0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

– Każde gwałtowne i nieprzewidywalne zdarzenie jest potencjalnie zdarzeniem traumatycznym. Im młodszy człowiek, tym większe prawdopodobieństwo, że powstaną z tego powodu szkody w zdrowiu psychicznym. To bardzo ważne, żeby dziecko miało osobę, z którą zbuduje bezpieczną relację i więź – mówi w rozmowie z OKO.press psychotraumatolożka Maja Pisarek. Jak pracować z traumą dzieci, porwanych przez rodzica? Jak odbudować poczucie bezpieczeństwa u porwanego dziecka? Jakie ryzyko psychiczne niesie za sobą gwałtowne wydarzenie, jakim jest porwanie rodzicielskie?

„To nie przejdzie gładko”

Ewa Koza, OKO.press: Jakiś czas temu śledziłam historię porwanej przez ojca trzylatki. Dziecko odnaleziono po kilku tygodniach, niemal dwa tysiące kilometrów od domu. Jakie mogą być krótko- i długofalowe konsekwencje tego zdarzenia dla dziewczynki, jej matki, rodzeństwa i najbliższego otoczenia?

Maja Pisarek*: Dużo zależy od tego, jaką więź dziecko miało wcześniej z tatą, czy ona w ogóle była. Czy był to dla niej człowiek bezpieczny, czy taki, którego praktycznie nie znała, a on uważał, że skoro jest tatą, to może ją zabrać, gdzie chce i kiedy chce.

Jeśli była wychowywana przez mamę, mamy pewność, że była z nią mocno związana, więc konsekwencją może być zaburzenie traumatyczne, czyli zespół stresu pourazowego (PTSD), na skutek którego mogą pojawiać się stany lękowe i zaburzenia związane z separacją. Po powrocie do mamy, dziewczynka może bać się od niej oddalić, a gdy będzie potrzeba, żeby została z kimś innym, mogą pojawić się u dziecka przeróżne objawy związane z rozstaniem – począwszy od lęku objawiającego się płaczem i dużym stresem, a skończywszy na dolegliwościach somatycznych, takich jak bóle brzucha, biegunki, wymioty, bóle głowy, zaburzenia związane z mową czy zatrzymanie mowy.

Jeżeli ojciec nie wpłynął w jakiś sposób na poczucie bezpieczeństwa i integralności dziecka, może się okazać, że wejdzie ono w stan tak zwanej dysocjacji, czyli wewnętrznego rozszczepienia – poczucia odseparowania od ciała czy otoczenia, w którym się znajduje. To może się wiązać z ogromnymi trudnościami w dalszym funkcjonowaniu. Może być tak, że każdy dorosły mężczyzna stanie się triggerem (wyzwalaczem niekontrolowanych reakcji emocjonalnych – przyp. red.) lęku u tej dziewczynki. Będzie rodził u niej poczucie zagrożenia. Dziecko może mieć zaburzoną pamięć związaną z kontaktem z tatą lub pewnymi okresami w swoim życiu, gdy triggery będą podbijały to wspomnienie. Jest szereg poważnych konsekwencji, które mogą – choć nie muszą – pojawić się w bezpośrednim przełożeniu tak silnego stresu.

Z relacji matki wynika, że dziecko zostało odnalezione po kilku tygodniach w rodzinie zastępczej, w innym kraju.

Każde gwałtowne i nieprzewidywalne zdarzenie jest potencjalnie zdarzeniem traumatycznym. Im młodszy człowiek, tym większe prawdopodobieństwo, że powstaną z tego powodu szkody w zdrowiu psychicznym. To bardzo ważne, żeby dziecko miało osobę, z którą zbuduje bezpieczną relację i więź.

Nie wiem, jaka była narracja taty, czy nie stworzył jakiejś w miarę bezpiecznej opowieści, która byłaby dla dziewczynki wspierająca. Ale fakt, że została odnaleziona w kompletnie innej rodzinie, u obcych ludzi, którzy być może nie mówili w języku polskim, to przerażające informacje. Wskazują, że dziecko zostało poddane ogromnemu stresowi. To raczej nie przejdzie gładko, bez konsekwencji.

Z czym może mierzyć się mama?

Możemy sobie tylko wyobrazić, jak intensywnie system nerwowy reaguje w sytuacji, w której mama czuje zagrożenie, szuka dziecka i nie wie, czy ono żyje. Im większy poziom stresu, tym większe szkody dla zdrowia. Potrzeba bardzo dużo energii, żeby utrzymać prawidłowe funkcjonowanie organizmu.

Przy tak silnym obciążeniu systemu nerwowego może dojść do zatrzymania niektórych funkcji, żeby możliwe było obsługiwanie innych.

Krótkofalowo mama mogła nie odczuwać głodu, nie spać, mogła nie być w stanie prawidłowo zaopiekować się drugim dzieckiem, co wydaje się logiczne w ramach funkcjonowania w wysokim stresie.

Długofalowo może jej towarzyszyć lęk w każdej sytuacji, w której dziecko ma zostać pod opieką kogoś innego. Pewnie za jakiś czas dziewczynka pójdzie do przedszkola, a później do szkoły. Jeśli mama nie podejmie prawidłowych działań terapeutycznych, jej lęk może się na tyle wzmocnić, że przeistoczy się w ogromne napięcie w każdej sytuacji, w której dziecko nie będzie pod jej opieką. Może pojawić się potrzeba kontrolowania każdej sytuacji, w której znajduje się dziecko, albo nadmierne przywiązanie do córki, które uniemożliwi prawidłowy rozwój dziecka.

Jeśli chodzi o rodzeństwo i inne bliskie osoby – mogą u nich pojawić się podobne objawy. Wszystko zależy od tego, jak bardzo są związani emocjonalnie z porwaną dziewczynką. Nie u każdego wystąpią. Człowiek ma swój, indywidualny zasób budowanych przez całe życie umiejętności, które pomagają mu radzić sobie z sytuacjami stresującymi. Dla części osób zdarzenie, o którym rozmawiamy, będzie bardzo intensywnie traumatyzujące, dla innych – wysokostresujące i nie pozostawi po sobie śladu traumy.

Myślę o dziadku czy babci dziecka. Jeśli przeżyli już inne sytuacje nagłego rozstania i bardzo silnego stresu, mogą mieć wypracowane prawidłowe sposoby reagowania, na przykład koncentrację na zadaniowości, potrzebę doprowadzenia sprawy do końca i zamknięcie jej na poziomie emocjonalnym. Mogą w przyszłości w ogóle nie odczuwać objawów, które mogą dotyczyć mamy. Mogą, choć nie muszą. Konsekwencje tego, co się stanie z jej życiem i zdrowiem psychicznym, będą zależały od tego, jaki jest jej zasób na starcie. Być może ta kobieta ma już za sobą doświadczenia, w których mogła – kolokwialnie mówiąc – przetrenować umiejętności radzenia sobie w ekstremalnie trudnych warunkach.

Takie zdarzenie w ogóle nie powinno mieć miejsca. Nadrzędną potrzebą dziecka, jak i każdego człowieka, jest poczucie bezpieczeństwa, w przypadku tak młodego człowieka zapewnione przez osoby, od których jest zależny. W tej sytuacji doszło do skrajnego naruszenia poczucia bezpieczeństwa i do gwałtownej zmiany, która nie była w żaden sposób przewidywana ani opracowywana przez dziewczynkę. Przecież gdy idziemy z dzieckiem na pobranie krwi, omawiamy z nim to, co będzie się działo. A tu mamy sytuację nagłej rozłąki, rozerwania więzi i wywiezienia dziecka do innego kraju, innej kultury. To bardzo trudne i mocno przeciążeniowe.

Przeczytaj także:

„Mama już cię nie chce”

Powiedziała pani, że im młodsze dziecko, tym większe ryzyko, że rozwinie się trauma. Czym ona jest?

Trauma nie jest samym wydarzeniem, ale raną, która może się po nim rozwinąć.

Część osób może mieć zaburzenia potraumatyczne w postaci urazów psychicznych, u innych może ich nie być, bo rana może nie powstać.

U kogoś wypadek samochodowy, który sam w sobie jest potencjalnie traumatyzujący, spowoduje, że ta osoba nie będzie chciała wsiąść za kierownicę, bo będzie miała ogromny lęk. Ktoś inny od razu pojedzie dalej.

To kwestia wieku czy odporności psychicznej?

Odporności, która rozwija się z wiekiem. Im młodszy człowiek, tym mniej ma zasobów, bo zdobył mniej doświadczenia związanego z trudnymi sytuacjami. Ale osoby dorosłe, które były mocno chronione w dzieciństwie i wczesnej młodości, mogą mieć 20, 30 czy więcej lat i nadal nie mieć wypracowanych strategii radzenia sobie ze stresem. Może być też tak, że zdarzenie jest tak intensywne, że nie ma żadnych sposobów, żeby takie doświadczenie zgromadzić. Wyobrażam sobie, że porwanie 30-latki także byłoby traumatyzujące, bez względu na to, jakie doświadczenie zdobyła wcześniej. Dużo zależy od odporności psychicznej.

Młodsze dzieci gorzej reagują na takie sytuacje, ale najważniejsze jest to, jaką historię dziewczynka dostała od taty. Jeśli zbudował ją na poczuciu bezpieczeństwa, koncentrując się na tym, żeby dziecko czuło się zaopiekowane, być może straty nie będą aż tak duże. To, że my – z pozycji obserwatorek – widzimy sytuację koszmarnie trudną dla dziecka, nie oznacza, że musiała dla niego taką być.

Nie wiem, jaką historię przedstawił córce. Umiem sobie wyobrazić na przykład taką, że mama jej już nie kocha i nie chce się nią opiekować, więc on się nią zajmie. Jak mogłaby brzmieć pozytywna?

Na przykład, jedziemy, mama będzie czekała na nas gdzieś dalej, czyli przeciąganie sytuacji rozstaniowej z budowaniem nadziei na dalszy kontakt. Albo – mama poprosiła, żeby się teraz chwilkę tobą zajął, bo ma ważne sprawy do załatwienia, musi pojechać do pracy, więc my zrobimy sobie wycieczkę. Pójdziemy na karuzelę, na lody. To budowanie uwagi na tu i teraz, utwierdzanie, że wszystko jest dobrze i odwracanie uwagi dziecka od rozstania z mamą.

Można to ciągnąć przez dwa-trzy miesiące?

Myślę, że to bardzo trudne i mało prawdopodobne, żeby zupełnie nie pozostawiło śladów. Ale odnosząc się nie tylko do tej sprawy, wiem, że czasami uda się zbudować taką strukturę wypowiedzi, która zminimalizuje konsekwencje u dziecka. W psychotraumatologii, która jest wciąż mało zbadaną dziedziną nauki, trudno jest mówić o czymś ze stuprocentową pewnością. Ale w sytuacji, o której rozmawiamy, jest bardzo, bardzo duże prawdopodobieństwo, że dziecko będzie miało trudności z budowaniem bezpiecznych więzi.

Gdyby był to scenariusz, o którym pani wspomniała, gdzie dziecko słyszy od taty: „Mama już cię nie chce i powiedziała, żeby się tobą zajął”, oznaczałoby to, że ono musi opracować porzucenie. Bo w tej narracji dziecko jest niewystarczające do tego, żeby mama chciała się nim opiekować. W takim przypadku konsekwencje będą ogromne, dziewczynka będzie miała zaburzone poczucie zaufania do mamy. Nie będzie wiedziała, co jest prawdą, a co kłamstwem. Na tym etapie życia nie rozpoznaje się takich rzeczy.

„Dołki po traumie”

Dotarłam też do relacji 19-letniej osoby, która do dziś mierzy się z – jak to określa – „dołkami spowodowanymi traumą”. Gdy miał 13 lat ojciec, do którego pojechał w odwiedziny, zmusił go do pozostania w USA. Nastolatek robił wszystko, co w jego mocy, by wrócić do mamy, do Polski. Po kilku miesiącach osiągnął swój cel. O jakich konsekwencjach można myśleć w tym przypadku?

13-latek jest dużo bardziej świadomy tego, co się dzieje, i dużo bardziej sprawczy. Trzylatka nie może sama wyjść z domu i prosić o pomoc, 13-latek ma większą szansę, żeby z niego uciec, zgłosić się na policję, rozmawiać z dorosłymi, mieć rozeznanie w sytuacji, w której się znalazł. Patrząc zadaniowo, ma większą szansę zadbać o to, żeby ujawnić sytuację porwania i szybciej wrócić do domu. Ma świadomość, czym jest porwanie i uniemożliwienia kontaktu z mamą, trzylatka jej nie ma. Ona rozumie tylko to, co jest jej mówione i to na bardzo uproszczonym poziomie.

Do momentu, w którym nastolatek jest w stanie podejmować działania mające na celu wyzwolenie się z tej sytuacji, ma to dobry wpływ na jego dobrostan. Bo gdy mamy cel i jasno określony plan, jest większa szansa na ochronę naszego zdrowia psychicznego. Brak sprawczości, bezradność i poczucie ubezwłasnowolnienia powodują, że organizm funkcjonuje zupełnie inaczej – chcąc przetrwać, wyłącza połowę systemów, żeby nie doświadczać wszystkiego w stu procentach, bo to byłoby nie do udźwignięcia dla psychiki. To tak zwane stany dysocjacyjne.

W konsekwencji tego zdarzenia ten młody człowiek może mieć lęki związane z relacjami z osobami dorosłymi, zwłaszcza z dorosłymi mężczyznami. Wszystko zależy od tego, jak sobie to poukładał w głowie i jak jego system nerwowy to opracował.

Czy chłopcy przeżywają takie sytuacje inaczej niż dziewczynki?

Myślę, że tak. Wystarczy spojrzeć na zwykłe sytuacje społeczne. Dziewczynki bardziej okazują przeżywanie różnych zdarzeń, bardziej emocjonalnie podchodzą do wielu spraw, co mnoży opracowywanie ich w głowie. Kobiety i dziewczynki mają większą tendencję do tego, żeby tworzyć dodatkowe scenariusze do tego, co może się wydarzyć. Chłopcy zwykle podchodzą do spraw bardziej zadaniowo, co nie znaczy, że nie przeżywają tego na poziomie emocji. Społecznie są nauczeni ukrywania emocji, co wcale nie jest dobre dla ich zdrowia psychicznego. U chłopców konsekwencje mogą być odroczone w czasie. Dostęp do wiedzy o tym, co się wydarzyło, może być u nich utrudniony nawet po wielu latach.

Chłopcy i dziewczynki mają różny sposób reagowania i doświadczania świata. 10 lat to przepaść. Czytając różne materiały, dochodzę do wniosku, że gdy trauma pojawia się w późniejszym wieku, mamy większą szansę na opracowanie jej w prawidłowy sposób. Gdy przytrafia się dziecku, które jeszcze nie do końca rozumie świat, nie mamy dostępu do wszystkich informacji, do pełnej struktury wydarzenia, które zastało zapisane w głowie dziecka. I do tego, jak zostało zapisane.

„Ciekawe, czy ona jeszcze żyje?”

Obserwując działania matki, która upubliczniła sprawę porwania córki w mediach społecznościowych, znajdowałam pod jej postami zadziwiające komentarze osób postronnych. Widziałam w nich wścibstwo, czarnowidztwo i malowanie trawy na zielono, znalazłam też pytanie: „Ciekawe, czy ona jeszcze żyje?”. Jak okazać wsparcie osobie, która jest w dramatycznie trudnej sytuacji, bo od kilku tygodni bezskutecznie szuka swojego zaginionego dziecka?

Myślę, że publiczne wypowiadanie się pod tego typu postami nie do końca ma sens. Nie znamy sytuacji tej rodziny, więc nie wiemy, co jest pod spodem. Reagujmy na prośbę, która jest generowana. Jeśli mama prosi o udostępnienie, to prawdziwym wsparciem będzie udostępnienie, jeśli prosi o jakiekolwiek informacje na temat miejsca pobytu dziecka, dajmy informację, a nie komentarze w stylu: „O jejku, jaka straszna historia”. Odpowiadajmy na potrzebę, którą zgłasza osoba, i nie produkujmy komentarzy, które w naszym rozumieniu mają być wspierające, bo dla mamy mogą takie nie być.

Jeśli widzimy, że ktoś choruje, oczywiste jest, że mu współczujemy. Zastanówmy się jednak, czy jeśli pod postem informującym, że ktoś jest w trakcie leczenia i potrzebuje pieniędzy na jego kontynuację, pojawi się 100 komentarzy: „Boże, jaka straszna sytuacja. Bardzo pani współczuję”, będzie to dla tej osoby wzmacniające. Odpowiadajmy na to, co jest potrzebne, jeśli mamy konkretne informacje, które mogą w sposób bezpośredni wpłynąć na poprawę sytuacji. Może mieliśmy podobne problemy i dysponujemy czymś przydatnym. Zostawmy wtedy komentarz: „Mam namiar na osobę, która jest świetna w ściganiu takich ludzi. Przesyłam na priv”. To jest konkretna wskazówka, o którą ta osoba nie prosi, ale może być dla niej niezwykle cenna.

„Jestem tutaj, jeśli mnie potrzebujesz”

Jak pomagać odnalezionemu dziecku? Czekać, aż zacznie zachowywać się w inny niż dotąd sposób, czy od razu szukać specjalistycznego wsparcia?

Według standardów leczenia zaburzeń okołotraumatycznych, na samym początku koncentrujemy się przede wszystkim na budowaniu poczucia bezpieczeństwa. Dziecko powinno być jak najczęściej przy mamie, rodzeństwie, rodzinie. Robimy wszystko, żeby czuło się w domu bezpiecznie, dbamy o stabilizację, po to, żeby mogło później prawidłowo przetworzyć doświadczenie urazowe, które miało miejsce w ramach porwania.

Dbamy o regulację emocjonalną – jeżeli dziecko płacze, dajemy mu na to przestrzeń, jesteśmy obok, towarzyszymy, nie umniejszamy. Nie mówimy: „Już nie masz o co płakać, już jesteś bezpieczna”, ale raczej: „Rozumiem, że to dla ciebie trudne. Jestem tutaj, jeśli mnie potrzebujesz”.

Jeśli dziecko zaczyna opowiadać o sytuacji, która była dla niego traumatyczna, nie uciszajmy go, nie mówmy: „Już dobrze, już o tym nie mów. Już wszystko minęło”. Dajmy przestrzeń do tego, żeby się wypowiedziało, odreagowało, narysowało, dało nam obraz tego, co się zdarzyło. Jeżeli rodzic zauważa, że to trwa zbyt długo i jest dla dziecka trudne, to jest dopiero moment na wprowadzenie osoby trzeciej, czyli terapeutki czy terapeuty.

Jeśli zbyt wcześnie skontaktujemy dziecko z obcą osobą, może to dodatkowo negatywnie wpłynąć na jego funkcjonowanie. Chyba że będzie to wprowadzenie bezpieczne, czyli spotkanie razem z rodzicem, tak, żeby dziecko czuło, że to jest ktoś delegowany przez mamę.

Po każdym takim przeżyciu warto przebadać dziecko, ale dopiero wtedy, gdy ono będzie na to gotowe. Jeżeli dziewczynka byłaby na etapie kurczowego trzymania się mamy, to nie jest moment na badanie. Czasem warto wówczas rozważyć konsultację z psychiatrą dziecięcym i wprowadzenie farmakoterapii.

Wsparcia u osoby trzeciej trzeba też szukać, gdy pojawiają się takie objawy, jak wymyślony przyjaciel, głosy, które dziecko słyszy, silne wybudzanie się czy nagłe wtórne przeżywanie sytuacji porwaniowej, czyli tak zwane flashbacki.

Jak mogą wyglądać takie flashbacki?

Na przykład, kiedy dziecko siedzi w na kanapie, nic się nie dzieje, a ono zaczyna krzyczeć: „Nie zabieraj mnie, nie zabieraj mnie! Chcę do mamy!”. Możemy zaobserwować, że dziecko przeżywa coś, co się nie dzieje tu i teraz.

Co by pani powiedziała rodzicowi, któremu dziś chodzi po głowie uprowadzenie swojego dziecka?

Myślę, że człowiek, który kocha drugiego człowieka, bardziej będzie myślał o jego poczuciu bezpieczeństwa niż o potrzebie zaspokojenia swoich uczuć i pokazania światu, kto jest silniejszy, kto ma większe prawa.

Dziecko nie jest przedmiotem, nie możemy nim dysponować według własnego widzimisię i nie mamy prawa odbierać mu tego, co rozwojowo jest konieczne do tego, żeby funkcjonowało.

Dziecko potrzebuje obydwojga rodziców, każdy z nich powinien dążyć do tego, żeby mieć wpływ na jego wychowanie. Nie mówię teraz o tych, którzy są chorzy i nie są w stanie zapewnić prawidłowej opieki. Myślę o osobach, które wprost zagrażają zdrowiu i życiu dziecka. Ale to nadal nie wyklucza otoczenia go opieką pod nadzorem psychologa, psychoterapeuty, psychotraumatologa, który będzie uczył rodzica, jak prawidłowo opiekować się dzieckiem. Wybrzmiało to już wielokrotnie, ale powtórzę, bo to bardzo ważne – to my, dorośli, mamy zapewnić dziecku jak najwięcej bezpieczeństwa, a nie uznać, że mamy je na własność i możemy nim dysponować jak paczką cukierków.

Portret Mai Pisarek, siedzącej w fotelu
Maja Pisarek, fot. Michał Kielczyk

*Maja Pisarek – psycholożka, psychotraumatolożka, wykładowczyni akademicka na Uniwersytecie Gdańskim, Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim oraz w Wyższej Szkole Biznesu – National Louis University z siedzibą w Nowym Sączu. Autorka wielu artykułów prasowych, ekspertka TVN, współtwórczyni programów profilaktycznych dla uczniów i uczennic z całej Polski. Ponad 20-letni rozwój zawodowy ukierunkował ją na pracę z najtrudniejszymi tematami, takimi jak przemoc, samobójstwa, uzależnienia.

;
Na zdjęciu Ewa Koza
Ewa Koza

Ekonomistka, psycholożka biznesu, redaktorka – związana z mediami od 2013 roku. Pisze o aspektach zdrowotnych i społecznych, z naciskiem na prawa człowieka, prawa kobiet, zdrowie psychiczne osób małoletnich i wszelkie przejawy przemocy w relacjach skośnych, tak prywatnych, jak i zawodowych.

Komentarze