0:00
0:00

0:00

Wczoraj, w czwartek 11 czerwca, na deptaku pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie ok. 100 osób zebrało się, by wziąć udział w „tęczowym disco pod Pałacem” - spontanicznym sprzeciwie wobec homofobicznej „Karcie Rodziny” prezydenta Andrzeja Dudy, w której zobowiązał się m.in. do doprowadzenia do zakazu głoszenia „ideologi LGBT” w szkołach oraz instytucjach publicznych.

Przez jakieś 45 minut uczestnicy tańczyli przeciwko homofobii, powiewały tęczowe flagi, do wesołego protestu okazyjnie przyłączali się przechodnie. Policja nie reagowała.

Jeszcze podczas trwania „tęczowego disco" funkcjonariusze ruszali za pojedynczymi odchodzącymi osobami albo parami. Po zakończeniu wydarzenia

zaczęli zatrzymywać kolejnych uczestników i wypisywać im mandaty, choć wcześniej nie wzywali do rozejścia się czy rozwiązania zgromadzenia.

OKO.press rozmawia z dwójką zatrzymanych. Okazało się, że niektóre działania policji były co najmniej zagadkowe.

Przeczytaj także:

Policja: „Chcemy porozmawiać. O czym? To się okaże”

Osiemnastoletnią Wiktorię i jej koleżankę funkcjonariusze zatrzymali, gdy dziewczyny wychodziły ze sklepu.

"Poprosiłam ich o wylegitymowanie się, ale tego nie zrobili" - mówi OKO.press Wiktoria.

Policjanci chcieli, by zatrzymane wsiadły do radiowozu, ale dziewczyny się nie zgodziły. „Powiedzieli, że wystawiają mandat tylko na 100 zł za udział w nielegalnym zgromadzeniu, choć mogliby na 500 zł, sugerując, jakoby była to jakaś łaska z ich strony” - opowiada Wiktoria. Nie przyjęła mandatu (jej koleżanka tak).

"Uważam, że dostałyśmy je niesłusznie, bo nie złamaliśmy żadnego prawa. Po prostu tańczyłyśmy na ulicy, przecież to nie jest nielegalne" - przekonuje.

Zagadkowy przebieg miało zatrzymanie Michała (29 l.) i jego kolegi. Policja zatrzymała ich jeszcze w trakcie trwania „tęczowego disco”, gdy na chwilę poszli do sklepu po coś do picia.

„Patrzyli na komórkę i na nas, na komórkę i na nas - jakby porównywali nasze twarze ze zdjęciami w telefonie.

Powiedzieli, że chcą porozmawiać, ale jak zapytaliśmy »o czym?«, to powiedzieli: »to się okaże«" - mówi OKO.press Michał.

Albo mandat za nielegalne zgromadzenie, albo sprawa do sanepidu

W radiowozie zakomunikowali młodym mężczyznom, że ci brali udział w nielegalnym zgromadzeniu, ale dostaną tylko 100 zł mandatu, choć mogliby im wypisać więcej. „Między słowami dali do zrozumienia, że robią to niechętnie, ale jest presja z »góry«, by karać uczestników wydarzenia pod Pałacem Prezydenckim.

Dodali, że jeżeli mandatów nie przyjmiemy, to będą zmuszeni skierować sprawę do sanepidu z art. 54 kodeksu wykroczeń w związku z rzekomym złamaniem przez nas sanitarnych w czasie kwarantanny" - mówi Michał.

W tym drugim przypadku ewentualna kara byłaby wielokrotnie wyższa. Michał zadzwonił do prawnika, by się poradzić. Ten uznał, że propozycja policjantów brzmi dość dziwnie. Po konsultacji Michał uznał, że jednak przyjmie mandat.

„W międzyczasie drugi z policjantów zadzwonił gdzieś, pewnie do swojej centrali, by się upewnić, czy nie muszą kierować sprawy do sanepidu. Okazało się, że nie, jeśli uczestnicząc w zdarzeniu zachowywaliśmy dwumetrową odległość między nami a innymi uczestnikami" - opowiada.

"Mandat chcę zaskarżyć do sądu i spodziewam się, że zostanie anulowany” - mówi OKO.press Michał (29 l.)

„To presja, forma szantażu i miękkiego zastraszania”

Tak komentuje zachowanie policjantów wobec Michała i jego kolegi Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, posłanka Lewicy, która była na miejscu, przyglądała się działaniom policji, a w niektórych sytuacjach ingerowała.

„Tym bardziej że jedne i drugie przepisy nie mają ze sobą nic wspólnego. Bo przecież jeżeli ktoś uczestniczy w nielegalnym zgromadzeniu, to nie jest to tożsame z naruszeniem przepisów sanitarnych. Takie »targowanie się« policji z obywatelem nie powinno było się zdarzyć” - dodaje.

Zdaniem polityczki wystawianie mandatów za udział w nielegalnym zgromadzeniu było nieuzasadnione. „W takim razie dlaczego funkcjonariusze podczas całego wydarzenia ani razu nie wydali komunikatu wzywającego do rozejścia się? Dlaczego ani razu też nie podjęli próby rozwiązania tego rzekomo nielegalnego zgromadzenia?” - pyta.

„Chodziło o efekt mrożący”

Posłanka uważa, że „tęczowe disco” trudno nawet uznać za zgromadzenie. To był raczej happening, bo - luźne, niezorganizowane grupki młodych ludzi tańczyły do muzyki w różnych miejscach w okolicy Pałacu Prezydenckiego.

„Dopiero gdy młodzież zaczęła się rozchodzić, zaczęło się zatrzymywania pojedynczych osób albo par, kiedy na miejscu nie było już prawie mediów.

Moim zdaniem to niedopuszczalne i nieadekwatne działanie, obliczone na osiągnięcie efektu mrożącego" - mówi Dziemianowicz-Bąk.

OKO.press skontaktowało się z Komendą Stołeczną Policji, by wyjaśnić wątpliwości dotyczące zatrzymań i ich podstawy prawnej. Rzecznik komendy, asp. sztab. Tomasz Oleszczuk, przekazał nasze pytania do Komendy Rejonowej Policji Warszawa I. Jeszcze nie dostaliśmy odpowiedzi.

;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze