Posłanka Jachira zasugerowała, że Polska, Węgry, Rosja i Turcja odpadły z Euro, bo nie kochają demokracji. To nieprawda, ale pomimo braku sportowych wyników autokraci robią politykę na piłce nożnej. A FIFA i UEFA udają, że tego nie widzą
Wszyscy wiemy już, że polska reprezentacja w piłce nożnej na Euro 2020 poradziła sobie słabo. A to jak zwykle wywołuje lawinę komentarzy. Dzień po odpadnięciu z turnieju dowiedzieliśmy się, że prezes PZPN Zbigniew Boniek nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za wynik nadzorowanej przez niego drużyny, oraz że poseł PiS Marek Suski oglądał mecz na tablecie podczas głosowań w Sejmie. Duchowa obecność posła Suskiego piłkarzom nie pomogła.
Swoje przemyślenia dorzuciła też posłanka KO Klaudia Jachira na Twitterze:
Podczas gdy w Sejmie PiS wybronił swoich skompromitowanych kolegów, z Euro 2020 odpadły Polska, Węgry, Turcja i Rosja. Może jednak nie warto niszczyć demokracji?
Te cztery kraje – Polska, Węgry, Rosja i Turcja odpadły z turnieju, w którym - po rozszerzeniu formuły z 16 do 24 zespołów - prawdziwe wyzwania dopiero się zaczynają. Może więc coś w tym jest? Może stopniowe niszczenie demokracji wpływa negatywnie na sportowy poziom piłki nożnej w kraju? Niekoniecznie.
Rosja jest ćwierćfinalistą ostatniego mundialu w 2018 roku. Turcja ma grupę świetnych piłkarzy i bardzo dobre wyniki w meczach eliminacyjnych w ostatnich dwóch latach. Trudno na gorąco ocenić, dlaczego wypadła tak fatalnie, ale ma to niewiele wspólnego z trwającą prawie już 20 lat erozją demokracji.
Polska… no cóż. Dość powiedzieć, że w 2012 roku, gdy w różnych rankingach demokracji i wolności była oceniana znaczne lepiej niż dziś, koncertowo położyliśmy turniej rozgrywany w Polsce, powierzając stery narodowej drużyny przebrzmiałej gwieździe mrocznych w polskiej piłce lat 90., Franciszkowi Smudzie.
Chyba że kraje te przegrały, bo chciały uniknąć demograficznych problemów. Badacze Institute of Labour Economics zmierzyli się z mitem, że w dziewięć miesięcy po udanym piłkarskim turnieju rodzi się więcej dzieci. Analizując dane z wszystkich dotychczasowych turniejów orzekli, że jest dokładnie odwrotnie - dobry turniej oznacza spadek urodzeń w dziewięć miesięcy po nim.
Przy tak niskich wskaźnikach dzietności, jak w Polsce, Rosji i na Węgrzech, odpadnięcie mogło być mądrym posunięciem. Nie warto jeszcze pogłębiać katastrofy demograficznej.
Ale poza tą Antydemokratyczną Czwórką, z turnieju w grupie odpadły Macedonia Północna, Słowacja, Szkocja i Finlandia. Szczególnie tym dwóm ostatnim trudno zarzucić znaczące problemy z demokracją. Największym politycznym skandalem ostatnich miesięcy w Finlandii było to, że premierka kraju Sanna Marin wydaje zbyt dużo publicznych pieniędzy na śniadania.
Żeby ostatecznie pogrzebać tezę o wpływie poziomu demokracji na poziom piłkarski kraju, odwołajmy się jeszcze krótko do dwóch przykładów historycznych. Nikt, kto posiada podstawową wiedzę historyczną, nie uzna, że Związek Radziecki był krajem w choć minimalnym stopniu demokratycznym. Tymczasem w czasie, gdy współistniały piłkarskie mistrzostwa Europy (od 1960 roku) i ZSRR, radziecka drużyna zdobyła jeden złoty i trzy srebrne medale. PRL też nie miał zbyt dużych osiągnięć na polu demokracji, ale udało się zdobyć dwa medale mundialu.
Na drugiej stronie globu, w 1976 roku w Argentynie, miał miejsce prawicowy zamach stanu. Dwa lata później w mistrzostwach świata rozgrywanych właśnie w Argentynie zwyciężyli gospodarze, zdobywając swój pierwszy tytuł mistrzowski. Na angielskojęzycznej stronie turnieju w Wikipedii możemy przeczytać:
„Turniej był naznaczony rażącymi kontrowersjami, krajową polityką i rzekomym wpływaniem na wyniki meczów przez autorytarną juntę wojskową, która używała tego turnieju jako okazji do nacjonalistycznej propagandy oraz do legitymacji stosunkowo nowego rządu na scenie międzynarodowej”.
Bo futbol daje globalną rozpoznawalność, tak w latach 70., jak i dziś. Dyktatorzy i autokraci dalej to wykorzystują do promocji siebie, przy naiwności lub pazerności międzynarodowych struktur piłkarskich. Po prostu dziś rzadziej, na poziomie narodowych reprezentacji, łączy się to z sukcesem sportowym. I chociaż akurat rząd PiS nie jest w tej sztuce biegły, to rządy Turcji, Węgier i Rosji są tutaj bardzo dobrymi przykładami.
2 grudnia 2010 roku wybrano nie jednego, ale dwóch gospodarzy kolejnych piłkarskich mistrzostw świata. Prawo do goszczenia mundialu u siebie w 2018 roku uzyskała Rosja, w 2022 – Katar.
Do Zatoki Perskiej jeszcze wrócimy, zostańmy na razie w Europie. Osiem lat to w demokratycznym kraju bardzo długi okres. Gdy w kwietniu 2007 roku Polska i Ukraina zostały ogłoszone gospodarzami Euro 2012 Polską rządził PiS i mało kto spodziewał się, że to zmieni się już za kilka miesięcy. Nikt nie mógł wiedzieć, kto będzie rządzić Polską podczas turnieju, bo po drodze były wybory parlamentarne.
Rządzący Rosją już ponad dekadę Władimir Putin musiał natomiast w 2010 roku planować, że to on za 8 lat będzie grzał się w blasku światowej imprezy piłkarskiej. Uczestników wyborów gospodarzy mundiali z grudnia 2010 wielokrotnie oskarżano o kupczenie głosami, ale by być uczciwym, warto dodać, że nie był to pierwszy raz. Podobne oskarżenia dotyczyły wyboru Niemców jako gospodarza turnieju w 2006 roku.
Turniej kupiony czy nie, Putin dostał to, czego chciał. 14 czerwca 2018 roku razem z szefem FIFA Giannim Infantino i saudyjskim księciem Muhammadem ibn Salmanem z vipowskiej loży na moskiewskim stadionie Łużniki oglądał, jak rosyjska reprezentacja gromi Saudyjczyków 5:0.
Nie ma oczywiście nic nadzwyczajnego w obecności ważnych polityków na ważnych meczach piłkarskich. Przez 16 lat demokratycznych rządów Angeli Merkel, kanclerz Niemiec wielokrotnie pojawiała się na meczach swojej reprezentacji i nie stroniła od zdjęć z takich wydarzeń. Ważniejsze było to, co Putin otrzymał od samego Infantino.
Włoch jako szef FIFA nie miał nic do powiedzenia o autorytarnych rządach gospodarza turnieju, nie był zainteresowany poruszaniem tematu inwazji na Ukrainę, aneksji Krymu czy zabójstw dziennikarzy. Miał za to wiele ciepłych słów w stronę Rosji.
Podczas transmitowanej na żywo konferencji na Kremlu, szef FIFA opowiadał, że „wszyscy zakochaliśmy się w Rosji”, i że „wiele stereotypów o Rosji po prostu upadło”. Rok po turnieju Putin wręczył Infantino państwowe odznaczenie, 21 czerwca 2021 roku rosyjska agencja prasowa TASS z dumą poinformowała, że Putin spotkał się z Infantino, by przedyskutować przygotowania do katarskiego mundialu w 2022 roku. Dlaczego, zapytacie, skoro kolejna impreza odbywa się w Katarze? Nie wiadomo.
Gianni Infantino stał się potężną, jednoosobową agencją PR prezydenta Rosji. Jakie ma z tego osobiste korzyści? Tego nie wiemy. Putin natomiast może pokazywać całemu światu swojego ważnego kolegę. A w razie czego służyć pomocą – gdy okazało się, że z rozgrywanego w kilkunastu miastach Europy turnieju europejskiego w ostatniej chwili wycofały się Bilbao i Dublin, Rosja z chęcią wzięła na siebie organizację większej liczby meczów w Petersburgu, niż początkowo planowano. Znów można pokazać siebie jako sprawnego organizatora.
A że przy okazji w Rosji, gdzie ludzie szczepią się niechętnie, rozszalała się na nowo epidemia? Putin nigdy nie twierdził, że ofiary w ludziach przeszkadzają mu w prowadzeniu polityki.
Rosja inwestuje też miliony euro w europejską piłkę nożną za pomocą państwowego giganta – Gazpromu. Koncern od lat jest jednym z głównych sponsorów Ligi Mistrzów, jego logo pojawia się też na bandach reklamowych podczas meczów Euro 2020. No i Gazprom sponsoruje Zenit Sankt Petersburg, pięciokrotnego zwycięzcę ligi rosyjskiej z ostatnich dziesięciu lat.
Ostatnio sponsorem strategicznym Wisły Kraków została spółka Orlen Oil. Idziemy tutaj rosyjską ścieżką?
Innego ciekawego sponsora znalazł sobie zeszłoroczny mistrz Turcji. W 2014 roku przeciętny dotychczas stambulski klub Başakşehir został przejęty przez grupę sponsorów bliskich prezydentowi Tayyipowi Recepowi Erdoğanowi. Drużyna występuje na pomarańczowo-niebiesko, czyli w kolorach rządzącej nieustannie od 2002 roku Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, portrety prezydenta wiszą w klubowym budynku.
W sezonie 2019/20 drużyna zdobyła mistrzostwo kraju. Sukces jednak łatwiej zdobyć niż utrzymać, a piłkarscy fani wyczuleni są na fałsz. Chociaż wsparcie prezydenta liczy się dla klubu bardziej niż wsparcie przeciętnego fana, to klub nie ma innego wyjścia, bo autentycznych fanów właściwie nie posiada. Przez ostatnie lata średnia frekwencja na ligowych meczach wynosiła 2-3 tys. fanów i była jedną z najniższych w lidze, podobną do przeciętnych klubów z głębokiej prowincji.
Prezydent Erdoğan oczywiście pojawił się na meczu swojej reprezentacji na Euro 2020. Porażkę z Walią oglądał z trybun razem z gospodarzem meczu, prezydentem Azerbejdżanu İlhamem Aliyevem. Mecz rozgrywany był w Baku, bo tam znajduje się jeden z 11 stadionów, które goszczą drużyny na Euro 2020.
Nie udało się zorganizować turnieju tak, by bliżej Baku znajdował się jakiś drugi stadion, więc Szwajcarzy w ciągu ośmiu dni musieli lecieć z Baku do Rzymu i następnie znów do Baku. A oba miasta dzieli podobna odległość co Baku i Delhi, stolicę Indii. Czy to dobre rozwiązanie w erze kryzysu klimatycznego i apeli o ograniczenie niekoniecznych lotów samolotem? Na to pytanie każdy sam odpowie bez trudu.
Mamy więc więcej lotów, ale kolejny autokrata może u siebie gościć turniej, bo prezydenta Aliyeva z pewnością nie można nazwać demokratą.
Węgierski premier Viktor Orbán miał jeszcze łatwiej, bo dwa z trzech meczów węgierska reprezentacja rozgrywała w Budapeszcie. Na ostatni mecz Węgrzy musieli jednak pojechać do Monachium, by zmierzyć się z Niemcami. Piłkarzom zabrakło zaledwie około 10 minut, by awansować do kolejnej rundy, ale z turnieju wyrzucił ich gol Leona Goretzki.
Orbán tego gola na żywo nie zobaczył, bo w ostatniej chwili swój przyjazd do Monachium odwołał. Z pewnością z powodu krytyki, jaka na niego spadła po wprowadzeniu w połowie czerwca prawa przeciwko osobom LGBT. Nowa ustawa zakazujące przedstawiania treści o gejach, lesbijkach, osobach biseksualnych i transpłciowych osobom poniżej 18 roku życia, czyli m.in. w szkołach. Niemcy chcieli w proteście podświetlić stadion na tęczowo, na co UEFA się nie zgodziła, uznając to za polityczną akcję.
Problem w tym, że kraje takie jak Węgry czy Rosja i tak robią swoją politykę na futbolu. Przyznanie im prawa do organizacji to zezwolenie na budowanie przez te kraje globalnego PR na plecach UEFA i FIFA. A przyjmujący od Putina medal Gianni Infantino z pewnością nie jest neutralny.
Futbol jest miejscem na wielkie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem i na walkę o wartości, ale ona dzieje się w piłce głównie oddolnie. FIFA i UEFA tę walkę przegrywają nawet bardziej spektakularnie niż Rosja i Turcja na Euro 2020.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze