0:000:00

0:00

Kilkadziesiąt osób, w tym "Obywatele RP" i grupy antyfaszystowskie, zebrało się pod Komendą Stołeczną Policji, by sprzeciwić się policyjnej przemocy i instrumentalnym traktowaniu tej służby przez władzę. Bezpośrednim powodem było zatrzymanie przez policję dwójki działaczy, którzy umieścili w gablotach warszawskich przystanków plakaty z napisem "Ewangelia wg Łukasza Sz.".

Policja odwiedziła ich 8 i 9 czerwca, wyprowadziła z domów w kajdankach na oczach rodzin. Ich mieszkania przeszukano, zarekwirowano niektóre sprzęty. Wszystko pod absurdalnym zarzutem włamania do gablot reklamowych. W OKO.press szczegółowo opisaliśmy ich historie.

Przeczytaj także:

Protest pod Komendą Stołeczną Policji 10 czerwca 2020, podczas którego policja użyła siły m.in. wobec Obywateli RP, relacjonował na żywo nasz reporter Maciek Piasecki:

Choć z początku protest przebiegał spokojnie, a kilkunastu funkcjonariuszy jedynie upomniało uczestników, by nie blokowali ciągów komunikacyjnych, wkrótce pojawiły się liczne posiłki, a policjanci zaczęli nawoływać uczestników do rozejścia się „ze względu na obowiązujący stan epidemii”. Jak pokazują nagrania zdecydowana większość demonstrantów, ok. 60 osób, zakrywała usta i twarz, nie byli także stłoczeni. Mimo to policja użyła wobec nich siły.

"Nie ma miejsca na przemoc policyjną!" - skandowali, gdy uzbrojeni policjanci zaczęli wynosić członków zgromadzenia za nogi, ręce i włosy. "I can't breathe!" - krzyczał jeden z wynoszonych, nawiązując do zabójstwa czarnego Amerykanina George'a Floyda z rąk funkcjonariuszy, które dało początek fali obywatelskich protestów w USA.

Plakatowanie to NIE zbrodnia. Policyjne morderstwa - TAK!

Aktywistka: „Policjant założył mi klamrę i zaczął mnie dusić”

Policja użyła siły wobec zgromadzonych, gdy część z nich odmówiła wylegitymowania się. Dlaczego zdecydowano się na środek przymusu? Funkcjonariusze milczeli, jeden z nich odesłał do rzecznika Komendy Stołecznej Policji. W biurze rzecznika usłyszeliśmy, że informacji udziela jedynie nadkom. Sylwester Marczak ze względu na „zhierarchizowaną strukturę”. Rzecznik Marczak nie odbierał jednak telefonu.

„Policja mówiła coś przez megafony, ale zupełnie nie było ich słychać. Po chwili funkcjonariusze zaczęli otaczać nas w kordonie. Zauważyłam, że trzech podeszło do jednego chłopaka, który stał bardziej z boku. Mówili, że chcieli go wylegitymować, ale po chwili się na niego rzucili. Ja się go uchwyciłam, bo nie wiedziałam jakie są ich zamiary” - relacjonuje dla nas Magdalena, jedna z uczestniczek protestu.

„Chwyciłam go za nogę i przytrzymywałam. W tym momencie policjant założył mi na szyję klamrę i w ten sposób chciał mnie odciągnąć. Naciskał mi na krtań, nie mogłam oddychać. Mówił, że mam puścić tego chłopaka, ale nie byłam nawet w stanie odpowiedzieć, byłam jak sparaliżowana. W końcu go puściłam, a oni go wynieśli” - opowiada.

Aktywistka wspomina, że policjant, który podduszał ją w uścisku jednocześnie mówił do niej spokojnym głosem: „Szeptał mi na ucho »puść go, a ja cię stąd bezpiecznie wyprowadzę«. Ściskał mi gardło, a jednocześnie mówił do mnie takie rzeczy. Było to dla mnie dość szokujące, poczułam dysonans. Z jednej strony ktoś robi coś, co zagraża twojemu zdrowiu. Z drugiej zapewnia cię, że będziesz bezpieczna. Podobne rzeczy działy się niedawno w Stanach Zjednoczonych. Tam też był ten element podduszania, od razu tak mi się skojarzyło”.

Magdalena mimo to pozostała na miejscu demonstracji.

„Wkrótce potem otoczyło mnie trzech policjantów, potem doszli do nich kolejni. Zażądali ode mnie dokumentów, a ja pytałam o podstawy prawne i prosiłam o wyjaśnienie sytuacji. Dopiero gdy przekazałam im dokument, poinformowali mnie, że dostałam mandat karny w wysokości 500 zł” - opisuje sytuację.

„Powiedzieli mi w końcu, że ma to miejsce w związku z epidemią i rozporządzeniem Rady Ministrów. Że jestem na nielegalnym zgromadzeniu. Mandatu nie przyjęłam” - dodaje.

Plakatowanie to NIE zbrodnia. Policyjne morderstwa - TAK!

Policja uniemożliwia interwencję

„Potem próbowali zatrzymać inne osoby, jedną osobę wyciągnęli z tłumu i siłą zaprowadzili do samochodu. Na pewno nie było jednoznacznego powodu, do użycia takiej siły” - relacjonuje Magdalena.

Na miejscu zdarzenia pojawiła się posłanka Zielonych (KO) Urszula Zielińska. W ramach interwencji poselskiej domagała się wpuszczenia do radiowozu. „Chcę pojechać z tą panią tam, gdzie jest zabierana, i upewnić się, że jest traktowana zgodnie z prawem” - tłumaczyła funkcjonariuszom.

Policjanci najpierw nie chcieli wypuścić jej z kordonu, następnie ignorowali. W końcu odmówili wpuszczenia jej do do samochodu tłumacząc, że nie mogą odpowiadać za jej zdrowie i życie w razie wypadku. Zielińska chciała wziąć ryzyko na siebie. Mówiła, że zamierza monitorować czynności podejmowane przez policjantów. Mimo to radiowóz z zatrzymaną opuścił miejsce zgromadzenia.

Z relacji naszego reportera wynika, że była to kobieta, która odmówiła wylegitymowania się. Policjanci wzięli ją pod ręce i odprowadzili do radiowozu.

Doszło także do incydentu z udziałem Pawła Kasprzaka, jednego z liderów „Obywateli RP”. Kasprzak został popchnięty przez jednego z policjantów, którego złapał za rękę, by utrzymać równowagę. Policjant oskarżył aktywistę, że ten naruszył tym jego nietykalność.

Plakatowanie to NIE zbrodnia. Policyjne morderstwa - TAK!

Kilkoro Obywateli RP otoczyło Kasprzaka, który usiadł na chodniku, by uniemożliwić policjantom użycie wobec niego siły. W międzyczasie kolejni protestujący byli proszeni o okazanie dokumentów, a policja karała ich 500-złotowymi mandatami. Zwykle na jedną legitymowaną osobę przypadało po 3-4 funkcjonariuszy.

„Policji mamy tu więcej niż uczestników spotkania. 60 osób plus 90 policjantów to daje nielegalne zgromadzenie” - komentowała dla nas jedna z uczestniczek.

Dziennikarze OKO.press: Policja sama daje pretekst

Z relacji Maćka Piaseckiego wynika, że policjanci niejednokrotnie sami stwarzali sytuacje, które dawały im potem pretekst do użycia siły wobec uczestników spotkania.

„W moim przypadku widać to było w momencie, gdy filmowałem dziewczynę otoczoną przez sześciu policjantów. Ja stoję, policjant się do mnie zbliża, a potem mówi, że muszę zachować odstęp. Tak samo było w przypadku Pawła Kasprzaka - jak mówił, dotknął policjanta w momencie, gdy został popchnięty i złapał się go, by się nie przewrócić” - komentuje nasz dziennikarz.

„Podobnie było, gdy jeden z demonstrujących nie dał się funkcjonariuszom wylegitymować. Wówczas policja siłą zaczęła ciągnąć go do radiowozu, pozostali zaczęli go bronić, więc miała uzasadnienie dla użycia siły, szarpania i popychania ludzi. Policja stwarza sytuacje, w których o wiele łatwiej obywatelowi dopuścić do czynu niezgodnego z prawem, np. dotknięcie funkcjonariusza” - dodaje.

Podobne wrażenie odniosła fotografka OKO.press Agata Kubis.

„Policjanci straszyli mnie swoją nietykalnością. Miałam na sobie plecak i czasem ciężko nie dotknąć nim policjanta. To był chyba jakiś kierownik jednostki. Ze trzy razy ostrzegał mnie, że zawiną mnie za naruszenie nietykalności. Ale gdy policja ustawia się blisko w kordonie to nie ma możliwości, żeby nie potrącić funkcjonariusza w którymś momencie” - mówi Kubis.

Zgromadzeni przed komendą funkcjonariusze informowali uczestników, że w czasie epidemii rządowe rozporządzenie zakazuje spontanicznych zgromadzeń. Protestujący argumentowali, że zachowywali bezpieczny dystans, nie przyszli w dużej grupie i nie są agresywni. Te tłumaczenia nie przekonały jednak funkcjonariuszy.

Plakatowanie to NIE zbrodnia. Policyjne morderstwa - TAK!

W kajdankach za plakaty

Celem protestu było powitanie na wolności dwójki zatrzymanych przez policję działaczy, którym zarzucono włamanie do gablot reklamowych. Ci w międzyczasie opuścili komendę. Mówili, że są zbyt zmęczeni, by rozmawiać z dziennikarzami.

„24 godziny spędzone najpierw na zatrzymaniu, potem przeszukanie mieszkania, przewiezienie na komendę, cała noc spędzona tutaj, dziś dość długie czynności wyjaśniające” - tłumaczył nam wypuszczony aktywista.

Pod jakim zarzutem dokładnie ich zatrzymano? Chodziło o plakaty umieszczone w nośnikach spółki AMS.

Widniała na nich podobizna ministra Łukasza Szumowskiego oraz czerwony napis „Ewangelia wg Łukasza Sz.”. Sylwetkę ministra wkomponowano w postać Kawalera Zakonu Maltańskiego. Pod nim wypunktowano zarzuty: „zakłamywanie statystyk dot. COVID-19, rekomendacja ws. wyborów, maseczki do d*py za 5 mln”.

To było nawiązanie do opisywanych przez media niejasności wokół powiązań szefa resortu zdrowia z biznesmenem, który uzyskał milionowy kontrakt rządowy na maseczki ochronne oraz grantów, które otrzymywał brat ministra z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju w czasie, gdy Szumowski był wiceministrem nauki i szkolnictwa wyższego, któremu podlega NCBiR.

TVP Info sugerowała, że za „hejterskimi plakatami” stoi spółka AMS, należąca do Agory, wydawcy „Gazety Wyborczej”.

„Informujemy, że akcja ta odbyła się bez zgody AMS, a tym samym jest nielegalna. Podobnie jak we wszystkich tego typu przypadkach nielegalne plakaty są niezwłocznie demontowane (13 sztuk w ciągu ostatniej doby) przez służby dyżurne, a sprawa zostanie zgłoszona na policję” – napisała spółka AMS w specjalnym komunikacie.

;

Udostępnij:

Maciek Piasecki

Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze