0:000:00

0:00

Przypadki SARS-CoV-2 rosną lawinowo w całej Europie. W Polsce nie tylko mamy rekordy nowych przypadków, ale lawinowo wzrastają hospitalizacje:

i liczba osób wymagających respiratora:

oraz, niestety, zgony:

W szpitalach zakaźnych brakuje miejsc i wykwalifikowanego personelu. W województwie kujawsko-pomorskim 26 września zmarł 70-letni mężczyzna, dla którego nie było już miejsca pod respiratorem.

Tymczasem wciąż wiele osób jest przekonanych, że nie ma żadnej pandemii. Jest tylko "plandemia", czyli zaplanowana mistyfikacja skierowana przeciwko wolnym obywatelom.

Słuchamy i weryfikujemy tezy dr. Mariusza Błochowiaka, fizyka, autora opracowania „Fałszywa pandemia", wygłoszone 26 sierpnia w programie „W Punkt?" w Telewizji Republika.

Czy znacie kogoś, kto zmarł na COVID-19?

„Pandemii czy epidemii przypisuje się coś nadzwyczajnego, np. ponadprzeciętna liczba zgonów i zachorowań. Nie mamy do czynienia ze zwiększoną śmiertelnością z powodu koronawirusa".

Mamy do czynienia. Projekt EUROMOMO zbiera dane o „nadprogramowych" zgonach w 24 krajach Unii Europejskiej. Oto wykres z jego ostatniego biuletynu. Widać jesienno-zimowe, grypowe wzrosty śmiertelności w kolejnych latach i gwałtowny wzrost na wiosnę 2020 roku. Według danych portalu Worldometer w Europie zmarło już na COVID-19, chorobę wywołaną przez wirus SARS-CoV-2 217 tys. ludzi.

śmiertelność w Unii Europejskiej

Za ten wzrost odpowiada jednak przede wszystkim zachodnia Europa i Rosja. Polskę rzeczywiście pandemia oszczędziła – 2 513 zgonów, 66 na milion mieszkańców to niewiele. Dla porównania Belgia ma tych zgonów na milion 862 (przy innej metodologii liczenia, tj. zaliczania wszystkich zgonów osób zakażonych niezależnie od bezpośredniej przyczyny). Hiszpania ma 676, a Szwecja 582.

Jednak zespół BIQdata „Gazety Wyborczej" pozbierał dane o śmiertelności, które Polska od kilku miesięcy raportuje do Eurostatu i zestawił je ze średnią dla lat 2011-2019. Wynika z nich, że w pierwszej połowie 2020 roku umierało jednak więcej Polaków. Trudno jednak w tej chwili określić, na ile te nadmiarowe zgony wynikały z tego, że z powodu lockdownu ludzie nie mieli dostępu do szybkiej diagnostyki i leczenia.

śmiertelność w Polsce w 2020 r.

Zamykanie ludzi w domach nie miało sensu!

„Lockdown nie był potrzebny, nie jest w ogóle udowodnione, że on cokolwiek może przynieść, jakiekolwiek pozytywne skutki".

Odpowiedzieć na pytanie, dlaczego pandemia oszczędziła Polskę, możemy tylko częściowo. Po pierwsze można spróbować obliczyć, jakie skutki miało wprowadzenie w marcu lockdownu, czyli drastycznych ograniczeń w kontaktach międzyludzkich. Pokusili się o to naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego i Polskiego Zakładu Higieny – Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego. Do lipca tworzyli zespół doradzający Ministerstwu Zdrowia, jednak ze względu na to, że resort nie brał pod uwagę ich analiz, przerwali współpracę.

Wśród wymienionych na opracowanym przez nich wykresie rządowych interwencji mających na celu powstrzymanie epidemii, lockdown miał największe znaczenie w zmniejszeniu współczynnika reprodukcji wirusa, czyli szybkości jego rozprzestrzeniania się (polscy badacze zmodyfikowali model Imperial College London, bazując nie tylko na danych o zgonach, ale też liczbie testów i nowych zakażeń).

skutki lockdownu wykres

W Polsce wprowadziliśmy lockdown wcześnie, co lokuje nas w przedziale 25-60 proc. redukcji. Nadal jednak otwarte pozostaje pytanie, dlaczego nasz kraj, podobnie jak Czechy czy Słowacja, przeszedł tę pierwszą falę tak łagodnie w stosunku do zachodniej Europy. Może rzeczywiście szczepionka przeciwgruźlicza BCG, którą nam wszystkim aplikuje się zaraz po urodzeniu, daje jakiś rodzaj ogólnej odporności, która pomaga ograniczyć zakażenia SARS-CoV-2. To jednak na razie tylko hipoteza, badania trwają.

Przeczytaj także:

Koronawirus to taka „grypka"

„Każdy może sobie opublikować różne statystyki. Światowej klasy naukowcy określili śmiertelność koronawirusa na poziomie grypy".

Nie określili. IFR (Incident Fatality Rate), czyli stosunek wszystkich, nie tylko wykrytych przypadków zakażenia do zgonów dla grypy sezonowej wynosi poniżej 0,1 proc. Jeśli chodzi o SARS-CoV-2, wciąż mamy zbyt mało miarodajnych badań serologicznych, które pozwolą stwierdzić, ile osób tak naprawdę się zakaziło i ma przeciwciała na SARS-CoV-2. Na razie jednak z większości badań wynika, że IFR wynosi od 0,5 proc. do 1 proc., więc ponad 5-10 razy więcej.

(Przy czym COVID-19 jest o wiele bardziej śmiertelny dla seniorów. Według szwajcarskiego badania przeprowadzonego wśród mieszkańców Genewy IFR dla całej populacji wyniósł 0,6 proc., a dla osób 65+ aż 5,6 proc.).

Dr Błochowiak nie wspomina jednak, że bazowy współczynnik reprodukcji R0 – liczba osób, które zakazi jedna zakażona osoba (kiedy nie ma żadnych restrykcji w kontaktach) dla grypy jest niższy niż dla koronawirusa. Jeśli śmiertelność jest taka sama, ale jedna choroba jest bardziej zaraźliwa, to pochłonie więcej ofiar. R0 dla SARS-CoV-2 wynosi 2-2,5, dla grypy sezonowej 1,3

Koronawirus jest więc dwa razy bardziej zaraźliwy i 5-10 razy bardziej morderczy niż wirus grypy.

W dodatku symptomy grypy pojawiają się po 48 godzinach od zakażenia, a COVID-19 po 4-5 dniach. Oznacza to, że osoba zakażona, która jeszcze o tym nie wie, może zakazić większą liczbę osób niż chory na grypę. No i jest jeszcze kwestia zakażonych, którzy mają znikome lub żadne objawy.

Tak przynajmniej było w pierwszych miesiącach pandemii. Przy trwającej teraz w Europie drugiej fali koronawirusa widać o wiele mniejszą liczbę zgonów – może to wynikać i z większych możliwości medycyny, jak i z łagodnienia wirusa (ta ostatnia hipoteza nie została jeszcze udowodniona). Bardzo więc prawdopodobne, że mówiąc o pandemii SARS-CoV-2 będziemy musieli brać pod uwagę różne wskaźniki IFR w zależności od czasu jej trwania. Nie znalazłam natomiast wiarygodnych badań, które wskazywałyby, że obecnie IFR spadł do poziomu tak niskiego jak w przypadku grypy. Bo i też na to jeszcze za wcześnie.

Ludzie przecież nie umierają na koronawirusa, tylko na choroby współistniejące

„Jeśli mamy zwiększoną umieralność, to trzeba się zapytać, z jakiego powodu. Czy to jest wirus sam w sobie – a to niemożliwe, bo zostało już określone, że na poziomie grypy – czy z powodu innych czynników. Zakażenia szpitalne, zła klasyfikacja zgonów, czyli przypisuje się zgony z powodu koronawirusa, tak naprawdę ci ludzie umarli na raka czy z powodu innych chorób tzw. współistniejących".

Ci ludzie umarli, bo ich organizm najpierw wyniszczyła choroba współistniejąca. To możliwe, bo – jak wiemy – SARS-CoV-2 jest o wiele bardziej śmiertelny od grypy. I gdyby nie wirus, który wywołał np. zapalenie płuc, jeszcze by żyli.

Według definicji Światowej Organizacji Zdrowia śmierć na COVID-19 jest definiowana jako „wynikająca z klinicznie kompatybilnej choroby w przypadku podejrzenia lub potwierdzenia COVID-19, chyba że jest wyraźna inna przyczyna zgonu". Innymi słowy, jeśli chory wieziony karetką do szpitala zakaźnego zginie w wypadku, nie może zostać zakwalifikowany jako zmarły na COVID-19. Ale już chory na raka, którego nie zabił nowotwór, tylko wirus atakujący osłabiony organizm, znajdzie się w statystykach. Wytyczne mówią bowiem, że „śmierć z powodu COVID-19 nie może być przypisana innej chorobie". Zasada jest taka, że zawsze wpisuje się chorobę zakaźną jako główną przyczynę na karcie zgonu.

To prawda, że część polskich lekarzy nie umie albo nie chce prawidłowo wypełniać kart zgonu i dlatego WHO odrzuca nasze statystyki, bo zbyt wiele jest w nich „śmieciowych kodów". Warto posłuchać wykładu dr Agnieszki Fihel, która tłumaczy, dlaczego tak jest.

https://www.facebook.com/CMRUW/videos/335373657782108

Ale takie przypadki zdarzają się np. wtedy, gdy zmarły znaleziony jest w domu i nie ma jego dokumentacji medycznej. Lekarz wpisuje wtedy do karty „zatrzymanie krążenia" albo „starość". Chorzy na COVID-19 mają dodatni wynik testu i pełną dokumentację medyczną w szpitalu. Trudniej jest pomylić się lub nie wiedzieć. Dlatego na przykład pacjentka z Łańcuta, która na początku epidemii zmarła w połogu, jako przyczynę śmierci ma wpisaną sepsę, a nie koronawirusa. Była zakażona SARS-CoV-2, ale lekarze byli w stanie stwierdzić, co ją ostatecznie zabiło.

Niestety od 29 września Ministerstwo Zdrowia postanowiło w swoich codziennych komunikatach rozdzielić zgony na te „z powodu COVID-19" i „z powodu współistnienia z innymi schorzeniami". Zwolennicy tezy o fałszywej pandemii mogą się cieszyć, choć to podział wbrew zaleceniom WHO, do którego te zgony będą raportowane razem. Resort zdrowia zrobił to akurat wtedy, gdy liczba ofiar COVID-19 zaczęła gwałtownie rosnąć. Jeśli celem było wywołanie u opinii publicznej wrażenia, że umiera mniej osób, to ci, którzy w pandemię wierzą, raczej nie dadzą się nabrać.

Nie ma ciała, nie ma dowodu

„Nie przeprowadza się w Polsce sekcji zwłok, bo ciała są palone".

Od początku nie przeprowadzało się sekcji zwłok z powodu podejrzenia COVID-19, bo to przerosłoby możliwości zakładów medycyny sądowej. Nie ma natomiast żadnej rekomendacji, żeby zmarłego na COVID-19 kremować, choć przy pogrzebie muszą zostać zachowane środki ostrożności.

Proszę podać linki do badań! Czy ci naukowcy są wiarygodni?

„To nie jest wszystko ugruntowane naukowo, to są jakieś wymysły".

Ten mechanizm pojawia się zawsze, kiedy ktoś nie chce uwierzyć w naukowy konsensus. Zawsze znajdzie się naukowiec albo kilku naukowców, którzy będą uważali, że podważają dotychczasowe ustalenia. Z naciskiem na „uważają", bo w nauce właśnie o to chodzi, żeby próbować podważać i weryfikować wysuwane hipotezy. Problem w tym, że nie każdy z tych naukowców jest Kopernikiem czy Galileuszem. Często stopnie naukowe zdobyli w innych dziedzinach wiedzy niż ta, której hipotezy próbują obalać.

Fizyk i chemik, podwójny noblista Linus Pauling, uwierzył, że witamina C jest cudownym lekarstwem na przeziębienie i na raka. Poprawność tych hipotez była wielokrotnie obalana. Inny genialny fizyk Roger Penrose wysunął teorię, iż świadomość może mieć charakter kwantowy. W tym przypadku i neuronaukowcy, i fizycy kwantowi nie pociągnęli dalej tej hipotezy, gdyż – jak to delikatnie określił dziennikarz naukowy Steve Poulson, jest ona „odważna – choć możliwe, że zupełnie niedorzeczna".

„Fałszywa pandemia" powołuje się właśnie na takie naukowe „luźne elektrony", badaczy, którzy mają inne opinie od większości i nie potrafią udowodnić swoich hipotez.

Chyba najbardziej znanym z wymienionych w książce jest John Joannidis. On akurat jest epidemiologiem z dorobkiem, i to ze Stanfordu. Ale uwielbia kontrowersje i od samego początku epidemii jego punkt widzenia (koronawirus groźny jak grypa, lockdowny niepotrzebne) był zdecydowanie mniejszościowy.

Joannidis jest też krytykowany za badanie, które przeprowadził w kalifornijskim hrabstwie Santa Clara. Na podstawie tego, ile osób miało przeciwciała anty SARS-CoV-2 wysnuł wniosek, że śmiertelność jest na poziomie 0,12-0,2 proc. Według krytyków Ioannidis użył niedoskonałych testów na przeciwciała i przebadał zbyt małą próbę, a poza tym badanie sponsorował właściciel linii lotniczej. W jego oczywistym interesie było wykazanie, iż koronawirus nie jest groźny.

Szwedzi nie wprowadzili lockdownu i teraz się z nas śmieją!

„John Joannidis mówi, że nie ma dowodu na to, żeby Szwecja coś złego zrobiła, a prawdopodobnie powinniśmy jej pogratulować".

Jeszcze za wcześnie na gratulacje. To zrozumiałe, że wielu ludzi zazdrości Szwedom, którzy nie wprowadzili na wiosnę lockdownu, a jesienią mają bardzo mało zgonów.

Jednak jak na razie skutki szwedzkiej strategii są takie, że od początku pandemii mają prawie dziewięć razy więcej zgonów na milion mieszkańców niż Polska i niewiele ustępują w tym Włochom.

Warto też zauważyć, że Szwecja mimo spadku przypadków i zgonów, nie rozluźniła restrykcji w kontaktach międzyludzkich tak jak zrobiła to np. Polska – wciąż obowiązuje tam ograniczenie zgromadzeń i imprez do 50 osób. Tu można z dużą dozą pewności założyć, że rzeczywiście władze zrobiły to dobrze. Poza tym kto może, pracuje z domu, a szkoły średnie i uniwersytety działały online (teraz tylko uniwersytety).

Po cichutku władze sanitarne zmieniły również strategię, upodobniając ją do rozwiązań w innych krajach europejskich – ogniska zakażeń próbuje się aktywnie wygaszać. Osoby, które miały kontakt z zakażonymi są proszone o pracowanie z domu i przetestowanie w przypadku symptomów choroby. W szkołach wprowadza się nauczanie zdalne w przypadku zakażeń. To jednak przyznanie się do tego, że wiosenna strategia była niewłaściwa.

Ale i w Szwecji zaczynają rosnąć zakażenia – według biuletynu Europejskiego Centrum ds. Kontroli i Prewencji chorób 30 września w ciągu 14 poprzedzających dni wykryto tam 49,7 przypadków na 100 tys. mieszkańców. To wciąż więcej niż w Polsce, gdzie było ich 39. (Trzeba jednak przyznać, że odsetek zgonów jest obecnie w Szwecji mniejszy – 0,2 na 100 tys. U nas – 0,6).

Przechorujemy, nabędziemy odporności zbiorowej i po epidemii

„Koronawirus to łagodny wirus, który szybko mutuje. Do tego większość ludzi nabyła już odporność albo nabędzie''.

Nic nie wskazuje na to, żeby SARS-CoV-2 szybko mutował. Jak na wirusa, robi to dosyć powoli – na przykład wirus grypy mutuje od dwóch do sześciu razy szybciej. Autorka zalinkowanego artykułu, Lucy van Dorp, mikrobiolożka z University College London uważa, że wciąż mamy do czynienia z tym samym wirusem co na początku roku. Zdaniem badaczy relatywnie niska obecnie śmiertelność w Europie zachodniej mimo większej liczby wykrytych przypadków, to zasługa po pierwsze tego, że chorują obecnie ludzie młodzi, po drugie – lepszych szpitalnych terapii.

Czy jest łagodny? Patrz podrozdział o śmiertelności. Generalnie jednak patogeny dążą do tego, żeby być bardziej zaraźliwe i mniej śmiertelne, więc prędzej czy później możemy się spodziewać, że złagodnieje.

Najlepszym dowodem na to, że większość ludzi nie nabyła jeszcze odporności na SARS-CoV-2 jest obecny wzrost przypadków w Europie. Według danych Europejskiego Centrum ds. Kontroli i Prewencji Chorób ze zdecydowanej większości badań przeprowadzonych na naszym kontynencie wynika, że przeciwciała anty SARS-CoV-2 ma mniej niż 15 proc. populacji. Wyjątkiem jest austriacki ośrodek narciarski Ischgl, gdzie przeciwciała ma aż 42,4 proc. mieszkańców!

Przeciwciała swoiste to nie jedyny czynnik dający odporność – obiecujące są wyniki badań nad możliwą odpornością krzyżową, np. po przechorowaniu innych koronawirusów, tych, które powodują przeziębienia. Wciąż jednak obowiązuje to, co napisałam wyżej – odporności zbiorowej na SARS-CoV-2 jeszcze nie nabyliśmy.

Żadnej pandemii (już) nie ma

„Epidemia trwa mniej więcej miesiąc do półtora miesiąca".

Jeśli dr Błochowiak miał na myśli epidemię w ogóle, to oczywiście trwają one o wiele dłużej – dżuma, która wybuchła w Europie w 1347 roku trwała aż do 1352 roku, wyniszczając Europę. Hiszpanka pustoszyła ziemski glob w latach 1918-1920.

A jeśli miał na myśli SARS-CoV-2, którego rozprzestrzenianie rzeczywiście udało się w Europie zdławić na początku lata, to taki pogląd obroniłby się jeszcze ewentualnie w lipcu. We wrześniu już nie.

Follow the money!

Zawsze trzeba zapytać, dokąd idą pieniądze. Moim zdaniem chodzi tu głównie o firmy farmaceutyczne. Czy tu nie chodzi o to, żeby podtrzymywać ten strach i żeby sprzedać te szczepionki? Bo przecież widzimy, jaki jest nacisk na szczepionki".

Dlaczego firmom farmaceutycznym opłacałoby się rozwalić gospodarkę świata, żeby potem sprzedać rządom szczepionki? Przecież z powodu kryzysu i bezrobocia przestaną zarabiać na innych lekarstwach i suplementach, które mogłyby sprzedawać ludziom mającym więcej pieniędzy do wydania.

Ale warto przypomnieć w tym miejscu, jak to było ze szczepionką przeciwko tzw. świńskiej grypie w 2009 roku. Szczepionka na nią powstała w ekspresowym tempie, ale i tak, gdy dopuszczono ją do obrotu, pandemia już wygasała. Wtedy to właśnie premier Ewa Kopacz – za radą prof. Lidii Brydak z Polskiego Zakładu Higieny zdecydowała się, by szczepionek nie kupować. Polska była jedynym krajem w UE, która tego nie zrobiła. Mnóstwo szczepionek zostało zutylizowanych za ciężkie pieniądze, bo nie były już potrzebne.

Niewykluczone, że będzie tak i w przypadku naszego koronawirusa. Ale może być też tak, że szczepionka będzie jedyną nadzieją na zatrzymanie pandemii. Wiedzę o SARS-CoV-2 dopiero nabywamy, metodą prób i błędów. To, że wciąż dowiadujemy się o wirusie nowych rzeczy i testujemy kolejne hipotezy jest jedną z przyczyn, dla której część opinii publicznej podejrzewa, że „coś tutaj kręcą". A tymczasem nie kręcą, tylko jeszcze nie wiedzą.

Udostępnij:

Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze