Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w maju 2021 roku wyniosło 5637,34 złote. Aż o 10 proc. więcej niż rok wcześniej! Miesięczne czy kwartalne dane o płacach mają jednak ten minus, że mocno wpływają na nie efekty sezonowe. Np. wiosną i latem zmieniać je mogą prace sezonowe w rolnictwie. Z kolei początek roku to dodatkowe pensje, trzynastki, bonusy. Stąd w pierwszym kwartale czy w pierwszych miesiącach pensje są nieco wyższe niż później. No a przede wszystkim – rok temu, w maju 2020 mieliśmy apogeum kryzysu.
Tę sezonowość łatwo można zauważyć, gdy zestawimy np. dane kwartalne z ostatnich pięciu lat. Widać wówczas, że fluktuacje są powtarzalne co roku.
Odbicie po kryzysie pandemicznym
Oczywiście kryzys związany z pandemią wszystko wywraca do góry nogami, i tak samo jest z wszelkimi trendami makroekonomicznymi. W II kwartale 2020 roku płace spadły o ponad 300 złotych. Spadek po pierwszym kwartale jest normalny, ale nigdy nie był tak głęboki.
Przyczyna była jasna – zwolnienia, przejście na postojowe, zamknięcie możliwości zarabiania w celu powstrzymania epidemii.
W następnych kwartałach mieliśmy do czynienia z odmrażaniem faktycznym lub partyzanckim – wiele firm, jak gastronomia, działało pomimo zakazów, szczególnie na początku 2021 roku. Jednocześnie skończyła się pomoc państwa – pracownicy wrócili do pracy przy pełnych pensjach.
Intuicyjnie myślimy, że po kryzysie musi być gorzej. Ale charakter tego kryzysu jest zupełnie inny niż poprzednich. Tym razem był on determinowany, jednym, bardzo silnym, czynnikiem zewnętrznym – pandemią.
Dane wskazują, że wracamy na ścieżkę sprzed pandemii. A być może nawet ją przeskakujemy.
Pensję o 10 proc. w górę w całym 2021 roku?
Jak duży może być ten wzrost w 2021 roku? Główny ekonomista Pulsu Biznesu Ignacy Morawski uważa, że jeżeli utrzyma się dotychczasowy trend, możemy mieć pensje wyższe nawet o 10 proc. niż w zeszłym roku.
Po dużym wzroście z drugiej połowy lat 90. byłby to najwyższy wzrost od 2000 roku. Ale w latach 90. startowaliśmy z bardzo niskiego pułapu. Nie można więc w żaden sposób porównać dzisiejszych wyników do tych sprzed ponad 20 lat. 10 proc. wzrostu byłoby więc bardzo wysokim wynikiem.
Czy rzeczywiście tak będzie?
Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego mówił 20 czerwca w rozmowie z OKO.press uspokajał nastroje:
„Nie spodziewam się, żeby płace w całym roku bardzo wystrzeliły w górę, wzrosty o ponad 10 proc. np. maj 2020 do maja 2021 to anomalie statystyczne, wynikające ze słabych wyników rok temu, czyli niskiej bazy. Firmy planują budżety kadrowe na koniec roku, a przecież w czwartym kwartale 2020 walczyliśmy z drugą falą, więc założenia mogły być pesymistyczne. Przyspieszenie płacowe może nastąpić w kolejnym roku, jeżeli pod koniec obecnego sytuacja będzie dobra”.
Bardzo wysokie wzrosty rok do roku w poszczególnych miesiącach (np. właśnie maj 2020 do maja 2021) to rzeczywiście efekt niskiej bazy – maj poprzedniego roku to apogeum zamknięcia firm i obniżania pensji. Ale w przypadku średniej rocznej, baza nie jest już taka niska. Chociaż PKB spadło według GUS o 2,8 proc., to pensje nie tylko się zmalały, ale ostatecznie wzrosły aż o 5 proc.
To wyższy wzrost niż np. w latach 2012-2016. Pamiętajmy, że mówimy tutaj o wzroście nominalnym, który nie uwzględnia inflacji. Daje nam to jednak wyobrażenie o makroekonomicznej dynamice w pensjach w ostatnim dwudziestoleciu.
Co będzie z inflacją?
Czy szybki wzrost płac to tylko i wyłącznie dobra wiadomość? Ignacy Morawski uważa, że przy wzroście w okolicach 10 proc. istnieje niebezpieczeństwo, że wzrośnie inflacja. A ta przecież jest obecnie w okolicach 5 proc. – najwyższym od podobnego poziomu w trakcie małego kryzysu gospodarczego lat 2012-2013.
Wśród ekonomistów dominuje pogląd, że nie grozi nam inflacja, która wymknie się spod kontroli. Większość z nich przewiduje, że do końca 2021 roku inflacja w okolicach 5 proc. się utrzyma, a w kolejnym roku najpewniej zacznie spadać.
Co jednak. jeśli wzrost płac dalej będzie szalał, a stymulowana nim konsumpcja będzie podnosić ceny? W rozmowie z OKO.press dr Wojciech Paczos z Cardiff University uważa, że niebezpieczeństwo takiego scenariusza jest niskie: aby wzrost płac zwiększył inflację, musi być szybszy od wzrostu produktywności.
„Pętla inflacyjna polega na tym, że wzrost cen przekłada się na wzrost oczekiwań wzrostu cen i te oczekiwania z kolei prowadzą do wzrostu cen. Samospełniająca się przepowiednia. Czasami za pętlę inflacyjną błędnie uważa się taką zależność, że wzrost cen prowadzi do wzrostu płac, a ten znowu do wzrostu cen”.
A żeby tak się działo – tłumaczy nam dr Paczos – trzeba spełnić dwa warunki – muszą istnieć doskonale konkurencyjne rynki i brak wzrostu produktywności. Oba warunki nie są spełnione.
Kto skorzystał na pandemii?
Pojawia się jeszcze jeden problem w interpretacji tych danych. Bo przecież skoro płace rosną, a bezrobocie jest niskie, to kusi, by powiedzieć, że mamy do czynienia z rynkiem pracownika. Czyli zjawiskiem, gdzie to pracodawcy muszą konkurować o pracowników. I tak na pewno jest w wielu miejscach i branżach. Ale przykładanie tego zjawiska do całej Polski może budować mylny obraz.
Dr Paczos: „Wiemy, że pandemia ma nierówne skutki – sektor IT, pracujący zdalnie na niej wygrali, ale przegrali urzędnicy z zamrożonymi pensjami i pracownicy na elastycznych formach zatrudnienia. Sumowanie tych efektów niewiele nam powie”.
Zarobki w sektorze nowych technologii w Warszawie i dużych miastach rosną bardzo szybko. Na wielu lokalnych rynkach pracy nie jest jednak tak dobrze.
W tym miejscu warto też przypomnieć, że bezrobocie również nie jest jednolitym zjawiskiem dla całego kraju. GUS publikuje dane o bezrobociu w rozbiciu terytorialnym dwa razy do roku, ostatni raz w styczniu 2021.
Widać duże rozwarstwienie. Np. na Dolnym Śląsku stopa bezrobocia wahała się w styczniu między 2,5 proc. we Wrocławiu a 16,2 proc. w powiecie górowskim. Wśród dziesięciu powiatów z najmniejszą stopą bezrobocia mamy cztery miasta wojewódzkie (Katowice, Poznań, Warszawa, Wrocław), Sopot i trzy powiaty okalające duże miasta (poznański, wrocławski, warszawski zachodni). Bezrobocie wynosi w nich 2,5 proc. lub mniej.
W 115 powiatach – a to ponad 30 proc. z nich – bezrobocie jest równe lub wyższe 10 proc. Czy tam również można mówić o rynku pracownika?
Liczony przez GUS współczynnik Giniego, który wskazuje poziom nierówności dochodowych, w 2020 roku wzrósł najsilniej od lat i cofnął nas do poziomu sprzed 2016 roku. Warto obserwować, czy w 2021 roku będzie rósł dalej. Bo być może na marginesie powszechnej radości z odradzającej się gospodarki dzieje się historia nowego rozwarstwienia.
Nie bardzo wiem na czym ma polegac \"odradzanie gospodarki\". Nowy Ład, czy jak tam się nazywa ta biblia złodziei i oszustów w niczym nie wspomina o jej unowocześnieniu i ekspansji. Wręcz przeciwnie. Od kilku lat mamy ucieczkę kapitału zagranicznego, zanikanie inwestycji, brak nowych technologi, a nawet embarga na polskie wyroby itd. Maleje i tak zniżkowy udział nauki w procesach gospodarczych oraz rozmiary kształcenia zawodowego. Należy się raczej spodziewać, że gospodarka będzie funkcjonować w oparciu o brutalną, niewykwalifikowaną siłę roboczą. Specjaliści, zwłaszcza wykształceni za granicą będą nielicznymi, za to wysokoopłacanymi pracownikami. Podobnie jak \"znajomi królika\", zgodnie z praktyką wypracowaną przez PiS. Wszystko to będzie sprzyjać rozwarstwieniu wynagrodzeń.
Jest ciekawym na tym tle spadek współczynnika zastąpienia emerytur. Wynagrodzenia rosną, długość życia maleje. Co tu nie działa? Nie spodziewam się sensownej odpowiedzi ze strony Red OKO, ale może któryś z internautów?
(…)„Pętla inflacyjna polega na tym, że wzrost cen przekłada się na wzrost oczekiwań wzrostu cen i te oczekiwania z kolei prowadzą do wzrostu cen. Samospełniająca się przepowiednia. Czasami za pętlę inflacyjną błędnie uważa się taką zależność, że wzrost cen prowadzi do wzrostu płac, a ten znowu do wzrostu cen”.(…)
Jeśli lwia część pracowników pracuje za de facto wikt i opierunek to każda znacząca podwyżka cen wymusza wzrost żądań cenowych… wzrost produktywności nie ratuje w tym wypadku przed wpadnięciem poniżej progu biedy. A utrzymanie się nad tym progiem to jedyna szansa przed nieuruchomieniem spirali śmierci.
Nie ma co wspominać o produktywności, jeśli najpopularniejszą cecha rządzących populistów jest głupota. Kiedy przygłup – kurdupel za jedyne narzędzie regulacji rynku pracy uważa wynagrodzenie minimalne.
Istotną inicjatywą społeczną jest ustawa Zakrzewskich. https://www.money.pl/gospodarka/edukacja-domowa-w-polsce-pytamy-posla-co-daje-nam-ustawa-zakrzewskich-6642046668487296a.html