Nr 1. w trendach Google'a? Płyn Lugola. Apteki donoszą, że sprzedaż wzrasta. Tymczasem eksperci ostrzegają, że nadmiar jodu może zaszkodzić. Inni eksperci tłumaczą, że elektrownia atomowa nie może spłonąć. Jeszcze inni - że to Rosji zależy na atomowej panice
Informacja o zajęciu przez Rosjan pozostałości elektrowni jądrowej w Czarnobylu (już pierwszego dnia inwazji, 24 lutego) i działającej, największej w Europie siłowni jądrowej w Enerhodarze - a wcześniej pożarze w tejże - spowodowała zrozumiały niepokój. Ale tego właśnie chcą Rosjanie, którzy wiedzą, że w naszej części świata żywa jest pamięć wybuchu wodoru i pożaru w Czarnobylu w 1986 roku (na zdjęciu pomnik ofiar na tle sarkofagu kryjącego uszkodzony reaktor) i wielkiego strachu, który przeżywaliśmy w następnych dniach. Wiedzą też, że w wielu krajach, a szczególnie w Niemczech, po lewej stronie silna jest niechęć do technologii jądrowej w ogóle, w związku z łączeniem jej z agresywnym i wyniszczającym wyścigiem zbrojeń.
Z drugiej strony, o zagrożeniu związanym z walkami wokół elektrowni atomowych alarmowała również strona ukraińska, której zależy na tym, żeby wzbudzić oburzenie społeczności międzynarodowej i powstrzymać rosyjską inwazję.
W tekście Katarzyny Kojzar mogą Państwo przeczytać o sytuacji w Enerhodarze, gdzie nie ma zagrożenia żadnym radioaktywnym wyciekiem. Pożar objął budynki laboratorium i centrum szkoleniowego. Jak tłumaczy ekspert Adam Rajewski z Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej, „potrzeba specjalnych rodzajów broni i amunicji, by przebić się przez obudowy reaktorów, ewentualnie bardzo skomplikowanego aktu sabotażu prowadzonego przez duży zespół specjalistów”. Nie ma niebezpieczeństwa pożaru, bo reaktor otoczony jest wodą.
Wiadomość o pożarze wzbudziła jednak zrozumiały niepokój. I w tym momencie włączył się nam stary skrypt - jak jest pożar w elektrowni jądrowej, to uratuje nas płyn Lugola. Tym żelaziście i dość obrzydliwie smakującym preparatem pojono nas w 1986 roku po katastrofie w Czarnobylu. Miał zapobiec temu, by przybywający w radioaktywnej chmurze nad Polskę promieniotwórczy izotop jodu zakłócił działanie naszych tarczyc. Jod bowiem jest niezbędny do syntezy hormonów tarczycy — trójjodotyroniny i tyroksyny, a także dla zachowania jej prawidłowej czynności i budowy.
Warto mieć w apteczce płyn Lugola na wypadek zbombardowania elektrowni jądrowej w Ukrainie
Jak tłumaczy Kaja Filaczyńska, endokrynolożka (i radna partii Razem), płyn Lugola to roztwór jodu w jodku potasu, który obecnie jest stosowany w medycynie w bardzo wąskim zakresie — to przede wszystkim środek odkażający, do stosowania zewnętrznego i nie ma wskazań, żeby używać go samodzielnie.
„W przypadku nadmiernej podaży jodu, u niektórych osób można wywołać efekt Jod-Basedow, czyli nadczynność tarczycy.
Dlatego my, endokrynolożki i endokrynolodzy, od ponad tygodnia, kiedy pojawił się w przestrzeni publicznej pomysł kupowania i przyjmowania płynu Lugola, ostrzegamy: to przede wszystkim jest groźne.
Od 1997 roku mamy w Polsce jodowaną sól, uznajemy nasz kraj za obszar, gdzie nie ma niedoboru jodu, a nadmierna podaż jodu w niesie ze sobą negatywne konsekwencje — ryzyko wystąpienia choroby autoimmunologicznej, nadczynności tarczycy. Leki zawierające jod zalecamy jedynie np. u osób planujących ciążę i w ciąży, kiedy zapotrzebowanie na ten pierwiastek wzrasta i dieta nie wystarczy do jego pokrycia".
Dr Filaczyńska podkreśla, że nie ma żadnego powodu, żeby przyjmować teraz płyn Lugola: „Nie mamy żadnego skażenia ani nawet groźby skażenia. A przyjmując duże dawki jodu można sobie zrobić krzywdę. Bardzo proszę, nie róbcie tego".
Okazuje się, że nie było to konieczne nawet po katastrofie w Czarnobylu. Pomysł był taki, żeby nasze tarczyce przyjęły tyle nieradioaktywnego jodu, że nie wychwyciłyby potem tego promieniotwórczego. Jednak po latach eksperci oceniają, że wcale nie dotarło do nas jego tak dużo. „Skażenie było minimalne. Po latach już wiemy na pewno, że na skutek awarii nie odnotowano w Polsce większej zapadalności na raka tarczycy czy białaczki" - mówi Kaja Filaczyńska.
Jeśli nawet doszłoby do zniszczenia reaktora jądrowego, to problemem byłoby lokalne skażenie - tak jak w „zonie" wokół Czarnobyla. To tam groziłoby śmiertelne niebezpieczeństwo. A jeśli rozpętałaby się wojna jądrowa - co jednak eksperci wykluczają, bo atak jądrowy jednej strony spowodowałby kontratak drugiej - to zdaniem ekspertki picie płynu Lugola byłoby naszym najmniejszym problemem. A tym prawdziwym - skażenie radioaktywne, pożary i fale termiczne, jak w Hiroszimie i Nagasaki.
Po doświadczeniu z 1986 roku lęk przed katastrofą nuklearną jest jednak w naszej części świata silny. „Polacy i Polki w dużej mierze obawiają się energii jądrowej. Między innymi dlatego nie mamy jeszcze w Polsce elektrowni atomowych, mimo że to jest źródło energii, które może ocalić nas przed katastrofą klimatyczną. W swojej pracy zawodowej widzę, że ten lęk po awarii w Czarnobylu cały czas mamy w głowach. Dlatego jako lekarka jeszcze raz podkreślę - proszę nie przyjmować płynu Lugola ani dużych dawek jodu. Nie ma takiej potrzeby, a niesie to ryzyko dla zdrowia" - konkluduje Filaczyńska.
A jak mówi „Gazecie Wyborczej" prof. Andrzej Lewiński, krajowy konsultant w dziedzinie endokrynologii, w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych rząd ma dla nas coś lepszego niż płyn Lugola - pastylki z jodem na wypadek zagrożenia radioaktywną chmurą.
Wczoraj Rosjanie oskarżyli Ukraińców o chęć wywołania wojny jądrowej: chodzi o to, że Ukraina miała wypominać światu, że zrzekła się tej broni w zamian za międzynarodowe gwarancje bezpieczeństwa. A tego bezpieczeństwa nie dostała. Rosjanie twierdzą więc teraz, że Ukraina zamierza zdobyć broń jądrową.
Ta zmiana w rosyjskiej narracji (że wojna w Ukrainie to już nie "operacja specjalna", ale "wielka wojna prewencyjna") nie została jednak skoordynowana z rosyjskimi wojskowymi. Zaatakowali oni elektrownię jądrową. Ukraińcy nie mieli zatem żadnego interesu w tym, by tłumić pogłoski o skażeniu: Oto oskarżająca ich o mordercze plany Rosja sama mało nie doprowadziła do nieszczęścia. Piszemy o tym tu:
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze