0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Mehdi RahmatiMehdi Rahmati

Aborcyjna migracja istniała od dawna, wyrok TK i odebranie kobietom prawa do aborcji w przypadku przesłanki embriopatologicznej tylko to zjawisko nagłośnił i nasilił. W wielu europejskich krajach od lat działają kolektywy, które pomagają osobom z Polski w dostępie do aborcji.

Ciocia Basia od sześciu lat robi to w Berlinie, Ana w Holandii. A cioć ciągle przybywa: powstały już Ciocia Czesia w Pradze, Ciocia Monia w Monachium, Ciocia Frania we Frankfurcie i Ciocia Wienia w Wiedniu.

Przeczytaj także:

Kolektywy cioć rozsiane po wielu krajach to nie tylko wspaniała historia kobiecej solidarności, niesamowitej determinacji osób, które do nich trafiają, bo mimo wszystkich przeszkód decydują o własnym życiu.

Pomoc organizacyjna, tłumaczenia i opieka nad Polkami w trudnej sytuacji to ogrom czasu i pracy, który aktywistki muszą łączyć ze swoimi obowiązkami i pracą zarobkową.

Wiedeńska Ciocia Wienia zaczęła swoją działalność we wrześniu 2020 roku i pomaga nie tylko w dostępie do aborcji, ale też porodu. Opowiada w rozmowie z OKO.press, czym jest anonimowy poród, kto go potrzebuje i dlaczego obok aborcji powinien być podstawowym prawem reprodukcyjnym, komu pomaga i jak daje sobie radę.

Opowiada też, jak działa prawo aborcyjne w Austrii, kogo pomija i dlaczego Austriaczki same wyjeżdżają za granicę, żeby zrobić aborcję i jakich zmian w prawie się domagają.

Photo by: Mehdi Rahmati(www.mehdirahmati.me)
Protest solidarności z Polkami/ Austria, fot. Mehdi Rahmati

Marta K. Nowak, OKO.press: Dlaczego stworzyłyście Ciocię Wienię?

Ciocia Wienia: Powodów jest kilka. Nie zgadzamy się na to, co dzieje się w Polsce. Czujemy, że mamy obowiązek solidarnie dzielić się przywilejem, jakim jest dostęp do aborcji. W Austrii sytuacja nie jest optymalna, ale prawo i tak jest lepsze niż w Polsce.

Powstałyśmy między innymi po to, żeby odciążyć Ciocię Basię [kolektyw aborcyjny z Berlina]. Nadejście COVID spowodowało, że liczba osób osób zwracających się po wsparcie się podwoiła.

Ale Ciocia Wienia to nie tylko aborcja. Powstałyśmy też po to, żeby umożliwić Polkom dostęp do anonimowego porodu.

Adopcja, za którą płaci austriackie państwo

Anonimowy poród? Chyba nie słyszałam.

Ponieważ taki poród jest dostępny tylko we Francji i w Austrii. Tutaj to forma opieki medycznej dostępna w każdym szpitalu. Gwarantuje rodzącej całkowitą anonimowość, a dziecko jest przekazywane do adopcji. Żeby skorzystać z anonimowego porodu nie trzeba mieć austriackiego obywatelstwa, ubezpieczenia ani żadnego dokumentu na żadnym etapie.

Trzeba tylko zgłosić się do szpitala i zarejestrować swój poród jako anonimowy. Może to zrobić za ciężarną Ciocia Wienia. Dostaje wtedy pełną i bezpłatną opiekę medyczną (także psychologiczną, jeśli potrzebuje) aż do porodu, nawet jeśli zgłosi się na wczesnym etapie ciąży. Koszty prowadzenia takiej ciąży ponosi państwo austriackie.

Co dzieje się z dzieckiem?

Jest przekazywane rodzicom zastępczym. To oczywiście rodziny, które przeszły cały oficjalny proces selekcyjny, żadnych przypadków czy nielegalnych adopcji, cały proces jest dokładnie określony przez austriackie prawo.

Biologiczna matka ma mniej więcej sześć miesięcy na zmianę zdania – tyle trwa proces adopcyjny w Austrii. Jeśli w tym czasie nie wróci po dziecko, zostanie ono adoptowane przez rodzinę zastępczą, w której już się znalazło. Żadnych zmian czy domów dziecka.

Czy anonimowy poród uniemożliwia skontaktowania się z dzieckiem w przyszłości?

Przed porodem ciężarna odbywa długą rozmowę z pracownicą socjalną i decyduje, jak wiele chce o sobie powiedzieć. Może nie podać nawet swojego imienia czy kraju pochodzenia, a może zostawić dane i kontakt. Wtedy dziecko po ukończeniu 16 lat będzie miało do tego dostęp i może się skontaktować, jeśli zechce.

Zależało nam, żeby umożliwić osobom z Polski korzystanie z anonimowego porodu, ponieważ uważamy, że – tak jak aborcja – jest prawem reprodukcyjnym i wiemy, że czasem tego potrzebują.

Skąd wiecie?

Bo takie osoby po prostu się pojawiły. Była np. kobieta, która nie zdążyła na aborcję w terminie do Wielkiej Brytanii, pytała o możliwość urodzenia anonimowo. W naszej siostrzanej międzynarodowej sieci pomocy aborcyjnej wieści szybko się rozchodzą, razem szukamy rozwiązań. Zaczęłyśmy się dowiadywać, okazało się, że w Austrii taki poród jest możliwy.

W jakich sytuacjach osoby szukają możliwości urodzenia anonimowo?

Bardzo różnych, niektóre sytuacje trudno przewidzieć. Nigdy nie pytamy o to, skąd decyzja, by rodzić anonimowo, ale czasem same nam mówią.

COVID tylko pogłębił ograniczenia w dostępie do służby zdrowia, a osoby, które potrzebowały wizyty u ginekologa były często spychane na dalszy plan. Czasem o ciąży dowiadywały się w momencie, kiedy na zabieg było już za późno.

Coraz więcej badań psychologicznych pokazuje też, że potrafimy nie dopuszczać do siebie świadomości bycia w ciąży, jesteśmy w stanie psychosomatycznie wyprzeć to doświadczenie [więcej badań na ten temat można znaleźć w czasopismach naukowych BMC Psychology, JRSM i Acta Obstetricia et Gynecologica Scandinavica]. Powody są bardzo różne – zła sytuacja ekonomiczna, rodzinna, lęk przed stygmatyzacją.

Anonimowy poród jest naszym zdaniem jednym z podstawowych praw reprodukcyjnych – obok aborcji, dostępu do antykoncepcji (w tym awaryjnej) i sterylizacji.

Uważamy też, że taki poród nie jest alternatywą dla aborcji. Pod wieloma względami jest bardziej obciążający i trudniejszy psychologicznie niż aborcja. Zrobienie zabiegu w 14. czy 22. tygodniu a donoszenie ciąży to dwa zupełnie inne doświadczenia, zupełnie inne decyzje.

Anonimowy poród to dla nas alternatywa dla takich sytuacji, jak historia siedemnastolatki spod Łodzi, która ukryła swoją ciążę przed wszystkimi i teraz oskarżona jest o zabójstwo, mimo że czyn powinien zostać zakwalifikowany jako dzieciobójstwo.

Do takich sytuacji prowadzi stygmatyzacja osób, które oddają dziecko do adopcji. Jest ona porównywalna do stygmatyzacji aborcyjnej albo nawet większa.

Photo by: Mehdi Rahmati(www.mehdirahmati.me)
Protest solidarności z Polkami/ Austria, fot. Mehdi Rahmati

Wyobraźmy sobie, że jestem nastolatką w podobnej sytuacji. Małe miasteczko, ciąża, nie chcę dziecka, boję się ostracyzmu. Co mogę zrobić, żeby urodzić anonimowo?

Napisać do nas maila, nasz adres to: [email protected]. Skontaktujemy się, porozmawiamy o twojej sytuacji i o tym, jak możemy pomóc. Potem umawiamy terminy. Jeśli zgłaszasz się w 22-23 tygodniu ciąży, to najpierw przyjeżdżasz na dzień lub dwa na badania do Wiednia. Ustalany jest wtedy termin porodu. Oczywiście poród, inaczej niż aborcja, jest nieprzewidywalny, więc lepiej być na miejscu wcześniej.

Do Wiednia z ciocią Wienią

Ale jak wyrwać się z domu na podróż do Wiednia?

Jeśli kogoś nie stać, opłacamy transport. Sytuacje bywają bardzo złożone i czasem trzeba niestety wymyślić niezłą siatkę kłamstw. To bardzo przykre, ponieważ najczęściej ta osoba musi ukrywać swoją ciążę przed wszystkimi, nie wiedzą nawet najbliżsi. Może się to wydawać niemożliwe, ale da się zrobić. Wszystkie osoby, które przyjechały do Wiednia, dały radę ukryć ciążę do samego końca.

Preteksty wyjazdu są różne: praca, wizyta u koleżanki. Na to nakłada się wiele ograniczeń, np. brak możliwości wzięcia wolnego w pracy nie ryzykując zwolnienia. Albo opiekunka do dzieci załatwiona tylko na określony czas. A tu poród nie chce się zacząć, wszystko się przeciąga. To są sytuacje pełne napięcia.

Niektóre z nich po porodzie wychodzą ze szpitala i idą prosto na autobus. Zawsze jesteśmy pod wrażeniem ich siły i determinacji. To nasze bohaterki.

Co mówią?

Nie pytamy o powody, ale w tym, co opowiadają o sobie i swojej sytuacji te osoby, które przyjechały na zabieg i te, które przyjechały urodzić, słychać ogromną odpowiedzialność. Na przykład za własną rodzinę, dla której kolejne dziecko to za dużo.

Zwykle przeszły już niesamowicie długą drogę. Często były zwodzone i oszukiwane przez system, przez lekarzy. Przeciągano im badania prenatalne tak, żeby już nie można było przeprowadzić zabiegu.

Jeszcze przed wyrokiem TK takich sytuacji było w Polsce mnóstwo: np. informowanie o wadach płodu dopiero w 22. tygodniu, żeby przeprowadzenie zabiegu w Polsce nie było już możliwe.

I te osoby, mimo wszystkich przeciwności podejmują własną decyzję reprodukcyjną; to dla nas zawsze niesamowite.

Czyli trafiają do was osoby z historią długiej drogi przez ukrywanie i zwodzenie otoczenia?

Tak, mnóstwo z nich przeszło totalną, upokarzającą, pełną smutnych sytuacji drogę w Polsce. I to aż niewiarygodne, że mają jeszcze odwagę komukolwiek zaufać. Ilość traum, których doświadczyły w polskim systemie ochrony zdrowia, jest często naprawdę przerażająca.

W Austrii aborcja zakazana, ale dozwolona

A jak to jest z aborcją w Austrii?

W Austrii aborcję można zrobić do 14. tygodnia ciąży bez konieczności podania powodu. Polki mogą ją zrobić w jednej z prywatnych klinik. Cena waha się między 550, a 915 euro. Jeśli kogoś nie stać, fundujemy zabieg korzystając z pieniędzy uzyskanych na zbiórkach.

W przeciwieństwie do Niemiec nie ma tu obowiązku konsultacji z pracownicą socjalną, więc wszystko można zamknąć w jednym dniu. Dlatego często trafiają do nas osoby, którym zależy na czasie, bo zbliża się koniec 13. tygodnia. Najczęściej przyjeżdżają z południa Polski i są między 12. a 14. tygodniem ciąży, czyli wtedy, kiedy już nie można zrobić takiego zabiegu w Czechach, gdzie granicą legalnej aborcji jest 12. tydzień ciąży.

Potrzebuję aborcji i waszej pomocy, co robię?

Wysyłasz maila, rozmawiamy, umawiamy termin w klinice – współpracujemy z taką, która jest feministyczna, szybka, uczciwa i nie chce na tym robić pieniędzy. Potem wspólnie musimy się zająć wypełnianiem wszystkich formalności. Niestety przez pandemię pojawiło się dużo komplikacji.

Gdy już przekażemy ci wszystkie informacje dotyczące zabiegu, form anestezji i jesteś zdecydowana, pomagamy w organizacji podróży.

Jeśli nie masz pieniędzy, kupimy ci bilet, pomożemy też zapłacić za zabieg. Korzystamy z pieniędzy zbieranych na zbiórkach [link do zbiórki można znaleźć tutaj].

Kiedy przyjedziesz, spotkamy się z tobą pod kliniką lub odbierzemy z dworca i będziemy dalej przy tobie, także jako tłumaczki. Idziemy razem na zabieg, po zabiegu tłumaczymy rozmowę z lekarzem, i po dwóch, trzech godzinach, możesz wracać do Polski. Jeżeli potrzebujesz noclegu, pomożemy zabukować hotel lub przenocujemy cię w prywatnym mieszkaniu.

Brzmi świetnie, czuję się bezpiecznie, ale co z wami? Jak to możliwe, że macie dla mnie tyle czasu? Jak łączycie to z pracą?

Nie jest to proste. W tym akurat COVID nam sprzyja, większość z nas pracuje z domu. Ratuje nas też to, że w Austrii zabiegi są też wykonywane w soboty, więc czasem nie kolidują z naszą pracą. Ale zwykle kombinujemy i negocjujemy, która z nas da radę.

To nasza nieodpłatna praca aktywistyczna, którą wykonujemy chętnie, bo uważamy, że osoby z Polski powinny mieć dostęp do aborcji, ale to nie powinno tak wyglądać.

Zabieg powinien być częścią ubezpieczenia zdrowotnego, a praca taka jak nasza powinna być opłacana przez system opieki zdrowotnej. Nie powinna spoczywać na barkach osób, które mają poza tym swoje prace i obowiązki.

Od wyroku TK priorytety nam się trochę poprzestawiały i kiedy ważymy na szali pracę i wsparcie kogoś w aborcji, to wygrywa pomoc, ale nie każda z nas może sobie na to pozwolić. Niektóre z nas mają na szczęście elastyczne godziny pracy i mogą między jednym pracowniczym mailem a drugim zerkać na skrzynkę mailową Cioci Wieni.

Jesteśmy w stanie komuś, kto odzywa się w piątek, zorganizować wszystko już na poniedziałek, mimo dodatkowych przeszkód związanych z pandemią. To ogrom naszej pracy i czasu, dodatkowe pół etatu. Przy czym aborcja to kilka godzin w klinice, ale z osobami przyjeżdżającymi na anonimowy poród mieszkamy czasem tydzień pod jednym dachem.

Jesteście wpychane w kolejną nieodpłatną pracę kobiet przez państwo, które umywa ręce.

Nie mówimy o tym, żeby się skarżyć, tylko żeby pokazać, jak głupie jest to rozwiązanie. Te osoby powinny mieć prawo do zabiegu i należytej opieki w Polsce, a nie musieć się tułać i być zdanymi na pomoc obcych.

A jak prawo wygląda dla Austriaczek? Co jeśli nie stać ich na prywatny zabieg w klinice?

Mogą próbować starać się o przejęcie kosztów za zabieg przez system opieki zdrowotnej, ale muszą spełnić szereg warunków: mieć ubezpieczenie zdrowotne, dochody nie wyższe niż 1200 euro miesięcznie i mieć zameldowanie w Wiedniu.

Tylko stolica refunduje swoim mieszkankom zabiegi, poza nią nie ma takiej możliwości.

Różnica w dostępie do aborcji między Wiedniem a resztą kraju jest ogromna.

Nawet jeśli kwalifikujesz się do refundacji, możesz ją dostać tylko raz w ciągu całego życia. Więc jeśli zdarzy ci się jeszcze raz zajść w niechcianą ciążę, państwo ci nie pomoże.

Do tego w Austrii też funkcjonuje klauzula sumienia. W Wiedniu to nie wpływa tak mocno na dostępność aborcji, można jechać do innej dzielnicy, ale w mniejszych miastach może się okazać, że nie ma żadnego lekarza, który zrobi zabieg.

Prawo do aborcji w Austrii jest więc bardzo ograniczone, szczególnie dla osób w gorszej sytuacji finansowej, które nie mieszkają w stolicy.

Najbardziej problematyczną kwestią jest to, że aborcja jest nadal zdefiniowana jako przestępstwo, ale nie jest ono karane do 14. tygodnia oraz dłużej, jeśli zagrożone jest zdrowie lub życie matki, albo ciąża ma poważne wady.

A co z ciążą z gwałtu?

Mieści się w zagrożeniu dla zdrowia, jako sytuacja obciążająca psychicznie. Co istotne, w Austrii prawo do zabiegu po 14. tygodniu mają też osoby poniżej 14. roku życia, tylko odbywa się to wtedy za zgodą rodziców.

W sytuacji, gdy zabieg trzeba przeprowadzić po 14. tygodniu, Austriaczki mogą mieć zabieg w szpitalu, ale zebrać się musi - tak jak kiedyś w Polsce, grono ekspertów lub komisja psychologiczna, która taką decyzję podejmuje. Może odmówić.

Więc z Austrii po 14. tygodniu wiele osób jeździ na zabiegi do Holandii, czy Wielkiej Brytanii, żeby nie przechodzić przez katorgę upokorzeń i kwestionowania własnych decyzji.

Czy Austriaczkom też ktoś pomaga?

Mniej więcej rok temu powstała grupa Changes for Women, która pomaga finansowo osobom mieszkającym w Austrii w dostępie do aborcji. Zdarzało nam się też, że zgłaszały się osoby pracujące w ośrodku dla osób w kryzysie bezdomności z pytaniem, czy nie możemy pomóc.

Państwo austriackie nie zapewnia im dostępu do darmowej aborcji?

Nie, bo musiałyby mieć ubezpieczenie, przejść procedury, być zameldowane. Biurokratycznych przeszkód jest mnóstwo. I tutaj też jest to przerzucane na feministyczne aktywistki.

Jesteśmy częścią alternatywnej struktury społecznej, która łata dziury pozostawione przez państwo.

Kupujemy też tym, które na to nie stać, antykoncepcję awaryjną, bo choć nie jest wymagana recepta, to ceny są dla wielu zaporowe.

Walka o milimetry

W Polsce pojawiło się kilka propozycji nowej ustawy aborcyjnej. PO zaproponowało usuwanie ciąży do 12. tygodnia po konsultacji z lekarzem i psychologiem, komitet "Legalna aborcja. Bez kompromisów" chce legalizacji aborcji do 12. tygodnia, a Aborcyjny Dream Team i Rada Konsultacyjna Ogólnopolskiego Strajku Kobiet proponuje białą kartkę, czyli kanadyjski model braku jakiejkolwiek ustawy aborcyjnej. Czy w Austrii trwa podobna debata nad zmianą?

Mamy dość zachowawczy ruch pod hasłem "Kein Milimeter", czyli ani milimetra nie oddamy z tego, co już mamy, ale przy okazji wydarzeń w Polsce różne organizacje wychodzą na ulice, żeby powiedzieć, że austriackie prawo to za mało.

Domagają się wyprowadzenia aborcji z prawa karnego. My należymy do zwolenniczek kanadyjskiej białej kartki. Nie chcemy liberalizacji prawa, nie chcemy legalizacji aborcji, bo każda legalizacja zakłada jakieś ograniczenia. Chcemy sytuacji, w której żadne prawo nie obwarowuje dostępu do aborcji.

Czyli aborcja jako zwykły zabieg medyczny?

Tak. I tu pojawiają się te wszystkie mity, że wtedy każda będzie robić aborcję w 23. i 25. tygodniu. To bzdury, które infantylizują osoby w ciąży. Nikt nie będzie trwał w ciąży, którą chce przerwać, to nie jest przyjemny stan. Tego typu argumenty są idiotyczne.

A czy jest szansa, żeby politycy się tymi postulatami dekryminalizacji aborcji zainteresowali?

Trwa mobilizacja wokół tego, co dzieje się w Polsce, a to pozwala znowu wprowadzić temat aborcji do debaty. Takie zmiany zawsze przebiegają globalnie. Zmiany ustawodawstwa wywalczone (bo zawsze są wywalczone) przez feministki w jednym kraju pozwalają otwierać debaty w innych.

W Polsce to walka o przywrócenie praw, ale można już zauważyć, że np. w krajach skandynawskich, które tak ładnie debatują nad tym, jak udostępnić aborcję za darmo dla osób z Polski, podnoszą się głosy: hej, a co z naszymi obywatelkami? Jest mnóstwo osób w Szwecji, Danii czy Norwegii, które są wykluczone z dostępu do aborcji.

Ale skoro jest ruch Kein Milimeter, domyślam się, że jest ktoś, kto chętnie te milimetry zabierze. Czy przykład Polski nie mobilizuje też drugiej strony? Bo skoro w Polsce udało się odebrać prawa, to może i tu?

To prawda. Jak pisało już OKO.press, grupy takie jak Ordo Iuris są bardzo dobrze umocowane międzynarodowo. Takie radykalne grupy są też aktywne w Austrii. Mają różne pomysły na to, aby dostęp do aborcji zmniejszyć, lub w ogóle go zabrać. Niestety w Austrii rządzi dość konserwatywna partia ÖVP, a grup antychoice jest wiele i są dobrze finansowane.

Właściwie na każdej stacji metra można znaleźć reklamę kliniki aborcyjnej i zaraz obok plakat jakiejś fundacji antychoice. Jawność klinik przekłada się na to, że często stoją pod nimi smutni panowie z różańcami i obrazkami z płodami.

Dwa tygodnie temu te organizacje urządziły celebrację wyroku TK przed polską ambasadą. Nazwali to "świętowaniem kresu dyskryminacji nienarodzonych dzieci z niepełnosprawnościami w Polsce".

Dużo ich było?

Nas było więcej, ich może 15-20 osób. Dziwna kombinacja różnych organizacji.

Byli ludzie z Austrii, ale powiewały też flagi Bóg Honor, Ojczyzna i Roman Dmowski. Niektórzy przynieśli kwiaty i krzyczeli "Danke". I ktoś z ambasady do nich wyszedł, żeby te kwiaty odebrać i porozmawiać.

Oczywiście, jak my robimy protest pod ambasadą, nikt nie wychodzi. Ale też na naszych demonstracjach jest zawsze dużo więcej osób, powiewają tęczowe flagi, a zamiast "Danke" słychać: "Wypierdalać".

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze