Wyniki we wszystkich stanach są już pewne: Joe Biden zdobył 306 głosów elektorskich, czyli dokładnie tyle samo, co przed czterema laty Trump. Różnica jest taka, że wtedy zwycięzca zdobył o prawie 3 miliony głosów mniej od przegranej Clinton – tym razem Biden prowadzi nie tylko w głosach elektorskich, ale też w głosowaniu powszechnym i to aż o 6 milionów, czyli prawie 4 punkty procentowe.
Donald Trump wciąż upiera się jednak, że doszło do kolosalnych oszustw, że Demokraci sfałszowali wybory i ukradli mu drugą kadencję w Białym Domu. W bezprecedensowym ataku na fundamenty amerykańskiej demokracji, jakimi są proces wyborczy oraz pokojowe i uporządkowane przekazywanie władzy, bierze też udział elita partii republikańskiej.
Elitarna drużyna totumfackich
Na oszustwa nie ma jednak żadnych dowodów, więc sędziowie (zarówno ci mianowani przez demokratycznych, jak i republikańskich prezydentów) odrzucają jeden wniosek Republikanów za drugim. Z reprezentowania kampanii Trumpa wycofała się duża kancelaria prawnicza (nie chcąc sobie psuć wizerunku), więc prezydent posiłkuje się sprawdzonymi (co nie znaczy, że kompetentnymi) totumfackimi – „elitarną drużyną uderzeniową” na czele z Rudym Giulianim, który na oczach całej Ameryki robi z siebie pośmiewisko, urządzając show, ale nie potrafiąc przedstawić żadnych dowodów na rzekome oszustwa, na co zwracali uwagę nawet prawicowi dziennikarze całym sercem wspierający Trumpa, jak Tucker Carlson czy Geraldo Rivera z Fox News.
Zamiast tego Giuliani i jego ludzie snują niestworzone opowieści o wenezuelskim spisku, George’u Sorosie, zhakowanych maszynach do głosowania oraz tysiącach zmarłych, którzy rzekomo wzięli udział w wyborach. Kiedy ekspert od cyberbezpieczeństwa w Departamencie Bezpieczeństwa Wewnętrznego Chris Krebs oświadczył, że tegoroczne wybory były najbezpieczniejsze w historii, został natychmiast zwolniony przez Trumpa ze stanowiska.
Klęska w Georgii, próba w Michigan
Wyniku nie zmieniło też powtórne przeliczenie głosów w Georgii: zwycięzcą w tym stanie pozostał Joe Biden. Nie pomogła nawet bezprecedensowa interwencja republikańskiego senatora z sąsiedniej Karoliny Południowej Lindseya Grahama, który dopytywał Brada Raffenspergera, sekretarza stanu Georgii (czyli urzędnika nadzorującego wybory) czy nie dałoby się zdyskwalifikować części głosów korespondencyjnych. Raffensperger, choć Republikanin, stanowczo odmówił i powiadomił media o tym, co uznał za niedopuszczalne naciski na wypaczenie wyniku wyborów. Graham zarzeka się, że niczego nie sugerował „tylko pytał”, a Raffensperger dostaje dziś groźby śmierci od zwolenników Trumpa.
W Michigan, innym z kluczowych stanów, doszło do jeszcze poważniejszej próby: w hrabstwie Wayne, obejmującym Detroit (największe miasto stanu, gdzie Biden zdobył blisko 70 proc. głosów), wyniki wyborów zatwierdza czteroosobowa rada złożona z dwójki Republikanów i dwójki Demokratów. Republikanie odmówili początkowo zatwierdzenia wyników, zmienili zdanie dopiero, gdy w trakcie spotkania na Zoomie mieszkańcy masowo wyrazili swoje oburzenie. Następnego dnia Republikanie znowu zmienili zdanie – po telefonie od samego Trumpa.
Prawnicy prezydenta nie kryją, że ich celem jest doprowadzenie do sytuacji, w której o wyborze 16 elektorów z Michigan zdecyduje stanowa legislatura, gdzie większość ma Partia Republikańska.
Władze partii w Michigan oświadczyły jednak, że nie zamierzają robić niczego takiego i zdania nie zmieniły nawet po rozmowie z Trumpem w Białym Domu.
Cel: chaos
Pomijając już prawne komplikacje (eksperci nie są zgodni co do przepisów prawa, sprawa ani chybi skończyłaby się w sądzie), nawet gdyby ten zabieg się udał, nie wystarczyłoby to do odebrania Bidenowi 270 głosów elektorskich, ale wprowadziłoby jeszcze większy chaos – i o to tak naprawdę chodzi. Prawdziwym celem Giulianiego – i Trumpa – nie jest bowiem wygrana w kolegium elektorskim, ale zakwestionowanie zwycięstwa Bidena, rozpropagowanie narracji, że wynik wyborów był „podejrzany” i że „nigdy nie poznamy prawdziwego rezultatu”.
Liczba wyborców Trumpa przekonanych, że Biden wygrał dzięki oszustwu, rośnie: uważa tak już ponad trzy czwarte z nich. Nowy prezydent zacznie w styczniu urzędowanie mając przeciw sobie prawie połowę elektoratu – przekonanego, że nowy lokator Białego Domu jest nie tyle prezydentem, na którego nie głosowali, ale że w ogóle nie jest prawomocną głową państwa.
Czy wierzą w to ci Republikanie, którzy dziś stoją wiernie przy Trumpie, kiedy ten podważa zaufanie Amerykanów do procesu wyborczego, łamiąc wszelkie normy i obyczaje? Oczywiście że nie, co przyznają zresztą prywatnie albo off the record. Władza Trumpa nad partią jest jednak tak wielka, że tylko nieliczni politycy republikańscy potrafią mu się przeciwstawić: jedni nie mają odwagi, inni zaś – i do tej grupy zalicza się kierownictwo partii, z senatorem Mitchem McConnellem na czele – uważają, że napędzany teoriami spiskowymi gniew zwolenników Trumpa będzie siłą, dzięki której za dwa lata Republikanie odzyskają Izbę Reprezentantów, a za cztery lata – Biały Dom. Może tak być, zaiste, ale jakim kosztem – szwy spajające spolaryzowaną Amerykę i tak już trzeszczą. Ostatnie dwa miesiące prezydentury Trumpa mogą okazać się najbardziej szkodliwym okresem jego czteroletnich rządów.
Zakaz współpracy z ludźmi Bidena
Oprócz kwestionowania wygranej Bidena, Donald Trump – a wraz z nim szefostwo Republikanów – robi wszystko, żeby utrudnić urzędowanie nowemu prezydentowi. Jedną z tradycji amerykańskiej demokracji jest pokojowy i płynny proces przekazywania władzy, sformalizowany ustawą z 1963 roku: odchodząca administracja pomaga nowej przejąć stery, żeby zapewnić płynne funkcjonowanie instytucji państwowych. Emily Murphy, szefowa General Services Administration, czyli z założenia apolitycznej agencji rządowej nadzorującej funkcjonowanie aparatu państwowego z czysto administracyjnego punktu widzenia, odmawia uznania Bidena za prezydenta-elekta. Bez jej podpisu (który w rozumieniu ustawy ma być czystą formalnością) proces koordynacji nie może się oficjalnie rozpocząć.
Murphy twierdzi, że usiłuje zachować niezależność, ale nie mówi na co czeka – czy na głosowanie elektorów 14 grudnia, czy na potwierdzenie tegoż głosowania w Kongresie, 6 stycznia. Jej postawa zgodna jest z oczekiwaniami Białego Domu.
Trump nie życzy sobie żadnego przekazywania władzy i wszystkim podległym sobie urzędnikom zakazał jakiejkolwiek współpracy z ludźmi Bidena. Podejrzenia o nielojalność kończą się utratą pracy – oprócz Krebsa, pracę stracił też szef Pentagonu Mark Esper.
Mówi się, że Trump przymierza się też do zwolnienia szefowej CIA i dyrektora FBI.
Biden bez raportów wywiadu
Prezydent-elekt Biden na szczęście zna Biały Dom i Waszyngton jak własną kieszeń, nie potrzebuje więc zapoznawczego spotkania w Gabinecie Owalnym, a gratulacje od zagranicznych przywódców mogą przyjść (i przychodzą) innymi kanałami niż przez Departament Stanu. Prawdziwym problemem jest jednak to, że Biden nie otrzymuje raportów wywiadowczych. Jego duże doświadczenie w polityce zagranicznej też okaże się tu przydatne, ale i tak działania administracji Trumpa wysyłają w świat niebezpieczny sygnał – na początku nowej prezydentury Stany Zjednoczone będą bardziej podatne na zagrożenia.
Dodajmy, że w 2000 roku, jeszcze przed głosowaniem elektorów, kiedy wynik wyborów prezydenckich wciąż nie był pewien, bo zależał od ponownego przeliczania głosów na Florydzie, Bill Clinton i tak przekazywał George’owi Bushowi raporty na temat bezpieczeństwa państwa. W 2016 roku Obama – choć prywatnie przerażony wizją Trumpa w Białym Domu – nakazał swojej administracji pełną współpracę z jego ludźmi, a na międzynarodowym szczycie w Limie namawiał innych przywódców, by „dali nowemu prezydentowi szansę”.
Po raz kolejny od 2016 roku okazuje się jak wiele z tego, co zwykło się w Stanach uważać za oczywisty element politycznej tradycji, zależy wyłącznie od dobrej woli wszystkich uczestników.
Pandemia przyśpiesza, Trump gra w golfa
Przede wszystkim brak współpracy między starą a nową administracją utrudni walkę z pandemią, na czele z dystrybucją szczepionki, która może się opóźnić o kilka tygodni. Trump, zainteresowany wyłącznie wyborami, zajmuje się tylko tweetowaniem i graniem w golfa, ale wbrew jego zapewnieniom pandemia w Stanach nie zanika, tylko przyśpiesza. Wiceprezydent Mike Pence oświadczył, że „Ameryka nigdy nie była lepiej przygotowana do walki z wirusem, niż dziś”, ale liczby mówią co innego – dziś to już prawie 200 tysięcy nowych przypadków i 2 tysiące zmarłych dziennie.
W sumie na Covid-19 zmarło już ponad ćwierć miliona Amerykanów, a system opieki zdrowotnej goni resztkami sił. Prezydent-elekt powołał swoją przyszłą ekipę do walki z pandemią, ale Departamentowi Zdrowia czy innym rządowym instytucjom nie wolno się z nią kontaktować, więc ludzie Bidena próbują się zorientować w sytuacji nieoficjalnymi kanałami – poprzez gubernatorów stanów.
Republikanie bez skrupułów
Zachowanie Trumpa – narcyza troszczącego się tylko o siebie – nie jest niczym dziwnym, ale postępowanie kierownictwa Partii Republikańskiej jest jednak zaskakujące. Nie żeby obstrukcjonizm był dla nich czymś nowym (o czym boleśnie przekonał się prezydent Obama), ale dziś sytuacja jest jeszcze poważniejsza, niż 12 lat temu. W 2008 roku, kiedy w środku kryzysu administracja Busha przekazywała władzę Obamie, Republikanie potrafili współpracować z Demokratami dla dobra kraju.
Teraz sekretarz skarbu Trumpa, Steven Mnuchin, celowo zawiesza specjalne programy pomocowe stworzone na czas pandemii, żeby utrudnić nowej administracji zwalczanie kryzysu gospodarczego.
Republikanie z jednej strony stroją się w piórka instytucjonalistów, którzy jakoby szanują procedury (i dlatego czekają z uznaniem wyniku wyborów). Z drugiej – u boku Trumpa biorą udział w bezprecedensowym ataku na fundamenty amerykańskiej demokracji, jakimi są proces wyborczy oraz pokojowe i uporządkowane przekazywanie władzy. Celem jest podłożenie nogi Bidenowi: utrudnienie mu startu tak bardzo, by jego prezydentura okazała się klęską. Sęk w tym, że w obecnej sytuacji ofiarami będą Amerykanie – bez względu na poglądy polityczne.
Zawsze jest tak, że to co za oceanem dociera i do nas. PiS z Kaczelnikiem też nie oddadzą władzy a wygrać z nimi będzie bardzo ciężko. W 2023 roku wykorzystają wszystko co w tym roku aby utrzymać Dudę w pałacu, a myślę że jak przegrają w ilości głosów sumarycznych to dopiero się zacznie. Do tego maliniak na stanowisku i zawłaszczone wszystkie instytucje. Wiele lat potrwa zanim się odbudujemy po PiSowskich rządach. Stąd warto obserwować jak to będzie wyglądało w USA.
Myślę, że co do tego nie ma wątpliwości już od "reformy" Sądu Najwyższego. Kto w Polsce decyduje o ważności wyborów…?
Tyle tylko, że Duda utrzyma się w pałacu do 2025 r., czyli do konstytucyjnego końca kadencji, bo nawet jeśli PiS w 2023 r. odda władze, to i tak nadal będzie miał dość posłów i senatorów do zablokowania Trybunału Stanu dla Adriana. A na trzecią kadencję i tak kandydować nie może.
Podziwiam Twój optymizm ale spodziewałbym się przedterminowych wyborów dużo wcześniej niż w 2023.
Ten kto twierdzi że Trump jest już pokonany albo świadomie wprowadza w błąd albo nie jest zapoznany z procesem wyborczym w konstytucji USA. Być może jest pokonany, ale proces musi się zakończyć. W jednym ze stanów firma Kirkland&Ellis wycofała się z reprezentacji strony demokratycznej. Nie wróży to dobrze Bidenowi.
Prezydenta USA wybiera Kolegium Elektorów. Teoretycznie Trump ma jeszcze jakąś szansę przekupić, czy w jakiś inny sposób przekonać elektorów, do głosowania wbrew wynikowi głosowania powszechnego. Wkrótce się przekonamy.
Generalnie jednak, niezależnie od wyniku, to co się dzieje dziś w USA to kompletna porażka demokracji…
Kogo przekupić ? Elektorów? To niemożliwe ponieważ to zwykli ludzie w szczególności działacze partii demokratycznej. Do tego prawie wszystkie stany karają taką zmianę. Lista wiarołomnych elektorów nie jest niczym chlubnym. Jeśli spojrzeć w historii to do tej pory bardzo żądło się to zdarzało a z ponad 180 przypadków 3/4 miało miejsce w przypadku śmierci kandydata i innych zdarzeń losowych. Nie wierzę aby Trump przekupił kilkadziesiąt osób.
Nie potrzebuje przekupywać. O ile udowodni w sądzie że poziom fałszerstwa jest wiekszy niż marza zwycięstwa Bidena legislatury mogąc wysłać wyborców przyjaznych Trumpowi. A legislatury w większości swojej pod kontrolą partii republikańskiej. Partia demokratyczna już nie twierdzi że fałszerstw nie było, tylko to że ich jest niewystarczająco żeby zmienić wynik.
istnieją rzeczy na tym świecie wielce prawdopodobne / dość prawdopodobne / na dwoje babka wróżyła / mało prawdopodobne / skrajnie mało prawdopodobne i jak mawiają fizycy zaniedbywalnie małe. Mówi pan o poziomie fałszerstwa ślepo zakładając, że to sprawka Bidena – na czym sie pan opiera. Z tych dwóch ludzi Trump i Biden oszustem i kłamcą, patologicznym narcyzem, który nigdy nie pogodzi sie z porażką i prędzej podpali swój kraj jest Trump – co widać gołym okiem. Jakis czas temu spora grupa ameryk. psychiatrów opublikowała raport na temat Trumpa z taką właśnie konkluzją. Psychiatrzy amerykańscy opracowali tez w czasie II wś profil Hitlera – bardzo trafny. Na dzień dzisjejszy sądy oddalają wnioski str. Trampa – BO NIE MA ŻADNYCH DOWODÓW NA FAŁSZERSTWA. Jedynym jak na razie "dowodem" jest to, co mówi patologiczny kłamca itd…
Brak słów. Partia demokratyczna nigdy nie pogodziła się w wynikami wyborów 2016 roku. Zamiast angażować się w dyskusję przeciwników nazywają rasistami i nazistami niezależnie od koloru ich skóry. Najświeższym przykładem – https://justthenews.com/politics-policy/elections/wayne-county-election-board-republicans-say-they-were-bullied-rescind?amp&__twitter_impression=true . Tak się zachowują faszyści.
@James Windshield Widać, że wychowanie Donalda stworzyło z niego bestię ambitności, szukającą jedynie tych największych, historycznie przełomowych wyzwań. Tak ogromnie przełomowym wyzwaniem byłoby umieć rządzić Stanami Zjednoczonymi, dzięki tym sposobem "wygranej" prezydenturze. To nie to samo co kupić gwiazdki do munduru w szkole kadetów. Już teraz należy zazdrościć popularności po pierwszym roku kadencji. Nie chodzi tu o popularność wśród trumpistów i innych mistyczno-legendarnych podrasawiaczy bufona spod znaku qanton lub inny bannon. Po oficjalnym ogłoszeniu takiej "wygranej" Trumpa, Meksyk i Kanada, oczywiście oprócz zakwalikowania tej informacji jako FAKE NEWS i zerwania dyplomatycznych stosunków z Waszyngtonem, powinny zacząć budować całe miasta dla migrantów z USA.
@James Windshield Ukierunkowane profitowo firmy wolnego rynku, typu Kirkland&Ellis, są oczywiście nieprzekupne. To naturalne prawo, że kapitalistyczne firmy kierują się niezawisłą etyką i moralnością w duchu praworządności i poszanowaniu praw obywatelskich do pełnej transparencji instytucjonalnej oraz ich roli w majestacie aparatu sprawiedliwości. Bez przestrzegania powyższych reguł amerykańskie firmy, od stuleci nie mogłyby budować swoich karteli i imperiów.
@James Windshield Cała światowa tendencja modnych obecnie populistycznych spekulantów politycznych, za wszelką cenę grających nie fair, łamiących formy i procedury państwowe, dyplomatyczne, prawa obywatelskie i ludzkie, to ich ślepa uliczka.
Znając ogrom przestępczości i kryminalny potencjał osobowy, oraz charakteropatyczność i psychotyczność Łukaszenków, Putinów, Erdoganów, Trumpów, Bolsonarów, Orbanów i Kaczyńskich, trzeba wiedzieć, że oni tak po prostu nie chcą za całokształt ich aktywności siedzieć. Już w przedbiegach, powinno się ich wykluczyć. Doszczętnie. Rozwój i instytucjonalizacja tych tendencji może sprawić to, że aby bronić resztek praw obywatelskich, demokratycznych i ludzkich, zostanie jedynie cofnięcie się do radykalnej działalności anarchistycznej XIX/XX wieku. Gaetano Breści, Sacco i Vanzetti oraz Leon Czołgosz dwudziestego pierwszego wieku, mogą jeszcze przyćmić sławę najbardziej radykalnych islamistów.
Wtedy to, wielu zatęskni za tą przez nich dzisiaj wyśmiewaną, znienawidzoną demokracją liberalną. Na powrót do niej będzie już za późno. I to nie wróży dobrze nie tylko Bidenowi, ale całym społeczeństwom.
To, co się dziś dzieje w USA – rozpaczliwe wysiłki Trumpa żeby udowodnić fałszerstwa wyborcze jakoś dziwnie przypomina mi sytuację w Polsce po katastrofie smoleńskiej, kiedy to Kaczyński i jego lokaje usiłowali udowodnić zamach. Tyle tylko, że sztuczki prawników Trumpa mają bliską datę końcową, a u nas trwało to 10 lat; zresztą nadal działa tzw. komisja Macierewicza – i to nie w szpitalu psychiatrycznym, tylko na Kolskiej.
To co się dzieje w Stanach – legalna procedura. Radzę przypomnieć sobie ile trwało postępowanie Bush v. Gore z 2000 roku – 36 dni. O ile Biden wygrał sprawiedliwie nie ma czego się obawiać.
Cyrk na kółkach
Gdyby (ci \"faszystowscy\") demokraci mieli nie tylko przewagę w instytucjach aparatu rządowego (której nawet nie było za Clintona), oraz tak ogromny wpływ w społeczeństwie, by ogólniekrajowo w tym ogromnym kraju, ogarniętym pierwszym w jego historii brutalnym kryzysem pandemii, skoordynować wszystkie siły do manipulacji wyniku wyborów, to Trump nie mogąc uciszyć komisji Mullera badającej powiązania jego sztabu wyborczego z rosyjskim wywiadem i ingerencji w suwerenność USA, dawno odsiadywałby karę dożywotnią. Natomiast, dożywotnią dominą-dyktatorką, byłaby Hillary Clinton. Zlikwidowałaby policję, zdelegalizowała KKK, Proud Boys i NRA, posiadanie broni dla wszystkich rednex, przeszłaby na islam, otworzyła meksykańską granicę i oczywiście otoczyłaby się swoją wierną do ostatka, gwardią przyboczną czarnych szwadronów Antify. Jednak, zakłamani do cna demokraci (w rzeczywistości Czerwone Brygady – Red Brigade US), są tak głupi, że dla ratowania pozorów demokracji poświęcili nawet zdobycie prezydentury. Tak już jest z tymi lewackimi terrorystami. Brak im planu!
Dominacja partii republikańskiej w amerykańskiej polityce i amerykańskim ustroju, poprzez stulecia wykształciła przaśny, tępo skrojony na ich potrzeby i potrzeby turbokapitalistycznego podziału lobby/underdog, system dwóch partii.
To dzięki niemu można obserwować najstarszą demokrację z jednym z najbiedniejszych, najwęższych parlamentarnych spektrów politycznych.
Ten system umożliwił tak głębokie rozdarcie społeczeństwa przez jednego spekulanta nieruchomościami z tendencją do jeszcze większego upraszczania światopoglądów jego elektoratu i trzymania w rezerwie neofaszystów, że tendencja ta właśnie teraz eksponencjalnie akceleruje. Społeczność Europy może się cieszyć najszerszym, spektrum aktywnej polityki od lewicy, zielonych, piratów (internet i prawa autorskie) przez socjaldemokrację, demokrację chrześcijańską (protestancką i katolicką), po neoliberałów i liberałów ekonomicznych kończąc na konserwatywnej prawicy. Tak szerokie i różnorodne spektrum zapewnia nam stabilność polityki, jej planową elastyczność, co potwierdza twardy test obecnych kryzysów. USA nam tego zazdroszczą. A jest czego.