0:00
0:00

0:00

Do niedawna minister Łukasz Szumowski regularnie straszył Polaków i Polki nadciągającą falą zachorowań na COVID-19, taką jak w krajach najbardziej dotkniętych epidemią a przede wszystkim we Włoszech. Trzymał się tych ostrzeżeń, choć jego cotygodniowe prognozy się nie potwierdzały. Obecnie wśród polityków PiS pojawia się powoli ton sukcesu polskiej polityki wobec epidemii. "Obostrzenia, które wprowadziliśmy, sprawiły, że nastąpiła istotna redukcja. Gdyby nie te ograniczenia, dziś mielibyśmy 25 tys. przypadków zakażeń koronawirusem" - powiedział Szumowski 9 kwietnia 2020 radiowej Jedynce.

Premier Mateusz Morawiecki oceniał, że Polska uniknęła losu innych krajów dotkniętych epidemią (rzucił liczbę 50 tys. zakażeń) dzięki szybszej i bardziej konsekwentnej polityce wymierzonej w wirusa SARS-CoV-2.

Ta narracja jest w części prawdziwa, bo w porównaniu z rozwojem epidemii we Włoszech czy Hiszpanii liczba zakażeń i ofiar jest mała i rośnie powoli, ale teza o polskiej wyjątkowości okazuje się z gruntu fałszywa, gdy porównamy Polskę z krajami naszego regionu, które znalazły w podobnej sytuacji epidemicznej.

Zacznijmy od wykresu, który pokazuje postępy epidemii w Polsce, Czechach i Rumunii.

Niemal identyczny przebieg epidemii w naszych trzech krajach może budzić zdziwienie, bo Polskę, Rumunię i Czechy wiele różni:

  • liczba obywateli: Polska 38 mln, Rumunia 19,4 mln, Czechy 10,7 mln;
  • gęstość zaludnienia (osoby na kilometr kwadratowy): Polska - 123, Rumunia - 85, Czechy - 138;
  • poziom życia wyrażony, np. w tzw. spożyciu indywidualnym skorygowanym (AID); Polska 77 proc. średniej unijnej, Czechy 83 proc., Rumunia 70 proc.;
  • na zdrowie wydają: Polska - 4,8 proc. PKB, Czechy 7,6 proc., Rumunia - 4,6 proc.;
  • różna jest też intensywność testowania (czyli poszukiwania osób zakażonych). Na milion mieszkańców Polska przeprowadziła (dane z 10 kwietnia wieczorem) 3126 testów, Rumunia podobnie - 2881, Czechy trzy i pół raza więcej - 10 725 (co ciekawe wykrywając jeden przypadek na 19 testów, czyli równie rzadko jak Polska; w Rumunii - dwa razy częściej, raz na 10 testów).

Nasze trzy kraje łączy jednak podobne doświadczenie z koronawirusem. Pierwszy przypadek został zarejestrowany w odstępie tygodnia (w Rumunii - 26 lutego, Czechach 1 marca, Polsce - 4 marca), ale - co ważniejsze - próg 100 zakażeń został osiągnięty niemal jednocześnie:

  • w Czechach 12 marca;
  • w Polsce 14 marca;
  • w Rumunii 14 marca.

Na wykresie pokazaliśmy zatem wzrost zakażeń (rosnącą sumę) w kolejnych 28 dniach poczynając od 14 marca w Polsce i Rumunii oraz 12 marca w Czechach. Doszły do podobnego punktu: 5955 zakażeń w Polsce, 5467 w Rumunii i 5312 w Czechach.

Inne kraje wschodniej Europy osiągnęły próg 100 zakażeń na ogół później niż Polska, a bezwzględna liczba zakażeń jest w nich (dane z 10 kwietnia wieczorem) parokrotnie mniejsza niż u nas:

  • Słowenia - 13 marca, liczba zakażeń 1160;
  • Estonia - 14 marca, 1258;
  • Łotwa - 20 marca, 111;
  • Słowacja - 21 marca, 999;
  • Litwa - 21 marca, 999;
  • Węgry - 21 marca, 1190.

Oczywiście trudno porównywać dane z Polski czy Rumunii z krajami tak małymi jak np. Estonia (1,3 mln). W tej ostatniej 1258 zakażeń oznacza 948 przypadków na milion mieszkańców, czyli sześć razy więcej niż w Polsce. Z drugiej strony, ta sama Estonia jest europejską wiceliderką w liczbie testów na milion mieszkańców (21 019), prawie siedem razy więcej niż w Polsce (3126), czyli wykrywa znacznie więcej zakażeń.

Powyższe liczby należy zatem potraktować wyłącznie jako ilustrację mniejszej skali epidemii w naszej części Europy. A może to raczej kwestia późniejszego dotarcia wirusa SARS-CoV-2? Co dało krajom drugiej fali szansę na szybszą reakcję wcześniej? Warto tu spojrzeć na przypadek Portugalii.

Portugalia - start epidemii razem z Polską, ale potem jak Austria

Pierwszy przypadek COVID-19 został w Portugalii potwierdzony 2 marca, czyli tego samego dnia, w którym pierwszy polski pacjent zgłosił się do lekarza rodzinnego, dzień potem do szpitala w Zielonej Górze i jego próbki pojechały do Warszawy. Co ważniejsze, próg 100 zakażeń Portugalia przekroczyła 13 marca, czyli ledwie dzień przed Polską.

Oczywiście są tu liczne różnice, choć Portugalia ma dokładnie tylu mieszkańców co Czechy (10,3 mln), gęstość zaludnienia prawie taką jak Polska (110 osób na km kw.), poziom życia zbliżony - za Czechami, tuż przed Polską.

Ale tempo COVID-19 w Portugalii jest zupełnie inne niż w trzech krajach wschodniej Europy. Przypomina za to wykres Austrii, która też należy do krajów drugiej europejskiej fali (próg 100 zakażeń osiągnęła 9 marca) i jest krajem o zbliżonych parametrach demograficznych:

  • identyczna liczba mieszkańców (10,3 mln) i
  • niemal identyczna gęstość zaludnienia: Portugalia 110 osób na km kw., Austria - 106.

Oczywiście Austria jest bez porównania zamożniejsza i wydaje na zdrowie aż 8,2 proc. PKB, Portugalia - 6,3 proc.

Pięć krajów na tle szóstki poszkodowanych pierwszej fali

Zobaczmy teraz pięć omawianych krajów na tle szóstki najbardziej dotkniętych epidemią, które zostały zaatakowane wcześniej. To te kraje stanowią układ odniesienia dla polskich polityków, gdy epidemią straszą lub chwalą politykę rządu w walce z wirusem.

Wykres Polski, Rumunii i Czech jest niemal niewidoczny - tak małe przyjmuje wartości w porównaniu z liczbą zakażonych w analogicznym momencie rozwoju epidemii we Włoszech czy Francji, nie mówiąc o Hiszpanii czy USA. Jak widać na wykresie, między 27. a 28. dniem (od progu 100 zakażeń) na Zachodzie pandemia szalała. Nowych przypadków w tę jedną dobę pojawiło się w:

  • USA - 19,9 tys. (dokładnie 19 913!; działa tu oczywiście ogrom kraju, którego ludność stanowi trzy czwarte ludności UE);
  • Hiszpanii - 6,9 tys.;
  • Niemczech - 6,8 tys.;
  • Wielkiej Brytanii - 4,3 tys.;
  • Francji - 3,8 tys.
  • Włoszech - 3,6 tys. (Włochy zaczęły chorować wcześniej; próg 100 zakażeń osiągnęły już 23 lutego, 6 dni przed Francją, 7 przed Niemcami, 8 przed USA).

Na tym tle liczba nowych przypadków krajów Europy wschodniej w analogicznej fazie epidemii (27-28 dzień od progu 100) wygląda optymistycznie:

  • w Polsce - 380;
  • w Rumunii - 265;
  • w Czechach - 295.

Wykresy epidemii w Portugalii i Austrii mieszczą się gdzieś pomiędzy. Portugalia jest w trudniejszej sytuacji niż Europa Wschodnia, ale bez porównania lepszej niż wielka szóstka. W Austrii koronawirus już zaczynał się uspokajać. Dobowe wzrosty zakażeń wyniosły:

  • w Portugalii - 815 przypadków;
  • w Austrii - 527 przypadków.

Wnioski. Pierwsza i druga fala. Wschód i Zachód

Jest oczywiste, że kraje drugiej fali epidemii miały więcej czasu, a lęk przed wirusem był wyższy niż w pierwszej fali. Polska, Czechy, Austria czy Portugalia podjęły środki zaradcze, przede wszystkim ograniczając kontakty społeczne, we wcześniejszej fali epidemii i w sposób bardziej zdecydowany niż wielka epidemiczna szóstka.

Ale działać tu może dodatkowy czynnik kulturowy.

Społeczeństwa postkomunistyczne przechodzą COVID-19 łagodniej, tak jakby efekt zamrożenia życia społecznego przynosił większe efekty.

Może to wynikać z historycznie ukształtowanej większej podatności na przestrzeganie odgórnych zakazów władzy centralnej, ale także z niższego bazowego poziomu komunikacji społecznej.

Mniejsza niż na Zachodzie jest mobilność Polek i Polaków, bez porównania wyższy odsetek ludności wiejskiej, mniejsze uczestnictwo w życiu kulturalnym czy sportowym (np. widownia na meczach piłkarskich), niższy poziom aktywności obywatelskiej, przynależności do organizacji społecznych, bardziej domowo-rodzinne wzorce spędzania czasu wolnego, zwłaszcza w porównaniu ze społeczeństwami południowej Europy (stąd może płynąć większe zagrożenie Portugalii niż Austrii).

Być może również przywiązanie do praw i wolności jednostki może na Zachodzie utrudniać, zwłaszcza na początku epidemii, przestrzeganie rygorów i ograniczeń. Wschodnia Europa łatwiej poddaje się dyscyplinie.

Efekt zamrożenia życia społecznego może być zatem w Polsce większy, bo poziom wyjściowy interakcji byłby niższy niż w Niemczech, USA czy Hiszpanii. To jednak tylko kolejne hipotezy.

Z drugiej strony, epidemii powinna sprzyjać aktywność zawodowa Polek i Polaków, dojazdy do pracy, a także zatrudnienie w kilku miejscach w tym także personelu medycznego. To stwarza okazję do kontaktów społecznych i przy okazji wymiany płynów ustrojowych.

Polacy są zapewne mniej mobilni niż Niemcy czy Włosi, ale polski personel medyczny - znacznie bardziej. To otwiera szczególnie niebezpieczną ścieżkę transmisji wirusa. Informacja GIS, że 30 proc. zakażeń nastąpiło w szpitalu lub przychodni są dramatycznym ostrzeżeniem.

A może szczepienie przeciw gruźlicy?

Jak pisała w OKO.press Miłada Jędrysik (co przypomnieli czytelnicy OKO.press, w komentarzach do tego artykułu!) większa odporność postkomunistycznych społeczeństw na SARS-CoV-2 może być skutkiem powszechnego w tej części Europy stosowania szczepionki przeciwgruźliczej BCG, od której wiele krajów zachodnich odeszło wraz zanikiem gruźlicy. Miałaby ona wspomagać system immunologiczny w walce z innymi niż gruźlica infekcjami.

Na pierwszy rzut oka wygląda to na kolejną sensacyjną wiadomość, która ma nam przynieść chociaż trochę nadziei w tych ciężkich dniach. A jednak – jak donosi „Science” – naukowcy z czterech krajów rozpoczynają właśnie próby kliniczne, mające przynieść odpowiedź na to pytanie.

W Holandii weźmie w nich udział tysiąc osób spośród personelu medycznego (jako grupy szczególnie narażonej na zakażenie). Połowa z nich dostanie starą wypróbowaną szczepionkę przeciwgruźliczą BCG (czyli bacillus Calmette-Guérin, od nazwisk lekarzy, którzy opracowali ją na początku XX wieku), a połowa placebo.

Skąd pomysł, że BCG może pomagać w zwalczaniu infekcji SARS-CoV-2? W związku z tą szczepionką już wiele lat temu wysunięto hipotezę, iż wspomaga system immunologiczny w walce z innymi niż gruźlica infekcjami. Pisali o tym jako pierwsi duńscy uczeni Peter Aaby i Christine Stabell Benn, pracujący w Gwinei Bissau. Ich zdaniem zapobiega ona jednej trzeciej infekcji. Do tej pory nie przeprowadzono jednak wystarczającej ilości prób klinicznych, by to potwierdzić.

Tymczasem prof. Mihai Netea z Uniwersytetu Radboud w Nijmegen wraz z zespołem odkrył, że BCG stymuluje nie tylko limfocyty T i B, wyspecjalizowane w odparciu ataku konkretnego patogenu, ale też inne komórki układu odpornościowego, odpowiedzialne za „generalną” odpowiedź na taki atak.

Holenderscy naukowcy nazwali ten fenomen „wyuczoną odpornością” i rozpoczęli testowanie swojego odkrycia na greckich seniorach jeszcze przed pandemią koronawirusa.

Swoje próby kliniczne z BCG zapowiadają również naukowcy australijscy i niemieccy z Instytutu Maxa Plancka w Berlinie – pisze „Science”.

Za to badacze z New York Institute of Technology prześledzili korelację pomiędzy powszechnymi szczepieniami na gruźlicę, a intensywnością zachorowań i zgonów na COVID-19. Dla Polaków takie szczepienie to oczywista oczywistość, tymczasem wiele krajów wraz z wykorzenianiem gruźlicy zaczęło ją eliminować z programu powszechnych szczepień, a inne kraje, jak USA, uznają ją za niezbyt skuteczną.

Na tym wykresie widać, jaka jest sytuacja w państwach, które nie szczepią BCG:

Według nowojorskich badaczy, kraje szczepiące dawniej obowiązkowo na gruźlicę mają średnio 0,78 zgonów na milion mieszkańców, a te, które nigdy nie szczepiły – 16,39 zgonów na milion. To oczywiście tylko korelacja, a nie udowodnienie związku przyczynowo-skutkowego.

W mediach społecznościowych pojawiają się porównania z Niemiec, gdzie w dawnej NRD jest o wiele mniej przypadków SARS-CoV-2 niż w dawnym RFN.

Trzeba jednak pamiętać o tym, że do Niemiec epidemia przyszła z zachodu i z południa, i że zachodni Niemcy są zamożniejsi, a przez to bardziej mobilni.

Ciekawy jest też przypadek Szwecji, która jako pierwsza w Europie, w 1975 roku zrezygnowała z obowiązkowych szczepień noworodków BCG. Tam zgonów jest 37 na milion. To wciąż bardzo mało w porównaniu z Włochami (243), Belgią (111), czy Holandią (96) – ale też nieszczepione osoby są wciąż dosyć młode.

Oczywiście hipoteza różnic kulturowych i szczepionki na gruźlicę się nie wykluczają. Oba czynniki mogą działać niezależnie od siebie.

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze