0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

Może go stracić na wiele miesięcy. Kobieta wielokrotnie była na celowniku służb za antyrządowy aktywizm. Sąd przyznał jej duże odszkodowanie za jedno z zatrzymań.

Rankiem 1 marca, gdy Angelika Domańska wracała po odwiezieniu syna do przedszkola, zobaczyła, że pod postem na temat samobójstwa w metrze na stacji Ratusz Arsenał w Warszawie rozgorzała dyskusja. Ktoś napisał, że to wszystko wina rządu, PiS, że ludzie się teraz zabijają. „Odpisałam, że nie jest to wina rządu, ale ludzkich emocji” – relacjonuje. Jest matką samotnie wychowującą 17-letnią córkę i 5-letniego chłopca z autyzmem. Dyskusja trwała, dotykała także kwestii eutanazji. Jednemu z rozmówców – Stanley'owi (nazwisko do wiadomości redakcji) Domańska odpisała: „Jestem chora, codziennie walczę ze sobą, żeby nie popełnić rozszerzonego samobójstwa, to nie takie proste zmusić się do życia (...)”. Ten fragment dokładnie znamy, bo został dołączony do akt i dostaliśmy jego screen.

Domańska tłumaczy, że chciała w ten sposób powiedzieć, że rozumie osoby, które już dłużej nie mogą żyć. „Sama leczę się psychiatrycznie od dawna i tego nie ukrywam. To żaden powód do wstydu. Myśli samobójcze mam, jak wiele matek, które mają nieuleczalnie chore dzieci. I co – nie mogę więc pisać prawdy o tym w internecie? Ale nigdy nie próbowałam popełnić żadnego samobójstwa, nie wspominając o rozszerzonym”. Zaznacza, że ta jej krótka wypowiedz, została wyrwana z kontekstu.

„A dzieje się mu coś teraz w przedszkolu?”

O dyskusji w sieci zapomniała. O 12.30 zadzwonili do niej policjanci. „Mają mój numer, bo jestem ich stałym klientem”, żartuje. Domańska jest aktywistką. Wielokrotnie już miała do czynienia z policją i innymi służbami za swoją działalność w obronie mniejszości LGBT+, migrantów, demokracji.

Przeczytaj także:

Chcieli sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. Proponowała, by przyjechali po 17-stej, gdy będzie w domu z dzieckiem. Dyżurny przekonywał ją, że zajmie to 30 sekund. Zgodziła się, by przyjechał patrol. Nieumundurowani kryminalni legitymowali ją jednak bardzo długo. Mówili o jej wpisie na FB. Domańska próbowała go znaleźć, by pokazać, że jej słowa są wyrwane z kontekstu. Ktoś go usunął. Próbowaliśmy się dwukrotnie kontaktować ze Stanley'em, z którym prowadziła dyskusję. Nie odpowiedział.

Przyjechała karetka i dwóch mundurowych. Nakłonili ją do wejścia do środka i nie pozwolili już wyjść.

Jeden z ratowników miał jej powiedzieć: „Tacy jak ty nie powinni się nikim opiekować”. Zdecydował: wiozą ją do szpitala.

Już z karetki Domańska zadzwoniła do autora niniejszego artykułu – słyszeliśmy, co działo się w środku. Dopytywała, czy jest zatrzymana. Nie była, ale nie mogła wyjść. „Pojedzie pani, porozmawia pani... Jest pani w bezpiecznych rękach” – przekonywał jeden z mundurowych.

Domańską to zirytowało, bo niedawno działania policji zagroziły jej zdrowiu (więcej o tym dalej).

Domańska: „Nie chcę jechać do szpitala! Ja nie zamierzam popełnić żadnego samobójstwa. Mam dziecko do odebrania. Kto się nim zajmie?”

Policjant: „Ktoś”. Potem dodał: „A dzieje się mu coś teraz w przedszkolu?”

Włączam się w rozmowę. Pytam przez telefon młodszego aspiranta Witolda Bachę – tak się przedstawił – kto odbierze jej dziecko. Zmienił strategię – zaczął wypytywać aktywistkę, czy nie ma znajomych, którzy mogliby to zrobić. „To pan nie wie, że przedszkole wyda dziecko tylko osobom wcześniej upoważnionym?” – pyta go Domańska.

Pytamy asp. Bacha, czy do każdego, kto napisze w internecie o tym, że ma myśli samobójcze, jadą z interwencją.

„Do każdego” – przekonuje.

„Czemu zabierają ją siłą do szpitala?"

Bach: „Bo chce popełnić samobójstwo”.

„To pan sam dostrzegł? Na podstawie czego?”

Bach: „Dostałem taką informację. Od dyspozytora”.

W Szpitalu Bielańskim na izbie przyjęć trafiła do dwójki psychiatrów. Po krótkim badaniu zakomunikowali policjantom: nie widzą potrzeby zatrzymywania jej. Ci odwrócili się na pięcie i wyszli. Na wypisie Domańskiej czytamy: „Stan psychiczny: brak objawów psychopatologicznych, zagrożeń z nimi związanych. (…) Bez objawów psychotycznych. (...) Potwierdza obecność myśli samobójczych od wielu lat, bez ich nasilenia w ostatnim czasie, kategorycznie przeczy zamiarom samobójczym”. W epikryzie: „nie stwierdzono wskazań do hospitalizacji”.

Przez cztery godziny policja nie dopuszcza matki do dziecka

Po badaniu w szpitalu Domańska jedzie po syna do przedszkola „Ta szopka zajęła mi dwie godziny. Pisałam, że mam myśli samobójcze, a nie, że chcę się zabić. Czuję się zaszczuta jak pies. To było potworne, co mi zrobili” – mówiła.

Półtorej godziny później dzwoni telefon.

Płacz.

„Sąd mi dziecko zabiera na wniosek policji” – Domańska szlocha, ledwo łapie oddech. W przedszkolu czekało już na nią trzech kryminalnych. Dyrektor Przedszkola Specjalnego nr 438, Ewa Warszewska twierdzi, że pojawili się u niej o 13.55 – czyli w czasie, gdy policja dowiedziała się, że psychiatrzy orzekli, iż Domańska nie ma zaburzeń i nie stwarza zagrożeń. „Policja powiadomiła mnie, że jest wydane takie postanowienie (o odebraniu dziecka- red.) przez sędziego dyżurnego. Rozpacz matki, co naturalne, była ogromna” – opisuje Warszewska. I zaznacza: „Nie mam żadnych zastrzeżeń co do opieki tej pani nad synkiem”. Potwierdza, że mundurowi czekali w placówce, aż dotrze tam postanowienie z sądu. Dotarło około dwóch godzin później.

Domańska: „Nie pozwolono mi się spotkać się z synem ani go pożegnać, mimo że postanowienia z sądu nadal nie było”.

Pani dyrektor twierdzi, że matka nie prosiła o spotkanie z synem.

„To ja się darłam, by oddali mi dziecko, a oni teraz twierdzą, że nie chciałam się z nim spotkać?” – nie dowierza aktywistka.

Faktycznie – matka połączyła się ze mną telefonicznie, gdy była w przedszkolu i słyszałem, jak domagała się spotkania z synem.

Kryminalni nie byli zainteresowani jej świeżym wypisem po badaniu psychiatrycznym. Kazali jej zawieźć je na komendę na Bielanach. Tam miała dostać informacje, gdzie jest syn.

Następnego dnia okazało się, że Bruno siedział w przedszkolu aż do 18.50 – czyli jeszcze dwie godziny po zamknięciu placówki, 4,5 godziny dłużej niż zwykle! Był w zamkniętej sali na górze budynku, bez innych dzieci i bez matki. Płakał. Czekał na transport do placówki zastępczej. Domańska: „Cały czas go tam trzymali i nie pozwolili mi z nim siedzieć, ani nawet go zobaczyć!”.

„...to działania policji były bezprawne”

Magdalena Flaga-Łukasiewicz, psychiatra i pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Warszawie wyjaśnia, że tę sytuację reguluje ustawa o ochronie zdrowia psychicznego. „Osoba z chorobą psychiczną może być przyjęta do szpitala, gdy jest bezpośrednie zagrożenie jej życia lub życia i zdrowia innych osób. Służby mogą zawieźć taką osobę na konsultacje przez lekarza specjalistę psychiatrii celem weryfikacji tego zagrożenia, także wbrew woli. Nie dziwię się, że po tym wpisie to się stało.

Gdy ktoś ma myśli o samobójstwie rozszerzonym – to gruby kaliber – to lepsza jest w takiej sytuacji nadmiarowa interwencja niż to, aby nic nie zrobić, a następnego dnia przeczytać, że ktoś popełnił rozszerzone samobójstwo” – dodaje.

Czemu jednak policja, gdy już wiedziała, że Domańska nie stwarza zagrożenia, starała się nadal odebrać jej dziecko? Czemu o wyniku badania psychiatrycznego w szpitalu nie poinformowała od razu sądu? Dlaczego nie dopuściła matki do spotkania z dzieckiem w przedszkolu?

Nie wiadomo.

Wbrew dwukrotnym obietnicom podinsp. Elwiry Kozłowskiej, oficer prasowej Komendanta Rejonowego Policji Warszawa V, nie dostaliśmy odpowiedzi na żadne z zadanych pytań. Nie mogliśmy też zadać dodatkowych, bo Kozłowska przestała odbierać telefony od nas.

Lakoniczne postanowienie sądu o odebraniu jej dziecka jest momentami nieczytelne, wygląda jak przygotowywane „na kolanie”. Dosłownie. Czytamy w nim, że Sąd Rejonowy dla miasta Warszawy Żoliborza, VI Wydział Rodzinny i Małoletnich działał w „sprawie z urzędu” „o wgląd w wykonywanie władzy rodzicielskiej nad małoletnim synem”, postanowił w trybie natychmiastowym na podstawie art. 569 par. 2 KPC, „małoletniego (..) umieścić w instytucjonalnej pieczy zastępczej”.

Aneta Mikołajczyk, radczyni prawna, która współpracuje z Niebieską Linią, zwraca uwagę na istotne kwestie: „Jeśli policja ma obawy co do prawidłowej postawy opiekuńczo-wychowawczej, to informuje o tym sąd, ale jeśli ma wiedzę o wyniku badań psychiatrycznych, nawet nie mając jeszcze dostępu do dokumentów, to też o tym powinna powiadomić sąd. Ten powinien decydować na podstawie całokształtu materiału, mając na względzie dobro dziecka.

Prawidłowy stan psychiczny matki po badaniu psychiatrycznym powinien mieć wpływ na orzeczenie sądu”

Adwokat Domańskiej, Kamila Zagórska, współpracująca z kolektywem prawników SZPILA: „W postanowieniu nie ma słowa o tym, że matka ma ograniczony kontakt z dzieckiem. Nie ma słowa o tym, że jest niebezpieczna dla dziecka, ani o tym, że ma mieć ograniczoną władzę rodzicielską. Jeśli nie ma wyraźnych wytycznych sądu, żeby ją pozbawić kontaktu, by nie mogła sprawować pieczy, to działania policji były bezprawne” – ocenia. Dodaje, że nawet rodzice pozbawieni władzy rodzicielskiej mają prawo do kontaktu z dzieckiem, a tutaj nawet jeszcze bez postanowienia sądu policja matkę tego pozbawiła.

Czy policjanci mogli uniemożliwić kontakt z matką jeszcze bez pisemnej decyzji sądu?

„Sąd mógł przekazać policji telefonicznie swoją decyzję” - twierdzi Aneta Mikołajczyk.

Czy policja mogła nie dopuścić do kontaktu z matką dziecka, gdy sąd nie wydał takich zaleceń w postanowieniu?

„Jeśli policja uznała, że matka stanowi zagrożenie dla dziecka to tak. Jeśli nie ma tego zagrożenia to nie. Bez dostępu do akt nie wiem, czy w tym przypadku działania policji były proporcjonalne i adekwatne”, dodaje Mikołajczak. Zwraca uwagę, że dzieci do 10 roku życia w pieczy zastępczej powinny być w pieczy rodzinnej, a nie instytucjonalnej, czyli powinny trafić do rodzinnego domu dziecka lub rodziny zastępczej, a tak się nie stało.

„Sąd najwyraźniej działał ad hoc i dużym tempie” – komentuje Zagórska. Zapowiada, że na pewno będą składać zażalenie. Na razie Domańska nie dostała wglądu w akta swojej sprawy.

Jak długo matka może być pozbawiona kontaktu z dzieckiem? Anisa Gnacikowska, adwokatka od 20 lat specjalizująca się w sprawach rodzinnych: „odzyskanie dziecka może być czasochłonne, zająć nawet cztery, pięć miesięcy, a minimalnie trzy. Bo w postępowaniu sądowym musi być dopuszczony biegły, a w Warszawie to tyle zajmuje”.

Nieoficjalnie jeden z prawników, któremu opisujemy sytuację, mówi nam, że takie orzeczenie sądu powinno być usunięte w ciągu kilku dni z obiegu prawnego. Bo sąd podjął decyzję, nie mając informacji o faktycznym stanie psychicznym matki.

„Mnóstwo policjantów ma na nią kosę”

Na początku drogi do szpitala Domańska uważała, że te działania policji nie są szykaną polityczną. Pod koniec już nie była tego pewna. Kilka godzin później była już przekonana, że to wymierzone w nią szykany. „Doskonale zdają sobie sprawę, że jestem pod ścianą, sama z dzieckiem”.

Oprócz tęczowej nocy litania dotychczasowych działań służb wobec niej jest dłuższa.

  • Pod lupy służb trafiła w 2017 r., gdy z inną aktywistką, na miesięcznicy smoleńskiej wyciągnęły białe róże kilka metrów od Jarosława Kaczyńskiego. Tłum poturbował je, usłyszały obelgi: „kurwy!", „komuniści", „spierdalaj". Sprawa stała się głośna.
  • W marcu 2018 r. podczas Czarnego Piątku Domańska, będąc w zaawansowanej ciąży, zapaliła racę. „Puszczając racę, chciałam pokazać, że jak naziolom wolno, to kobietom też wolno" – tłumaczyła. Policjanci szarpali ją mimo widocznej ciąży. Ta sprawa też była głośna.
  • W sierpniu 2020 roku, w tzw. tęczową noc, policja bezprawnie ją zatrzymała (i kilkadziesiąt innych osób). Została odcięta od leków na cukrzycę na tak długo, że zaczęła tracić przytomność i doszło do zagrożenia jej zdrowia. „Mało mnie wtedy nie zabili!” Jej dzieci pozostały na czas jej zatrzymania bez opieki. Sąd uznał bezsprzeczną winę policji i przyznał jej aż 15 tys. zadośćuczynienia.
policjanci ciągną kobietę trzymając ją za ramiona
Angelika Domańska ciągnięta przez policjantów podczas protestu na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Fot. Robert Kuszyński / OKO.press
  • 25 października 2020 r. Domańska została zrzucona ze schodów kościoła w centrum Warszawy przez narodowców, którym przewodził Robert Bąkiewicz (na zdjęciu u góry widać moment tuż przed tym zdarzeniem). Policja nie interweniowała, karetka przybyła po kilkudziesięciu minutach. Prokuratura potem umorzyła sprawę wobec Bąkiewicza. „Brak jest podstaw do przyjęcia, iż objęcie ściganiem opisanego czynu byłoby w interesie społecznym” – argumentowała prokuratura. Domańska wytoczyła narodowcowi cywilny pozew.
  • W grudniu 2022 r. została siłą doprowadzona przez policję na dwudniową obserwację psychiatryczną aż w Choroszczy. Biegły uznał, że Domańska jest poczytalna. Badania aż na Podlasiu to szykana, za to, że brała udział w słynnej akcji cięcia drutu żyletkowego na granicy – formy protestu przeciwko push-backom i traktowaniu migrantów. Została tam zatrzymana na 48h, zabrano jej telefon, interesowało się nią ABW. Sprawa jest w toku.

ABW miało się Domańską też interesować, bo kiedyś w wiadomości prywatnej do innego aktywisty na Messengerze pisała o tym, by wejść na teren Sejmu i się podpalić – zanim dokonał tego Piotr Szczęsny pod PKiN. Tego znajomego zatrzymały służby, zabrały mu telefon i odczytały jej informację. „Szukali mnie i na wsi, gdzie byłam zameldowana, u teściowej, mojego brata, przyjechali wreszcie do mojego mieszkania i czarni z drabin zaglądali do środka, świecąc latarkami. Wypytywali też o mnie po sąsiadach. Potem mnie nastraszyli, ale żadnej sprawy nie było. Pokazowa szopka” – relacjonuje Domańska.

Aktywiści przekonani, że to celowe szykany służb

Jej znajoma Elżbieta Marciniak, też matka chłopca z autyzmem, twierdzi, że służby obserwują to, co Domańska pisze w social mediach. „Rok temu wieczorkiem śmiałyśmy się w sieci z sytuacji politycznej. W nocy nasze wypowiedzi zostały wycięte z kontekstu, latały screeny, a od 6. rano byłyśmy zastraszane przez asystenta ministra Ziobry. Wmawiano nam, że to, co pisałyśmy, to groźby karalne i chciałyśmy zabić kogoś. Mieszkam w małej miejscowości na południu Polski – mnie tu zaszczuli. Burmistrz, materiał w Radio Kraków itd. Musiałam wyjechać na osiem miesięcy ze swojej miejscowości, bo się bałam. Mnie spieprzyli życie wtedy, a Angelikę dopadli teraz” – opisuje Marciniak.

Paweł Kasprzak, jeden z liderów Obywateli RP, także ojciec dziecka z autyzmem, jest przekonany, że to, co spotkało Domańską to szykany służb. „Mnóstwo policjantów ma na nią kosę. Wiem i wielokrotnie widziałem, jak ją traktują. Policjanci mówili o niej „wariatka". Nie lubią jej też, bo wygrała rekordowe odszkodowanie za bezprawne zatrzymanie” – wypunktowuje.

Mówi, że jeszcze nie słyszał, by policja podejmowała takie interwencje tak szybko i w takiej sprawie.

„Angelika idealnie nadaje się na ich ofiarę. Samotna matka, z takim dzieckiem pod opieką. To, co mnie dotychczas spotkało ze strony władz, to nic. Tutaj się dopiero dzieje na serio. To jest coś niewyobrażalnego!” – kończy.

Podinsp. Elwira Kozłowska z komendy na Bielanach, mimo obietnic, nie odpowiedziała na żadne z naszych pytań. „Ze względu na charakter zdarzenia” – tłumaczyła. Policja nie chciała nam ani pokazać skanów dyskusji z FB, ani ujawnić, co stwierdzili kryminalni po spotkaniu z Domańską, ani czy tak szybko interweniują przy każdym wpisie o myślach samobójczych na FB.

„Kryzysy psychiczne to nie jest rzadkość”

Domańska: „Chyba każda matka z dzieckiem z niepełnosprawnością ma myśli samobójcze. Bo co się z dzieckiem stanie, gdy ja umrę pierwsza?”

Elżbieta Marciniak, matka 17-latka z autyzmem i niepełnosprawnością fizyczną, potwierdza. „Są lepsze i gorsze dni, ale mamy takie myśli o samobójstwie, to normalne. Zastanawiamy się, co się stanie z nimi po nas. Pojawia się myśl, że najlepiej, gdybyśmy odeszli razem, niż gdyby to dziecko było skazane na DPS, a o jego życiu decydowaliby urzędnicy”.

Pytamy psychologów, terapeutów, którzy specjalizują się w pracy z rodzicami dzieci autystycznych, czy faktycznie myśli samobójcze są częste. „Nikt z naszych rodziców nie zgłaszał takich. Ale posiadanie dziecka ze spektrum autyzmu to duże wyzwanie, stres, obciążenie i gdyby takie myśli się pojawiały, to nie dziwiłoby mnie to” – uważa Aleksandra Wachowska, psycholożka, terapeutka ze Stowarzyszenia Pomocy Osobom Autystycznym. „To, że rodzice nie zgłaszają tych myśli, nie znaczy, że ich nie mają” – zaznacza Marek Ostrowski, terapeuta też ze SPOA.

„Takie myśli samobójcze się zdarzają. Posiadanie dziecka z niepełnosprawnością jest niesamowicie obciążające i kryzysy psychiczne to nie jest rzadkość” – mówi psycholożka, pracująca z rodzicami autystycznych dzieci, która nie zgadza się na cytowanie pod nazwiskiem.

„Czuję się, jakby mi serce wyrwali z piersi”

Wieczorem 1 marca dyżurny w komendzie na Żeromskiego nie ujawnił Domańskiej adresu, pod którym jest jej syn, twierdząc, że nie wie. „Do sądu proszę się w tej sprawie zwrócić” – dodawał. Dopiero po godzinie, gdy przed komendą zebrała się grupa kilkunastu aktywistów, którzy przyjechali, by wesprzeć Domańską, komenda ujawniła jej adres. Dom Dziecka nr 15 mieści się – nomen omen – na ul. Nowogrodzkiej. To najstarsza w Polsce (291 lat) tego typu placówka. Domańskiej nie wpuścili tego wieczora „bo nie ma odwiedzin”. „Czuję się, jakby mi serce wyrwali z piersi. Wracam teraz do domu, w którym Bruna nie ma” – mówiła.

Udało jej się odwiedzić syna dopiero 2 marca, po kilkudziesięciu telefonach. Nie pozwolono jej przynieść mu ani jego ubranek, ani zabawek. Jest w grupie dziewięciorga dzieci z jedną opiekunką. „A on powinien mieć indywidualnego opiekuna” – mówi. Zjadł kilka kromek z jego ulubionym pasztetem i serkiem, które mu przyniosła. „Był głodny. Płakał. Ja nie wiem, jak ja przeżyję tę sytuację”.

„Nie spodziewałam się, że zabiorą mi dziecko, że przekroczą tę czerwoną linię. I to wtedy, gdy wywiesiłam swój aktywizm na kiju” mówi Domańska. Twierdzi, że tak jest od trzech miesięcy – czyli od czasu, gdy zawieźli ją na przymusową obserwację psychiatryczną.

„To jest przemocowe państwo, jeśli nie masz prawa powiedzieć w sieci, że ci źle” – kończy.

;

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze