0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

Na początku pandemii, w marcu 2020 roku, rząd PiS chwalił się, że jegorozwiązania dla firm są "najlepsze w Europie".

W maju 2020 roku ówczesna wicepremier Jadwiga Emilewicz mówiła: "Dostarczyliśmy bezprecedensową w skali europejskiej pomoc do przedsiębiorców i pracowników. Niemal 20-miliardowy transfer środków, jaki już trafił na rynek, i cała wielkość tarczy gospodarczej, jaką proponujemy, to niemal 15 proc. w relacji do PKB. To druga pod względem wielkości pomoc udzielana przez państwa członkowskie UE".

Jeszcze dalej szedł Mateusz Morawiecki: "Tarcza antykryzysowa jest największą tego typu tarczą pomocową w Europie" - mówił premier na wspólnej konferencji Pawłem Borysem, szefem Polskiego Funduszu Rozwoju.

Już wówczas to stwierdzenie było zdecydowanie zbyt śmiałe. Ale rok później takich mocnych deklaracji na temat siły naszej pomocy już nie słyszymy. Dlaczego? Sprawdźmy.

PiS uratował co trzecie miejsce pracy?

„Kryzys wywołany epidemią COVID-19 cechuje się tym, że bardzo wiele przedsiębiorstw stanęło wobec egzystencjonalnego zagrożenia, ale dzięki rządowym programom tarcz antykryzysowych, finansowych i branżowych udało nam się uratować już ponad 5 milionów miejsc pracy dla Polaków” – pisał na Facebooku pod koniec stycznia 2021 premier Mateusz Morawiecki.

Jeśli liczby przytaczane przez Mateusza Morawieckiego brać na poważnie, to okazałoby się, że od września 2020 roku Polska straciła około miliona miejsc pracy. We wrześniu minister jeszcze wówczas rodziny, pracy i polityki społecznej (wkrótce praca przeskoczyła do nowego ministerstwa Jarosława Gowina) Marlena Maląg mówiła, że tarcze antykryzysowe uratowały ponad 6 mln miejsc pracy.

Według GUS w czwartym kwartale 2020 roku w Polsce pracowało 16,5 mln osób. Mówienie, że rząd miejsce pracy uratował, oznacza, że gdyby nie pomoc z tarcz antykryzysowych – to miejsce zniknęłoby z rynku. To oczywiście teza nieweryfikowalna, bo mamy do czynienia z historią alternatywną – co by było, gdyby.

O tym, że sprawdzić się tego nie da i o liczbach z kapelusza pisaliśmy już podczas pierwszej fali epidemii w maju 2020 roku. Wówczas padały co chwilę inne liczby – rząd ratował, a to dwa, a to cztery, a to nawet pięć milionów miejsc pracy.

Skoro jednak liczb zweryfikować się nie da, a sam rząd nie jest w stanie dojść do tego, ile tych miejsc udało się uratować, być może chodzi o coś innego?

Takie liczby robią wrażenie – ze słów przedstawicieli rządu wynika, że udało się uratować mniej więcej co trzecie miejsce w pracy w Polsce. A wrażenie wywołane takim faktem może być tylko jedno – rząd uratował nas przed katastrofą.

Jest dobrze czy źle?

I nie ma wątpliwości, że rzeczywiście na pomoc firmom wydano bardzo duże środki. Prawdą jest też, że prognozy makroekonomiczne na najbliższy czas wyglądają dla Polski bardzo dobrze.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy na początku kwietnia podniósł prognozę wzrostu gospodarczego Polski w 2021 roku. Z wcześniejszego 2,8 proc. zrobiło się 3,5 proc.

Spojrzenie tylko i wyłącznie z perspektywy makroekonomii ma często jedną, podstawową wadę – pomija indywidualne perspektywy. To, że gospodarka jako całość w tym roku powinna stanąć na nogi, nie wyklucza tego, że wiele osób wyjdzie z pandemii ekonomicznie ciężko poturbowana.

Może gdyby rządowa pomoc była wystarczająca, to chodząc po ulicach naszych miast, nie widzielibyśmy tak wielu witryn zamkniętych małych biznesów z tabliczką "lokal na wynajem"?

Problemy z płynnością skłoniły też niektórych przedsiębiorców do potajemnego otwierania działalności - a to musiało przyczynić się do rozwoju pandemii. Z kolei sprzeczne komunikaty ze strony rządu i niekonsekwentne obostrzenia spowodowały, że wielu Polaków je zignorowało.

To wszystko przyczyniło się do dramatycznego wyniku ponad 100 tys. nadmiarowych zgonów. W przeliczeniu na mieszkańca, na COVID19 w Polsce zmarło najwięcej osób w Unii Europejskiej.

Przeczytaj także:

Polska na tle Europy: środek stawki

Zostawiając na boku ćwiczenia z historii alternatywnej, jest coś, co możemy jednak sprawdzić: jak wypadamy na tle reszty Europy w wydatkach na pomoc firmom. Z pomocą przychodzą nam tutaj najnowsze dane od Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Rządowa opowieść o gospodarce próbowała stworzyć wrażenie, że jesteśmy najsilniejsi w Europie. Niestety, jeśli wziąć pod uwagę rozmiar naszej pomocy antykryzysowej, ta narracja mija się z prawdą.

MFW zebrał dane dotyczące pomocy antykryzysowej w dwóch kategoriach:

  • Pomoc fiskalna – np. dotacje, zwolnienia podatkowe – czyli mówiąc potocznie – żywa gotówka.
  • Pomoc płynnościowa – pożyczki, inwestycje kapitałowe.

Spójrzmy, jak kraje Europy prezentują się pod tym względem na wykresie:

Jesteśmy w środku europejskiej stawki. A pamiętajmy – to nie dane nominalne, ale w stosunku do PKB każdego z krajów. Dlatego możemy je z powodzeniem zestawić. I wypadamy nie tylko gorzej od bogatych krajów Europy Zachodniej jak Niemcy i Francja.

Przed Polską są też kraje na podobnym poziomie rozwoju gospodarczego jak Węgry, Czechy, Słowenia. Grecy również wydali mnóstwo pieniędzy, ale w większym stopniu opierają się na turystyce, która na długie momenty zamarła.

Można (było) dać więcej

Szczególnie wyróżniają się też Czesi, którzy przecież tak mocno jak Grecja na turystyce nie polegają. Na oba rodzaje pomocy (fiskalna i płynnościowa) wydali prawie 21 proc. swojego PKB wobec 12,7 proc. w Polsce.

Na wykresie widzimy też, że ci, którzy wydali najwięcej, dużo bardziej polegali na pomocy płynnościowej - to pokazuje, jak silnie zmienił się w zeszłym roku paradygmat makroekonomiczny i jak duże przyzwolenie miało zadłużanie się.

MFW opublikował dane dla całego świata. Średnio pomoc fiskalna na świecie wyniosła 9,1 proc. krajowego PKB – w Polsce to 7,8 proc. Pomoc płynnościowa – 6,1 proc. Tu też jesteśmy nieco poniżej średniej, bo u nas to 5,8 proc.

Główny wniosek jest jeden. Choć Polska wydała ogromne kwoty na pomoc gospodarce, to istniała i dalej istnieje przestrzeń do szerszej pomocy i pracownikom, i przedsiębiorcom dotkniętym pandemią.

A pomimo zachwytu rządzących nad milionami „uratowanych” miejsc pracy, potrzeby były i wciąż są większe.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze