Habibullo, Zarina i ich czwórka dzieci, prześladowani w Tadżykistanie z powodu opozycyjnej działalności brata Habibulli, mają zostać deportowani z Polski – nie przyznano im ochrony międzynarodowej. Tadżykistan to jedna z najbrutalniejszych dyktatur Azji Środkowej. Opozycjoniści i ich rodziny są prześladowani, umieszczani w więzieniach i torturowani
Tadżycka policja wkroczyła do domu 30-letniej Zariny i 34-letniego Habibulli Teshaevów w środku nocy, 22 września 2015 roku. Brat Habibulli, Muhammadi, był przywódcą lokalnego oddziału Islamskiej Partii Odrodzenia Tadżykistanu (IPOT), największej siły opozycyjnej w Tadżykistanie.
Muhammadiego nie było już w kraju. Uciekł za granicę, do Kazachstanu, skąd chciał przedostać się do Niemiec – podobnie zresztą, jak większość ważnych członków partii. Sam Habibullo nie był w partii ważną osobą. Wprawdzie od 2008 roku był członkiem partii, ale jego głównym zajęciem było doglądanie rodzinnego biznesu: apteki i zakładu fryzjerskiego.
Czasem też pracował jako kierowca swojego brata. W ramach struktur IPOT od czasu do czasu prowadził zajęcia edukacyjne z młodzieżą. Jego żona, Zarina, była członkinią partii od 2008 roku.
Ale to nie miało znaczenia – aresztowanie Habibulli miało zmusić do jego brata do powrotu do kraju. Przy nocnym aresztowaniu obecnych było aż 40 urzędników, łącznie z lokalnym mułłą, przywódcą religijnym. Habibullo został zakuty w kajdanki i pobity na oczach żony i dzieci, po czym zabrano go do siedziby prokuratora regionu Rudaki w Duszanbe, stolicy Tadżykistanu.
Habibullo i jego rodzina są ofiarami nie tylko dyktatorskiego reżimu w Tadżykistanie, ale też podejścia polskiego rządu do uchodźców. Polityka uchodźcza rządu PiS opiera się na dwóch solidnych podstawach: blokowaniu wjazdu cudzoziemcom próbującym złożyć wniosek o ochronę w Polsce, oraz bardzo wąskiej interpretacji Konwencji Genewskiej – tak, by ochronę międzynarodową przyznać jak najmniejszej liczbie osób. Wg. danych Urzędu ds. Cudzoziemców, w 2017 zaledwie 8 proc. osób, które złożyły wniosek, otrzymały którąś z form ochrony międzynarodowej.
Według Konwencji Genewskiej, ochrona międzynarodowa należy się osobom, które opuściły swój kraj "na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub z powodu przekonań politycznych".
Habibullo z czterema córkami
Od 2015 1639 Tadżyków złożyło w Polsce wnioski o ochronę międzynarodową. Wg. danych Urzędu ds. Cudzoziemców, zaledwie 71 z nich otrzymało którąś z form ochrony.
Dlaczego Tadżykowie uciekają? We wrześniu 2015 roku Emamoli Rahmon, który rządzi Tadżykistanem bez przerwy od 1992 roku, zdelegalizował IPOT – najważniejszą i właściwie jedyną partię opozycyjną.
Niefortunna w obecnym kontekście nazwa partii wywodzi się z tradycji oddolnych ruchów opozycyjnych z lat 80. IPOT zajmował się wtedy działalnością edukacyjną i kulturalną, sprzeciwiając się sowieckiemu reżimowi.
Muhamadjon Kabirov, założyciel niezależnego medium o Azji Środkowej, od trzech lat w Polsce ze statusem uchodźcy, tłumaczy, że w 2002 roku nowy przywódca partii chciał zmienić jej nazwę: "To było po zamachu 11 września. Kierownictwo partii zdawało sobie sprawę, że przymiotnik "islamska" źle kojarzy się w Europie i Stanach Zjednoczonych". Ale na zmianę nazwy nie zgodził się… dyktator Tadżykistanu Emamoli Rahmon.
Po delegalizacji partii we wrześniu 2015 roku wielu działaczy zostało aresztowanych, ich rodziny poddano represjom i prześladowaniom. Dużej części z nich udało się uciec do Europy – głównie do Niemiec, ale też do Polski.
Jak tłumaczy dr Ludwika Włodek ze Studium Europy Wschodniej, kierowniczka specjalizacji Azja Środkowa: "Islamska Partia Odrodzenia Tadżykistanu to po Partii Komunistycznej najstarsza partia polityczna w Tadżykistanie. Powstała już w latach 70. jako podziemny ruch antysowiecki, który upominał się o prawa do kultury i języka tadżyckiego oraz większą niezależność od Moskwy. Uważała religię za podstawę tożsamości narodowej Tadżyków – najsilniejszy system wartości, który mógł być przeciwwagą dla systemu sowieckiego".
Jaką rolę odgrywał w niej islam? Dr Włodek: "Mniej więcej taką, jak katolicyzm w "Solidarności". IPOT była głównym trzonem opozycji wobec podczas wojny domowej w latach 90., a po jej zakończeniu stała się jedyną realną siłą polityczną, która patrzyła władzy na ręce.
W miarę, jak Rahmon umacniał swoją pozycję, coraz bardziej ograniczał działalność IPOT, a w końcu we wrześniu 2015 roku zdelegalizował ją jako "organizację terrorystyczną". Już przed delegalizacją posłuszny prezydentowi wymiar sprawiedliwości nękał działaczy partii.
Częstą praktyką były wysuwanie przeciw nim fałszywych oskarżeń, np. o pedofilię, posiadanie narkotyków, czy inne pospolite przestępstwa, których prawdziwym celem było eliminowanie przeciwników politycznych oraz dyskredytacja całej partii.
Po delegalizacji prześladowania członków IPOT nasiliły się. W lutym 2016 aresztowano najważniejszych liderów partii, którzy nie zdołali uciec, i zorganizowano pokazowy proces, w wyniku którego wszyscy zostali osądzeni na długie lata – a część na dożywocie – w więzieniu".
Określenie IPOT jako "organizacji terrorystycznej" było więc zagrywką czysto polityczną i nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Dr Włodek: "Instytucjonalnie IPOT nie miał żadnych powiązań ani z Al Kaidą, z talibami, ani z ISIS. Jego przywódcy zawsze odżegnywali się od przemocy i zapewniali, że chcą zmieniać Tadżykistan metodami parlamentarnymi.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat często byli jedynymi osobami z tego kraju, które głośno i publicznie piętnowały niedemokratyczne posunięcia władzy. Oskarżenia członków IPOT o terroryzm czy planowanie zamachu stanu są bezpodstawne. To są ewidentne, klasyczne prześladowania polityczne – rząd stosuje znane praktyki, takie jak zaszczuwanie, szantażowanie rodzin, które zostały w Tadżykistanie, a następnie aresztowanie i tortury."
W tym kontekście łatwiej zrozumieć historię Habibulli i jego rodziny. Pretekstem do aresztowania była podrzucona przez policję broń – miała być dowodem na to, że brat Habibulli uczestniczył w planowaniu zamachu stanu.
Przewieziono go do siedziby prokuratora, gdzie spędził 24 godziny. Kazano mu podpisać dokumenty, w których przyznałby się do tego, że broń należy do jego brata. Miał też nagrać zeznanie na kamerze wideo. Kiedy się na to nie zgodził, prokurator bił go tabletem w głowę i po ramionach.
Następnego dnia rano został zwolniony, ale zaledwie na jeden dzień – potem znów został aresztowany. Tym razem trafił na lokalny komisariat policji, gdzie spędził trzy dni. Habibullo: "Przeklinali mnie, moją matkę, moją siostrę i moją żonę. Bili mnie po głowie i ramionach. Ostatniej dobry zakuli mnie w kajdanki i znowu zabrali mnie do prokuratora dystryktu Rudaki. Znowu próbowali mnie zmusić, żebym podpisał te same dokumenty. Sam prokurator, Rahmonov Jamshed uderzył mnie pięścią w twarz".
Ale Habibullo nie zgodził się podpisać dokumentów. Wypuszczono go z aresztu pod warunkiem, że zrzeknie się swojego paszportu i nie będzie opuszczał kraju, oraz że będzie powiadamiał policję o kontaktach z bratem.
Rodzina w tradycyjnych nakryciach głowy
Habibullo miał szczęście: następnego dnia po tym, jak wypuszczono go z aresztu, wypadało religijne święto Kurban Bajram. To oznaczało, że większość lokalnych urzędników wyjechała na przedłużony weekend. Korzystając z sytuacji, 27 listopada 2015 roku Habibullo pojechał więc na lotnisko, przekupił obsługę i poleciał do Moskwy. Następnego dnia uciekła też żona jego brata, a dwa tygodnie później – Zarina, żona, wraz z trzema córkami. Osiva miała wtedy sześć lat, Rukyia pięć lat, a najstarsza, Maryami – osiem.
Razem przedostali się na Białoruś, żeby przekroczyć granicę w Brześciu i poprosić w Polsce o status uchodźcy. Wcześniej, jeszcze będąc w Moskwie, próbowali aplikować o wizę litewską, ale ostrzeżono ich, że służby bezpieczeństwa już wiedzą, gdzie się znajdują. Nie mieli więc czasu czekać na wizę.
Przez dwa tygodnie próbowali przekroczyć granicę w Brześciu, ale polskie służby graniczne nie chciały ich wpuścić (OKO.press opublikowało reportaż na temat tragicznej sytuacji uchodźców na granicy Terespol-Brześć).
Wreszcie, 5 stycznia 2016 roku Habibullo i jego rodzinie udało się wjechać do Polski. Spędzili miesiąc w ośrodku dla cudzoziemców w Białej Podlaskiej, potem zostali przeniesieni do Bezwoli, gdzie spędzili rok. Po roku w Bezwoli przeprowadzili się do Pruszkowa, gdzie dziewczynki poszły do szkoły. W międzyczasie Zarina urodziła czwartą córeczkę, Khadiyę.
Ale rodzinie Teshaevów nie dane było długo cieszyć się spokojnym życiem. We wrześniu 2016 roku, po 9 miesiącach od wjazdu do Polski, otrzymali pierwszą negatywną decyzję dotyczącą ich wniosku o ochronę międzynarodową. Za pomocą adwokatki Iryny Kozak z Lublina odwołali się od tej decyzji.
Habibullo: "Drugą decyzję negatywną sąd wysłał pocztą – ale nie do nas, tylko do naszej pełnomocniczki. Ona nas o tym nie poinformowała. Kiedy później rozmawialiśmy z nią o tej sytuacji, powiedziała, że próbowała raz do nas zadzwonić, ale nie dodzwoniła się. Przez jej brak profesjonalizmu złamaliśmy prawo".
Rada ds. Uchodźców, organ rządowy, który rozpatruje odwołania od decyzji Urzędu ds. Cudzoziemców, tak argumentowała odmowę: "Pan Habibullo Teshaev nie wykazał faktów czy okoliczności, które mogłyby uzasadniać jego obawę przed indywidualnym prześladowaniem. Brak jest wiarygodnych przesłanek, by twierdzić, że władze państwowe podejmowały lub mogłyby podejmować wobec niego krzywdzące działania z powodu rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub przekonań politycznych".
W związku z tym, że prawniczka nie skontaktowała się z nimi na czas, Habibullo i jego rodzina dowiedzieli się o drugiej negatywnej decyzji dopiero po 40 dniach. To oznacza, że przez 33 dni przebywali w Polsce nielegalnie.
Dostali pismo z Urzędu ds. Cudzoziemców, gdzie poinformowano ich, że złamali prawo, przebywając w Polsce nielegalnie. Po otrzymaniu drugiej negatywnej decyzji mieli bowiem 7 dni na to, żeby się od niej odwołać, albo opuścić Polskę.
Habibullo tłumaczył urzędnikom, że dopiero dowiedział się o decyzji, ale w świetle prawa to nie miało znaczenia. Już wtedy cała rodzina miała zostać zamknięta w strzeżonym ośrodku dla cudzoziemców, ale ostatecznie wszyscy zostali wypuszczeni, i mogli wrócić do swojego mieszkania w Pruszkowie. Urzędnicy uznali, że dzieci nie powinny opuszczać szkoły.
Habibullo i Zarina zostali wezwani na kolejne przesłuchanie, na które przynieśli list od kierownictwa Islamskiej Partii Odrodzenia Tadżykistanu, który potwierdzał ich historię (legitymacje partyjne zostały zarekwirowane przez policję w Tadżykistanie podczas pierwszego aresztowania), rekomendacje od nauczycieli dzieci oraz swoich sąsiadów. Ale urzędnicy nie dawali im większych szans w związku z ich nielegalnym okresem przebywania w Polsce – i nie ukrywali tego.
Wtedy Habibullo i Zarina podjęli decyzję o kolejnej ucieczce – tym razem do Niemiec. Muhammadi, brat Habibullo, otrzymał tam w międzyczasie status uchodźcy i Habibullo liczył, że niemiecki sąd w związku z tym przychylniej rozpatrzy jego sprawę.
Pojechali do Hamburga, a stamtąd do ośrodka dla uchodźców oddalonego od Hamburga o dwie godziny. Ale niemieccy urzędnicy zdecydowali – zgodnie z Konwencją Dublińską – o deportowaniu całej rodziny do Polski.
23 lipca 2018 cała rodzina Teshaevów została zabrana z ośrodka w Norstorf w środku nocy. Następnie w radiowozie policyjnym Habibullo i Zarina z córkami zostali przewiezieni do Szczecina, gdzie odbyła się rozprawa sądowa. Zdecydowano o umieszczeniu ich w ośrodku strzeżonym w Białej Podlaskiej oraz o deportacji.
Habibullo: "Odkąd trafiliśmy do ośrodka 26 lipca, żyjemy w ciągłym strachu. Pracownicy ośrodka powiedzieli nam, że jeszcze nas nie deportowano, bo czekają na pieniądze na zakup biletów do Tadżykistanu".
Zarina: "Najgorzej znoszą to dzieci. Nie możemy wychodzić na zewnątrz, możemy tylko trzy razy dziennie spacerować po dziedzińcu – ale tam nie ma żadnego cienia, jest tak potwornie gorąco, że nie da się oddychać. Moje córki są bardzo związane z Polską. Kiedy zostaliśmy przewiezieni z Niemiec do Szczecina, moja córka ucieszyła się, że jesteśmy tu z powrotem – pomimo tego, że byliśmy w radiowozie policyjnym! Odkąd trafiliśmy do ośrodka, dzieci nie chcą jeść – usłyszały, jak strażnicy informują nas o tym, że musimy sami pokrywać koszty noclegów i wyżywienia".
Kiedy Zarina z trójką dzieci była na granicy w Brześciu, z powodu stresu i złych warunków poroniła w czwartym miesiącu ciąży. Teraz straciła mleko i nie może karmić swojej najmłodszej córki.
Na koniec naszej rozmowy Zarina zaczyna płakać: "My naprawdę nie przyjechaliśmy tutaj w poszukiwaniu lepszego życia. Wyjechaliśmy do Niemiec dopiero wtedy, kiedy nie mieliśmy innego wyboru. Nie możemy wrócić do Tadżykistanu – policja i służby specjalne prześladowały nawet moich rodziców, mój ojciec był wielokrotnie przesłuchiwany, dostał ataku serca. Oboje są po siedemdziesiątce, ale z powodu prześladowań też zdecydowali się uciec. Obecnie są w Polsce , w ośrodku w Lininie, na razie nie dostali żadnej decyzji odnośnie ich statusu".
Dwa dni przed naszym spotkaniem do Habibullo i Zariny przyjechał w odwiedziny z Niemiec Muhammadi. Pomimo statusu uchodźcy w Niemczech został aresztowany przez polskie władze, kiedy tylko dojechał do ośrodka w Białej Podlaskiej.
Okazało się, że był na liście osób poszukiwanych przez Interpol – został na niej umieszczony przez dyktatora Tadżykistanu Rahmona w 2016 roku, razem z 50 innymi członkami Islamskiej Partii Odrodzenia Tadżykistanu.
W związku z umową między Polską a Interpolem, polskie organy ścigania mają więc obowiązek ścigania go z urzędu. W momencie pisania tego tekstu Muhammadi jest po pierwszej rozprawie w sądzie, który zdecydował o przedłużeniu jego aresztu na kolejne siedem dni.
Następna rozprawa odbędzie się w piątek, 10 sierpnia.
Muhammadi z rodziną
O tym, kiedy Habibullo, Zarina i ich córki zostaną deportowani, decyduje jednostka Straży Granicznej. Komendant oddziału Straży Granicznej w Białej Podlaskiej ppłk. Wojciech Rogowski podczas rozmowy z OKO.press powiedział jednak, że informacji o indywidualnych sprawach może udzielać jedynie cudzoziemcom i ich pełnomocnikom.
Prawniczka reprezentująca rodzinę Teshaevów powiedziała OKO.press: "Rodzina złożyła nowy wniosek o ochronę międzynarodową. Ja na razie szukam podstaw prawnych, żeby uchylić decyzję o deportacji – nadal nie udało mi się do niej dotrzeć, nikt nie wie, gdzie ona jest. Napisałam też zażalenie do sądu na decyzję o umieszczeniu ich w ośrodku strzeżonym. Napisaliśmy też wniosek do rzecznika praw dziecka – i czekamy".
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze