Politycy PiS przekonują, że wybór Tuska na przewodniczącego Rady Europy wbrew polskiemu rządowi to "rozwalanie Unii", zaś wybór Saryusza-Wolskiego byłby dla Unii ratunkiem. OKO.press objaśnia te szalone na pozór deklaracje. Poza nienawiścią do Tuska stoi za nimi koncepcja UE, w której nikt nie podskoczy państwu narodowemu, zwłaszcza, gdy jest to państwo PiS
Politycy PiS do ostatniej chwili próbują zablokować reelekcję Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europy. Posunęli się nawet do gróźb zerwania szczytu Unii Europejskiej - czyli nie podpisania tzw. konkluzji szczytu, co oznacza, zdaniem polityków PiS, jego unieważnienie. Ten straszak nie ma pokrycia w rzeczywistości, zdradza raczej nastrój i determinację PiS, którą UE może wziąć pod uwagę.
8 marca Kancelaria Premiera opublikowała list premier Beaty Szydło "do szefów państw i rządów". Używa w nim trzech argumentów przeciwko Tuskowi:
Tusk zaprzeczył. Odpowiedział: "Jestem i będę w przyszłości bezstronny i politycznie neutralny wobec wszystkich 28 państw członkowskich". Podkreślił jednak, że jest "jednocześnie odpowiedzialny za obronę europejskich wartości i obywateli".
Oznacza to zapowiedź, że jako "prezydent Europy" Tusk będzie dalej - jeżeli nim zostanie - komentował łamanie praw obywatelskich i demokratycznych wartości. Jakby na potwierdzenie tych słów wyraził dumę z powodu protestów Polek 8 marca.
Przekaz jest jasny: ingerencja - nie, komentowanie i surowe oceny - tak.
Politycy PiS posługują się tą argumentacją od kilku dni: zarzucają Tuskowi "brutalny atak" na polski rząd po 16 grudnia. Mówił tak m.in. minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski w wywiadzie dla "wPolityce.pl" (8 marca).
OKO.press opublikowało cały tekst wystapienia Tuska z 16 grudnia 2016. Jest ono jednoznaczną krytyką poczynań rządu PiS, ale nie ma w nim zachęt do obalania rządu.
Waszczykowski dodał, że "nie wyobraża sobie" wyboru Tuska wbrew sprzeciwowi Warszawy.
Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Dlatego, że byłoby to działanie wbrew państwu członkowskiemu, które zgłosiło swojego kandydata. Kto zgłosiłby przeciwko państwu członkowskiemu kontrkandydata pochodzącego z tego samego kraju? Byłby to niezwykle szkodliwy precedens w Unii Europejskiej. A gdyby jeszcze doszło do głosowania większościowego przeciwko państwu członkowskiemu, to byłaby to recepta na rozwalenie Unii po prostu.
Bardzo podobnie wypowiadał się europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk w wywiadzie dla TOK FM (7 marca):
Chodzi o zasadę. Nie może być tak, że jest wybierany kandydat z kraju, który się temu sprzeciwia. W Unii Europejskiej (…) jednak te zasady obowiązują.
Kuźmiuk dodał także, iż w poprzednich wypadkach, kiedy kandydaturę na przewodniczącego RE zgłaszały inne kraje niż jego ojczyzna (było tak np. w przypadku Belga van Rompuya, którego zgłosiła Szwecja jego narodowy rząd nie protestował. Sytuacja Tuska jest więc bezprecedensowa.
Do jakiej "zasady" odwołują się w tym miejscu politycy PiS? Z pewnością nie do formalnych przepisów, które nie zabraniają wprost wyboru Tuska.
Argument jest tu inny:
Europa jest związkiem państw narodowych, a nie ponadnarodowym "superpaństwem"; w tym związku obywatel Polski zawsze reprezentuje Polskę, a więc też polski rząd - który ma prawo weta wobec jego kandydatury.
Niesubordynacja Donalda Tuska jest właściwie narodowym zaprzaństwem i graniczy ze zdradą.
Nieprzypadkowo eurodeputowany Kuźmiuk twierdził w wywiadzie dla TOK FM, że Tusk "powinien zrezygnować i wskazać jako następcę Jacka Saryusza-Wolskiego", a media związane z PiS nazywają Tuska "niemieckim kandydatem".
Twierdzi też, że kandydatura Saryusza-Wolskiego jest "wołaniem o reformę Unii Europejskiej"
To absurdalnie brzmiące stwierdzenie oznacza tylko tyle:
Unia powinna ograniczyć swoje funkcje organizmu ponadpaństwowego. Zgoda na Saryusza-Wolskiego oznaczałaby ostentacyjne potwierdzenie zasady, że w tym przypadku liczy się wola danego państwa, nawet wbrew wszystkim pozostałym.
Polak jest delegowany na stanowisko europejskie przez swój rząd, który go zawsze może z tego stanowiska wycofać. Instytucje unii nie mają zaś żadnej władzy same z siebie - mają jej tylko tyle, ile zechcą im powierzyć rządy suwerennych krajów członkowskich.
Z tego punktu widzenia lepiej byłoby wrócić do zasady sprzed traktatu lizbońskiego, która obowiązywała do 2009 roku, kiedy to przewodnictwo Rady Europejskiej obejmował na pół roku przedstawiciel kolejnego kraju, który obejmował prezydencję w UE. Teraz "prezydent" UE ma symbolizować wartość europejskiej wspólnoty wartości i interesów, która wykracza poza interesy narodowe państw członkowskich.
W ramach tej samej logiki też rząd polski automatycznie i wyłącznie reprezentuje wszystkich Polaków. Politycy PiS wielokrotnie utożsamiali "krytykę rządu" z "atakiem na Polskę" - chociaż są to zupełnie różne rzeczy.
W tej perspektywie Tusk, jeśli zostanie wybrany wbrew rządowi w Warszawie, zostanie antypolskim zaprzańcem, renegatem i zdrajcą ojczyzny.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze