0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plJakub Orzechowski / ...

W czwartek prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski znacząco zmienił ton w sprawie tragicznego wypadku w Przewodowie.

„Jestem pewien, że w pobliżu granicy była rosyjska rakieta i że użyliśmy pocisków obrony przeciwlotniczej. Wczoraj otrzymaliśmy potwierdzenie, że nasi specjaliści wezmą udział w śledztwie. Do czasu zakończenia śledztwa nie możemy dokładnie powiedzieć, które pociski lub ich części spadły na terytorium Polski” – mówił Zełenski w czwartek 17 listopada. Tuż po eksplozji w Przewodowie i jeszcze w środę bardzo stanowczo natomiast przekonywał, że na polską wieś spadła rosyjska rakieta.

Jeszcze w środę jednak ukraińska armia oficjalnie potwierdziła, że w rejonie przygranicznym użyła rakiet przeciwlotniczych, by zniszczyć rosyjski pocisk manewrujący (lub pociski).

Celem była elektrownia w Dobrotworze?

Teraz wiemy zaś nieco więcej. Jak ujawnił jeszcze w środę 16 listopada na Twitterze dziennikarz Kiev Independent Ilja Ponomarienko, celem rosyjskiego ataku, na który nastąpiła ukraińska odpowiedź, była prawdopodobnie położona około 35 kilometrów od granicy Ukrainy z Polską elektrownia węglowa w Dobrotworze w obwodzie lwowskim.

View post on Twitter

W połączeniu z innymi danymi dotyczącymi przebiegu zdarzeń mamy już wystarczający obraz, by w przybliżeniu te zdarzenia zrekonstruować.

Zacznijmy od siłowni w Dobrotworze

Przed rozpoczęciem rosyjskich ataków rakietowo-dronowych na infrastrukturę energetyczną Ukrainy ta elektrownia produkowała prąd głównie na potrzeby… Polski. To właśnie w Dobrotworze bowiem zaczyna się jedyna linia wysokiego napięcia (interkonektor) łącząca systemy energetyczne Polski i Ukrainy. Przed falą rosyjskich ataków importowaliśmy tą drogą energię elektryczną z Ukrainy. Zniszczenia w ukraińskim systemie energetycznym spowodowane przez rosyjskie ataki zmusiły jednak Ukrainę do całkowitego wstrzymania eksportu energii i przekierowania jej produkcji z ocalałych elektrowni na potrzeby wewnętrzne.

Obecnie więc siłownia węglowa w Dobrotworze jest jednym z ważniejszych źródeł energii dla Lwowa i okolic.

Rosjanie odpalili we wtorek łącznie około 100 pocisków manewrujących wszystkich typów skierowanych na cele z zakresu infrastruktury energetycznej i ciepłowniczej na terenie całej Ukrainy

Przeciwko elektrowni w Dobrotworze wysłali zaś odpalony z okrętu na Morzu Czarnym pocisk manewrujący Ch-101 Raduga, który kierując się na elektrownię miał minąć Lwów od zachodu (czyli relatywnie blisko polskiej granicy).

Ukraińcy odpalili przeciwko temu konkretnemu rosyjskiemu pociskowi co najmniej dwa pociski z baterii przeciwlotniczej S-300 rozmieszczonej najprawdopodobniej na obrzeżach Lwowa

Obrona przeciwlotnicza zadziałała – bo jeden z pocisków zestrzelił rosyjską Radugę. Kolejny jednak, zamiast ulec zaprogramowanemu na taką okoliczność samozniszczeniu na skutek braku kontaktu z celem, poleciał dalej – aż nad Przewodów, gdzie spadł na suszarnię zbóż.

W takich okolicznościach miejsce upadku pocisku było niemal całkowicie losowe (tylko bardzo z grubsza określał je zasięg tego typu rakiety)

– to, że spadł on akurat na budynek, w którym znajdowali się ludzie było bardzo nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności.

Nie można wykluczyć, że mechanizm autodestrukcji uruchomił się w tym pocisku — choć w nieprawidłowy sposób — dopiero w rejonie Przewodowa. To tłumaczyłoby doniesienia o uderzeniach w dwóch różnych miejscach: w suszarni zbóż — gdzie zginęły dwie osoby, i kilkaset metrów dalej, w polu, gdzie nie powstały żadne istotne szkody (na zdjęciu u góry — poszukiwanie resztek rakiety 16 listopada koło Przewodowa; fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)

Na tym etapie jednak nie można też wykluczyć, że mechanizm samozniszczenia w tym pocisku nie zadziałał w ogóle.

To wyjątkowy zbieg okoliczności?

Czy możemy być pewni, że sytuacja, z którą mieliśmy do czynienia w Przewodowie, już się nie powtórzy? Odpowiedź nie będzie zbyt optymistyczna.

Dopóki Rosjanie ponawiają zmasowane ataki rakietowe na Ukrainę, nie możemy mieć takiej pewności.

Przeczytaj także:

W skali całej wojny w Ukrainie to zdarzenie nie jest niestety niczym niezwykłym. Część posowieckich jeszcze pocisków przeciwlotniczych, jakimi dysponuje armia Ukrainy (co dotyczy nie tylko S-300), jest zawodna. W Ukrainie zdarzały się już przypadki podobne do zdarzeń z wtorku. W pojedynczych pociskach nie zadziałały mechanizmy samozniszczenia mimo braku kontaktu z celem. Szczątki rakiet przeciwlotniczych, których użyto do odpierania rosyjskich ataków, wyrządzały już również pewne szkody w ukraińskich miastach.

Jeszcze bardziej zawodne bywają jednak starsze typy używanych przez Rosjan pocisków manewrujących

Najbardziej uderzającym przykładem są tu pociski Ch-22, które skonstruowano na przełomie lat 50 i 60. Te pociski zaprojektowano jako broń przeciwokrętową, która miała niszczyć całe zgrupowania wrogiej floty z pomocą głowic jądrowych. Mają znaczny zasięg, ich celność odpowiada jednak standardom epoki, w której powstawały.

Rozrzut sięga setek metrów, co zresztą w wypadku użycia głowic jądrowych nie stanowiłoby wielkiego problemu.

W wojnie w Ukrainie Rosjanie wykorzystują jednak pociski Ch-22 z głowicami konwencjonalnymi. Ta potwornie niecelna broń używana bywa przede wszystkim do terroryzowania mieszkańców ukraińskich miast. Pociski Ch-22 sprawiają jednak mnóstwo problemów samym Rosjanom. Napędzane są bardzo niebezpiecznym w eksploatacji paliwem płynnym, potrafią eksplodować zaraz po starcie i… zbaczać z kursu o dziesiątki kilometrów.

Podobne „przygody” zdarzają się jednak Rosjanom również ze znacznie nowszymi i bardziej zaawansowanymi typami pocisków rakietowych

Nawet będące chlubą rosyjskich wojsk rakietowych balistyczne Iskandery potrafiły już „zawracać” chwilę po starcie z wyrzutni w Biełgorodzie.

View post on Twitter

Dopóki więc Rosjanie masowo atakują Ukrainę pociskami rakietowymi, zawsze będzie niestety istniała i taka ewentualność, że któryś z nich okaże się na tyle wadliwy, że zboczy z kursu przeciwko celowi w zachodniej części Ukrainy gdzieś nad terytorium Polski.

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze