0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

W środę 27 października ok. 18:00 w okolicach Hajnówki, policjanci zatrzymali auto Pawła Wrabca, aktywisty Obywateli RP, oraz jego żony Justyny Wolniewicz-Wrabec. Para wiozła dwóch Irakijczyków. Policja zatrzymała małżeństwo na 24 h. Noc spędzili na komendzie w Hajnówce.

Robert Moraljan, adwokat aktywistów, potwierdza, że następnego dnia postawiono im bardzo poważne zarzuty:pomocnictwa w organizacji nielegalnego przekroczenia granicy”. „Grozi za to od 6 miesięcy do 8 lat ograniczenia wolności” - zaznacza mecenas. Podejrzani nie przyznali się do stawianych im zarzutów, złożyli wyjaśnienia w prokuraturze i zostali zwolnieni w czwartek 28 października po południu. Nie zastosowano środków zapobiegawczych.

„Prokuratura będzie tę sprawę dopiero badała. Być może dojdzie do wniosku, że należy ją umorzyć wobec braku znamion czynu zabronionego” - ma nadzieję obrońca Wrabców.

Nie udało nam się skontaktować z małżeństwem aktywistów – policja zatrzymała ich telefony.

Przeczytaj także:

„Proces za ratowanie życia”

Paweł Kasprzak, lider Obywateli RP, przyjaźni się z Wrabcami. Jak pisze na FB, wiele razy rozmawiał z Pawłem Wrabcem na temat tego, co ci robili na granicy. Bo jeździli tam kiedy tylko mogli, wiedząc, czym to grozi. „Oboje (…) nie boją się aresztu i więzienia. W tych ponurych czasach to są odpowiednie miejsca dla ludzi przyzwoitych. To nie aresztowanie jest dla nich dramatem, ale to, że nie udało im się uratować ludzi”, pisze Kasprzak. Irakijczycy płakali, gdy zatrzymała ich policja. Nie wiadomo, co zrobiła z nimi Straż Graniczna.

W rozmowie z OKO.press Kasprzak mówi: „Przecież ci migranci tam umierają! Paweł starał się ratować życie tych chłopaków – odstawić ich w bezpieczne dla nich miejsce. To niech teraz władza robi mu proces za ratowanie życia”.

Kasprzak dodaje, iż matka Wrabca ostatnio chorowała. Jeździł więc sporadycznie pod granicę pomagać uchodźcom. Zmarła niedawno. Gdy ją pochował, pojechał „pomagać na całego”.

„Znałem matkę Pawła. Była zwolenniczką PiS i aktywistką katolicką. Ale nie mam żadnych wątpliwości, że tam gdzieś jest teraz dumna z postawy Pawła. Bo to chrześcijańska postawa, a Paweł to nieludzko przyzwoity facet”.

Represje za pomoc

„To nie pierwsza taka sytuacja. Zdarzały się wcześniej przypadki zatrzymań”, mówi Ola dyżurująca pod numerem alarmowym „SZPILA Wschód”.

SZPILA - kolektyw wspierający prawnie szykanowanych aktywistów - działała dotychczas głównie w Warszawie i okolicy. Ze względu na sytuację i zapotrzebowanie, uruchomiła specjalny numer dla osób represjonowanych przy granicy z Białorusią. Głównie szykanowanych za pomoc uchodźcom. „Skupiamy się na tym, by aktywiści mogli tę pomoc świadczyć bez obaw, że spotkają ich represje” tłumaczy Ola.

Kasprzak potwierdza informacje SZPILI o represjach wobec wolontariuszy pod strefą W: „To zdecydowanie nie pierwszy taki przypadek”. Zna przynajmniej jedną podobną sytuację z udziałem Obywateli RP.

Dotarliśmy do pary, którą też - za pomoc udzieloną uchodźcom - spotkały nieprzyjemności ze strony służb.

W niedzielę 24 października para aktywistów z ORP wracała znad granicy do Warszawy. Późno, ok. 22:00. Na południe od Hajnówki zatrzymali się w lesie, żeby się załatwić. Wtedy podszedł do nich mężczyzna z 2-3 letnim dzieckiem. Prawie nie mówił po angielsku, tylko po arabsku. Komunikacja więc prawie żadna. T. zrozumiał jedynie, że ten ojciec z dzieckiem byli z Iraku, a matka prawdopodobnie czekała na nich w Niemczech. Potrzebowali pomocy. „Wiem, jak traktowani są uchodźcy na granicy, więc wsadziliśmy ich do auta i zabraliśmy w Polskę” - deklaruje T.

Po kilometrze dziecko zaczęło wymiotować. Zadzwonili po znajomego wolontariusza, który przebywał w okolicy. Próbowali zaopiekować się maluchem. Po 20-30 min. podjechała policja. „Okoliczni mieszkańcy ich poinformowali”, mówi T.

Na szczęście policja nie wezwała Straży Granicznej, a karetkę. Uchodźców zawieziono do szpitala w Hajnówce. Nie wiadomo, co potem się z nimi stało.

Aktywistów policja zaczęła maglować. Legitymowanie, sprawdzanie, wypytywanie, spisano licznik auta, pobrano im nawet numery EMI. „Pewnie chcą ustalić, gdzie byliśmy”, zgaduje T.

Interwencja trwała ok. 2,5 godziny. Dopiero po północy zwolniono aktywistów do domu.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze