma ani słowa.

Łatanie dziury po filmie Sekielskich

Dzięki takiej narracji prawicowy obraz świata, na którym z powodu filmu Sekielskich pojawiło się poważne pęknięcie, znów staje się całością. Do tego zresztą służy każda propaganda – jej celem jest utrwalenie przekonań własnego elektoratu, danie mu spójnej wizji rzeczywistości, w której na każde pytanie jest prosta odpowiedź.

Spójność ma tu prymat nad faktami, a podział świata na „dobrych nas” i „złych onych” jest fundamentalny. Kiedy jakiś fakt przebija się przez ten obraz, robi się groźnie dla czerpiących zyski z takiego sposobu myślenia.

Myślę, że film „Tylko nie mów nikomu” mocno ten obraz podważył. Wiedza o katolickich księżach krzywdzących dzieci, oraz o kościelnych hierarchach stających po stronie katów, a nie ofiar – to nie pasuje do czarno-białej rzeczywistości.

Dlatego natychmiast przystąpiono do łatania dziury. Co trzeba było zrobić, by ją załatać? Zapełnić ją czymś innym: wmówić, że prawdziwym, bo nieznanym, obcym i dziwnym, wrogiem jest LGBT, powiązać to z Kościołem, by dać zaniepokojonym ludziom nić łączności między jednym i drugim tematem – i tu przydarzyła się okazja z Marszu Równości w Gdańsku.

Incydent z marszu dał pretekst, by pokazać, że zarówno film Sekielskich, jak i Marsz Równości (a teraz też Parada Równości) to atak lewaków na Kościół, a nie opis rzeczywistości. Zaś takiemu atakowi trzeba się przeciwstawić. Zniknęły gdzieś krzywdzone dzieci, zniknęły obrazy księży chroniących swoich kolegów – zastąpiono je migawkami z marszy i parad.

Krytycyzm wobec Kościoła katolickiego rośnie, ale…

Bardzo prawdopodobne, że ta łata przetrwa tylko jakiś czas i nie uratuje obrazu Kościoła w Polsce, ani czarno-białej wizji świata, budowanej przez prawicę.

Jak pokazuje sondaż CBOS-u z listopada 2018 roku, w Polsce rośnie krytycyzm w ocenie Kościoła katolickiego i coraz większą popularnością cieszy się tzw. zindywidualizowana religijność (46 proc. badanych), czyli życie wg religii rozumianej osobiście, a nie zgodnie z nakazami Kościoła.

Ten proces nasilił się w 2018 roku, prawdopodobnie po filmie „Kler”, teraz można się spodziewać zachowania tego trendu. Te same badania pokazały jednak, że postawy Polaków wobec Kościoła mocno się rozjeżdżają. Krytyczni w ocenie KK są przede wszystkim ludzie z wyższym wykształceniem, wysokimi dochodami i dobrą pozycją zawodową; mieszkający raczej w dużych miastach niż w małych miejscowościach, zaś szczególnie wysoki poziom krytycyzmu prezentują ludzie młodzi (18-24 lata).

To się pokrywa z rosnącą akceptacją dla jednopłciowych związków partnerskich w Polsce. W sondażu dla OKO.press, również z listopada 2018, takie związki akceptowało aż 76 proc. badanych z wyższym wykształceniem – i tylko 37 proc. z wykształceniem podstawowym; aż 76 proc. mieszkańców największych miast (powyżej 300 tys. mieszkańców) – i tylko 42 proc. mieszkańców wsi.

To pokazuje, że prezydenci Gdańska i Warszawy, Aleksandra Dulkiewicz i Rafał Trzaskowski, nie popełnili błędu, idąc w marszach czy paradach, albo wprowadzając kartę LGBT. Ich elektorat tego właśnie oczekiwał, co więcej – uważa to za normę, do której władze po prostu powinny się dostosować. Ale wielkie miasta to, o czym pamiętamy już po wynikach ostatnich wyborów, nie cała Polska.

„Pogonić hołotę i wysłać na leczenie”

Prześledziłam najnowsze dyskusje w sieci na temat parad i marszy równości (odbywają się w coraz większej liczbie miast). W zasadzie ich wydźwięk pokrywa się z tym, co pokazują sondaże. Wśród mieszkańców wielkich miast widać dużą akceptację dla postulatów mniejszości seksualnych, a Parada Równości w Warszawie kojarzy się z hasłami: „love is love” oraz „wszyscy jesteśmy równi wobec miłości i mamy do niej prawo”.

W dyskusjach w mniejszych (niż Warszawa czy Gdańsk) miastach wojewódzkich, m.in. w Białymstoku, Rzeszowie, Poznaniu, Olsztynie, Opolu widoczne było ścieranie się tych, dla których marsz równości nie jest problemem, z tymi, którzy uważają, że „seksualnością nie ma co epatować na ulicach”, bo to prywatna sprawa.

Ale nawet przeciwnicy marszy starali się zaznaczać, że nie mają „nic przeciwko homo, byle by dzieci nie musiały na to patrzeć”. Ciekawie wygląda porównanie dyskusji nt. decyzji prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca o zakazie Marszu Równości na portalu typowo miejskim Rzeszów News i regionalnym „Dzieje się na Podkarpaciu”.

W mieście sporo komentujących zarzuciło portalowi, że… zbyt często zajmuje się mało istotną sprawą marszu, zamiast poświęcić czas na tematy rzeczywiście ważne. Zaś kiedy prowadzący fanpage skomentował decyzję Ferenca o zakazie marszu słowami: „I bardzo dobrze!”, zarzucono mu brak dziennikarskiego profesjonalizmu.

Zupełnie inaczej wyglądała dyskusja na regionalnym fanpage'u „Dzieje się na Podkarpaciu”. Tutaj prezydent Ferenc był często chwalony za zakaz – i pisały to z reguły osoby mieszkające poza Rzeszowem, w mniejszych miejscowościach.

Natomiast w dyskusjach na poziomie miast powiatowych widać było, że akceptacji dla marszów równości nie ma.

Dyskusję o inicjatywie białostockiego marszu na fanpage'u portalu podlaskiego miasta Sokółka, isokolka.eu, najlepiej podsumowuje wpis pani Janiny: „Pogonić hołotę i wysłać na leczenie”.

Komentarze nt. rzeszowskiego marszu na fanpage'u „Dzieje się w Łańcucie” to zbiór w większości krytycznych opinii z typowym stwierdzeniem: „Mogą marsz robić sobie w lesie chodząc między choinkami”.

Oczywiście, są zapewne miasta powiatowe, w których dyskusja na ten temat wygląda inaczej, jednak trend jest oczywisty.

Walka nowego ze starym

W największych miastach liberalny stosunek do tego, co jeszcze niedawno było społecznym tabu, powoli staje się normą. Coraz śmielej w tym samym kierunku idą mieszkańcy pozostałych miast wojewódzkich. Ale na poziomie powiatów tabu cały czas funkcjonuje w niezmienionej postaci, a jest nim zarówno seks, jak i krytyka Kościoła.

To dlatego straszak w postaci „złego LGBT” działa, a informacje o pedofilii wśród duchownych są wypierane i łatane zrzucaniem winy na mniejszości seksualne i edukatorów seksualnych.

Potrzeba zachowania spójnej wizji świata, znanej i zrozumiałej, jest silniejsza niż otwarcie się na nowe. Proces zmian światopoglądowych jest jednak nie do zatrzymania, miasta mocno oddziałują na swoje otoczenie społeczne. Tyle że jak każdy proces, taka zmiana trwa.

PiS bezwzględnie wykorzystuje strach przed nowym dla swoich celów politycznych.

Opozycja natomiast staje przed dylematem, jak zaspokoić zupełnie rozbieżne oczekiwania dwóch różnych grup społecznych: wyborców z dużych miast i z mniejszych miejscowości.

Wydaje się, że są tylko dwie możliwości: stworzenie dwóch bloków opozycyjnych, bardziej konserwatywnego i bardziej liberalnego, by każdy wyborca mógł znaleźć odpowiadające mu ugrupowanie po stronie opozycyjnej.

Innym wyjściem jest narzucenie jako osi kampanii narracji innej niż światopoglądowo-emancypacyjna. Opozycja próbowała już tego w kampanii do PE, ale nie wyszło. Nie wiadomo, czy to w ogóle możliwe, zważywszy na to, że PiS wykorzystując media publiczne i prorządowe będzie ten światopoglądowy spór maksymalnie podkręcał.

Ciężkie zadanie przed opozycją, niezależnie od tego, kto będzie robił jej kolejną kampanię i jaką formułę startu do Senatu przyjmie.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze