0:00
0:00

0:00

Ich wyjście z zamkniętych grup daje wrażenie, jakby nagle polski internet zalała fala nienawistnych komentarzy wobec Ukrainy, których nigdy wcześniej nie było.

W sieci lawinowo rośnie liczba internetowych wzmianek dotyczących Ukrainy i Rosji. 24 lutego, w dniu rosyjskiej inwazji, monitoring sieci (korzystałam z narzędzia Newspoint) wykazał ponad 82 tysiące wpisów na ten temat, z potencjalnym sieciowym zasięgiem wynoszącym 1,5 miliarda. To rekordowy zasięg, wskazujący na ogromne - i w pełni naturalne - zainteresowanie tą tematyką w Polsce.

23 lutego Instytut Badania Internetu i Mediów Społecznościowych podał, że w dniach 21 i 22 lutego, czyli jeszcze przed inwazją militarną, zanotowano 4,5 tys. wzmianek o charakterze prorosyjskim, z szacowanym zasięgiem na poziomie 2 milionów.

Nie oznacza to jednak, że antyukraińska narracja zalała polski internet.

Osadźmy te dane w szerszym kontekście: całkowity zasięg tematu w tych dwóch dniach wyniósł 1,2 miliarda, a liczba wzmianek - 52 tysiące. Czyli wpisy prorosyjskie wynosiły 8,6 procent wszystkich, a ich udział w całkowitym zasięgu to zaledwie 0,18 procent.

Mamy więc w Polsce ogromną dominację przekazu proukraińskiego.

Mimo to portale wp.pl i gazeta.pl zdecydowały się zablokować komentarze pod niektórymi tekstami, by w ten sposób ograniczyć szerzenie rosyjskiej dezinformacji.

To ważne: komentarze pod artykułami na dużych portalach mogą być wykorzystywane przez Rosję - wiosną 2021 roku opisywałam, w jaki sposób wpisy z forum portalu Interia, rzadziej z wp.pl, używane są do tworzenia propagandowych przekazów przez rosyjską agencję informacyjną Inosmi.ru.

Przeczytaj także:

Rosyjskie trolle? Niekoniecznie

Wśród sieciowych liderów dyskusji o wojnie także nie widać zaskoczeń – narrację zdominowały duże media. Internautów zaniepokoiły jednak komentarze o wydźwięku antyukraińskim. Pojawiło się podejrzenie, że to farmy rosyjskich trolli zaatakowały polskie media społecznościowe.

Dodatkowo wśród przeciwników Ukrainy sporo jest takich, którzy głoszą też poglądy antyszczepionkowe. Czy w takim razie zarówno jeden, jak i drugi temat, to efekt działania rosyjskich trolli w Polsce?

Odpowiedź jest prostsza, niż mogłoby się wydawać – ale być może bardziej przerażająca. Najczęściej mamy do czynienia z wpisami autentycznych Polaków o poglądach skrajnie prawicowych i/lub prorosyjskich.

Od lat wyrażają oni niechęć, czasem wręcz nienawiść wobec Ukrainy. Tyle że do tej pory najczęściej wymieniali się poglądami w zamkniętych grupach, a przeciętny użytkownik sieci nigdy ich postów nie widział.

Ale w ostatnich tygodniach, wraz z narastaniem napięcia wokół konfliktu między Ukrainą a Rosją, takie osoby włączyły się w dyskusje publiczne: na portalach, pod postami dużych redakcji czy polskich miast, informujących choćby o solidarności z Ukrainą.

Na jednej z facebookowych grup zachęcano do podawania linków do postów, które należałoby „odpowiednio” (czyli antyukraińsko) skomentować.

Chowane w przysłowiowych szafach antyukraińskie upiory, strachy i potwory właśnie wypełzły. I każdy internauta może je dziś zobaczyć.

Co więcej - te same środowiska były ostatnio aktywne w ruchach antyszczepionkowych, stąd wrażenie powiązania jednego tematu z drugim, czasem wręcz poczucie, że konta antyszczepionkowe przekształcają się w antyukraińskie.

Z reguły mamy jednak do czynienia nie z przekształceniami, lecz z kontynuacją poglądów. Ugrupowaniem, które w Polsce wspiera przeciwników szczepień i obostrzeń, jest wszak skrajnie prawicowa Konfederacja. Zaś prorosyjscy aktywiści otwarcie angażowali się w ruch antyszczepionkowy.

Aresztowany obecnie za publiczne nawoływanie do przestępstwa Wojciech Olszański (w sieci znany jako Aleksander Jabłonowski) od lat demonstruje poglądy prorosyjskie - ale dopiero teraz udało mu się zbudować ruch swoich zwolenników, właśnie na bazie sprzeciwu wobec szczepień i obostrzeń.

Na organizowanych przez niego wydarzeniach pojawiała się cała grupa prorosyjskich aktywistów. Inny działacz z tego samego środowiska, Mirosław Rostankowski, uczestniczył w wielu akcjach przeciwników szczepień, w tym w najściu na dom ministra Adam Niedzielskiego.

Skrajna prawica i grupy prorosyjskie

Grupy skrajnie prawicowe i prorosyjskie są u nas na tyle liczne, że ich jawna aktywność sieciowa sprawia wrażenie, jak gdyby nagle znikąd pojawiły się antyukraińskie konta i narzuciły swoją narrację w internecie.

Na Facebooku „Grupa przeciwko OUN-UPA” liczy prawie 10 tysięcy członków. Kolejna - „Ukraińskie ludobójstwo na Wołyniu” - 15 tysięcy członków. „Ludobójstwo na Kresach” - 5 tys. członków. Fanpage „Ukrainiec nie jest moim bratem” ma 57 tysięcy obserwujących.

Wszystkie powstały kilka lat temu, poczynając od 2014 roku. Dalej mamy strony i grupy prorosyjskie (w języku polskim): „Polska i Rosja razem” - 3,2 tys. członków; „Lubię i popieram politykę W. Putina” - 2 tys. członków; „Tak dla przyjaźni polsko-rosyjskiej” - 2,9 tys. członków; „Nie dla rusofobii i putinofobii w Polsce” - 1,3 tys. członków. A to tylko wycinek takiej aktywności w naszym kraju.

Dodajmy do tego skrajną prawicę, która nie ukrywa swego antyukraińskiego nastawienia. Pikietę w Opolu pod hasłem „Żadnych wojen za obce narody!”, zaplanowaną na 24 lutego, organizowała opolska Młodzież Wszechpolska. W ostatnim momencie manifestację przekształcono we wspólną modlitwę o pokój, a organizatorzy potępili rosyjską inwazję.

Kilka dni wcześniej anonimowe konto Bruno Wszechpolski na Twitterze - przywoływało dawną wypowiedź lidera Konfederacji Krzysztofa Bosaka, dotyczącą „masowej migracji” i „przekształcania Polski w państwo multikulti”, dodając własny komentarz, że w Polsce są już dziś 4 miliony Ukraińców i z tego powodu „trwa celowe systematyczne wynaradawianie Polski”.

Takie stwierdzenia to nic nowego: Ruch Narodowy już w wyborach samorządowych w 2018 roku miał w programie hasło „Stop ukrainizacji polskich miast”. Dziś ugrupowania narodowców potępiają atak Rosji, ale przecież poglądy ich zwolenników wobec Ukrainy nie uległy zmianie.

Bo był Wołyń…

Przykładów jest mnóstwo. W połowie lutego były ksiądz Jacek Międlar, obecnie redaktor naczelny skrajnie prawicowego portalu wprawo.pl, napisał na Twitterze: „Ukraina buduje swoją tożsamość na gwałtach, bestialstwie, ludobójstwie na Polakach”.

Udostępniał też tweety Katarzyny Sokołowskiej, jednej z antyukraińskich aktywistek, która w lutym nagrywała apele ze sprzeciwem wobec pomocy Ukrainie. Na Twitterze zamieściła sondę z pytaniem: „Polaku, czy wspierasz i solidaryzujesz się z Ukrainą, która gloryfikuje ludobójców polskiego narodu i zabrania ekshumacji ofiar ukraińskiego ludobójstwa?”, a w dniu inwazji tweetowała : „To nie nasza wojna!”,

Tomasz Gryguć (znany jako Pan Nikt, wcześniej rzecznik prasowy dużych spółek medialnych) tweetował: „Ukraina bombardowała i atakowała Donbas przez 8 lat. Zginęło wielu cywilów. Kijowska razwiedka wojskowa zamordowała jednego z liderów jednej z republik. Gdzie było oburzenie? Załgane „sumienia” i ckliwa płytkość zbydlęconych poliniaków na tym tle to żałosne dno”.

Piotr Korczarowski, redaktor naczelny internetowego kanału eMisjaTV, w emocjonalnym nagraniu „Czy Polacy zwariowali na punkcie Ukrainy?” użył typowej antyukraińskiej narracji historycznej, w której jednoznacznie ocenia się zbrodnię wołyńską jako ludobójstwo i na tej podstawie wyciąga wnioski co do współczesnej polityki Polski wobec Ukrainy.

„Jak zaczniecie pieprzyć, że to było dawno, to zapytajcie przynajmniej swoich braci Ukraińców, czy pozwolili chociaż ekshumować te ciała pomordowanych Polaków, bo ja wiem, że nie, i dziś stawia się na Ukrainie pomniki banderowcom, którzy mordowali Polaków. Jeśli to jest wasza forma solidarności z oprawcami, to polecam kontakt z psychologiem, bo to jest gruby syndrom sztokholmski” - stwierdził Korczarowski. Nagranie rozeszło się w sieci szeroko.

Publikowanie takich treści w sytuacji ogromnego ataku militarnego Rosji na Ukrainę nie może być przypadkowe. Ale wystarczy przyjrzeć się gościom programów eMisjiTV, by zrozumieć antyukraińskie wystąpienie. Gościli tam bowiem: oskarżany o szpiegostwo na rzecz Rosji Mateusz Piskorski, politycy Konfederacji: Grzegorz Braun, Janusz Korwin-Mikke, Robert Winnicki, czy redaktorzy prorosyjskiego portalu Xportal.pl: Bartosz Bekier (wcześniej lider skrajnie prawicowej organizacji Falanga) i Konrad Rękas.

Jak wytłumaczyć Putina?

Rękas często udziela wywiadów rosyjskiemu portalowi ukraina.ru, należącemu do państwowej agencji „Rossija Siegodnia”.

Zaś 24 lutego, w dniu inwazji Rosji na Ukrainę, w artykule publikowanym na portalu myslkonserwatywna.pl napisał: „Polityk taki jak Władymir Putin nie zdecydowałby się na podjęcie zdecydowanych działań – gdyby nie został do tego zmuszony. (…) Rozkaz mógł być wydany tylko w sytuacji, gdy strona rosyjska posiadała wiarygodne informacje o spodziewanym ataku przeciwnika. (…) I nie na Donbas wyłącznie, ale zapewne i na samą Federację Rosyjską. Władymir Putin atakuje tylko wtedy, gdy jest to już absolutnie jedyna forma… obrony”. (pisownia oryginalna)

Portali, które w podobny sposób tłumaczą działania Putina i szukają winnych wszędzie poza Rosją, jest w Polsce kilka. Na myslpolska.info Arkadiusz Miksa stwierdził, że nie będzie nadstawiał karku „w imię wojny, w której ostatecznymi zwycięzcami będą Amerykanie czy Chińczycy”.

A potem zaatakował Ukrainę: „Żal wam dziś Ukraińców? Oni nie mieli sumienia sprzedając broń afrykańskim watażkom, którzy wykorzystywali ją do plemiennych rzezi. Dziś skamlą o broń i amunicję”.

Na stronie Braterstwa Polsko-Rosyjskiego w dniu inwazji zamieszczono tekst „A więc wojna! Ukraina wybrała wojnę!”, w którym czytamy: „Ługańska Republika Ludowa i Doniecka Republika Ludowa przy wsparciu sił zbrojnych wielkiej Rosji, rozpoczęły miażdżącą kontrofensywę w odpowiedzi na atak ukraińskich sił rządowych".

Przerzucanie odpowiedzialności za rozpoczęcie wojny na wszystkich poza Rosją, to jedna z typowych narracji prorosyjskich. Podawane są tu różne uzasadnienia. Choćby takie, że Ukraina pracowała nad bombą atomową, którą zamierzała zaatakować Rosję, dlatego Rosja musiała wejść na Ukrainę, by się chronić.

Nie wierzcie w fake newsy!

Wszystkie podawane tu przykłady dotyczą treści publikowanych przez Polaków. Nie trzeba operacji dezinformacyjnej Rosji w naszym kraju, by narracja antyukraińska rozchodziła się w internecie.

Wystarczy, że osoby o takich poglądach przestają się chować w zamkniętych grupach i niszowych mediach. Oczywiście, jakaś ilość fałszywych kont sterowanych z Rosji na pewno jest w Polsce aktywna – ale najintensywniej dziś przekaz antyukraiński szerzą sami Polacy.

Zwłaszcza że w trwającej wojnie informacyjnej, która towarzyszy działaniom konwencjonalnym na Ukrainie, Polska nie jest dla Rosji najistotniejszym celem dezinformacji.

Najnowszy przekaz dezinformacyjny polega na podważaniu zdolności bojowych ukraińskiej armii. W mediach społecznościowych pojawiły się wpisy z nieprawdziwymi informacjami, że ukraińska armia nie stawia żadnego oporu, żołnierze odmawiają wykonywania rozkazów, a mieszkańcy miast (np. Charkowa), położonych niedaleko separatystycznych republik, nie chcą już być częścią Ukrainy, wolą wejść do Rosji.

22 lutego, po uznaniu przez Rosję niepodległości republik: Donieckiej i Ługańskiej, w sieci krążyły filmiki z radośnie świętującymi mieszkańcami Doniecka, pijącymi szampana pod rosyjskimi flagami. Po dokładnym przyjrzeniu się nagraniom okazało się, że na wszystkich widać to samo wydarzenie, w którym uczestniczy niewielka grupa osób.

Inny przekaz pojawił się 24 lutego na prorosyjskim portalu Niezależny Dziennik Polityczny. Redakcja postanowiła postraszyć Polaków – podano, że do Polski zmierza „ogromna fala uzbrojonych bojowników banderowskich”. Neonaziści i banderowscy mieli przybyć wraz z ukraińskimi migrantami. „Bojownicy mogą przedostać się z bronią i materiałami wybuchowymi” – napisano.

Tego rodzaju fałszywe newsy, które mają wywoływać negatywne emocje, w czasie wojny będą niestety codziennością w internecie. Tym istotniejsze jest, by korzystać wyłącznie ze sprawdzonych źródeł i nie spieszyć się z podawaniem dalej informacji, których wiarygodności nie umiemy potwierdzić.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze